Skocz do zawartości

Subiektywny

Starszy Użytkownik
  • Postów

    2348
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    83
  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez Subiektywny

  1. Wolną chwilą opisze Wam, na przykładach z którymi miałem styczność, jak wygląda proces 'przygotowywania rozwodowych dowodów' jeszcze długo zanim mąż zacznie coś podejrzewać. To również może okazać się przydatne życiowo, choć niekomu takiej sytuacji nie życzę. Warto mieć tego świadomość, by nie wtykać przeciwnikowi w procesie argumentów do rąk, które później ciężko obalić. S.
  2. Marku, Wielu rzeczy powinni uczyć, czy wręcz nawet wpajać od podstawówki po szkołę średnią. Począwszy od zarządzania osobistymi finansami (w tym domowymi) po wiedzę czym jest procent składany (kłania się kwestia kredytów i wszelkich pożyczek-chwilówek i późniejszego 'ale ja nie wiedziałem, nie wiedziałam że to TAK ...). Podstaw prawa (nie od strony teoretycznej!) cywilnego, karnego i rodzinnego również - w zakresie podstawowych zagadnień życia codziennego, takich z którymi statystyczny Kowalski ma do czynienia. Niestety nie robi się tego, a szkoda. Wdrukowuje się za to wiedzę 'suchą i scholastyczną' - przynajmniej takie odnosze wrażenie, której wartość w codziennym życiu można uznać za dyskusyjną. S.
  3. Tak. Musi być wyłącznie winna. Jeżeli winny rozkładowi pożycia są obydwoje małżonkowie lub rozwód jest bez orzekania o winie - art. 60 kro ma zastosowanie. Tak, w postępowaniu sądowym jako strona masz oczywistą możliwość przedstawiania dowodów na potwierdzenie swoich tez. Obowiązuje tzw. legalna swoboda oceny dowodów. polega na tym, że sąd samodzielnie podejmuje decyzje, co do uznania dowodów za wiarygodne. Ponadto sędzia nie jest skrępowany przepisami ustawy w tym zakresie. Jednakże granice w zakresie swobody przy ocenianiu dowodu określone są przez tzw. trzy czynniki. Wiążą one sąd pod względem logicznym przez wyprowadzenie wniosków z całego materiału dowodowego, ustawowym przez rozważenie całego materiału dowodowego pod względem istnienia istotnych faktów dla sprawy oraz pod względem ideologicznym związanym z indywidualną wiedzą sędziego. Dowodem mogą być dokumenty, zeznania świadków, przesłuchanie stron itd. Od strony praktycznej napiszę Ci dzimi, że wiedzieć coś a posiadać na to wiarygodny dowód - to nie to samo. Przyjmuje się też, że dowód ze świadków ma, khm khm, w zasadzie dość ograniczoną wagę a dowód z przesłuchania stron - to w zasadzie ostateczność (wiadomo, każde powie to co uzna za korzystne dla siebie - i kombinuj tutaj co jest prawdą, co półprawdą a co kompletnie wyssane z palca). Rozwód z orzekaniem o winie wiąże się niestety z praniem brudów. Większość mężczyzn unika tego jak ognia, chyba że są wściekli na małżonki do sześcianu lub dziedziczą wielowiekową polską cechę charakteryzującą kiedyś wyłącznie szlachtę - dziedziczną skłonność do pieniactwa. Art. 60. § 1. Małżonek rozwiedziony, który nie został uznany za wyłącznie winnego rozkładu pożycia i który znajduje się w niedostatku, może żądać od drugiego małżonka rozwiedzionego dostarczania środków utrzymania w zakresie odpowiadającym usprawiedliwionym potrzebom uprawnionego oraz możliwościom zarobkowym i majątkowym zobowiązanego. § 2. Jeżeli jeden z małżonków został uznany za wyłącznie winnego rozkładu pożycia, a rozwód pociąga za sobą istotne pogorszenie sytuacji materialnej małżonka niewinnego, sąd na żądanie małżonka niewinnego może orzec, że małżonek wyłącznie winny obowiązany jest przyczyniać się w odpowiednim zakresie do zaspokajania usprawiedliwionych potrzeb małżonka niewinnego, chociażby ten nie znajdował się w niedostatku. § 3. Obowiązek dostarczania środków utrzymania małżonkowi rozwiedzionemu wygasa w razie zawarcia przez tego małżonka nowego małżeństwa. Jednakże gdy zobowiązanym jest małżonek rozwiedziony, który nie został uznany za winnego rozkładu pożycia, obowiązek ten wygasa także z upływem pięciu lat od orzeczenia rozwodu, chyba że ze względu na wyjątkowe okoliczności sąd, na żądanie uprawnionego, przedłuży wymieniony termin pięcioletni. Post pod postem bo nie mogę edytować ... Jeszcze jedno - możność do zarobkowania ma prawie każdy (poza szczególnymi przypadkami, które sobie darujemy). Możność zarobkowania może ulec czasowemu lub trwałemu ograniczeniu vide przykład z pierwszego postu - kłopoty na tle nerwowym. Idziesz, dostajesz oficjalne zaświadczenie o nerwicy i depresji i po sprawie. Dowód idealny, jak to podważyć? Ano właśnie. A symulować nerwicę i depresję to nie jest sztuka, szczególnie dla płci pięknej. Tam to choleryczna nerwica przeplata się z depresją regularnie co miesiąc... Vincent: Na przyszłość postaraj się nie umieszczać dwóch postów pod sobą, albo poproś o to moderatora, jeśli minęło +15 minut od wstawienia pierwszego z nich. Tym razem sklejam obydwa wywody.
  4. Panowie, Większość z nas, właściwie wszyscy, mamy świadomość istnienie instytucji alimantów na dziecko. Jak wiadomo praktycznie w każdym przypadku sąd ustala miejsce pobytu dzieci po rozwodzie przy matce (nawet, jeśli władza rodzicielska pozostaje przy obydwu rozwiedzionych małżonkach) a mąż jest zobowiązany do płacenia alimentów na dziecko, nawet jeśli zobowiązuje się do częściowych świadczeń osobistych (np. bezpośrednia opieka). Od pewnego czasu obserwuję rosnącą tendencję do wnoszenia przez byłe żony spraw o alimenty ... dla nich! Argument oparty o art. 60 kodeksu rodzinnego i opiekuńczego - małżonek, który nie jest wyłącznie winny rozpadowi małżeństwa a znajduje się w szeroko pojętym 'niedostatku' może żądać od byłego małżonka alimentów na swoją rzecz. Wiedzieli? Jasne że mało kto! Sprawa od strony praktycznej wygląda tak: kobieta wnosi pozew rozwodowy (lwią część spraw rozwodowych w Polsce inicjują kobiety), później prowadząc wojnę psychologiczną ze współmałżonkiem proponuje rozwód 'bez orzeczenia winy' - więc nawet jeśli sama ma za kołnierzem przewinienia - mąż najczęściej się zgadza. Dlatego, że postępowanie bez orzekania o winie jest prostsze, krótsze i omija fazę 'prania brudów'. Gro mężczyzn, z kórymi miałem styczność przy sprawach rozwodowych sprawie wrażenie zrezygnowanych i myślących tylko o tym, by jak najszybciej zakończyć sprawę i mieć święty spokój. Typowo męskie podejście, proste i konkretne. Po uzyskaniu rozwodu była żona wiąże się z nowym partnerem, a jakże! ale uwaga, uwaga - nieoficjalnie! Więc dla organów państwa i sądu jest samotna. Wówczas argumentując brak podjęcia pracy na własne utrzymanie bądź niewielki dochód z pracy koniecznością wychowywania dzieci lub trudnościami ze znalezieniem lepszej pracy (hit nr 1 - leczenie 'stresu po rozwodzie' które uniemożliwia pracę bądź jej zmianę na bardziej dochodową! Papier od lekarze jest więc w sądzie właściwie niepodważalny dowód również!) - WYSTĘPUJE O ALIMENTY NA SIEBIE OD BYŁEGO MĘŻA ! I najczęściej je dostaje. Radzę panowie mocno zapamiętać to prawne zagadnienie, żebyście nie łudzili się, że rozwód to jest ostateczny koniec. Nie. Możliwie, że przez wiele lat będziecie jeszcze cały czas utrzymywać pijawkę. Pijawkę które zabezpieczywszy sobie ciałem dostęp do zasobów nowego, nieoficjalnego partnera na kocią łapę jednocześnie cały czas będzie eksploatowała na dwa frony - również Was. Uroczo, nieprawdaż? Napisane ku przestrodze, tym bardziej że jest to coraz częściej spotykana sytuacja. Teoretycznie mężczyzna również może skorzystać z regulacji art. 60 kro, w praktyce jednak sposobu tego chwytają się wyłącznie kobiety. Że o 'fabrykowaniu dodowód rozwodowych' przed wniesieniem sprawy rozwodowej ku zdziwieniu nic nie przeczuwającego męża nie wspomnę - bo to temat rzeka na inny wpis. Pozdrawiam, S.
  5. Zacząłem w 2007, trochę zarobiłem na akcjach z WIG20. Potem wraz z początkiem bessy wycofałem się z akcji (wciąż na +) i stwierdziłem, że akcje to 'wolne żółwie' a najszybciej 'dzieje się' na kontraktach FW20. Co gorsza-intraday czyli dokonywanie kupna i sprzedaży w ciągu jednej sesji. Przewalałem tych kontraktów masę, w domu maklerskim gdzie miałem konto musieli klaskać z radości uszami, gdy widzieli ile tego mielę, bo od każdego kontraktu mieli prowizje. A potem powoli, powolutku... I tyle. Kawalerem byłem, małem środki więc nie bolało. Teraz jako mąż i ojciec podchodzę do spekulacji z duuuuużym dystansem.
  6. Jakieś 30 tysięcy - nauka spekulacji na giełdzie plus trochę forex. Czego się nauczyłem? Nie warto Znaczy się pisz książki o giełdzie, sprzedawaj systemy inwestycyjne, szkolenia itd - może zarobisz. Ale handlować nie handluj! Koniec końców - zawsze stracisz
  7. The_Man, klei. Wrzucam fotę, pstryknąłem ją komórką późną wiosną albo latem, nie pamiętam teraz. Silnik diesel 2.2 litra, bodajże 140 koni. Komputer przekłamuje o całe 0,2 litra na 100km. Liczone. CRV IIIgen. http://zapodaj.net/936974708a6b0.jpg.html Pozdrawiam
  8. Panowie, Oczywiście, że na jakimś afrykańskim czy bliskowschodnium zadupiu jest tak beznadziejnie, że aż szok. W epicentrum po wybuchu taktycznego pocisku jądrowego też pewnie jest koszmarnie. Więc licytacja na porównywanie że tu lepiej, tu gorzej, a tu ujdzie - nie ma sensu. Zawsze przecież znajdziemy miejsca gdzie jest lepiej i takie, gdzie jest gorzej. Powtórzę - tu mieszkam, tu egzystuję, tu trwonię zasób nieodnawialny jakim jest życie i tu chciałbym widzieć progres ze sprawamu, które mi nie odpowiadają - w tym przypadku mentalne zakorzenienie i przyzwolenie na bylejakość. I tyle. The_Man, gratulacje, życzę kontynuacji. Doceniam również w tym momencie własne cieniactwo, dzięki któremu na zasadzi kontrastu może lśnić Twoja wybitność w tej dziedzinie - i bez żadnych uszczypliwości z mojej strony, po prostu piszę to z lekkim uśmiechem i przymrużeniem oka
  9. Może hamerykański SUV żre paliwo jak stara Wołga. Przy umiejętnym operowaniem gazem i jeździe do 100 km/h średnie spalania (diesel) zamyka mi się w 6,5 L/100 km. Przy jeździe gaz/hamulc/gaz/hamule/gaz/hamulec pewnie spokojnie przekroczy 10-12 L. Części - z 25% droższe niż do normalnych aut, opony również. Nie, nie zamierzam się przesiadać Ale co kto lubi.
  10. Naprawiać świat? Nierealne, na dodatek niepotrzebne. Bo i jak? I tak wszystkim nie dogodzisz. Ad.5 - absolutnie nie. Po prostu mój punkt widzenia. I tyle. Subiektywny
  11. Quizas, Przyznaję Ci w większości rację, bo ciężko nie przyznać racji prawdzie. Widoczny syf jest częściowo (ale podkreślę - częściowo) pochodną biedy. Co do zarobków - zgadza się, są u nas mierne, w końcu na tej taniej pracy bazuje w większości nasza gospodarka - inną kwestią jest to, że większość wykonuje proste, niskopłatne prace i w dużym odsetku - czekają na gwiazdkę z nieba zamiast popracować nad sobą i podwyższyć kwalifikacje. W pierwszej pracy zarabiałem 850zł z czego jakieś 300zł wydawałem na dojazdy. Był rok 2000. Powoli, własnym sumptem, staraniami, pracą - powoli przeskakiwałem kolejne stopnie. To co teraz robię, a uwierz mi że nie jest to jakieś mistrzostwo świata z lordowskimi apanażami, zawdzięczam pracy i determinacji. Własnej. A uwierz mi, że mogłem spocząć na laurach i dalej siedzieć w pierwszej za te grosze - bo to byłoby łatwe i bezpieczne. Quizas, ja mam wyłącznie 'wkurw' na fakt akceptacji 'syfu' w Polsce. Znam wiele, uwierz mi wiele osób, którym się nie przelewa a które potrafią ogranąć swój dom/mieszkanie/samochód etc. I kilka przeraźliwie zamożnych, których otoczenie domów wygląda jak po wybuchu pocisku artyleryjskiego. I kwestia "śmiejąc się z ciebie" - no właśnie, kwestia odbioru. Bo człowiek śmiejący chce aby przekaz poszedł "uśmiecham się do ciebie, życzliwie". Podkreślę jeszcze raz wyraźnie - nie mam zarzutów do ludzi. Do tego co wynika z braków środków. Byłbym głupcem, skończonym, gdybym miał. Boli mie tylko fakt powszechnej akceptacji dla bylejakości, dla syfu - on w dużej mierze da się ogarnąć bez nadzwyczajnych środków! Wystarczy chcieć i popracować. Bo to się urodziłem i tu najprawdopodobnie umrę. I chciałbym, żeby było to ładniej, znośniej, bardzie uporzadkowanie. Demokrację od dawna uważam za najlepszy ustrój dla tych, co stoją za rządzącymi. Politycy to tylko masa do pożarcia dla tłumu, dziś kochani jutro wyrzucani. Szopka, przedstawienie. Ci którzy stoją z tyłu i kierują wszystki, jak sam pewnie się domyślasz, są niewybieralni. Dużo zdrowia, S.
  12. W wieku 18 lat mało kto jest świadomy, czego chce w życiu. Właściwie nikt. Jeśli czujesz, że masz głowę - edukuj się. Tylko nie na kierunku, gdzie ludzie nic nie robią i 'studiują' byleco - a takich jest teraz większość ale na renomowanej, państwowej uczelni. Żadne politologie, stosunki międzynarodowe, turystykę, europeistykę itd. To kierunek dla masy, która chce mieć papier dla posiadania papieru. Inwestuj w znajomość jezyków. Im bardziej wąską i egzotyczną specjalizacje nabędziesz - tym lepiej. Ludzi ze znajomością angielskiego, komputera, prawem jazdy B i papierem 'haj skul of Łomianki und Sworne Gacie' jest na pęczki - ergo, ich wartość jest zerowa. Cenne w życiu i na rynku pracy jest to, co jest unikalne - kolega świetnie sobie radzi jako tłumacz z fińskiego i norweskiego - bo mało kto zna te języki, myśląc przyszłościowo - wziął się za naukę koreańskiego. Szukasz wiedzy ogólnej i ogłady czy raczej wyłącznie pieniędzy? Bo jeśli wyłącznie tych ostatnich - to nie potrzebujesz studiów i edukacji. Znam wiele osób z zacnym dochodem, które mają np. warsztat samochodowy czy jeżdżą TIRem.
  13. Brzydkie, obdrapane domy. Bałagan w przestrzeni publicznej, papuzio kolorowe reklamy bez ładu i składu. Wszystko reperowane i naprawiane na drucik i sznureczek, wszystko na byle jak. Dziurawe drogi i chodniki, błoto. Drogi zawalone samochodami za tysiąc złotych, które już dawno powinny być na szrocie a nie przyczyniać się do coraz większych korków. Ludzie na ulicy, z których 99% ma 'polski wyraz twarzy'. Albo cierpiący albo zacięto-agresywny. Mało kto się uśmiecha. Brzydkie szaro-czarne-bure ubrania, brzydkie plastikowe buty z CCC - wszystko bylejakie, bezł ładu i składu. Epidemia wizualnego i mentalnego dresiarstwa. Kiedyś po dłuższym pobycie w klimacie śródziemnomorskim chciałem prznieść na polski grunt tą lekkość życia, radość, pozytywne nastawienie, włoski luz i sprezzaturę. Więc uśmiechałem się na ulicy do ludzi, w kawiarni, w autobusie. I w konfrontacji z tą polską burą nijakością siły starczyło mi na dwa tygodnie - później wsiąkłem, bo jest jak czarna dziura, wyssie z człowieka wszystko. Ta siermiężność, pszenno-buraczana przasność, to bezmyślne małpowania trendów z zachodu. Brzydota, kicz, bylejakość, przyzwolenie na chlew i chaos zalewająca naszą przestrzeń publiczną a wynikającą z faktu, że jest to nic innego jak emanacja życia wewnętrznego większości Polaków. Jak w głowie - tak na zewnątrz. Jacy wyborcy w masie - tacy politycy. Oraz coraz grubsze nastoletnie dziewczyny z krzywymi nogami, bo to oznacza że za kilka lat nie będę miał na kim zawiesić oka. A popatrzeć na piękno kobiety - uwielbiam Cieszy mnie za to jedno - im mężczyzna dłużej żyje tym faktycznie pokorniejszy się staje w życiowej mądrości i nabiera do wszystkiego zdrowego dystansu. Ufff.
  14. Taki lekki offtop. A więc nazwa forum to 'Bracia Samcy'. Można więc się doszukać idei, że wszyscy chłopcy, faceci a później mężczyźni (bo nie każdy wyrasta na meżczyznę, większość zatrzymuje się na przejściowym etapie faceta - ale to już inny temat) - to bracia. Jedność myśli, jedność idei, jedność wyznawanych poglądów - czyli płaszczyzna duchowego, intelektualnego i filozoficznego porozumienia. Tym bardziej że wszyscy borykamy się z podobnymi wyzwaniami, szczególnie ze strony naszych partnerek. Do czego piję. Skoro 'zaliczanie mężatek' to jak nic zaliczana musi posiadać męża, a ten jest samcem. Ergo - naszym bratem w duchu męskiej wspólnoty doświadczeń. Zaliczając jego żonę, napiszmy to szczerze, wyrządzamy mu krzywdę. Przerażającą krzywdę, z której może się już nie podnieść lub zwalczenie traumy zajmie mu długie lata. Więc jeżeli czynimy to świadomie, wiedząc że kobieta ma męża to jest to z naszej strony, napiszmy szczerze - mentalne skurwysyństwo. Mam swoje lata i wiem, że dla niektórych 'facecików' zamaczenie ogóra jest totalną kwintesencją ich istnienia, crem de la creme egzystencji i nic poz tym się nie liczy, ale to wybaczcie za określenie - egzystencja na poziomie szympansa a nawet oczlika-rozwielitki. Seks jest ważny, ale robienie z niego centrum życia i podporzadkowania mu całej swojej aktywności - to już przesada. Zła karma, oj zła. Ktoś gdzieś napisał, że przelatując czyjąś żonę robi mężowi przysługę - żeby niby przejrzał na oczy. Drogą analogii mogę napisać, że gdy ukradnę komuś samochód to wyświadczam mu podobną 'przysługę' - nie będzie musiał tracić pieniędzy na jego tankowanie, naprawy etc. No, niezła mi przysługa ... Więc Panowie, albo pewnego rodzaju poczucie wspólnoty płciowej wynikającej z jedności przeżyć i doświadczeń albo robienie sobie nawzajem skurwysyństw. Bo jedno, jak bum-cyk-cyk, wyklucza drugie. To domeną kobiet wydaje się być podkładanie świń przyjaciółkom, w tym odbijanie sobie partnerów, ale to wynika z tego że wśród kobiet nie ma prawdziwie pojmowanej przyjaźni - jest grupa wspierająca sie we zwajemnych interesach, w której panuje kruche zawieszenie broni. Chcemy upodabniać się w tym zakresie do kobiet? Ja na pewno nie. Kłaniam się nisko, Subiektywny
  15. Zarabianie proporcjonalnie dużych pieniędzy w zamian za duży wkład własny jest jak najbardziej ok. Nie jest OK, gdy zarabiasz te pieniądze wyzyskując innych ludzi (szycie w Bandladeszu za 1 USD przez biednych, zdesperowanych ludzi, sprzedaż w USA za 50 USD) b bądź ich krzywdzisz - rozbój, handel narkotykami, handel bronią dla walczących stron itp. Wkład może polegać na pracy własnej bądź posiadaniu specjalistycznej wiedzy. Powodzenia.
  16. Odkładanie celem wyrobienia w sobie nawyku oszczędzania - piękna sprawa, przyklaskuję. Nie ma nic bardzie wartościowego w tym życiu niż zwycięstwo nad własnymi słabościami Samochód jako cel? Życzę Ci żebyś go nabył. A od siebie dodam, że prawdopodobnie pocieszysz się nim chwię a później ... spowszednieje i stanie się przysłowiową skarbonką, na którą trzeba będzie łożyć pieniądze (ergo - tracić czas i życie). Między 20 a 30 rokiem życia miałem zajawkę na sportowe samochody, coupe. Była Mitsubishi Eclipse, była Honda Preluda ostatniej generacji. Każdy z nich (lata 2001-2003) kosztował wówczas równowartość moich rocznych przychodów. Każdy nudził się równie szybko... Jak sobie przypomnę ile pieniędzy zmarnowałem na różnicy między ceną kupna a późniejszego odsprzedania, ile pieniędzy włożyłem w naprawy, części, ubezpieczenia i paliwo to się uśmiecham - z własnej głupoty Od dłuższego czasu traktuje auta tak jak powinny być traktowane - jako przedmiot do przemieszczania się z punktu A do B. Nawet jakiś rok temu coś mi świtało, by sobie dla radochy kupić Alfę Romeo Brera albo kabriolet BMW Z4. A potem uświadomiłem sobie, że przecież i tak mało jeżdżę a na kit mi kolejne auto w garażu stojące i 'żrące pieniądze' na utrzymanie. No i jak już muszę jeździć - to jeżdżę bezpiecznym suvem z fotelikiem dla dziecka Ale i tak najfajniej chodzi się na własnych nogach.
  17. Subiektywny

    Dziary

    A więc tatuaże mówicie ... Obiektywnie rzecz biorąc: twoje ciało - twój wybór. Znajomi, którzy mają tatuaże wspomiali, że ta zabawa mocno wciąga. Po jakimś czasie te, które mamy domagają się kolejnych tatuaży, a te następnych. Widziałem przepiękne, kolorowe tatuaże, które wyglądały jak dzieła sztuki ale jeszcze więcej gryzmołów: kulawych panter z krzywymi łapami, chińskich smoków po chorobie heine-medina czy krzykliwych napisów z literówkami/ortografami. Wówczas tatuaż nie zdobi a staje się piętnem, pośmiewiskiem. Nie daje wartości dodanej, wręcz ją odbiera nosicielowi. Teraz subiektywnie. Tatuaże, szczególnie te pospolite-krzykliwe, kojarzą mi się ze społecznymi dolinami. Z ura-burka-szef-podwórka, patrzajta ludziska jaki ja jestem straszny chop. Jeżeli ktoś czuje przynależność do tej części społeczeństwa i chce to zamanifestować widocznym krzykliwym tatuażem - jego wola. Elegancji raczej to nie przyniesie. Tatuaże kojarzą mi się też z angielskimi turystami w Grecji. Wielkie, nalane chłopy co chwila mówiące 'fok! fok! fok!' tym swoim specyficznym angolskim żargonem i przerażająco kaszalotowate kobiety o tłustych twarzach, które mogłyby swoimi gabarytami reklamować prospekt Ministerstwa Zdrowia o zgubnym wpływie jedzenia czipsów i fast foodów. Znaleźć wśród nich osobnika bez tatuażu (raczej miernej jakości) to sztuka. Co do artystycznych tatuaży --->http://arttattoo.pl/ w zakładce galeria. Padło też zdanie o kobietach z tatuażami. Znam ze dwie. Obie są, moim skromnym zdaniem, zdecydowanie niezrównoważone emocjonalnie. Więc tu moja opinia wpisuje się w trend, że z kobietami z tatuażami trzeba mieć się na baczności i lepiej podchodzić do nich z dystansem Tatuaż? Raczej nie. Ale jak pisałem w pierwszym zdaniu - wolnoć Tomku w swoim domku, twoje ciało, twój wybór.
  18. To niegłupia myśl Czas wracać do obowiązków. Pozdrawiam, S
  19. Poważnie wątpię, jak wspomniałem powyżej - nie mam problemów z samym sobą. Swoją drogą co oznacza 'kotwiczyć' w tym znaczeniu ? Klasyk rewelacyjny Trzeba mu tylko podpowiedzieć, że jak zapięta koszula to musi być zdecydowanie krawat. A jak bez - to niech ją rozepnie
  20. Może inaczej Pikaczu. Pewność mam, inaczej nie mógłbym robic tego co robię są to naprawde poważne, odpowiedzialne sprawy. Bardziej napisałbym, że mi czasami ta pewność ulatuje w dziwnych okolicznościach albo kompletnie bez powodu - z byle błachostki, a przynajmniej tak to widać gdy się spojrzy na sprawę z dystansu. A gdy grzebię we wspomnieniach z lat przeszłych to widzę analogię, pewną, z okresu czasów liceum.
  21. Nie przypominam sobie, bym był źle oceniany. Może jakieś epizodyczne wypadki, których nawet teraz nie mogę sobie przypomnieć więc pewnie nieistotne. Zapłoszony owszem byłem, to niejako pochodna wychowania jakie odebrałem w domu. Modelu grzecznego, uprzejmego, raczej biernego (później miało to swoje odzwierciedlenie w moich pierwszych poważniejszych związkach z kobietami ale to temat na inny wpis). Zapłoszenie - całe liceum, pierwszy rok studiów. Dopiero później się 'rozruszałem'. I pomyśleć, że kwestia o której myślałem, że zamknąłem ją na dobre 20 lat temu znowu się pojawiła i teraz się 'przesącza'. Oczywiście nie jest tym czym była kiedyś ani z taka mocą ale ... jest. Przezabawne. Garniturem tego przecieku nie zatamujesz, zegarkiem nie trzaśniesz, dymem z Romeo 'y' Julietty nie odpędzisz
  22. PIkaczu, a żebym jak to jeszcze wiedział To tkwi gdzieś w podświadomości. Generalnie poukładałem swoje problemy z samym sobą i trzymam je w ryzach, a przynajmniej tak mi się wydaje. Co powoduje to 'przesączanie lęku i poczycie bycia zapłoszonym nastolatkiem' - nie wiem do końca. Co zabawne, gdy jestem z kimś - np. zachodzę do kawiarni na ciacho razem z coreczką - niegdy się nie pojawił, nawet jak siedzi masa ludzi i się gapi. Bo wówczas tak jakby 'odgrywam rolę' - rolę ojca zajmującego się dzieckiem, rozmawiam z nim, przekomarzam się, siadamy, bierzemy coś do rysowania, bawimy się, jemy to ciacho. I podświadomie czuję, że automatycznie jestem odbierany i szufladkowany przez ludzi jako 'taka z córką na ciastku'. Dziwne to.
  23. Acha i czuję się wówczas identycznie - jak zapłoszony, opuszczony nastolatek kontra wrogi, nieprzyjaźnie nastawiony świat. Paranoja, po prostu pełna gębą paranoja !
  24. Assasyn, Wydaje mi się, że wiem doskonale o czym piszesz. Z dobre 20 lat temu, a nawet więcej, gdy studiowałem - strasznie wstydziłem się obcych ludzi. Sytuacji, gdy muszę gdziejś wejść a nagle oczy wszystkich patrzą się na mnie. Dochodziło nawet do tego, że wchodziłem na dworzec PKP i słysząc chochot jakichś obcych dla mnie niuń z tyłu pociłem się z lęku, że na pewno ze mnie się śmieją lub mnie obmawiają. Sama myśl, że mam wejść do pubu czy pizzerni samemu i czekać na resztę znajomych - to był koszmar. Jak już siedział ktoś znajomy - przysiadałem się ale żeby SAMEMU zająć miejsce i siedzieć - budziło lęk. Ile raz umawiałem się na piwo, po czym zaglądałem przez szybę do pubu i nie widząc nikogo znajomego - po prostu wracałem do domu. Irracjonalne co? Oczywiście że tak. Później przez lata udało mi się to utrzymywać w ryzach a nawet zapomnieć o problemie. Ale od jakiegoś roku ... No właśnie, wróciło. Teraz dobiegam do czterdziestki. Nie jestem już zapłoszonym studencikiem. Pracuję jako prawnik za wielokrotność średniej krajowej, na barkach noszę garnitury Zegny czy Lantier, drogiego szwajcara na nadgarstku a w etui kilka kubańskich cygar. Teoretycznie więc sprawiam pozory człowieka, który odniósł sukces. I o dziwo, od roku ten lęk zaczął powoli znów wybijać - jak szambo! Czasami po pracy zachodzę w czwartki czy piątki w drodze do domu do kawiarni na espresso czy jednego Jacka Danielsa, wyciągam sobie z teczki hobbistyczny miesięcznik, zasiadam przy stoliku i czytam. Taka godzina dla mnie, bo później, po prowrocie do domu to wiadomo - obowiązki (żona dużo pracuje a mamy przeuroczą trzyletnią córeczkę, która wymaga uwagi i tego, by z nią spędzać czas - poczytać już nie poczytam...). No i znowu, ni z tąd ni z owąd się zaczęło. Wchodzę, siedzi jakichś trzech młodzieńców i się gapi i coś szepcze, goście w stylu 'ludzi z miasta' ale porządniej ubrani, tacy co doszli już do czegoś. Zaczynam czuć się nieswojo. Cholera, nic mnie oni nie obchodzą, logika podpowiada, że również oni do mnie nic nie mają - przecież się nie znamy ale LĘK się sączy. Zamawiam, siadam, czytam. Nagle stolik obok, pół metra ode mnie niespodziewania przysiada się znajomy żony ze swoją partnerką. Witamy się standardowo ale poczuwam się wybity z równowagi, bo jakby siedząc pół metra ode mnie naruszył moją bezpieczną strefę. Jakiś dziwny irracjonalny lęk - pot na plecach, koszula lepi się do ciała - 'czuję się nieswojo do kwadratu'. Człowiek dla mnie obcy, znajomy piątej kategorii ale tu reakcja jak prawie przed egzekucją! Kiedy dopada mnie wylew tego LĘKU idąc po ulicy nie patrzę na ludzi, mijam ich, jakby przemykam! Nie patrzę na twarze, wręcz się wstydzę/boję. Ile razy wychodzę na tzw. 'chama' bo idąc jak 'ślepiec' nie zauważam znajomych osób czy sąsiadów. I nie witam się czy nie kłaniam. A potem wstyd. Nie wbijam wzroku pod nogi ale idąc - patrzę się gdzieć daleko w punkt. W swoim włsnym gronie przyjaciół mogę śmiało odgrywać duszę towarzystwa, wręcz włoski temperament, koleżanki żony (większość) wręcz przepadają za mną a przynajmniej takie można odnieść wrażenie. Gdy do grona przyjaciół nagle dojdzie kilka obcych osób - wylatuje ze mnie powietrze jak z przekutego balonu, siedzę i milczę i znowu pojawia się to 'nieswoje uczucie' I zaczyna sączyć się LĘK. Prawie jak dwubiegunówka, dwie osobowości w jednym. Męczy mnie to, nie ukrywam. Jednego dnia potrafię szarmancką rozmową 'oczarować' trzy ekspedientki w trzech kolejnych sklepach, elokwencja na poziomie mistrzowskim, aż skrzy. Gdy najdzie faza 'sączenia się lęku' ledwo wydukam z siebie standardowe 'dzień dobry' po wejściu do sklepu. A żeby samemu gdzieś pójść i usiąść w kawiarnii, bez gazety, bez zajęcia - tak żeby patrzeć się na 'kawiarniane życia' - broń Boże, na samą myśl robi mi się słabo. Ważę 90kg, jestem wysportowany, wysoki, normalny z urody - więc nie mam się czego wstydzić od strony fizycznej. Męczy mnie to czasami jak cholera. I co Ty powiesz na to ? Pozdrawiam, S.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.