Skocz do zawartości

OpenYourMind

  • wpisów
    15
  • komentarzy
    53
  • wyświetleń
    9142

Enemy

4277 wyświetleń

Co to jest libertarianizm? Mówiąc najprościej jest to najdalej idący w swoich założeniach nurt liberalny, poważnie i realnie traktujący założenie, że „moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka”.

 

Libertarianizm opiera się na dwóch aksjomatach:

  • Aksjomat samoposiadania – jest to zasada etyczna, zakładająca że człowiek jest jedynym właścicielem samego siebie, nie należy do nikogo, nie jest niczym niewolnikiem, ma prawo do decydowania o własnej osobie i własnym życiu. Z samoposiadania wywodzi się również prawo do posiadania własności prywatnej, czyli prawo do zachowania i dowolnego dysponowania owocami swojej pracy
  • Aksjomat nieagresji – to z kolei jest zasada etyczna wedle której niedopuszczalne jest stosowanie agresji wobec drugiego człowieka. Za akt agresji uważa się wszelkie naruszenie wolności i własności drugiej osoby, jak kradzież, oszustwo, pobicie, gwałt, czy zabójstwo. Użycie przemocy dopuszczalne jest jedynie w obronie własnej, proporcjonalnie do skali przemocy zastosowanej przez inicjatora agresji. Aksjomat nieagresji w skrócie nazywa się NAP-em (od ang. non aggression principle).

 

No i w zasadzie to tyle, wszelkie poglądy libertarian to pochodna powyższych aksjomatów. Niektórzy zgrabnie definiują libertarianizm jako „pogląd według którego nie jesteś niczyją własnością”. 

 

YmuN67d.jpg

 

 

Anarchokapitalizm, minarchizm, obiektywizm – czyli główne libertariańskie nurty

 

Omówienie powyższych nurtów zacznę niejako od końca. Filozofię obiektywistyczną opisywałem już dokładanie w ostatnim wpisie o Ayn Rand, która to rzecz jasna była jej twórczynią i najważniejszą przedstawicielką. Co prawda Ayn Rand nie była stricte libertarianką, jednak jej poglądy są w większości wyjątkowo zbieżne z libertarianizmem, zwłaszcza co do praw jednostkowych i zasady nieagresji. Jako jedna z pierwszych ludzi na świecie postanowiła pójść o krok dalej względem klasycznych liberałów, w pewnym sensie była więc prekursorką libertarianizmu.

 

Jak pamiętamy w wymiarze politycznym obiektywizm stawia na kapitalizm, jako jedyny moralnie uzasadniony system, oparty na niezbywalnych prawach człowieka, takich jak prawo do wolności i własności prywatnej. Każdy człowiek ma prawo dbać o własny interes oraz musi respektować to prawo u innych osób. Ludzie na wolnym rynku dokonują wymiany „wartość za wartość”, a wszelka przemoc, przymus, kradzież, oszustwo i tym podobne łamanie praw jednostki są niedopuszczalne. Jedyną rolą rządu jest stanie na straży tych praw, sam musi również im podlegać. Z tego względu niedopuszczalny jest przymus opodatkowania, jako że jest to złamanie prawa do własności. Zamiast tego państwo minimalne finansowane byłoby przez dobrowolne opłacane ubezpieczenia, tylko ubezpieczona osoba mogłaby dochodzić swoich spraw w sądzie, być chroniona przez policję itd.. Z racji tego, że całe społeczeństwo funkcjonowałoby na zasadzie zawierania dobrowolnych umów, opłacenie takiego ubezpieczenia byłoby w zasadzie koniecznością, aczkolwiek koszty z tego tytułu byłyby znacznie mniejsze niż poziom przymusowego opodatkowania.

 

 

Minarchizm – to dość rozległe pojęcie, swego rodzaju zbiór poglądów na temat funkcjonowania państwa „ultra minimalnego”, czyli państwa ograniczonego do takich funkcji jak wojsko, policja i sądownictwo. Koncepcja jak widać bardzo zbliżona, wręcz identyczna jak minimalny rząd obiektywistyczny, podobnie przedstawia się tu kwestia zastąpienia przymusowych podatków, na rzecz dobrowolnych ubezpieczeń, czy innych podobnych tego typu opłat. Należy odróżniać minarchizm od leseferyzmu i klasycznego liberalizmu. W leseferyzmie państwo minimum jest opłacane z niskich, acz przymusowych podatków.

 

Minarchizm odrzuca również całkowicie państwowy monopol na emisję pieniądza. Termin minarchizm został ukuty przez Samuela Edwarda Konkina, jego bardzo znanym przedstawicielem był również Robert Nozick, autor słynnej książki: „Anarchia Państwo Utopia”. Generalnie minarchizm to skrzydło libertarian polemizujących z anarchokapitalizmem (o którym zaraz napiszę). W pewnym sensie do minarchistów można zaliczyć także Ayn Rand, Ludwiga von Misesa, czy Friedricha von Hayeka.

 

 

Anarchokapitalizm – najbardziej konsekwentny i zarazem najbardziej kontrowersyjny nurt libertariański. Jego omówienie zacznę od mocnego, acz trafnego cytatu Murraya Rothbarda:

 

Cytat

A czymże innym w istocie jest państwo niż zorganizowanym bandytyzmem? Czym są podatki, jeśli nie złodziejstwem na gigantyczną, niekontrolowaną skalę? Czym jest wojna, jeśli nie masowym mordem w skali niemożliwej do osiągnięcia przez prywatną policję? Czym jest pobór, jeśli nie masowym niewolnictwem? Czy można sobie wyobrazić prywatną formację policyjną, której uszłoby na sucho popełnienie choćby maleńkiej części tego, co państwa robią bezkarnie, rutynowo, rok po roku i stulecie po stuleciu?

 

Murray Rothbard, „O nową wolność. Manifest libertariański”.

 

 

Państwo (nie mylić z krajem) to organizacja posiadająca monopol na stanowienie i egzekwowanie prawa na danym terenie (tzw. monopol na przemoc). Według anarchokapitalistów jej funkcjonowanie regularnie łamie aksjomaty inicjując przemoc i łamiąc podstawowe prawa obywateli, nakładając przymusowe podatki, naruszając ich wolność na wiele różnych sposobów, a niekiedy nawet wciągając ich w brutalne wojny. W dodatku świadczone przez państwo usługi są wyjątkowe drogie (podatki kosztują nas znacznie więcej wykupywanie tychże usług na wolnym rynku) i do tego wątpliwej jakości. Tyczy się to nie tylko służby zdrowia, opieki społecznej czy edukacji ale również i wymiaru sprawiedliwości, w policji, prokuraturze, wojsku i sądownictwie królują: korupcja, kolesiostwo i rozmaite patologie. Proste sprawy sądowe potrafią się ciągnąć niezrozumiale długo, człowiek często nie uzyskuje sprawiedliwości. Państwo zamiast tworzyć dobre prawo, nieustanie tworzy prawne absurdy i nieskończenie rosnącą biurokrację.

 

Jednocześnie chociaż państwo ma chronić obywatela przed agresją wewnętrzną (przestępczością) i zewnętrzną (zbrojną napaścią), nieustanie tego obywatela rozbraja, odbierając w duże mierze prawo do posiadania broni, a nawet często zwyczajnego prawa do obrony własnej, tym samym kompletnie sobie zaprzeczając. Co tragiczniejsze, każde państwo, chociażby minimalne, ma wyraźną tendencję do rozrastania się aż po niewydolne i ogromnie zadłużone państwo „opiekuńcze”, czego najwyraźniej nie przewidzieli klasyczni liberałowie (leseferyści), nie mając pomysłu jak zatrzymać ten proces. Samo więc istnienie scentralizowanej władzy jest tu problemem. Wiara że państwo się samoograniczy jest równie płonna jak wiara w to, że wilk może pilnować stada owiec, i nawet konstytucja nie jest w stanie tego zmienić (bo zawsze władza może ją zmienić, a poza tym nie ma wystarczająco silnego mechanizmu, zmuszającego klasę rządzącą do jej należnego przestrzegania). Ustrój demokratyczny również nie spełnia tu swojej roli.

 

Anarchokapitalizm (inaczej anarchia prywatnej własności; ład naturalny), jak sama nazwa wskazuje, pochodzi od słów „anarchia” i „kapitalizm”. Jest to swoisty kapitalizm „bezpaństwowy”, czyli model wolnego społeczeństwa, działającego na zasadzie dobrowolnych umów międzyludzkich. „Akap” różni się od lewicowej wersji anarchii, czyli anarchokomunizmu, tym że istnieje w nim prawo do własności prywatnej, nie odrzuca się również z zasady hierarchii społecznej, która jest tu zależna od własnych osiągnięć, a nie jak w przypadku etatyzmu osiągana często poprzez uprzywilejowanie wybranych grup przez państwo.

 

OK, tylko jak takie wolne społeczeństwo ma funkcjonować, bez rządu dbającego o bezpieczeństwo, itd.? Brzmi jak totalny chaos, prawda? Problem w zrozumieniu polega na tym, że jak słusznie zauważył Jesus Huerta de Soto, ludzie błędnie utożsamiają „państwo” z usługami jakie te państwo świadczy. Jednym zdaniem: anarchokapitalizm to zastąpienie monopolu państwowego w tym zakresie działaniem prywatnych przedsiębiorstw, konkurującymi ze sobą na rynku, jak jest to w wielu innych dziedzinach. W końcu wolna konkurencja zawsze zapewnia lepsze usługi niż monopol, prawda? Skoro sektor prywatny o niebo lepiej radzi sobie z wytwarzaniem butów czy mebli, niż robiłby to sektor państwowy, dlaczego nie miałby też lepiej zadbać o świadczenie usług z zakresu bezpieczeństwa?

 

Anarchokapitaliści bynajmniej nie są jakąś grupą psycholi, o obłąkanych wizjach, wśród zwolenników tego nurtu odnaleźć można wiele nieprzeciętnie inteligentnych ludzi jak ekonomiści Austriackiej Szkoły Ekonomii, czyli wspomniany wcześniej Jesus Huerta de Soto, a także Murray Rothbard, Hans-Hermann Hoppe, David Friedman (syn Miltona Friedmana), Walter Block, Robert P. Murphy, genialny inwestor giełdowy (i także ekonomista ASE) Doug Casey, Linda i Morris Tannehillowie. Z polskiego podwórka są to chociażby Maciej Miąsik, czyli słynny programista, twórca m. in. polskiej gry „Wiedźmin”, Jacek Sierpiński – polski informatyk i blogger, swego czasu członek Mensy Polskiej, przez około 10 lat anarchokapitalistą był także kielecki bard „Kelthuz”, ale ostatnio zmienił zdanie na rzecz rządu minimalnego według koncepcji Ayn Rand.

 

Sama koncepcja anarchokapitalizmu doczekała się licznej literatury, są to przede wszystkim:

  • „Produkcja bezpieczeństwa”, Gustave de Molinari
  • „O nową wolność. Manifest libertariański”, Murray Rothbard
  • „Rynek i wolność”, Linda i Morris Tannehillowie
  • „Demokracja. Bóg, który zawiódł”, Hans-Hermann Hoppe
  • „The Machinery Of Freedom”, David Friedman

 

Anarchokapitalizm w praktyce opiera się następujących filarach:

  • Prywatni właściciele terenów
  • Prywatne agencje ochrony (PAO) i ewentualnie prywatne firmy wojskowe (wojska najemne)
  • Sądy arbitrażowe
  • Policentryczny system prawa

 

Kiedy mowa o anarchokapitalizmie, ludziom niemal automatycznie przychodzi na myśl miejsce, gdzie latają po ulicach grupy rozmaitych rzezimieszków z karabinami maszynowi, terroryzującymi lokalnych mieszkańców. Zapewne nie jeden z was również o tym pomyślał, nieprawdaż? Ja myślę, jednak że nikt nie chciałby mieszkać w takim miejscu…. ano właśnie :). Po całkowitym zniesieniu sektora publicznego, każdy teren, czy to osiedle, czy ulica posiadałby swojego właściciela, podobnie zresztą jak w czasach monarchii król/cesarz/książę był właścicielem królestwo/cesarstwa/księstwa, z tymże był to właściciel całego kraju, a tu mamy do czynienia z wieloma właścicielami, konkurującymi między sobą o względy lokalnych mieszkańców (o monarchii zresztą więcej napiszę w dalszej części tekstu).

 

Niekoniecznie również właścicielem pojedynczego terenu (ulicy, osiedla, drogi itd.) byłaby jedna osoba, i raczej nierealne by było, żeby jeden człowiek udźwignął związane z tym koszty. Prawdopodobnie właścicielem byłaby grupa osób, swego rodzaju spółka, powołana przez osoby, którą są w stanie nią zarządzać. I taki prywatny właściciel terenu zmuszony byłby do zadbania o bezpieczeństwo na swoim terenie, inaczej nikt nie chciałby się tam osiedlać, tym bardziej zakładać firmy, czy nawet kupić ziemię/nieruchomość. W tym celu wynająłby specjalnych ochroniarzy, którzy po pierwsze musieliby zadbać o bezpieczeństwo na ulicach, a po drugie być uprzejmi dla mieszkańców, w odróżnieniu od policjantów, w dzisiejszym systemie. Sami właściciele zarabialiby dzięki opłatom z tytułu czynszu opłacanego przez osiedlających się ludzi, co byłoby dla nich (mieszkańców) zdecydowanie niższym kosztem, niż dzisiejsze podatki. Im bezpieczniejszy teren, tym więcej chętnych do osiedlenia mieszkańców, większa wartość gruntów, czyli większy zysk dla właściciela terenu.

 

A dla tych którzy teraz snują wizje w głowie typu: „a jeśli taki właściciel ogrodzi teren drutem kolczastym albo zablokuje ulicę, że nie będzie się dało przejechać?” mam pewną informację. Mianowicie takimi prywatnymi terenami są obecne sklepy, ale żaden z ich właścicieli nie blokuje wejścia, ani nie każe sobie płacić za wejście do sklepu, ponieważ nikt by do tego sklepu nie wszedł i nic nie kupił. Prywatna ochrona w sklepach to za to częsty widok, prawda? Prywatna własność ulic i reszty infrastruktury to nie nowość, w Starożytnym Rzymie de facto wszystkie drogi były prywatne, kolej u swojego zarania w XIX wieku była w 100% w rękach prywatnych, właściciele kolei zachęcali ludzi do osiedlania się i starali się pobudzić rozwój gospodarczy na tych terenach, żeby zwiększyć zyski spółek oraz podnieść wartość ich ziemi i kapitału. W dodatku na początku wieku XX powołali do życia tzw. policję kolejową, czyli prywatną formację policyjną, która w kwestii ochrony przed napadami i kradzieżami, osiągała lepsze rezultaty niż policja państwowa.

 

Oczywiście to wszystko jest niewystarczające do zapewnienia bezpieczeństwa społeczeństwu, bo przecież przestępstwa to nie tylko napady na ulicach. Tylko kto mówi, że jedynie prywatny właściciel terenu ma prawo do ochrony? Każdy człowiek chce chronić samego siebie i swoich bliskich, jak i swojego majątku przed kradzieżą. Sprawę bezpieczeństwa załatwiłby także powszechny dostęp do broni palnej. Wszelkie badania przeprowadzane w tej kwestii, wykazywały jednoznacznie, że im bardziej dozbrojone społeczeństwo, tym większe bezpieczeństwo i mniej przestępstw. To nie broń zabija, a morderca, którzy już dziś może łatwo nabyć nóż, siekierę, piłę, czy także pistolet, na czarnym rynku. W 99% przypadków wystarcza samo pokazanie broni, żeby przestępca odstąpił od czynu.

 

Ale że człowiek sam wszystkiego nie zrobi, warto też sięgnąć po usługi specjalistów. Tymi specjalistami byłyby prywatne agencje ochrony. W jaki sposób mogłyby działać? To proste, skoro można mieć ubezpieczenie zdrowotne, czy ubezpieczyć samochód, to dlaczego nie można by mieć ubezpieczenia od bycia ofiarą napadu, kradzieży, gwałtu itd.? Czyli klient podpisuje stosowną umowę z wybraną agencją, jeśli zostanie np. pobity albo okradziony, agencja wypłaci mu odszkodowanie, jeśli zginie, odszkodowanie dostanie jego rodzina. PAO ma więc motywację do chronienia obywatela i to większą niż dzisiejsza policja, której pracownicy mają z góry ustalone ustawowe płace, bez względu na swoją skuteczność. Zamiast monopolu, mamy więc wolną konkurencję i rywalizację o klienta. Co więcej o ile władza państwowa zawsze dąży do rozbrojenia obywateli, o tyle PAO miałyby motywację żeby wręcz zachęcać obywatela do posiadania broni, uczenia się jak się bronić itd. Taki klient mógłby liczyć na zniżkę, podobnie jak dobry kierowca, unikający wypadków, może liczyć na tańsze ubezpieczenie samochodu.

 

Ale zaraz, ktoś mógłby teraz zaprotestować! Przecież jak będzie wiele takich prywatnych agencji to mogą zacząć ze sobą walczyć. Jeśli ukradną mi rower, to nawet jeśli agencja, z którą mam zawartą umowę znajdzie złodzieja to on również ma swoją agencję ochrony i nie ma zamiaru go oddać. I co wtedy? Krwawa strzelanina? Czy takie społeczeństwo nie zamieniłoby się w jeden wielki plac przemocy?

 

Przede wszystkim, należy zwrócić uwagę, że przemocowe rozwiązanie jest niezwykle kosztowne i niebezpieczne, wiążę się zarówno ze stratami materialnymi, stratami w ludziach, a nawet wiążę się z ryzykiem straty własnego życia. W dodatku to ogromna utrata reputacji i zaufania innych ludzi. A zyski? Małe i w dodatku niepewne. Opłaca się stracić trzech dobrych pracowników agencji, duże pieniądze i ponieść ryzyko zemsty za być może odzyskanie roweru klienta (bo nie ma pewności czy będzie się stroną wygraną)? Nie! Możemy sobie wyobrazić szefa takiej agencji, który ciągle traci pracowników w walkach (a nowi nie chcą się zatrudniać z obawy o swoje życie), ponosi duże koszty w zamian za małe zyski i jest ciągle zasypywany przez pozwy sądowe i listy z pogróżkami, a klienci nie chcą korzystać z jego usług bo to psuje im reputację w społeczeństwie. Taki biznesmen nie tylko by zbankrutował, ale zwyczajnie długo by nie pożył.

 

Zamiast tego o wiele taniej i bezpieczniej jest załatwić sprawę polubownie, czyli oddać sprawę pod arbitraż. I tu wchodzi temat sądów arbitrażowych. A więc dwie strony konfliktu prawnego oddają sprawę pod sąd, który rozstrzygnie kto ma rację i wyda wyrok (a koszty rozprawy poniesie przegrany). Jeśli pozwany nie stawiłby się na rozprawę, sąd i tak wydałby wyrok, tyle że bez jego udziału, więc za rozprawę stawić się warto. Sądy również działałby jako przedsiębiorstwa rywalizujące o klientów, wiec miałyby ekonomiczną motywację do wydawania możliwie najbardziej sprawiedliwych wyroków, dbania o reputację (wywalając skorumpowanych sędziów itd.), bo tylko przed takimi sądami ludzie nie baliby się dochodzić swoich racji. No i taki sąd stawiałby na cięcie kosztów, więc sprawy toczyłyby się sprawnie, bez nadmiernej biurokracji.

 

Być może to kogoś zdziwi, ale taki system prywatnego sądownictwa, opartego o arbitraż naprawdę istniał i działał bardzo dobrze. Były to tzw. sądy kupieckie w Anglii, działające od średniowiecza, aż do 1920 r. Rozstrzygały one konflikty prawne pomiędzy handlarzami. Jeśli skazany nie dostosowywał się do wyroku takiego sądu, zostawał poddawany ostracyzmowi i bojkotowi ze strony innych handlarzy, co oznaczało dla niego rychły upadek. Dzisiaj w dobie Internetu, dysponujemy jeszcze silniejszymi możliwościami takiego ostracyzmu, i to byłby skuteczny sposób na honorowanie wyroków, wszak w społeczeństwie opartym całkowicie o dobrowolne umowy, oznaczałoby to całkowitą degradację.

 

No dobrze, ale pozostaje jeszcze pytanie o jakie prawo byłyby opierane wyroki takich sądów? I kto by je tworzył, gdyby nie było rządu? Cóż, prawo tworzone przez państwo to prawo stanowione, nie jest to bynajmniej mechanizm idealny, właśnie taki rodzaj prawa jest źródłem przywilejów władzy i wybranych grup w społeczeństwie, biurokracji, dojenia obywatela z wysokich podatków itd. Czy istnieje alternatywa? Oczywiście, jest nią prawo zwyczajowe, czyli prawo, które nie jest tworzone przez żadną instytucję publiczną, tylko przez społeczeństwo, w procesach oddolnych. Słynne prawo rzymskie, z którego rozwiązań czerpie wiele współczesnych systemów prawnych na początku swojego istnienia opierało się na prawie zwyczajowym,  podobnie było z prawem precedensowym (common law) w danych krajach anglosaskich, czy z prawem tworzonym przez brehonów (profesjonalni prawnicy w wczesnośredniowiecznej Irlandii).

 

Ok, a jak takie prawo jako „produkt” wolnego rynku miałoby powstawać w anarchokapitalizmie? Źródłem prawa bez wątpienia jest potrzeba poczucia bezpieczeństwa obywateli. Tak więc prywatna agencja ochrony, musiałby również zadbać o ochronę prawną, czyli mieć podpisaną umowę z wybranym sądem arbitrażowym, pod który trafiałby jej klient w razie potrzeby rozwiązania sporu prawnego. Sąd jako przedsiębiorca zajmowałby się badaniem rynku, jakie rodzaje prawa są najbardziej pożądane wśród obywateli żeby przyciągać do siebie klientów. W takim systemie każdy człowiek mógłby więc wybrać pod jaki kodeks prawny chciałby podlegać. Na tym właśnie polegałby policentryczny system prawa, czyli kilka konkurujących ze sobą systemów prawnych. I tak np. katolicy mogliby wybrać prawo kanoniczne, ateista mógłby podpisać się np. pod tradycyjną rzymską paremią prawną, itp.

 

Kiedy dwie osoby podlegające pod ten sam system prawny trafią przed oblicze sądu, nie byłoby problemu, ale co kiedy jedna osoba podlega pod system A, a druga pod system B? To samo co w przypadku gdy poszkodowany jest obywatelem Polski, a oskarżony obywatelem Niemiec. Czyli wyrok wydaje sąd polski, a przez sąd niemiecki jest on honorowany. Jak pisze Murray Rothbard w „Manifeście libertariańskim”, choć żyjemy w stanie „międzynarodowej anarchii”, to rozstrzyganie prywatnych sporów między obywatelami dwóch różnych państw nie nastręcza niemal żadnych trudności. Ano właśnie, każde państwo ma swoje prawo, nie istnieje też żaden rząd światowy ani Sąd Najwyższy Świata i bynajmniej nie są nam do niczego potrzebne.

 

Wracając zatem do przykładu, poszkodowany mógłby liczyć na rozwiązanie sprawy zgodnie z systemem prawnym A. Jednak jeśli druga strona nie zgodziła by się z wyrokiem oddając sprawę pod sąd, wydającym wyroki zgodnie z system B, mielibyśmy konflikt pomiędzy dwoma sądami. Taki sam konflikt jak pomiędzy dwiema PAO. Co teraz? Sprawa trafiłaby pod sąd arbitrażowy wyższej instancji. Byłby to odpowiednik dzisiejszego Sądu Najwyższego, z tymże nie byłby to jeden sąd a jeden z wielu konkurujących ze sobą na rynku sądów apelacyjnych. I wyroki takich sądów byłyby niejako końcowym produktem prawa, starając się przyciągać do siebie klientów tworzyliby możliwie najlepsze i najbardziej sprawiedliwe prawo, najbliższe prawu naturalnemu, chroniące tak podstawowe wartości jak prawo do życia, do wolności, własności prywatnej i obrony przed przemocą, kradzieżą, przymusem itd. Takie prawo to byłby wypisz, wymaluj odpowiednik prawa międzynarodowego, w obecnym systemie, w którego powstaniu ogromną rolę zresztą odegrało prawo zwyczajowe, jego źródła to nic innego jak dobrowolnie zawarte umowy, w tym wypadku umowy międzynarodowe.

 

Na koniec mała ciekawostka: w procesach norymberskich skazano wielu hitlerowskich zbrodniarzy, chociaż działali oni zgodnie z prawem III Rzeszy, uznano że prawo do życia jest ważniejsze, niż prawo ustanowione przez władze III Rzeszy. Czyli uznano wyższość prawa naturalnego nad prawem stanowionym, i słusznie.

 

Kończąc wątek systemów prawnych należy jeszcze poruszyć kwestię jakie kary obowiązywałyby za przestępstwa? A więzienia to skąd, skoro nie ma podatków? Przede wszystkim zdajmy sobie sprawę że system współczesnego więziennictwa jest bezdennie głupi. Rzekoma „izolacja” przestępcy to trzymanie go przez kila lat w miejscu, z którego wyjdzie jako ktoś jeszcze gorszy, bardziej agresywny i skory do recydywy (wyrok na koncie nie ułatwia robienia kariery). Poziom bezpieczeństwa bynajmniej od tego nie wzrasta, jedynie co rośnie to koszty tego niewydajnego systemu. A co gorsze żadna z ofiar nie doczekuje się sensownej rekompensaty (albo jest ona bardzo mała). Właściwy system powinien polegać na rekompensowaniu krzywd ofierze przestępstwa. Świetnie opisują to Linda i Morris Tannehillowie w książce „Rynek i wolność”. Mówiąc bardzo obrazowo: załóżmy, że jakiś zwyrol uciął komuś nogę. Powinien więc teraz sfinansować mu tytanową protezę, i zapłacić za straty moralne i psychiczne. Jeżeli nie posiada na to środków, musi na nie przymusowo odpracować. To skutecznie ukróciłoby działania recydywistów, złodziei którzy ukryli łup przed policją i tylko czekają aż uda im się wyjść z więzienia, itd. I właśnie taki system byłby sprawiedliwy, zadośćuczynienie i odpracowywanie swoich win. Gwałciciel powinien opłacić ofierze leczenie i psychoterapię i koszty związane z niemożliwością pracowania przez pewien czas, itd. itd. Żeby uniknąć fałszywych oskarżeń, również osoby fałszywie pomówione powinny otrzymywać zadośćuczynienie, np. przez jeśli ktoś stracił przez to pracę, osoba fałszywie oskarżająca wypłaca mu taką sumę, jaką zarobiłby przez czas, kiedy pozostawał bez pracy. Jeśli sprawca nie ma takich, środków, musi to w całości odpracować.  Z kolei jedyną słuszną karą dla morderców powinna być kara śmierci, kto nie respektuje prawa do życia u innych ludzi, ten sam się go pozbawia.

 

No i na koniec pozostaje jeszcze kwestia obrony przed napaścią innych krajów. Przede wszystkim założenie typu „rządy muszą istnieć żeby nie było wojen” jest samo w sobie błędne, bo to właśnie rządy prowadzą do wojen. Zwykli ludzie nie chcą wojny, bo to dla nich śmiertelne zagrożenie, grozi utratą życia swojego i swoich bliskich, kalectwem i ogromnymi stratami finansowymi. Tymczasem rządzący sami nie nadstawiają karków, tylko zmuszają do tego podległe im społeczeństwo. Najlepiej chyba obrazuje to cytat Hermanna Göringa (przywódca Luftwaffe w czasie II wojny światowej, nazistowski zbrodniarz wojenny): „Oczywiście, zwykli ludzie nie chcą wojny, (…) ale w końcu to przywódcy kraju określają politykę i zawsze łatwo jest pociągnąć za sobą ludzi, niezależnie, czy jest to demokracja, faszystowska dyktatura, parlament czy dyktatura komunistyczna. (…) Mając głos czy go nie mając, ludzie zawsze mogą być podporządkowani przywódcom. To łatwe. Jedyne, co trzeba zrobić, to powtarzać ludziom w kółko, że są atakowani, oraz potępić pacyfistów za brak patriotyzmu i narażanie kraju na niebezpieczeństwo. To działa w każdym kraju.”

 

Dobra, ale załóżmy że mówimy o sytuacji, gdzie „akap” istnieje tylko w jednym kraju. Czy inne państwa nie mogłyby tego terenu napaść? Cóż, żadne z państw nie miałoby raczej ku temu motywacji, jako że byłaby to oaza wolnego handlu. Historia pokazuje, że nie napada się tego z kim się handluje, a bariery handlowe zawsze zaogniały konflikty między państwami. Rozważmy jednak sytuację, „co by było gdyby”.

 

Po pierwsze to mit, że tylko państwowa armia może nam zapewnić bezpieczeństwo. W 1939 r. zbyt wiele to nie dało, w dodatku marny poziom uzbrojenia społeczeństwa spowodował, że chociażby takie Powstanie Warszawskie nie miało cienia szans powodzenia, również zbrodni na Wołyniu by nie było, gdyby mieszkańcy wsi byliby uzbrojeni itd., przykładów można by mnożyć. W tej chwili nasza armia liczy około 100 tys. żołnierzy, przemysł zbrojeniowy stoi na niskim poziomie, porównując to z innymi krajami, nie jeden z nich mógłby nas spokojnie podbić, za takie „bezpieczeństwo” to ja dziękuję.

 

Rząd to tylko grupa polityków, aktualnie sprawujących władzę. Oni nie posiadają żadnych własnych środków. Oczywistym jest zatem że to nie rząd nas chroni, tylko odwrotnie, to rząd drenuje społeczeństwo z zasobów i zmusza go do bronienia jego interesów. Każdy element sektora zbrojeniowego powstaje na skutek pracy i przedsiębiorczości zwykłych ludzi.

 

Jak więc wyglądałaby obrona terytorialna w „wolnym społeczeństwie”? Działania wojenne byłby niewątpliwą stratą zarówno dla prywatnych właścicieli terenów (bombardowania, zniszczenia obniżają wartość gruntów itd.), prywatnych agencji ochrony (gigantyczne odszkodowania dla pokrzywdzonych) i zwykłych ludzi (zagrożenie życia, majątku itd.). Wszyscy mieliby więc motywację żeby się bronić. Czyli staraliby się posiadać własne uzbrojenie plus mieć ubezpieczenie w PAO także obejmujące agresję zewnętrzną. Poszczególne PAO (część z nich, lub nawet większość) mogłaby inwestować także w sprzęt militarny. Wolny rynek zapewnia również najlepszą alokację zasobów, dostosowanie się do danej sytuacji, podczas gdy w innym państwie jak to zawsze bywa, w czasie wojny pojawiają się problemy jak inflacja, braki żywności, środków pierwszej potrzeby itd. Wolny rynek to również szybki wzrost gospodarczy, a więc także szybki rozwój przemysłu zbrojeniowego, jak i nowoczesnych technologii. Dodatkowo brak centralnego ośrodka władzy, znacznie opóźnia ryzyko kapitulacji. Agresor musiałby podbić praktycznie cały teren, i jeszcze zbudować państwo od podstaw przy wrogim nastawieniu lokalnych mieszkańców. Koszty takiej operacji byłby wręcz kosmiczne, jej wykonanie niesamowicie trudne. Polecam do poczytania szerszy tekst na ten temat:

http://mises.pl/blog/2015/04/16/danneskjold-prywatna-obronnosc-oparta-na-ubezpieczeniach-a-efekt-gapowicza/

 

Polemika z anarchokapitalizmem to głównie zarzut że kilka agencji ochrony (PAO) mogły zawiązać jedną dużą agencję a następnie stworzyć własne państwo, czyli akap byłby nietrwały. Tak twierdzą minarchiści, według nich państwo i tak powstanie więc lepiej od razu pogłówkować jak stworzyć fajne państwo, które będzie lepsze niż państwo w obecnym systemie. Jednak jak zauważyli Tannehillowie, w akapie będzie szybki przepływ informacji, to niemal niemożliwe aby taka jedna agencja zgromadziła tak ogromny potencjał militarny aby przejąć kontrolę aby nikt tego zawczasu nie zauważył (żadne media, ani inne agencje itp.).

 

Poważny zarzut co do anarchokapitalizmu wysnuwają także obiektywiści. Ten zarzut brzmi: przemoc nie jest dobrem rynkowym, przemoc musi zostać z rynku wyeliminowana, rząd musi więc mieć monopol na stanowienie i egzekwowanie prawa. I to że przemoc nie jest dobrem rynkowym to jak najbardziej jest prawda. Ale nie należy zapominać że rynek tworzą wszyscy ludzie, mieszkający na danym terenie, także przedstawiciele rządu. Więc nadanie rządowi monopolu na przemoc nie alienuje przemocy z rynku. Trzeba tu odróżniać przemoc agresywną i przemoc odwetową. Rząd jako monopolista może stosować tylko przemoc agresywną, (poprzez wyprzedzające usuwanie konkurencyjnych agencji obronnych i arbitrażowych). Z kolei agencje ochrony poddane kontroli rynkowej (potrzeba zaufania i satysfakcji klientów) mogą jak najbardziej eliminować przemoc agresywną poprzez możliwość zastosowania przemocy odwetowej. Przemoc (agresywna) nie jest dobrem rynkowym ale obrona przed przemocą już tak, podobnie jak choroba nie jest dobrem rynkowym, ale jej leczenie już tak.

 

Mimo wszystko odpowiedź, która ze stron mają rację nie jest taka prosta. To wszystko wymaga głębokiej analizy, do tego trzeba mieć niezłą głowę. Zalecałbym ostrożność z wyrokowaniem.   

 

 

Historyczne przykłady społeczeństw wolnościowych

 

Podstawowym zarzutem wobec libertarianizmu jest słynne: „takiego systemu nie było nigdzie na świecie”. Jest to wyjątkowe durne podejście. Myśląc w ten sposób nigdy nie wyszlibyśmy z jaskini. Nie odszylibyśmy także od niewolnictwa, bo ktoś w tamtych latach mógłby powiedzieć, że skoro wszędzie na świecie jest niewolnictwo, tak musi być i już.

 

Tymczasem powyższy zarzut, nawet nie jest całkiem poprawny. Co prawda nigdzie nie było nigdy anarchokapitalizmu, czy minarchizmu, ale jednak przykłady społeczeństw quasi-libertariańskich są klarowniejsze nikt mogłoby się wydawać. O to najbardziej znane z nich:

 

1. Celtycka Irlandia – 1000 lat bez państwa (to nie żart):

 

Irlandia w okresie od mniej więcej VII do XVII wieku funkcjonowała praktycznie bez istnienia państwa, nie posiadała władzy ustawodawczej ani sądowniczej ani żadnego państwowego wymiaru sprawiedliwości, czy przymusowego poboru podatków. Rolę państw pełniły tzw. tuath, określane też mianem państw w stanie embrionalnym. Zwykle ich ilość zamykała się w przedziale 80-100 (dla 25 tys. Irlandczyków). Wszyscy „wolni” obywatele, którzy posiadali ziemię, wykonywali jakiś zawód lub też byli rzemieślnikami, mieli prawo zostać członkami tuath. Członkowie każdego tuath zbierali się raz do roku i uzgadniali wspólną politykę, decydowali o wypowiedzeniu wojny lub zawarciu pokoju z innymi tuath oraz wybierali lub usuwali „króla”.

 

Na czele tuath stał król, który początkowo pełnił funkcję najwyższego kapłana. Poza tym przewodził radzie tuath, reprezentował tuath na zewnątrz a także dowodził wojskiem. Nowy król wybierany był przez tuath spośród członków rodziny królewskiej; całkowicie podlegał prawu i mógł być sądzony. Po wprowadzeniu chrześcijaństwa królowie nadal pełnili funkcje religijne.

 

Tuath był instytucją dobrowolną. Każdy wolny Irlandczyk mógł sam wybrać, do którego z nich chce należeć. Często zdarzało się, że przedstawiciele jednego rodu należeli do różnych tuath. Terytorium tuath stanowiły ziemie jego członków.

 

Społeczeństwo podzielone było na dwie klasy: wolnych i nie-wolnych. Do wolnych należeli królowie, właściciele ziemi oraz przedstawiciele dochodowych zawodów (artyści, rzemieślnicy itp.). Nie-wolni to nieposiadający własności i niewolnicy. Podział ten jednak nie był stały, nie-wolny mógł się stać wolny, przechodzenie między klasami wolnych i nie-wolnych zależało jedynie od posiadanego majątku. Tylko przestępcy nie mogli poprawić swojej pozycji społecznej. Każdy Irlandczyk posiadał określoną rangę, zależną od ilości posiadanej własności i liczby klientów. Od rangi zależała cena honorowa czyli wartość, którą trzeba było zapłacić, jeżeli naruszono honor lub prawa danej jednostki. Przez naruszenie honoru rozumiano: złamanie kontraktu, zadanie obrażeń fizycznych, naruszenie praw własności, naruszenie dobrego imienia.

 

Rozbudowany był także system prywatnej własności. Właścicieli nie miały jedynie szczyty gór i lasy. W przypadku potrzeby osobistej można było jednak naruszyć prawo własności – na przykład złowić rybę w czyimś stawie. Istniała również współwłasność. Jednym z jej przykładów może być młyn wodny, którego współwłaścicielem był zwykle właściciel rzeki.

 

W wczesnośredniowiecznej Irlandii nie było też legislatury państwowej (prawa stanowionego), zamiast tego dobrze funkcjonowało prawo zwyczajowe. Prawo było produktem brehonów - profesjonalnych prawników. Urząd brehona był dziedziczny i pod względem statusu społecznego ustępował jedynie królowi. Istniało kilka regionalnych brehońskich szkół prawa, z których każda tworzyła własne kodeksy. Brehoni nie mieli żadnych związków z poszczególnymi tuatha ani koneksji z ich królami. Byli całkiem zwykłymi obywatelami, a ich działalność miała zasięg ogólnokrajowy. Z ich usług korzystały zwaśnione strony w całej Irlandii. Co więcej – i co bardzo istotne – inaczej niż w systemie prywatnych prawników rzymskich, brehoni stanowili cały wymiar sprawiedliwości; poza nimi nie było w starożytnej Irlandii innych sędziów ani żadnych „powszechnych” sądów.

 

W przypadku sporu sądowego każda strona procesu musiała zapewnić sobie poręczycieli, którzy zapewniali honorowanie wyroku. Musieli oni posiadać wysoką rangę i cenę honorową. Istniały trzy rodzaje poręczycielstwa:

  • wspomaganie pokrzywdzonego – wówczas po wyroku winny stawał się dłużnikiem pokrzywdzonego, poręczyciele zaś odpowiadali za spłatę długu;
  • odpowiadanie swoją wolnością za spłatę długu (mógł później domagać się rekompensaty od winnego);
  • uiszczenie kary nałożonej na winnego – winny był zobowiązany zapłacić mu później swoją cenę honorową.

 

Celtycka Irlandia zwłaszcza już w okresie wczesnego średniowiecza stanowiła jedno z najbardziej rozwiniętych cywilizacyjnie ówczesnych społeczeństw w Europie. Upadła dopiero na skutek wieloletniej inwazji angielskiej. Warto również zauważyć że Anglicy musieli poświęcić wiele wieków na podbicie Irlandii właśnie dlatego, że ta nie posiadała z góry ustanowionej struktury władzy, musieli nie tylko podbić terytorium ale także zbudować państwo od początku, na przekór ogromnego oporu zamieszkałej tam społeczności.

 

 

2. Średniowieczna Islandia – 300 lat wolności

 

Islandzka Wolna Wspólnota istniejąca między X a XIII wiekiem (założona głównie przez uciekinierów z Norwegii) to kraj, którego system konstytucyjny miał charakter policentryczny – nie istniał w nim scentralizowany aparat wykonawczy i w całości opierał się na prywatnych mechanizmach tworzenia, stosowania i egzekwowania prawa. Kraj ten nie miał na czele żadnego króla czy innego władcy. Jedynym urzędnikiem publicznym był tzw. godi (naczelnik). Pełnił on funkcje sakralne jako właściciel świątyni, jak również oferował usługi prawne swoim klientom. Każdy obywatel Islandii był zobowiązany wybrać sobie własnego godi. Godord (status naczelnika) był dobrem wymienialnym – można było go sprzedawać, wymieniać itd., ale kupno godordu nie wiązało się jeszcze automatycznie ze zdobyciem władzy. Należało przekonać do siebie klientów. Każdy godi zasiadał w parlamencie islandzkim – althingu. W związku z tym status posła był, jako związany z godordem, przedmiotem obrotu handlowego. Althing zbierał się raz do roku na dwa tygodnie. Nie miał własnego budżetu i nie zatrudniał pracowników poza logsogumadrem – zatrudnianym na trzy lata mówcą, który przewodniczył althingowi, zapamiętywał prawo, udzielał porad prawnych, a także raz w czasie kadencji recytował cały zbiór prawa Islandii. Jeżeli nie wyrecytował jakiegoś przepisu i nikt nie zaprotestował, dany przepis tracił moc prawną.

 

Prawo karne przewidywało tylko dwa rodzaje kar, odszkodowania i banicje. Nie istniał publiczny aparat ścigania, a wyroki sądów arbitrażowych wykonywali sami zainteresowani.

 

W przypadku sporu prawnego organizowano doraźny sąd, który składał się z arbitrów przedstawianych przez każdą ze stron. Jeżeli sąd nie był w stanie wydać wyroku, sprawę kierowano do wyższej instancji, czasem aż do poziomu ogólnokrajowego. Winny naruszenia prawa był zobowiązany do zapłaty ustalonego odszkodowania. Odszkodowanie za zabicie zwykłego człowieka było równowartością zarobków, na zdobycie których przeciętny Islandczyk potrzebował od 12 do 50 lat. Trzeba było zapłacić za każdą ofiarę, również zabitą w czasie „wojny”. Jeśli zabójca od razu poinformował kogoś o swoim czynie, mógł liczyć na usprawiedliwienie i niższy wyrok. Nie istniała władza wykonawcza. Wyroki egzekwowali sami pokrzywdzeni. Gdy pokrzywdzony nie był w stanie tego uczynić, miał możliwość odsprzedaży swojego prawa do odszkodowania komuś o większych możliwościach działania.

 

W czasie procesu i egzekucji wyroku strony były wspierane przez swoje koalicje. Koalicje takie powstawały łatwo, ponieważ ich członkowie liczyli, że w przypadku zabójstwa będą mieli udział w wergeld – odszkodowaniu. Jeżeli oskarżony nie był w stanie zapłacić wysokiego odszkodowania, z pomocą przychodzili mu zazwyczaj członkowie koalicji. Odszkodowanie można było również odpracować jako tymczasowy niewolnik. Jeśli jednak oskarżony w ogóle nie uiścił zasądzonej kary, można było wytoczyć mu kolejny proces, w którym sąd skazywał go na banicję. Banita miał kilka tygodni na opuszczenie wyspy, w przeciwnym razie pokrzywdzony (lub nabywca praw do odszkodowania) mógł go zabić. Zakazana była pomoc banicie. Jeżeli ktoś to robił, sam mógł być skazany.

 

 

3. Anglosasi

 

We względnie wolnym społeczeństwie żyli również wczesnośredniowieczni Anglosasi. Głównym źródłem poszanowania prawa było pokrewieństwo. Częściowo w oparciu o nie funkcjonowały tzw. tithing – instytucje zajmujące się ochroną swoich członków jak również rozwiązywaniem sporów między nimi. Jedną z głównych funkcji było ściganie złodziei. Przynależność do tithingu była dobrowolna, jednak jeżeli ktoś nie należał do żadnego, był banitą. Jednocześnie tithingi niechętnie przyjmowały osoby o złej reputacji. Było to silnym impulsem do przestrzegania prawa.

 

Grupa tithingów tworzyła wyższą jednostkę prawną – tzw. hundred. Na poziomie hundredu toczyły się procesy, których sędziowie wywodzili się z poszczególnych tithingów. Sprawy między członkami różnych hundredów rozstrzygał sąd shire. Dla spraw między obywatelami różnych shire istniał sąd wyższego stopnia.

 

Prawo chroniło szczególnie osobę i własność jednostki. Uznawało za nielegalne czyny obejmowane dziś prawem karnym.

 

Wyroki wydawane były przez komitet sędziów. Jeżeli któraś ze stron nie chciała przyjąć wyroku, była wykluczana ze wspólnoty. By otrzymać zasądzoną należność od sprawcy, potrzebna była pomoc wspólnoty, jednak w zamian trzeba było wspierać innych jej członków.

 

Z reguły wymierzano kary pieniężne. Jeżeli oskarżony nie był w stanie zapłacić, termin zapłaty mógł być odroczony o rok. W takiej sytuacji mógł on też odpracować karę jako niewolnik pokrzywdzonego. Istniały trzy rodzaje odszkodowań: wer, czyli cena zależna od rangi jednostki (podobna do irlandzkiej ceny honorowej), bot – rekompensata za szkodę, zależna od cen rynkowych lub ustalonych stawek, i wite – zapłata uiszczana władcy, gdy musiał interweniować na życzenie którejś ze stron. Król nie wydawał wyroku, mógł jedynie wspierać wybraną stronę.

 

Rolą króla była ochrona życia i własności poddanych w zamian za lojalność. Poddaństwo nie było sztywne. Można było zmienić swoją przynależność, jeżeli król okazywał się mierny. Pozycja króla szybko wzrastała w czasie ciągłych wojen między poszczególnymi królestwami. Do ostatecznej unifikacji i centralizacji władzy doszło w wyniku najazdów duńskich.

 

 

4. ”Dziki” Zachód

 

„Dziki zachód” to popularny termin określający zachodnie tereny USA na przełomie XIX i XX wieku. W westernach zazwyczaj to miejsce było przedstawiane jako szalejące bezprawie i niekończące się zmagania Indian, kowbojów, taperów i osadników.

 

Tymczasem rzeczywistość znacznie odbiegała od literackiej, a następnie filmowej fikcji. Przykładowo taki kowboj (z angielskiego cowboy - czyli dosłownie "chłopiec od krów") był nikim innym jak pasterzem bydła (czasem także hodował konie), w filmach za to najczęściej jest przedstawiany jako bohater, symbol wartości i sprawiedliwości. Również najwięksi bandyci Dzikiego Zachodu zostali mocno podkoloryzowani, taki Billy the Kid, któremu  przypisywano ponad 20 zabójstw, prawdopodobnie zabił około 4 osób, nie był też tak dobrym strzelcem jak przedstawiona go na rycinach.

 

Ogólnie poziom przestępczości nie był aż taki wysoki jak to zostało to przedstawione w westernach. W miastach: Abilene, Ellsworth, Wichita, Dodge City, and Caldwell, czyli największych miastach kowbojskich tamtych czasów, w latach 1870 do 1875 miało miejsce zaledwie 45 zabójstw, czyli 1,5 zabójstwa w sezonie. W Abilene, które uchodziło za najdziksze z tych miast, nikt nie zginął w latach 1869 i 1870. W najgorszym roku w miejscowości Tombstone, tam gdzie miała miejsca sławna strzelanina O.K. Corral, zginęło 5 osób. Przytoczone liczby oznaczają współczynnik zabójstw wynoszący około 1 w przeliczeniu na 100 tysięcy mieszkańców. Dla porównania, dane obecne: USA – 5,0, Polska – 1,28, Finlandia – 2,17, Szwajcaria – 1.01, Europa – 5,4, Świat – 7,6. Do roku 1900 nie było napadów na banki w żadnym z większych miast stanów Colorado, Wyoming, Montana, obu stanach Dakota, Kansas, Nebraska, Oregon, Washington, Idaho, Nevada, Utah, New Mexico, a jedynie kilka napadów w stanach California i Arizona. W ciągu czterech dekad 1859-1900 w 15 stanach miało miejsce w ogóle zaledwie kilka napadów na banki. Dziś rocznie w Polsce ma miejsce więcej napadów na banki niż na Dziki Zachodzie przez całe dekady. Sam Buffalo Bill na starość przyznał, że kłamał na temat swoich brutalnych czynów, by sprzedać więcej powieści. W bitwach z Indianami został ranny dokładnie raz, a nie, jak twierdził, 137 razy.

 

Jak zatem w rzeczywistości funkcjonowało wolnościowe społeczeństwo Dzikiego Zachodu? Jedną ze specyficznych form instytucjonalnych wytworzonych przez amerykańskich pionierów były związki działkowe. Związki te powstawały, aby zapewnić ochronę oraz prawo własności, jak też usprawnić mechanizm obrotu ziemią. Pojedynczy związek miał swoich własnych urzędników oraz konstytucję, a zajmował się głównie rozstrzyganiem sporów między członkami i prowadzeniem rejestrów praw własności. Każdy członek był zobowiązany do przestrzegania określonych reguł – w przeciwnym razie groziło wykluczenie ze związku, choć często stosowano również sankcje siłowe.

 

Na Środkowym Zachodzie powstawały liczne związki hodowców bydła, których celem była ochrona stad. W ich ramach zatrudniano detektywów oraz rewolwerowców. Związki te były z reguły niewielkie. Nieliczne większe ugrupowania powstawały poprzez kontrakty rządowe.

 

Trzecią formą instytucjonalną były dystrykty górnicze. Każda z osad górniczych tworzyła własny system zasad, zebranych w kodeksy prawne. Do obsługi dystryktu zatrudniano urzędników, wśród nich archiwistę, odpowiedzialnego za przechowywanie jego oficjalnych rejestrów. Spory między górnikami rozstrzygały sądy górnicze, lecz w przypadku niezadowolenia z wyroku odpowiednio duża część górników mogła oddzielić się i utworzyć własny okręg sądowy.

 

Wiele więcej przykład społeczeństw libertariańskich można znaleźć poniżej:

http://libertarianin.org/spoleczenstwa-wolnosciowe/

 

 

Anarchia, monarchia, demokracja i Europa Tysiąca Liechtensteinów

 

Hans-Hermann Hoppe, niemiecki libertarianin, anarchokapitalista, anarchokonserwatysta  i ekonomista Austriackiej Szkoły Ekonomii, w swojej słynnej książce „Demokracja. Bóg który zawiódł” zawarł myśl, którą można by w skrócie przedstawić tak:  anarchokapitalizm > monarchia > demokracja.

 

Czyli według niego odejście od monarchii na rzecz demokracji, które nastąpiło głównie po I wojnie światowej nie było krokiem ku wolności, a wręcz przeciwnie, to rozwój demokratycznego republikanizmu niejako narzuconego Europie przez Stany Zjednoczone zaowocował poszerzającym się socjalizmem i licznymi problemami gospodarczymi, społecznymi i kulturowymi. Pod wieloma względami monarchia jest lepszym systemem od demokracji, jednak jeszcze lepszy byłby ład naturalny (anarchokapitalizm). Skupmy się jednak wpierw nad argumentami Hoppe’go dotyczącymi wyższości monarchii nad demokracją.

 

Zacznijmy od tego, że monarcha (król) jest właścicielem swojego królestwa i całego majątku rządu. Monarchia to swego rodzaju prywatny rząd, a demokracja to rząd publiczny.

 

Żeby zrozumieć wyższość monarchii nad demokracją trzeba najpierw zrozumieć pojęcie preferencji czasowej. Jest to termin ekonomiczny, określający miarę tego, w jakim stopniu aktualna satysfakcja jest bardziej pożądana od takiej samej satysfakcji w przyszłości. Im wyższa preferencja czasowa, tym większa chęć natychmiastowej konsumpcji. Niższa preferencja czasowa, oznacza z kolei, gotowość do powstrzymania się od konsumpcji bieżących dóbr na rzecz wyższej konsumpcji w przyszłości.

 

Paradoksalnie to, że król jest właścicielem całego majątku królestwa sprawia że ma on mniejszą preferencję czasową niż władca demokratyczny oraz większą motywację do poszanowania własności prywatnej obywateli. Może co prawda dokonywać konfiskaty majątków poddanych, jednak z uwagi, że konfiskowane zasoby i przywilej monopolu na przyszłą konfiskatę stanowią indywidualną własność są one dodawane do prywatnego majątku władcy i traktowane tak, jakby były jego częścią, a przywilej monopolu na przyszłą konfiskatę jest przypisany do tego majątku jako tytuł, co natychmiast podnosi jego teraźniejszą wartość („kapitalizacja” renty monopolowej). Najważniejsze jest to, że jako prywatny właściciel rządowego majątku władca ma prawo przekazywania swojego majątku spadkobiercy. Może sprzedać, wynająć lub oddać część albo całość majątku, do którego przypisany jest przywilej (i zachować zapłatę za sprzedane lub wynajęte dobra); może osobiście mianować i odwoływać zarządców i pracowników zatrudnionych w jego majątku.

 

Zakładając, że władca kieruje się interesem własnym, należy się spodziewać, iż będzie on dążył do pomnażania swojego bogactwa, a więc obecnej wartości majątku oraz bieżących dochodów. Nie będzie on zwiększał bieżących dochodów kosztem nadmiernego spadku wartości swoich aktywów. Ponadto ze względu na to, że działania związane z uzyskiwaniem bieżącego dochodu zawsze mają wpływ na obecną wartość aktywów (która jest odbiciem wartości wszystkich przyszłych oczekiwanych dochodów z aktywów pomniejszonych o stopę preferencji czasowej), własność prywatna ze swojej istoty wymaga kalkulacji ekonomicznej, co sprzyja dalekowzroczności.

 

Jeśli nic nie zostanie wyprodukowane, to nie będzie czego konfiskować, a jeśli wszystko zostanie skonfiskowane, to przyszła produkcja zostanie całkowicie zatrzymana. Dlatego prywatny właściciel rządu (król) będzie unikał nakładania na swoich poddanych takich podatków, które spowodowałyby zmniejszenie potencjału przyszłych dochodów do tego stopnia, że spadłaby na przykład obecna wartość jego majątku (królestwa). Przeciwnie; w celu zachowania, a nawet podniesienia, wartości osobistego majątku król będzie się stale powstrzymywał od nadmiernego opodatkowywania poddanych, ponieważ im niższe będą podatki, tym większa produktywność podatników, a im większa będzie produktywność mieszkańców królestwa tym większej wartości nabierze pasożytniczy monopol władcy. Oczywiście król będzie wykorzystywał swój monopolistyczny przywilej. Nie zrezygnuje z podatków. Jednakże jako prywatny właściciel rządu będzie dążył do pozyskiwania, w sposób pasożytniczy środków pochodzących z rozwijającej się, coraz produktywniejszej i coraz lepiej funkcjonującej gospodarki pozarządowej, ponieważ dzięki temu zawsze i nie wkładając własnego wysiłku będzie mógł powiększyć własne bogactwo i pomyślność. Stawki podatków będą więc niskie.

 

W interesie władcy jest również wykorzystywanie monopolu prawa (sądów) i porządku (policji) do egzekwowania ustalonego prawa prywatnej własności. Będzie dążył do tego, żeby wszystkich oprócz jego samego (a więc ludzi niezatrudnionych w rządzie i wszelkich transakcji między nimi) obowiązywała zasada, że każda własność i dochód są uzyskiwane w wyniku produkcji lub umowy. Przypadki łamania tej zasady przez prywatne osoby uzna za przestępstwo podlegające karze. Im mniej będzie prywatnych przestępstw, tym większe będzie prywatne bogactwo i tym większa wartość monopolu władcy na opodatkowanie i konfiskatę. Władca nie ograniczy się do czerpania środków na swoje wydatki wyłącznie z podatków. Będzie też podejmował przedsięwzięcia produkcyjne i część swojego majątku przeznaczy na produkcję „normalnych” dóbr i usług w celu osiągnięcia „normalnego” (rynkowego) dochodu ze sprzedaży.

 

To wszystko łącznie wyjaśnia dlaczego w monarchiach podatki zawsze były bardzo niskie, rządy przemyślane, biurokracja niewielka a prawo chroniło własność prywatną. Król zachowuje się niczym przedsiębiorca dbający o rozwój swojej firmy (którą jest królestwo). I tak przykładowo:

 

W czasach monarchii władza publiczna nie zabierała więcej niż 5 do 8% dochodu narodowego. Do samego wybuchu I wojny światowej wydatki państwa stanowiły zazwyczaj nie więcej niż 10% PKB. W latach 20-tych i 30-tych XX wieku, wzrosły w większości państw do 20-30%, a w połowie lat 70-tych 50% PKB.

 

Aż do końca XIX wieku liczba osób zatrudnionych w rządzie nie przekraczała 3% siły roboczej. Ministrowie królewscy i parlamentarzyści na ogół nie otrzymywali pensji z publicznych funduszy, lecz utrzymywali się z własnych dochodów. W latach 70-tych zatrudnienie w sektorze publicznym wzrosło już do 15%.

 

W przeciwieństwie do umiaru w polityce wewnętrznej i zagranicznej monarchii, rządy demokratyczne (będące własnością publiczną) charakteryzują się coraz wyraźniejszym brakiem umiaru. Władca demokratyczny może używać aparatu rządu dla realizacji własnych celów, ale nie jest jego właścicielem. Nie może sprzedać zasobów rządu i przywłaszczyć sobie uzyskanych w ten sposób pieniędzy. Nie może też przekazać własności rządowej swoim spadkobiercom. Jest on tylko właścicielem bieżącego korzystania z zasobów rządu, a nie ich wartości kapitałowej.

 

Nawet gdyby chciał postępować inaczej, nie może tego uczynić, ponieważ zasoby rządu, jako własność publiczna, nie mogą być sprzedane, a bez cen rynkowych kalkulacja ekonomiczna jest niemożliwa. W związku z tym należy oczekiwać, że nieuchronnym rezultatem publicznej własności rządu będzie stała konsumpcja kapitału. Prezydent czy premier (tymczasowy opiekun rządu albo jego powiernik) w przeciwieństwie do króla nie będzie dążył do utrzymania lub powiększenia majątku rządowego, lecz będzie się starał zużyć go jak najszybciej i jak najwięcej, ponieważ tego, czego nie skonsumuje teraz, nie będzie mógł skonsumować już nigdy. Władca demokratyczny (w odróżnieniu od króla) nie ma interesu w tym, żeby nie doprowadzić swojego kraju do ruiny. Dlaczego miałby się powstrzymywać od zwiększania konfiskat, jeśli z owoców polityki umiaru - zwiększenia wartości kapitału należącego do majątku rządu,  nie może skorzystać osobiście, podczas gdy na polityce będącej przeciwieństwem polityki umiaru, a więc na podwyższaniu podatków i zwiększaniu bieżących dochodów może skorzystać? Dla prezydenta/premiera, inaczej niż dla króla, umiar nie ma żadnych zalet.

 

To wszystko tłumaczy, dlaczego w demokracji nieustannie rosną wydatki rządowe, a co za tym idzie podatki. Zwolennicy demokracji niestety łudzą się co do tego że jak rząd okaże się słaby, odejdzie od władzy po paru latach i już będzie wszystko dobrze. Tyle że do władzy dochodzi kolejna grupa ludzi podlegająca tym samym bodźcom ekonomicznym co poprzednicy. Każdy kolejny rząd zostawia po sobie rozdęty sektor publiczny, wysokie podatki, ogromny dług publiczny i deficyt w budżecie. A każdy następny rząd jeszcze zwiększa wydatki, podnosi podatki i kombinuje jak zrobić to, żeby ludzie się nie buntowali, stąd mamy podatki pośrednie, nakręcanie inflacji, zaciąganie krajowego długu przez emisję obligacji skarbowych, i długu zagranicznego poprzez pożyczki międzynarodowe (zamiatanie problemu pod dywan i zostawienie go przyszłym rządom), wyborców się przekupuje za ich własne pieniądze oferując rzekomo „darmowe” usługi służby zdrowia, edukacji, opieki społecznej itd.

 

Demokracja to zatem nic innego jak stopniowo postępujący socjalizm. „Demokracja” pochodzi od greckich słów „demos kratos”, oznaczających „władzę ludu”. „Republika” to z kolei słowo pochodzące z rzymskiego „res publica” czyli „rzecz publiczna”.

 

Nie dziwi zatem że wszelkiej maści socjaliści od zawsze mieli o demokracji co najmniej „nie negatywne” zdanie. Karol Marks rzekł swego czasu: „Pierwszym krokiem rewolucji robotniczej jest wydźwignięcie proletariatu w klasę panującą, wywalczenie demokracji”; a także: „Dajcie ludziom demokrację, a do socjalizmu dojdą sami”. Róża Luksemburg twierdziła że „nie ma prawdziwego socjalizmu bez demokracji, podobnie jak nie ma prawdziwej demokracji bez socjalizmu”; Włodzimierz Lenin: „my socjaldemokraci zawsze stajemy w obronie demokracji”; Lew Trocki: „Gospodarka centralnie planowana potrzebuje demokracji”.

 

„Republikanami” tytułowali się komuniści obalający monarchię w czasie rewolucji w Portugalii w 1910, jak i obalający monarchię w Hiszpanii w latach 30-tych XX wieku. Jedni i drudzy z hasłami „demokracji, wolności i równości” zaprowadzili w swych krajach czerwony terror, mordując księży, ludzi religijnych i „posiadaczy”, już nawet przyłapanie na modlitwie czy używaniu pieniądza można było przypłacić życiem. Nie wspominając już o kompletnym zniszczeniu gospodarki, niosącym masową biedę i głód. Zostali następnie powtrzymani kolejno przez Salazara i gen. Franco (ale to temat na inny felieton).

 

Zwróćmy również uwagę na nazwy państw socjalistycznych: Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich, Chińska Republika Ludowa,  Demokratyczna Kampucza (Kambodża pod rządami Pol Pota), Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna (dzisiejsza Korea Północna).

 

W czasach monarchii wojny były krótkie, praktycznie jednodniowe potyczki pomiędzy wojskami jednego i drugiego króla. A wiele wojen udało się uniknąć przez porozumienie między władcami czy np. mariaż królewski. W czasach demokratycznych, gdzie władcy nie ponoszą osobistych kosztów wojny nie ma już tak lekko, czego wyjątkowy krwawym przykładem była II wojna światowa, jak i wiele innych konfliktów zbrojnych XX wieku. Dopiero wynalezienie bomb atomowych najwyraźniej trochę przeraziło rządzących, hamując ich wojenny zapał, ale kto wie jaka będzie przyszłość tego świata?

 

Dobra, wracając do tematu, Hans-Hermann Hoppe uważa że monarchia jest lepsza od demokracji, ale to wciąż nie jest idealny system. Oczywiście idealny system nie istnieje i zapewne nigdy nie powstanie, ale jeszcze lepszym systemem byłby anarchokapitalizm, z powodów o których pisałem już wcześniej.

 

Jednak z czysto pragmatycznego podejścia (trudno jest wprowadzić taki akap) Hoppe proponuje koncepcję „Tysiąca Liechtensteinów”. A więc doprowadzenie na drodze secesji do maksymalnej decentralizacji władzy w Europie i na świecie. Dziś to właśnie nie duże państwa, a malutkie mini-państewka gwarantują mieszkańcom wolność, niskie podatki, proste i sprawiedliwe prawo oraz wysoki poziom życia, zwłaszcza te, których ustroje nadal w dużym stopniu są oparte na monarchii, jak Księstwo Liechtensteinu, Księstwo Monako czy Księstwo Andory. W takim Monako PKB na mieszkańca wynosi aż 187,6 tys. dolarów, w  Liechtensteinie 157 tys. (dwa pierwsze miejsca na świecie), dla porównania w Katarze wynosi on 97,5 tys., a w Szwajcarii 85,3 tys.

 

Niedoskonałości monarchii polega niewątpliwie na tym, że nadal mamy do czynienia z centralną władzą, która prowadzi do pewnych nadużyć (chociaż mniejszych niż w demokracji). Decentralizacja w dużym stopniu zmniejsza ten problem, w końcu łatwiej się wyprowadzić z małego księstwa niż z wielkiego królestwa czy cesarstwa. Monarcha ma więc większą motywację do zachęcania do osiedlania się na jego terenie, możliwie że podatki zostałby zastąpione np. opłatą typu czynsz. Według Hoppe’go anarchokapitalizm w praktyce to właściwie nic innego, jak taki „tysiąc Liechtensteinów”. Oczywiście niekoniecznie tysiąc i niekoniecznie „lichtensztajnów”, ale w każdym razie decentralizacja władzy daje zadowalające efekty.

 

I bynajmniej patrząc na historię, nie byłoby to nic nowego. W drugiej połowie XVII wieku Niemcy składały się z 234 księstw, 51 wolnych miast i 1500 niepodległych majątków rycerskich. Na początku XIX wieku liczba tych niezależnych podmiotów zmniejszyła się do niecałych 50, a w 1871 doprowadzono do całkowitego zjednoczenia (nic zatem dziwnego, że po zjednoczeniu zaczęła się budowa „państwa opiekuńczego”). Szwajcaria aż do końca XIX wieku to był właściwie związek mini-państw (kantonów). Do dziś zresztą Szwajcaria jest mocno zdecentralizowana (każdy kanton ma swoją konstytucję, parlament, lokalne sądy, prokuraturę i policję), podobnie jak Liechtenstein, gdzie każda gmina ma prawo do secesji.

 

Łączenie idei libertarianizmu i monarchii czasami bywa również nazywane anarchomonarchizmem. Zwolennikiem tego nurtu jest chociażby John Ronald Reuel Tolkien, cały świat „Władcy Pierścieni” to właśnie wyraz poglądów tego pisarza.

  • Like 4

1 komentarz


Rekomendowane komentarze

Bardzo dobry tekst, jak zwykle zresztą. Niestety patrząc na ostatnie decyzje rządu bardziej na czasie jest raczej "Jak będzie w komunie?".

Odnośnik do komentarza
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.