Trójmiasto, rok 2032. Autor tematu siedzi sam w pokoju, samotny, bez rodziny i wspomina z żalem decyzję, którą podejmie w najbliższych dniach. Albo nawet siedzi z jakąś żoną, którą zdążył już znienawidzić i myśli o tym jak ze sobą skończyć.
***
Poznałem na czacie, takie czasy, idealną dziewczynę. Zabawna, inteligentna, wykształcona, zaradna, od początku kapitalnie się dogadywaliśmy. Naprawdę przyzwoita postać, moralna, nie taki szlauch, jak liczne przypadki opisywane na forum. Gadaliśmy tak tygodniami i była chemia znacznie większa, niż w ogóle mogłaby się wydarzyć w internecie. A ja rzadko się dogaduję z kobietami, jest mi bardzo trudno znaleźć taką, która by mi odpowiadała i vice versa. Twierdziła przy tym, że jest bardzo ładna, ale to nie było ważne. No i wreszcie się spotkaliśmy.
Nie to, że była brzydka. Na pewno komuś przypadłaby do gustu, choć na pewno daleko by było od zachwytów. Ale na pewno nie przypadła do gustu mnie. Rzekłbym nawet, że była kompletnym zaprzeczeniem mojego gustu. Jeśli ja lubię coś w kobietach, to ona miała to dokładnie odwrotnie. A przy tym z całą świadomością mogę powiedzieć, że ją uwielbiam charakterologicznie.
Ale ten wygląd... Ładować się w to, czy nie? To nie tylko kwestia wybredności, to raczej kwestia wzdrygania się przy każdym spotkaniu. A z drugiej strony jestem pewien, że już nigdy w życiu nie spotkam osoby tak dopasowanej do mnie charakterem. Tutaj parcie na związek jest bardzo silne, ale czy można mówić o związku przy takim konflikcie estetycznym?
Obrzydzają mnie moje dylematy, żaden ze mnie Banderas, jestem pewien, że przez lata będę tego żałował i nie powinienem tak patrzeć na ludzi, ale z drugiej strony... Co o tym myślicie?