Zauważyłam taką zależność. Mężczyźni podziwiają sk.urw.iel.stwo u kobiet, które je przejawiają względem innych kobiet. (!)
Nie jest to spowodowane niskim poziomem ogólnym tych mężczyzn, znam raczej tych lepiej sytuowanych społecznie. Jak jakaś kobieta przejawia zachowania dominujące i rywalizuje z inną kobietą, to mężczyzna prędzej czy później staje po stronie silniejszej. Może mężczyźni, jako naturalni team-playars, podświadomie kierują swoją uwagę i poważanie w stronę najsilniejszego osobnika? Taki atawizm? Może to konformizm? A może ona faktycznie wydaje im się lepsza? Tak to wygląda. Może chcą mieć silną samicę, która zaprowadzi porządek w domu wśród dzieci, a nie wrażliwą istotę, którą będą musieli się opiekować?
Panowie temu na poziomie świadomym bardzo zaprzeczają. Jesteście przemili, Panowie, i chciałabym wierzyć, że jest tak, jak mówicie. Jednak teoria-teorią a życie-życiem. Mimo zapewnień z Waszej strony mam gorzkie poczucie, ze prawda jest inna. W obecności silnej kobiety, która za wszelką cenę dąży do przywództwa i robi to "po trupach" innych kobiet, mężczyźni stają się jak zahipnotyzowani i niczym lunatycy za księżycem (albo ćmy za płomieniem) podążają jej śladem. A obserwowałam to na przykładach co najmniej 5 mężczyzn, z którymi przyszło mi współpracować.
Chodzi o takie kobiece zachowania, jak: wyśmiewanie, lekceważenie, agresja słowna, odbijanie faceta dla samej przyjemności i dla sportu. Kobiety, które są świadome tego mechanizmu i nie mają skrupułów, zachowują się w ten sposób wobec innej kobiety właśnie w obecności mężczyzny. Pod jego nieobecność są zupełnie inne, całkiem miłe. Co o tym myślicie?