Ogólnie jestem przegrywem życiowym i nie będę się zbytnio nad tym rozpisywać.
Całe życie wydawało mi się, że podobieństwa łączą się i lgną do siebie, a te wszystkie teksty pokroju "przeciwieństwa przyciągają się" wydawały mi się idiotyczne, jednak patrząc z perspektywy moich znikomych doświadczeń, wydaje mi się to być prawdą. Zawsze starałem się wybierać niewiasty, które były mi najbliższe pod względem poglądów, zainteresowań i wszystkiego innego. Nigdy, do żadnej nie potrafiłem zbliżyć się w żaden sposób, zawsze było to coś w rodzaju "cześć, cześć" i tyle. Nie mam pojęcia czemu tak jest. Starałem się na swój sposób i nic z tego.
Ostatnio przypomniałem sobie o takiej, która dla mnie była pod wszelkimi względami najbliższa, do tej pory, chyba najlepsza partia jaką poznałem w życiu. Kontakt zerwałem, jednak chciałem zerknąć jak sobie radzi, co u niej słychać. Kilka dni temu zauważyłem, że się zaręczyła, a dziś już jest po ślubie. Skręca mnie w środku, wiedząc jakie szczęście ma ten gościu. Marzenie niejednego osobnika.
Nie rozumiem tego dosłownie, jak to się stało. Wiem, że ona jest chłopczycą i zawsze otaczała się w męskim gronie, zawsze miała duże ilości kolegów, chłopaków też zmieniała.
Ostatnio poznałem przez internet inną dziewczynę. Pociągnąłem to, trochę pisaliśmy, rozmawialiśmy. Pojechałem do niej, nasze pierwsze spotkanie i od razu całowanie, przytulanie, potem coś jej odbiło. W sumie nic o niej nie wiedziałem, jak sama mi pisała, sporo jej we mnie przeszkadzało :D. Jestem szczery i ciężko mi się czasem pohamować, mówię co myślę. Gdybym jej nie przycisnął, to bym nie wiedział gdzie stoję, a tak, dowiedziałem się, że nic z tego. Sam nawet nie wiem czemu mi tak przypasowała. Nigdy nie czułem się tak dobrze, przy nikim. Jak to możliwe, że docieram do takich obcych mi kompletnie osób, a do podobnych, nie potrafię. Moja pierwsza dziewczyna też była taka, kompletne przeciwieństwo mnie, nic nas nie łączyło, dosłownie nic, a jednak.
Ja tego "krzywa" nie jestem w stanie pojąć.