Skocz do zawartości

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 28.03.2024 w Wpisy na blogu

  1. Indonezję miałem już w planach w 2015-2016. Poznana kilka lat wcześniej Indonezyjka miała w planach ślub i pół żartem, pół serio zapraszała mnie na swój ślub. Miałem kasę i jakieś skryte pragnienie podróżowania, ale byłem na obczyźnie, nie miałem paszportu i do tego miałem spraną głowę polską witaminką. W 2022 zacząłem nieco intensywniej podróżować i pod koniec ów roku byłem nieco bardziej aktywny na apkach randkowych. Naturalnie - ustawiałem lokację w miejsce, które miałem odwiedzić, żeby zapoznać już sobie jakieś lokalne niewiasty, a potem po przylocie mieć co robić poza zwiedzaniem. Tak wyszło, że ustawiłem sobie jakieś egzotyczne lokacje, w tym właśnie Indonezję. Miałem dwa podejścia na Tinderze i za każdym razem byłem zaskoczony jak piękne kobiety tam mieszkają. Poznałem kilka pań, z którymi to potem pisałem w miarę regularnie; obie pracowały w biurach, z dobrym angielskim, zadbane. Jedna to sportowa świruska, a druga, jak się potem okazało, wiecznie niezaspokojona krejzolka. Dalszy trip był już w planach. Miała być Japonia, ale na około dwa tygodnie wychodziło nieco za drogo, poza tym - mieszkałem tam przez rok i widziałem większość rzeczy. Poleciałbym pół świata, żeby sobie przychillować i obkupić się w lokalnych sklepach. Tajlandia i Filipiny są daleko na mojej liście - tropikalne kraje z łatką burdelu, nie mój typ. Padło na Indonezję. Bilety zakupione w Lutym 2023, coś koło £780 w obie strony Qatarem z przesiadką w Doha (Katar). Koszty podsumuję na końcu. Wszystkie pańcie, z którymi pisałem - były podjarane, od razu było planowanie co tu robić. Jedna nawet urlop chciała brać, ale wjebałbym się tym samym na minę, bo wtedy wszystkie by się o sobie dowiedziały. Mój każdy trip musi spełniać kilka kryteriów: 1. Raczej z dala od mocno turystycznych miejscówek. 2. Próbowanie lokalnej szamy. 3. Spotykanie się z lokalnymi pięknościami. 4. W miarę bezpiecznie. Jako fotograf-amator również chciałem cośtam fajnego pstryknąć, więc byłem gotów tłuc się w busach dla fajnych kadrów. Dzień 0-1 Mój 12 trip rozpocząłem w Londynie na Heathrow. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że od momentu wyjścia z domu do wejścia do apartamentu w Jakarcie minie równo 25h. To nie był mój pierwszy lot w tamten rejon, więc zmiany czasu jakoś strawiłem, przesiadki były mocno mieszające w głowie. Wyleciałem z Londynu po 21, po 6h dotarłem do Kataru, gdzie miałem 2h na przesiadke i potem kolejny lot 9h prosto do stolicy Indonezji. Nie będę ukrywał, że przy przesiadkach miałem nieco zakrzywione poczucie czasu. Lądowanie w Jakarcie spoko, po wyjściu z lotniska - parówa nie z tej ziemii. Nie miałem internetu w komórce, jedynie zrzut ekranu z adresem. Dostałem cynk od mojej dobrej znajomej, żeby z lotniska brać tylko Bluebird taxi, bo jadą z licznikiem i to jest w miarę OK firma. Żałowałem, że nie ogarnąłem sobie numeru telefonu na lotnisku, bo jak się okazuje - jest z tym trochę jebania. Moja sympatia ogarnęła mi kartę SIM (niby zarejestrowaną), ale coś nie grało z moim telefonem, bo telefon nie był z lokalnego rynku, tylko z Europy. Do tego trzeba rejestrować numery z paszportem. Przepłaciłbym trochę, ale miałbym temat ogarnięty tego samego dnia. Apartament bardzo spoko. Moja sympatia zostawiła mi wspomnianą SIMkę w okolicach mojego apartamentu. Brzmi to nieco egzotycznie, ale za to jak praktycznie. Przed biurami/budynkami są stoliki na których dostawcy zostawiają Twoje zamówienia. Szama, sklep, cokolwiek. Potem wysyłają Ci fotkę, że towar dostarczony i narazie. Nikt niczego nie zajebie, bo po co? Byłem padnięty, więc po szybkim prysznicu i ustawieniu klimy przyszła pora na zasłużony sen. Miałem zaplanowany tylko pierwszy tydzień. Na instagramie jednej ze zmatchowanych dziewczyn znalazłem zajebistą miejscówke - Mt Bromo. Wulkany i malownicze widoki. Pomyślałem, że muszę tam pojechać i cyknąć podobne foto. Wypad zaplanowałem z inną kumpelą, która z początku mnie jakoś kręciła, ale potem wrzuciłem ją do worka "koleżanek nie do ruchania". Sama lubi podróżować i do tego nigdy tam nie była - świetnie. Ja ogarnąłem busa i nocleg, ona ogarnęła wycieczkę na ten wulkan. Już na etapie planowania doznałem dziwnego szoku, bo lokalsi płacą 10x mniej (!) za wejście do tego parku, w którym są wulkany. Podobno nawet to jakaś dyrektywa rządowa. No cóż - jest jak jest. To wciąż dosyć tanio dla podróżujących. Myślać o tym wszystkim padłem ze zmęczenia. Dzień 2 Tego dnia miałem po raz pierwszy spotkać się z poznaną 12 lat wcześniej koleżanką. Przyjechała po mnie i zawiozła do galerii, żebyśmy ogarnęli internet w telefonie. Potem szama, która była całkiem dobrą kuchnią z Bali. Po ogarnięciu neta stałem się niezależny od transportu. Jeszcze przed wylotem zainstalowałem GoJek, czyli połączenie Ubera, Uber Eatsa i Deliveroo. Wsiadłem do taksy i wróciłem do siebie. Moja sportowa świruska tego dnia miała jakiegoś focha, bo jej prosty kobiecy umysł (nie no, żartuję. Kocham kobiałki <3) postanowił skończyć wcześniej pracę i mi o tym nie powiedzieć. Spotkanie z nią miało się odbyć za kilka dni, po moim powrocie z mini-tripu. Z resztą na sam koniec tego dnia, moja "kumpela, której nie miałem w planach ruchać" miała przyjść z bagażami na wieczór. "Sporty spice" ofuczyła się, że wrzuciłem ją na dalszy plan. Bla, Bla. Jakieś pierdolety. Wkurwiłem się, testosteron mi podskoczył, a że na tamten moment nie ruchałem prawie prawie 2.5 roku, to napisałem do innej, tej seksoholiczki. Bez żadnych fochów, krótko i na temat: "O której kończysz?" "17" "Chcesz się spotkać?" "Ok, po 18 będę gotowa" "Ok daj adres" Zamówiłem takso-skuter i pojechałem w miasto. Nie było to jakoś daleko, ale kierowca sam nie wiedział gdzie to jest. Spotkanie przyjemne, zabrała mnie do jakiegoś rooftop-baru. Ona przechyliła jakiegoś drinka, ja zostałem przy softach. Przywiozłem jej jakąś duperelę od siebie. Mam sporą kolekcję perfum, więc zabrałem ze sobą jakiegoś niewypała. Ja nie używam, a ona się ucieszy, bo to unisex. Po barze spacerek. Z Panią seksoholiczką, nazwijmy ją "panią Iwetą", kręciliśmy trochę w wiadomościach. Doskonale wiedziała, że nie szukam dziewczyny, ale że też nie chciałbym ruchać pierwszej lepszej laski. Jak wszedł temat seksu to oj...to był strzał w dziesiątkę. Nakręcić pańcię na miłość w wiadomościach, a potem przeniesienie tego do pokoju to coś dla mnie nowego. Czułem, że Iweta się nieco przymilała, więc w nieco ustronnym miejscu po prostu przyciągnąłem ją do siebie i poszliśmy w ślinę. Potem już byliśmy w taksie do mnie. Gdzieś z tyłu głowy była ta sportsmenka, bo w sumie pociągała mnie bardziej, do tego jeszcze ta kumpela od wycieczki miała wpaść. No tego wieczoru już miałem "Och Karol Experience": Godzina 21: Wracamy z Iwetą do mnie, mieliśmy kłopot z taksą i zmarnowaliśmy na to z 30 minut. Hop na wyrko, "ojejku, co my robimy, nie wiem czy chcę, bo nie będziesz moim chłopakiem". Powiedziałem jej wprost, że oboje mieliśmy zbyt długą abstynencję (ona chyba była solo od prawie 2 lat), więc tu i teraz mamy dać upust. Godzina ok 22: Moja kumpela od wycieczki, nazwijmy ją Panią Kingą, wypisuje do mnie, że już jest na dole. Ja jeszcze jestem na golasa, dopiero co zdjąłem gumę, a ta dzwoni z fochami. Umawialiśmy się na ok 23. Iweta chce sobie pochillować w wyrku, poprzytulać się i w ogóle. Zaczyna się burzyć kto do mnie dzwoni. Mówię, że jest już późno, a ja muszę wstać o 4 na autobus. Zamawiam jej taksę i nieco pospieszam. Jak z mema "zapraszam wypierdalać". Daję buziaka w czółko i mówię, że spotkamy się jak wrócę. Spotykam Kingę, która już chciała wracać się na chatę i w ogóle pierdolić ten wyjazd. Powiedziałem jej, że odprawiłem inną laskę i że co to są za fochy. Wszystko jest dla ludzi. Dzień drugi muszę zaliczyć do udanych. Ciśnienie na ruchanie zeszło. Zjadłem coś lokalnego i ogarnąłem neta w telefonie, co było bardzo ważne. Dzień 3 Tutaj nie wydarzyło się zbyt wiele. Pojechaliśmy z Kingą na dworzec autokarowy. Bus z Jakarty do Malang planowo był o 7:00 i podróż miała trwać 11 godzin. Ostatecznie autobus wyruszył o 8, a podróż trwała prawie 14h. Zamiast dojechać na 18, to dojechaliśmy po 22. Autokar był przejebany. Kibel to była tragedia. Muszla klozetowa bez spłuczki, bo zamiast tego był jakiś zbiornik na wodę i wiaderko. Oczywiście jak rzucało autokarem, to cała ta woda była WSZĘDZIE, tylko nie w tym zbiorniku. W cenie biletu przekąski i obiad. Przekąski ok. Jakieś orzeszki, woda, ciastka i takie gotowe tosto/kanapki z nadzieniem w środku. Tu było z najochydniejszym czekoladopodobnym kremem, jaki tylko jadłem. Jakby wsypać cukier i kakao do kremu nivea. Obiad był nawet ok.... Nie no, był chujowy. Jakiś zawinięty w plastik arbuz, który oboje z Kingą olaliśmy, bo wyglądał jak gwarantowana sraka; do tego "kurczak", który był samymi kośćmi, ryż, jakaś sałatka i coś z tofu. To z tofu było zajebiste, tak samo jak i ryż. Cała reszta do kosza. Dojechaliśmy na wieczór, zjebani. Zbliżały się jakieś uroczystości religijne i od popołudnia do końca trasy w radiu leciał zapętlony utwór dance 'allah akbar'. Brzmiało to jak bollywood z najtańszą maszyną perkusyjną. Muszę przyznać, że wpadało w ucho, ale po 3h miałem dosyć. W planach było sporo snu, bo w nocy dnia 3-go nie mieliśmy spać. Zaplanowany był wypad na wschód słońca do Mt Bromo. Dotarliśmy do Malang, znaleźliśmy bankomat i poszliśmy szukać jakiegoś żarcia. Była prawie 23, a na uliczkach dalej ruch jak w ciągu dnia. Malang było fajną odskocznią od kilkudziesięcio milionowej Jakarty. Wyluzowani ludzie, śmiesznie tanie jedzenie - za obiad: 2x zupa, 2x danie, 2x napój zapłaciliśmy 45000IDR. Za prawie tyle samo to kupowałem jedno danie w restauracji w Yogyi.
    1 punkt
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.