Skocz do zawartości

Ambroży

Starszy Użytkownik
  • Postów

    376
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    2
  • Donations

    0.00 PLN 

Ostatnia wygrana Ambroży w dniu 31 Lipca 2015

Użytkownicy przyznają Ambroży punkty reputacji!

Profile Information

  • Płeć
    Mężczyzna
  • Miejscowość:
    Warszawa

Ostatnie wizyty

2138 wyświetleń profilu

Osiągnięcia Ambroży

Kapral

Kapral (4/23)

319

Reputacja

  1. Ogólnie smutna sytuacja, typowa dla kultury w której żyjemy. Ale nie oceniałbym tego tak stanowczo, że nie ma sensu inwestować czasu. Jeśli czuje się wewnętrzną potrzebę, to warto jednak próby podejmować, bo to inne samopoczucie próbować i ponieść porażkę, a inne wmówić sobie, że to nie ważne, choć emocje wskazują że bardzo ważne. Tylko trzeba również próbować nawiązywać także inne znajomości, jeśli nie ma możliwości kontynuowania tych dotychczasowych. Ma dużo długich i krótkich weekendów, jak również zwykłych dni do spędzenia z ową lubą. Wejście tzw. związek nie powinno polegać na tym, że dotychczasowi znajomi, czasem osoby emocjonalnie bardzo bliskie, nagle stają się ludźmi drugiej kategorii, z którymi można spotkać się tylko wtedy, gdy osoba pierwszej kategorii nie wyrazi jakiejś zachcianki - bo przecież gdy osoba pierwszej kategorii wyrazi zachciankę, to powodów chęci/potrzeby spotkania ze strony osoby kategorii drugiej, w ogóle nie poddaje się pod rozważania - są kompletnie nieważne. Irytacja założyciela wątku jest w pełni uzasadniona. Nawet jeśli dla niektórych "brzmi jak obrażona panna". Priorytet nie powinien wyglądać tak, że dziewczyna ważność 100%, kolega ważność 0%, tylko jednak coś bliżej 50-50 - zależnie od tego, jak silna więź łączyła tych kolegów dotychczas. Być może tak, a być może nie. Może sam też czuł, że postępuje niewłaściwie oraz wbrew sobie. Postępowanie wbrew sobie mężczyzn w naszej kulturze, wcale nie jest jakimś unikalnym zjawiskiem. Taki wewnętrzny konflikt między własnymi uczuciami, a "wiedzą", czyli wynikiem działania propagandy (z nią będę tworzył rodzinę, rodzina jest najważniejsza; a w ogóle to potrzeby kobiet są obiektywnie potrzebami ludzkimi, natomiast potrzeby męskie to głupoty i niedojrzałość, jedyna dojrzała męska potrzeba to związki z kobietami). Kiedyś w analogicznych sytuacjach jak założyciel wątku, udawałem że mnie takie sytuacje nie irytują, miałem "wiedzę" że tzw. partnerka to priorytet, a ja - najlepszy kolega - to człowiek drugiej kategorii - i tłumaczyłem sobie to bardziej eufemistycznie, dopiero później zacząłem nazywać to wprost i wytykać że jestem traktowany jak człowiek drugiej kategorii. Nie obraziłem się na te osoby, nie mam problemu by im to wybaczyć, szczególnie że i sam w życiu też rozmaicie różnych ludzi traktowałem. Ale już w żadnym wypadku nie uważam takiego postępowania za w porządku i nie udaję, że czuję się z tym ok. A kulturę w której żyjemy, traktuję jako bardzo mocną okoliczność łagodzącą, ale nie 100% usprawiedliwienie.
  2. Z jakiego powodu nie jest okej? Co konkretnie zyskujemy, zabraniając sobie tego? Na przykład gdy powstrzymujemy się od jedzenia jakiegoś pokarmu, to zazwyczaj mamy ku temu jakiś konkretny powód zdrowotny, a tutaj co mamy? Dodam przy tym bardzo ważną rzecz, że ten brak bliskości to jest w perspektywie ludzkości nowość i to dość krótkotrwała. Przykładowo, zwróć uwagę na takie dwa cytaty z chrześcijańskiej Biblii: "Jeden z uczniów Jego - ten, którego Jezus miłował - spoczywał na Jego piersi." https://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=352, "Lepiej jest dwom niż jednemu, gdyż mają dobry zysk ze swej pracy. Bo gdy upadną, jeden podniesie drugiego. Lecz samotnemu biada, gdy upadnie, a nie ma drugiego, który by go podniósł. Również, gdy dwóch śpi razem, nawzajem się grzeją; jeden natomiast jakże się zagrzeje?" https://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=573. W internecie są obecne zdjęcia, dające wgląd jak to było w czasach - patrząc historycznie - wcale nie tak dawnych: https://www.artofmanliness.com/people/relationships/bosom-buddies-a-photo-history-of-male-affection/. Także nic nie wskazuje na to, aby to co mamy dzisiaj, wynikało z ludzkiej (czy konkretnie - męskiej) natury. Również w świecie zwierząt stadnych, jak np. małpy, samce nie wstrzymują się przed wzajemnym dotykaniem się. Z samorozwojem problem jest taki, że zawsze pozostaje pytanie, czy kierunek tego rozwoju jest właściwy. Kto go wyznaczył? Ale nawet przyjmując, że ten samorozwój jest we właściwym kierunku, to jednak nie jest zdrowe życie wg zasady, że teraz to ja się rozwijam, więc nie wolno mi ani na chwilę się rozluźnić i wypocząć. Rozluźnienie i wypoczynek jest niezbędny. Nawet jeśli ktoś ma cel zostać ideałem w oczach kobiet (którego to celu nie podzielam), to czas na rozluźnienie się jest niezbędny - i tym rozluźnieniem się może być spędzenie czasu w towarzystwie męskim, albo posiedzenie i pogłaskanie psa czy kota.
  3. Początkowo obejrzałem tylko pierwsze pół godziny, jako że wg spisu treści tam były tematy, które interesują mnie najbardziej, ale później obejrzałem do samego końca i miło się słuchało. Napiszę trochę o własnych doświadczeniach, może komuś to pomoże. Moje podejście do relacji z innymi mężczyznami zacząłem zmieniać w wieku trochę po 30. Wcześniej, tak jak większość w koło, wmawiałem sobie że nie jest to dla mnie ważne, a już dotyk to był już kompletny temat tabu. Później zacząłem to zmieniać, co było bardzo trudne, ale też mniej-więcej w tym samym czasie, przestałem mieć odczucia, że życie nie ma sensu - pamiętam, że często jako młody dorosły miewałem następujące myśli: "To na tym ma polegać życie, że mam spłodzić dzieci, które później będą przeżywały to co ja i będą płodzić kolejne pokolenia, by pozbyć się tych uczuć?" - myśli wynikające z propagandy mówiącej, że zakładanie rodziny daje spełnienie - czego absolutnie nie czułem, bo towarzystwo małych dzieci kompletnie mnie nie bawi. Rodziny nie założyłem. Miałem mnóstwo wspomnień z dzieciństwa i czasów studenckich, przyjaźni które były dla mnie bardzo satysfakcjonujące. Ze względu na moją osobowość, zawsze tworzyłem "parę", jakich to par w dzieciństwie i czasach studenckich było mnóstwo, bo część osób tworzy tylko większe grupki, a część ewidentne pary, które co prawda też często są częścią większych grup, ale każdy widzi że dane dwie osoby traktują siebie nawzajem inaczej niż resztę grupy i rzadziej się rozdzielają. W dorosłości w naszej kulturze tworzenie takiej pary jest wyjątkowo trudne, bo w powszechnym pojmowaniu pary mężczyzna-mężczyzna tworzą homoseksualiści, natomiast większość osób instynktownie tworzy pary mężczyzna-kobieta. I fakt, że sporo ludzi będzie tak moje relacje postrzegać, musiałem zaakceptować. Ze względu na moją potrzebę posiadania przynajmniej jednej silnej więzi, przy mniejszej wadze bycia w większej grupie, najbardziej typowe porady typu wejść do grupy zajmującej się jakimś tematem (motocykle, sport drużynowy) wydawały mi się słabo kierować do celu, bo z jednej strony ten kontakt jest, ale jednocześnie obecność w grupie wielu osób, zwiększa siłę działania presji społecznej, wpychającej w istniejący w naszej kulturze model dorosłego mężczyzny, który przyjaciół realnie nie ma, więc nie wypada mu też umawiać się z drugim człowiekiem na wspólne spędzanie czasu, zupełnie niezorganizowane, nie nastawione na konkretne zajęcie, ustalone jeszcze przed spotkaniem - coś co pamiętałem z dzieciństwa - domofon i pytanie "wyjdziesz?" - bez żadnego dodatkowego tłumaczenia. W ramach zmian w moim życiu, początkowo próbowałem skonwertować kilka znajomości do postaci bardziej przypominającej relacje znane mi z wcześniejszych okresów życia, jedna to była żywa znajomość wynikająca ze wspólnego trenowania, inne już praktycznie wygasłe, ale wierzyłem że coś z nich będzie. Co prawda te podejścia ostatecznie zakończyły się niepowodzeniem, ale ta relacja z trenowania dała mi niezwykle dużo, bo to podczas niej zdjąłem z siebie kulturową blokadę dotyku, co zajęło mi aż dwa lata. Wyobrażacie sobie pewnie jakie to było trudne - grasz przed kimś przez lata, że tak na prawdę na tej znajomości wcale Ci nie zależy, ale spotykacie się z praktycznych względów, bo macie wspólną pasję, druga strona gra to samo - i nagle zaczynasz pokazywać, że to nie tylko względy praktycznie, lecz że po prostu lubisz daną osobę dużo bardziej niż inne. To był czas, że potrafiłem stopniowo wprowadzać te zmiany czynem, natomiast nie byłem zdolny otwarcie o tym rozmawiać. Tu niestety, z czasem się rozeszliśmy, w raczej typowym dla naszej kultury modelu, typu "wspólna decyzja" z dziewczyną o przeprowadzce. Ja sobie tłumaczę tym, że ja jako naturalny nonkonformista jako tako radzę sobie z przeciwstawianiem się presji społecznej, ale dla większości osób ten ciężar jest dużo większy i być może cierpienie wywołane kwestionowaniem ogólnie przyjętych norm jest większe, niż cierpienie wynikające z braku satysfakcjonujących relacji. Po tych paru latach, nabrałem takiej odwagi w nawiązywaniu kontaktów, że nie miałem problemu powiedzieć komuś, z kim rozmawiałem pierwszy raz, że w miejscu w którym mieszkam praktycznie nikogo nie znam i próbuję znaleźć kogoś z kim będzie można sobie pochodzić potrenować, bo samemu ciężko czasem wyjść z domu, a z kimś jest łatwiej. Oczywiście odwagę tę wykorzystywałem tylko w kierunku do osób, co do których miałem od początku wrażenie, że się polubimy. I o ile zwykle dobrze rozpoznawałem, czy się polubimy, to jednak kompletnie na twarzy/w oczach nie widzę stopnia konformizmu/nonkonformizmu, bo to widać dopiero po jakimś czasie i widać że jakiegoś stopnia zażyłości ta znajomość nie przekroczy. Ale nawet i w sytuacji, gdy druga strona trzyma zgodne z naszą kulturą granicę, a jednak sporo czasu spędzamy wspólnie, samopoczucie jest bez porównania lepsze, niż w przypadku braku takiej osoby. Trafienie na nonkonformistę, z którym się polubiliśmy, zajęło mi około 5 lat.
  4. Moim zdaniem to kawalerowie bardziej się boją, natomiast żonaci rzeczywiście mają życie zorganizowane tak, że nie mają czasu. Przy czym ci kawalerowie raczej nie boją się wydumanej "orientacji" drugiego człowieka, lecz raczej tego, czy sami nie będą o to posądzani. Więc raczej ewentualne podejrzewanie Ciebie, nie miało większego wpływu. Tytułem wstępu napiszę, że żyję wg idei MGTOW i wiedzę co aktualnie dzieje się w świecie spraw ważnych dla kobiet, czerpię z kontaktów z kilkoma kobietami z mojej rodziny - i tutaj nie doświadczałem niedostatku, stąd pozarodzinne kobiece towarzystwo nie jest dla mnie istotne. Dlatego to, czym żyją przysłowiowe Julki, mnie nie rusza. Natomiast z moich interakcji ze znacznie ode mnie młodszymi chłopakami widzę, że jest dość duże zróżnicowanie - w sumie podobne jak i w okresie, gdy sam byłem w ich wieku - i na prawdę da się znaleźć kogoś z kim można się dogadać. I niektórzy bardzo szybko stają się tak otwarci, że moi rówieśnicy, których poznałem już w dorosłym życiu, nawet po kilku latach trzymają większy dystans. Trudnością jest, że zazwyczaj mają już towarzystwo i nie potrzebują dodatkowego, no ale z kolei ludzie w średnim wieku to też trudności, tylko innego rodzaju.
  5. Może sobie dopowiadam nie mając danych, ale myślę że niepotrzebnie sam sobie nakładasz ograniczenie, że mają to być ludzie w Twoim wieku. A to duże utrudnienie, bo jak sam piszesz, ci 30-latkowie wybrali taki tryb życia, że są trudno dostępni. Różnica wieku między Tobą, a np. 18-latkiem lub 60-latkiem jest owszem duża, ale w rzeczywistości nie różnimy się aż tak bardzo, aby wykluczało to satysfakcjonujące wspólne spędzanie czasu. Większe podobieństwa są tu, niż między kobietą a mężczyzną, choćby i w tym samym wieku, a przecież tak wielu chłopaków jakoś w tych relacjach wytrzymuje i ma jakąś tam satysfakcję. Wg moich obserwacji, ten wiek 30-40 jest szczególnie trudny, bo ludzie już/jeszcze są bardzo ostrożni, aby przypadkiem ktoś nie pomyślał, że są homoseksualistami, co sprawia że trzymają dystans nawet w sytuacjach, gdy czują chęć by ten dystans zmniejszyć. Sam w swoich interakcjach ze spotykanymi ludźmi też to robiłem, starałem się by na mojej twarzy nie pojawiały się emocje. A emocje są niezbędne, bo raczej nie da się zaprzyjaźnić z robotem. Różnica między typowym 30-latkiem a typowym 18-latkiem w pokazywaniu emocji jest ogromna. W przypadku takiego młodego, jeśli trafi Ci się z nim jakaś luźna rozmowa, momentalnie zauważysz czy odbiera Ciebie pozytywnie czy nie. Taka jest moja porada: nie bój się dużo młodszych od siebie. Nawet jeśli się z żadnym ostatecznie nie zaprzyjaźnisz, to będziesz miał pole do obserwacji, dlaczego relacje w młodym wieku powstawały tak łatwo, a w późniejszym jest to tak trudne - nasza postawa, ukrywanie emocji, gra dużą rolę. Innych rówieśników prawdopodobnie nie zmienisz, ale siebie możesz i swoje szanse zwiększyć.
  6. Ambroży

    Przegrane życie

    Na jakiej podstawie uważasz, że nie powinieneś skupiać się na rzeczach, które najsilniej przyciągają Twoją uwagę? Czy nie przypadkiem na podstawie zewnętrznej indoktrynacji, że ktoś podaje Ci, co ma obowiązek być dla Ciebie ważne, natomiast sam odczuwasz za ważniejsze coś zupełnie innego? Zastanawiając się nad odpowiedzią na Twój post, próbowałem sobie przypomnieć pierwszy dzień w każdej z trzech firm, w których byłem zatrudniony: nie udało mi się. Nie udało mi się też przypomnieć dnia, kiedy w pracy zostałem przeniesiony z jednego tematu do drugiego. Próbowałem sobie przypomnieć pierwszą lekcję tego, czy innego przedmiotu w szkole, czy to na studiach - nie pamiętam. Doskonale natomiast pamiętam pierwszy występ w drużynie koszykówki mojej szkoły średniej, mojej uczelni, mój pierwszy start w masowym biegu ulicznym. A ileż razy się nasłuchałem od mojej matki: "po co ci to bieganie? co z tego będziesz miał, przecież zawodowym biegaczem już nie zostaniesz?" A miałem z tego bardzo dużo, tylko nie potrafiłem tego nazwać co konkretnie. Było to dla mnie niezwykle ważne i dlatego o tym pamiętam. Mam wrażenie, że Ty próbujesz sobie (na podstawie zewnętrznej presji) narzucić, co ma być dla Ciebie ważne, a co ma być "głupie", w wyniku jakich zdarzeń masz obowiązek być szczęśliwy, a jakie mają obowiązek być dla Ciebie obojętne. Powinieneś pogodzić się ze swoimi odczuciami. Nawet jeśli w wyniku tego pogodzenia nie zmodyfikujesz swojego stylu życia, to przynajmniej nie będziesz miał wewnętrznego konfliktu między tym co czujesz autentycznie, a co "powinieneś" czuć. Nie można też brać do końca na poważnie tego, co jest publicznie przedstawiane, jako niby ważne dla ogółu mężczyzn. Między tym, co ktoś deklaruje że czuje, a co czuje rzeczywiście, może być ogromna rozbieżność. A jeśli o tym, co ma być ważne dla mężczyzny, prawi kobieta... to od razu wiadomo jak to potraktować.
  7. Nie wyrywam lasek i ich nie posiadam, ale nie zgadzam się ze zdaniem które przedstawiasz, a konkretnie z umniejszaniem roli charakteru w tworzeniu/utrzymywaniu relacji z kobietami. Charakter oczywiście ma znaczenie, być może mniejsze niż wygląd, ale wcale nie małe. Tylko wbrew temu co piszesz w zdaniu, które zacytowałem: lasek nie wyrywa się dzięki wspaniałemu charakterowi, lecz dzięki charakterowi podobającemu się laskom - jedno z drugim wcale nie musi współgrać, a nie można nawet wykluczyć, że jedno z drugim jest sprzeczne. W popkulturze obecny jest sprzeczny z dającą się obserwować rzeczywistością mit, że kobiecość super podoba się mężczyznom, a męskość super podoba się kobietom. Jeśli chodzi o charakter, to zdecydowanie tak nie jest. Zaryzykuję wręcz stwierdzenie, że charakter silnie męski nie będzie się kobietom podobał, bo na prawdę ciężko się będzie znaleźć wspólne tematy i zainteresowania. Odnoszę wrażenie, że wielu mężczyzn boi się przyznać, że ich charakter się kobietom nie podoba, bo wskutek propagandy zaczęli traktować podobanie się kobietom jako wyznacznik tego, co jest dobre, co jest męskie. Przyjęcie poglądu, że charakter ma również wpływ na zdobywanie zainteresowania kobiet, nie zmienia jednak nic w kwestii tego, czy warto podejmować próby ich zainteresowania. Granie innego charakteru niż się ma, zapewne jest łatwiej wykonalne niż udawanie innego wzrostu czy budowy kostnej, jednak nie jest warte swojej ceny - wyrzeczenia się własnej osobowości dla przypodobania się komuś innemu. Ci, którzy mają charakter podobający się kobietom, niech się z nimi zadają, oczywiście jeżeli także im samym te interakcje pasują. Pozostali... bardzo wątpliwe, aby w towarzystwie kobiety odnaleźli radość ze swojego życia.
  8. A na której konkretnie pozycji DNA jest to wpisane? Moje główne zastrzeżenie do osób argumentujących w stylu "wpisane w DNA", "miliony lat ewolucji",... jest takie, że na poparcie swoich tez biorą jakąś teorię, w której prawdziwość wierzą, zamiast obserwacji z własnego życia. Też kiedyś wierzyłem w te teorie i skutkiem tej wiary było, że wmawiałem sobie pewne spójne z tymi teoriami odruchy (albo trafniej będzie stwierdzić: wyolbrzymiałem te z teoriami zgodne, a umniejszałem tym, które teoriom w które wierzyłem przeczyły). Moje obecne opinie na temat natury mężczyzny pochodzą głównie z obserwacji, w tym w dużej mierze z obserwacji młodzieży (15 lat i więcej). I z tych obserwacji wynika, że do pewnego wieku 90% chłopaków, jeśli nie więcej, jest MGTOW - a są już w wieku bardzo silnego działania hormonów, co wg obecnych w popkulturze teorii, powoduje że czują gigantyczną potrzebę znalezienia partnerki do reprodukcji. I widzę, jak następuje ta przemiana z MGTOW na "zainteresowanych" związkami z kobietami i niestety - nie wygląda mi to na zjawisko o podłożu biologicznym, lecz kulturowym.
  9. Dziękuję za - być może nieświadome - potwierdzenie, że bajka Andersena "Nowe szaty króla" doskonale przedstawia życie mężczyzny w naszej kulturze. Ja nie widzę szaty króla, więc jestem niekompetentny. Tak jak wszyscy pozostali nie widzący szaty króla i o których nie powinienem się dowiedzieć, że też nie widzą, bo jeśli się dowiem, przestanę wypierać się tego, co przedstawiają mi moje własne zmysły. Do pewnego momentu w życiu byłem w takiej sytuacji. Czy stwierdzisz może też, że wśród 7-letnich dzieci 90% (jeśli nie więcej) to geje? Podobna proporcja wśród 10-latków, nieznacznie mniejsza wśród 15-latków, a jeszcze starsi już się coraz bardziej pilnują, by przez przypadek się nie wydało, że szaty króla nie widzą. Ale jeśli chciałbym porozmawiać o spawaniu, to upieranie się by o tym porozmawiać z dziewczyną, byłoby złym gospodarowaniem moim czasem, bo 100-krotnie większą szansę na znalezienie rozmówcy miałbym wśród chłopaków.
  10. Nie oglądam, konta nie mam. Chociaż w swoim życiu oglądałem urywki porno, wzbudzały jakieś tam emocje, ale uniknięcie tego jest stosunkowo łatwe. Więcej trudu (i często niepowodzeń) sprawia mi unikanie innych zachcianek, dających chwilowe pozytywne emocje, a psujących samopoczucie w dłuższej perspektywie czasowej (np. nadużywanie internetu).
  11. Ja nie potrafię zidentyfikować, jaki konkretnie jest nadrzędny cel mój, jak i innych mężczyzn preferujących inne spędzanie czasu, niż szukanie kobiecego towarzystwa, bądź przebywanie w takim towarzystwie. Wiem tylko że mnie i sporo innych osób do tego kobiecego towarzystwa nie ciągnie, a więc w instynkcie moim i tych osób zdecydowanie nie jest to wpisane na czołowym miejscu. Staram się robić to, co widzę że przynosi mi długotrwała satysfakcję (w odróżnieniu od rzeczy dających chwilowy przypływ radości, jak np. jedzenie słodyczy czy picie piwa, co może dawać chwilowo lepsze samopoczucie, by potem dać gorsze). I są to m.in. relacje towarzyskie, ale głównie z mężczyznami i chłopakami, bo z nimi się dobrze rozumiemy i cieszą nas dość podobne formy spędzania czasu. I - co najważniejsze - co wychodzi mi naturalnie i nie muszę "pracować nad sobą", by rozmawiać w inny sposób niż to robię naturalnie i na tematy, które nie interesują mnie, natomiast mają większą szansę zainteresować dziewczynę. To całe podrywanie kobiet przez mężczyzn to zjawisko czysto kulturowe, nie wynikające z instynktu. Przeciętny dorastający chłopak samoistnie nie wie jak podrywać, potrzebuje do tego dopiero instruktażu od osoby bardziej wprawionej i tzw. "pracy nad sobą", która to praca sprowadza się do ukrywania swojej prawdziwej osobowości i przedstawiania fikcyjnej - zbudowanej tak, aby spodobała się konkretnemu odbiorcy. Tak na prawdę to ta roszczeniowość współczesnych kobiet to dla wielu mężczyzn wręcz wybawienie: jest "obiektywna" przyczyna, dlaczego nie może znaleźć tzw. partnerki, nie musi się już tłumaczyć z tego, czy rzeczywiście miało to dla niego wyższy priorytet niż to, czym zajmuje się po zdjęciu z siebie tej kulturowej presji. Często wspominam swoje życie akademikowe. Tam są już ludzie fizycznie dojrzali. Ze względu na kierunek studiów, mieszkałem w akademiku prawie wyłącznie męskim. Na pierwsztch latach, w grupach, w których ja się obracałem - a nie izolowałem się - dla większości chłopaków temat kobiet w ogóle nie istniał! Wszystkie rozmowy skupiały się na innych tematach, bo coś nas zawsze zainteresowało, ale nie były to relacje z kobietami, techniki podrywu, czy choćby seks. Teraz będąc już w średnim wieku, zdarza mi się bywać w grupach młodych chłopaków (16-25) uprawiających sporty. Rozmowy bardzo podobne, jak te które pamiętam z akademika - zdecydowanie temat relacji z dziewczynami nie jest częstym tematem rozmów, bo mnóstwo jest rzeczy bardziej interesujących.
  12. Wydaje się, że kobiety boją się, że większa grupa mężczyzn zda sobie wreszcie sprawę, że instynktownie dla mężczyzny są rzeczy o wyższym priorytecie niż kontakty z kobietami i dlatego chcą wzmocnić/podtrzymać narrację sugerującą, że z tymi co nie dążą za wszelką cenę do związków jest coś nie tak. Niektórzy w tym wątku sobie teoretyzowali, że niby kontakty z kobietą są tak wpisane w naturę, że w przypadku ich braku mężczyzna będzie czuł niedosyt. W naturę wpisana jest ogromna różnorodność pragnień, spełnienie ich wszystkich jest niemożliwe i trzeba to jakoś priorytetyzować. Kobiety są dla mężczyzny najważniejsze wg popkultury, natomiast jak się przyjrzeć rzeczywistym męskim odruchom, to zdecydowanie nie jest to prawda. Jednak jest wciskana mechanizmem opisanym w bajce Andersena "Nowe szaty króla" - puszcza się jakąś rozmijającą z prawdą plotkę, uzupełnia się ją o umniejszanie wartości osobom, które nie chcą w plotkę uwierzyć, bo na własne oczy widzą, że rzeczywistość jest inna - i w ten sposób mamy całą masę ludzi deklarujących że widzi/czuje coś zupełnie innego niż widzi/czuje autentycznie. I tak jak w tamtej bajce - trzeba dziecka, aby powiedziało prawdę, bo dorośli nie mają odwagi, podczas gdy dziecko zwyczajnie nie potrafi skutecznie wmawiać, że widzi coś, czego w rzeczywistości nie widzi. Jak miałem 15-18 lat, to dziewczyny miałem gdzieś, tak jak i ich opinię na mój temat. Liczyli się dla mnie najbliżsi koledzy (byli ważniejsi niż rodzina; myślę że znacie to odczucie). I chłopaków mających takie podejście była większość - bo jeszcze nie zadziałała na nas presja społeczna wmuszająca w nas udawanie, jak to niby ciągnie nas do dziewczyn. Wtedy myślałem, że gdy "dorosnę"/"dojrzeję", to pragnienie do bycia z dziewczynami mi się pojawi (bo popkultura nieustannie mi sugerowała, że coś takiego jest naturalne). Nie pojawiło mi się, natomiast częściowo poddałem się presji - i co prawda nie wmawiałem naokoło, jak to bardzo mnie do podrywu ciągnie, ale przez wiele lat po prostu unikałem tematu, by nie wyjść na "głupca" (z bajki Andersena; w naszej kulturze wiemy na co można "głupca" zamienić). Mężczyzn takich jak ja, jest mnóstwo, ale większość boi się to przyznać wprost. Rozmaici teoretycy ewolucyjni (tą nazwą określam też teoretyków bez oficjalnych tytułów, a po prostu argumentujących swoje wypowiedzi hipotetyczną ewolucją - m.in. z tego wątku) będą wmawiać, że to co ja piszę to nieprawda, bo przecież reprodukcja to taki niby priorytet każdego organizmu. Ale przecież znane są sytuacje, że dany gatunek zwierząt nie chce się rozmnażać w niewoli - w warunkach, w których ma spełnione materialne potrzeby, natomiast nie może się naturalnie zachowywać, bo nie ma naturalnego środowiska. Czyli okazuje się, że dla takiego gatunku inne rzeczy mają wyższy priorytet niż reprodukcja. Człowiek też ma jakieś swoje priorytety i w naturalny sposób jest w stanie zrezygnować z reprodukcji dla czegoś, co odczuwa jako ważniejsze. I nie jest to wypieranie się swojej natury. Wypieraniem się jest właśnie wmawianie sobie, że reprodukcja to priorytet, więc warto dla niej poświęcić każdy inny aspekt życia.
  13. Ja myślę, że nie zazdroszczą bujania się z panienkami, natomiast mogą zazdrościć bujania się z kolegami i robienia rzeczy interesujących. Jeśli ktoś chce się przekonać, jakie szczęście daje mężczyźnie rodzina, niech przejdzie się w pogodny dzień w miejsce, gdzie spacerują rodziny z dziećmi - i spogląda w oczy mężczyznom prowadzącym wózek dziecięcy, czy pilnującym dziecka bawiącego się na placu zabaw. Pouczające. Ten widok nie wzbudza pragnienia, by być na ich miejscu. Też jestem tego zdania. Ale zbiorowość typu mąż, żona, dzieci, to jeszcze nie stado. Moim zdaniem dla mężczyzny brak kolegów, z którymi się lubimy (lub brak możliwości spędzania z nimi odpowiednio dużo czasu), jest bez porównania trudniejszy do zniesienia niż brak tzw. partnerki i dzieci.
  14. Relacje międzyludzkie, podobne do tych, jakie miałem w szkole i na studiach, to mój priorytet od prawie dziesięciu lat. W moim przypadku, od dzieciństwa, zwykle w danym środowisku mogłem wyróżnić jednego, zdecydowanie mi najbliższego kolegę, z resztą grupy byłem związany wyraźnie mniej, więc w ostatnich latach celowałem właśnie w poznanie jednego pasującego mi człowieka - posiadanie większej grupy ma dla mnie znacznie niższy priorytet. Chociaż niezawodnej recepty na sukces nie mam, to na chwilę obecną mógłbym stwierdzić, że mi się udało - ale łatwo nie było, czekałem na to bardzo długo, i było w tym dużo przypadku. Myślę, że poznawanie przyjaciół mamy w naszej naturze, ale poprzez wychowanie w takiej a nie innej kulturze, nauczyliśmy się tę naturę blokować. We mnie przez ostatnie lata zachodziła taka ewolucja, że zdejmowałem z siebie kolejne bariery, których jako dziecko i nastolatek nie miałem, a jako młody dorosły - już tak. Moim zdaniem najważniejsza rzecz, aby dać sobie szansę na powodzenie: zmniejszyć udział racjonalnego myślenia, a zwiększyć udział postępowania odruchowego. Niektórzy piszą tu o tym, że w dorosłości, w przeciwieństwie do dzieciństwa, relacje są bardziej transakcyjne, a mniej oparte o uczucia. Ale przecież dyskusje takie jak ta świadczą o tym, że jest wiele osób, którym w tej "transakcji" nawiązania znajomości, najbardziej zależy na obecności drugiego człowieka, innych korzyści może nie być. Potrzebuję dobrego towarzystwa, aby nie czuć się fatalnie i nie popadać w depresję i to samo mogę zaoferować drugiemu człowiekowi - nie ma sensu zamartwiać się pytaniem samego siebie, czy danej osobie mam do zaoferowania cokolwiek więcej. Te wspominane tu w wątku wspólne zainteresowania/pasje: wystarczy sobie przypomnieć czasy szkolne, czy studenckie (kojarzę z innego wątku, że niektórzy z czasów studenckich mają głównie wspomnienia grup pijackich - te osoby niech sobie przypomną czasy szkoły sprzed picia) - czy tam była taka znowu super zbieżność zainteresowań? Nie było. Zainteresowania tych osób muszą być ze sobą w pewnym stopniu kompatybilne, ale wcale nie muszą być idealnie zgodne. Zazwyczaj nie ma żadnego problemu, by fan koszykówki wyciągnął na tę grę fana siłowni - i na odwrót; nie powinno być trudne wyciągnięcie biegacza na rower (chyba że fizycznie nie posiada), czy na długą wędrówkę. Absolutnie najważniejszą rzeczą jest odległość - musi być łatwo się spotkać, łatwo natrafić na siebie przypadkiem, aby spotkanie nie wymagało specjalnych przygotowań. Dlatego uważam, że główną uwagę należy skupić na osobach mieszkających w okolicy - w zasięgu do 15-20 min spaceru.
  15. Teraz sobie pomyślałem, że może u mnie było dlatego lepiej, że ja od dziecka zawsze miałem tak, że jednego kolegę w danym środowisku (szkoła, okolica zamieszkania, jeśli te środowiska były rozłączne) lubiłem najbardziej, z nim przebywałem najwięcej czasu, w większej grupie trochę mniej - i łatwiej znaleźć aktywność podobającą się jednocześnie dwóm osobom, niż większej liczbie. Picie jest w naszej kulturze takim standardem, że wręcz można być krytykowanym za niepicie i przez to niestety może okazać się aktywnością domyślną dla grupy. Numerek 805 mi się z niczym nie kojarzy. A z forum zniknąłem na długo, bo ginocentryczne tematy przestały mnie interesować, z kolei tematy przyjaciół/kolegów nie pojawiają się często, a ja też już nie miałem nic do dodania, bo nie chciałem zbyt szczegółowo opisywać swoich praktycznych doświadczeń na tym polu, bym nie był zbyt łatwo identyfikowalny przez czytelników forum, z których ktoś mógłby mieszkać blisko. Wg mnie to by trochę sabotowało moje działania. Ja skupiłem się na poznawaniu ludzi mieszkających blisko, w większości wypadków nie miałem z nimi wcześniej wspólnych znajomych, a w niektórych przypadkach - dowiedziałem się, że tych wspólnych znajomych mam, gdy już nasza znajomość miała się całkiem dobrze. Odniosę się jeszcze do zalinkowanego filmu "Jak zacząć rozmowę z obcym człowiekiem". Zagadywanie do każdego, w tym do kelnerów, ludzi na przystanku czy w windzie, uważam za błąd. Trzeba zagadywać wyłącznie do tych, do których coś nas instynktownie ciągnie. Nie widzę sensu prowadzenia każdego dnia dziesiątek rozmów z osobami, które mnie nie interesują. Sam jestem introwertykiem, w niektórych sytuacjach objawia się u mnie fobia społeczna, ale poznawać znajomych jako dorosły potrafię. Podstawowa reguła, o której pamiętam rozmawiając z osobami, które postrzegam jako możliwych przyszłych kolegów: jeśli się kogoś lubi, to ten człowiek może wygadywać rozmaite pierdoły, a i tak się będzie podobało. Jeśli natomiast kogoś się nie lubi, to niezależnie jak mądre by nie były jego wypowiedzi, rozmowa i tak się nie będzie podobać. A przecież szukając znajomych, szukam osób z którymi się będziemy lubili, nie kogokolwiek byle był. Lubić/nie lubić można nawet od razu po pierwszym zobaczeniu kogoś; często da się też odczytać z oczu, czy druga osoba to odczucie podziela. Budzi to skojarzenie z pojęciem "miłość od pierwszego wejrzenia", samemu trzeba przestać się tego skojarzenia bać, a drugiej stronie najlepiej w ogóle o tym skojarzeniu nie wspomnieć, a przynajmniej nie na zbyt wczesnym etapie znajomości.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.