Niedługo 40-tka na karku. Od 10 lat żonaty, dwójka synów. Z żoną przed ślubem byliśmy razem 7 lat. Wcześniejsze związki nieudane. Sytuacja majątkowa niezła, ładne mieszkanie bez kredytu, niezły samochód, dobra praca (etat). Żona księgowa, pracuje raczej z nudów bo zarabiam głównie ja. Relacje z synami poprawne. Kocham ich a oni mnie. Relacje z żoną poprawne.
Po co więc piszę? Co jest nie tak? Bo tęsknię do innych kobiet. Klasyczny kryzys 40-latka. Żona się zapuściła po ślubie i pomimo wyraźnych próśb i sugestii z mojej strony nic z tym nie robi. Kosmetyczka - tak. Ale o figurę nie dba wcale. A mi zawsze się podobały szczupłe. Ona o tym wie. I nic z tym nie robi. Do tego nie mamy wspólnych pasji ani tematów (poza synami, których kochamy oboje tak samo). Żyjemy razem, wspólnie jadamy, ale już filmy oglądamy inne. Ona głównie seriale. Ja mam zainteresowania bieganie, samochody, narty. Chcę się rozwijać, uczyć nowych rzeczy, awansować w pracy (ale bez desperacji) - ona nie ma żadnych pasji, zainteresowań ani ambicji. Drętwa praca, obowiązki domowe i wieczór z TV. Oczywiście po ogarnięciu chłopaków. Jako kobieta nie pociąga mnie już w ogóle.
W sumie nie mam źle, bo nie kłócimy się, szanujemy i zgadzamy w sprawach związanych z synami. Ale czuję, że tkwiąc w tym idealnym na pozór związku coś mi umyka. Kobiety będące w moim zasięgu brzydną, ja staję się coraz mniej atrakcyjny. Nie wiem czego będę żałował kiedyś bardziej. Tego, że wszystko pozostawię takim, jakie jest i się po prostu zestarzeję, czy tego, że poszukam sobie atrakcji w życiu, kochanki, czym ryzykuję utratę posiadanej obecnie względnej stabilizacji.
Jakieś samcze rady?