Czuję się pokonany. Mam pracę, odkładam jakieś 3-3.5 tys na miesiąc. Wstaję o 10 do pracy, wracam do domu około 20.00, coś poczytam, zwalę konia, popatrzę na fb, pooglądam śmieszne kotki, idę spać o 1 w nocy itd... W weekend do rodziców, w niedzielę wracam do wynajmowanego mieszkania i w poniedziałek od nowa... Czuję się pokonany. Straciłem szacunek do samego siebie jakieś 12 lat temu (teraz mam 31), oczywiście przez kobietę - dziś już ta sprawa nieważna. Od tamtego momentu w zasadzie z nikim nie nawiązałem żadnej relacji - koleżeńskiej, jakiejkolwiek. Był tylko jakiś romans z 42 letnią rozwódką, jeden ONS z jeszcze inną. Czuję do siebie ogromną niechęć. Moje marzenia gdzieś odpłynęły, marzył mi się wielki świat a jest korpo w Wawie. Wiem że inni mają mniej albo nic i w dodatku są chorzy. Mam ogromne poczucie pustki i beznadziei. Obecnej pracy wręcz patologicznie nienawidzę. Niestety, nie umiem nic innego robić, nie mam żadnego hobby, nic mnie nie interesuje, nic mnie nie pociąga. Jestem odpychający dla towarzystwa pod każdym względem, mam problemy nawet z tym by swobodnie pogadać. W towarzystwie praktycznie nie istnieję, zawsze wycofany, smutny. Tak było w zasadzie od dzieciństwa.