Skocz do zawartości

Ambroży

Starszy Użytkownik
  • Postów

    376
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    2
  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez Ambroży

  1. Ogólnie smutna sytuacja, typowa dla kultury w której żyjemy. Ale nie oceniałbym tego tak stanowczo, że nie ma sensu inwestować czasu. Jeśli czuje się wewnętrzną potrzebę, to warto jednak próby podejmować, bo to inne samopoczucie próbować i ponieść porażkę, a inne wmówić sobie, że to nie ważne, choć emocje wskazują że bardzo ważne. Tylko trzeba również próbować nawiązywać także inne znajomości, jeśli nie ma możliwości kontynuowania tych dotychczasowych. Ma dużo długich i krótkich weekendów, jak również zwykłych dni do spędzenia z ową lubą. Wejście tzw. związek nie powinno polegać na tym, że dotychczasowi znajomi, czasem osoby emocjonalnie bardzo bliskie, nagle stają się ludźmi drugiej kategorii, z którymi można spotkać się tylko wtedy, gdy osoba pierwszej kategorii nie wyrazi jakiejś zachcianki - bo przecież gdy osoba pierwszej kategorii wyrazi zachciankę, to powodów chęci/potrzeby spotkania ze strony osoby kategorii drugiej, w ogóle nie poddaje się pod rozważania - są kompletnie nieważne. Irytacja założyciela wątku jest w pełni uzasadniona. Nawet jeśli dla niektórych "brzmi jak obrażona panna". Priorytet nie powinien wyglądać tak, że dziewczyna ważność 100%, kolega ważność 0%, tylko jednak coś bliżej 50-50 - zależnie od tego, jak silna więź łączyła tych kolegów dotychczas. Być może tak, a być może nie. Może sam też czuł, że postępuje niewłaściwie oraz wbrew sobie. Postępowanie wbrew sobie mężczyzn w naszej kulturze, wcale nie jest jakimś unikalnym zjawiskiem. Taki wewnętrzny konflikt między własnymi uczuciami, a "wiedzą", czyli wynikiem działania propagandy (z nią będę tworzył rodzinę, rodzina jest najważniejsza; a w ogóle to potrzeby kobiet są obiektywnie potrzebami ludzkimi, natomiast potrzeby męskie to głupoty i niedojrzałość, jedyna dojrzała męska potrzeba to związki z kobietami). Kiedyś w analogicznych sytuacjach jak założyciel wątku, udawałem że mnie takie sytuacje nie irytują, miałem "wiedzę" że tzw. partnerka to priorytet, a ja - najlepszy kolega - to człowiek drugiej kategorii - i tłumaczyłem sobie to bardziej eufemistycznie, dopiero później zacząłem nazywać to wprost i wytykać że jestem traktowany jak człowiek drugiej kategorii. Nie obraziłem się na te osoby, nie mam problemu by im to wybaczyć, szczególnie że i sam w życiu też rozmaicie różnych ludzi traktowałem. Ale już w żadnym wypadku nie uważam takiego postępowania za w porządku i nie udaję, że czuję się z tym ok. A kulturę w której żyjemy, traktuję jako bardzo mocną okoliczność łagodzącą, ale nie 100% usprawiedliwienie.
  2. Z jakiego powodu nie jest okej? Co konkretnie zyskujemy, zabraniając sobie tego? Na przykład gdy powstrzymujemy się od jedzenia jakiegoś pokarmu, to zazwyczaj mamy ku temu jakiś konkretny powód zdrowotny, a tutaj co mamy? Dodam przy tym bardzo ważną rzecz, że ten brak bliskości to jest w perspektywie ludzkości nowość i to dość krótkotrwała. Przykładowo, zwróć uwagę na takie dwa cytaty z chrześcijańskiej Biblii: "Jeden z uczniów Jego - ten, którego Jezus miłował - spoczywał na Jego piersi." https://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=352, "Lepiej jest dwom niż jednemu, gdyż mają dobry zysk ze swej pracy. Bo gdy upadną, jeden podniesie drugiego. Lecz samotnemu biada, gdy upadnie, a nie ma drugiego, który by go podniósł. Również, gdy dwóch śpi razem, nawzajem się grzeją; jeden natomiast jakże się zagrzeje?" https://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=573. W internecie są obecne zdjęcia, dające wgląd jak to było w czasach - patrząc historycznie - wcale nie tak dawnych: https://www.artofmanliness.com/people/relationships/bosom-buddies-a-photo-history-of-male-affection/. Także nic nie wskazuje na to, aby to co mamy dzisiaj, wynikało z ludzkiej (czy konkretnie - męskiej) natury. Również w świecie zwierząt stadnych, jak np. małpy, samce nie wstrzymują się przed wzajemnym dotykaniem się. Z samorozwojem problem jest taki, że zawsze pozostaje pytanie, czy kierunek tego rozwoju jest właściwy. Kto go wyznaczył? Ale nawet przyjmując, że ten samorozwój jest we właściwym kierunku, to jednak nie jest zdrowe życie wg zasady, że teraz to ja się rozwijam, więc nie wolno mi ani na chwilę się rozluźnić i wypocząć. Rozluźnienie i wypoczynek jest niezbędny. Nawet jeśli ktoś ma cel zostać ideałem w oczach kobiet (którego to celu nie podzielam), to czas na rozluźnienie się jest niezbędny - i tym rozluźnieniem się może być spędzenie czasu w towarzystwie męskim, albo posiedzenie i pogłaskanie psa czy kota.
  3. Początkowo obejrzałem tylko pierwsze pół godziny, jako że wg spisu treści tam były tematy, które interesują mnie najbardziej, ale później obejrzałem do samego końca i miło się słuchało. Napiszę trochę o własnych doświadczeniach, może komuś to pomoże. Moje podejście do relacji z innymi mężczyznami zacząłem zmieniać w wieku trochę po 30. Wcześniej, tak jak większość w koło, wmawiałem sobie że nie jest to dla mnie ważne, a już dotyk to był już kompletny temat tabu. Później zacząłem to zmieniać, co było bardzo trudne, ale też mniej-więcej w tym samym czasie, przestałem mieć odczucia, że życie nie ma sensu - pamiętam, że często jako młody dorosły miewałem następujące myśli: "To na tym ma polegać życie, że mam spłodzić dzieci, które później będą przeżywały to co ja i będą płodzić kolejne pokolenia, by pozbyć się tych uczuć?" - myśli wynikające z propagandy mówiącej, że zakładanie rodziny daje spełnienie - czego absolutnie nie czułem, bo towarzystwo małych dzieci kompletnie mnie nie bawi. Rodziny nie założyłem. Miałem mnóstwo wspomnień z dzieciństwa i czasów studenckich, przyjaźni które były dla mnie bardzo satysfakcjonujące. Ze względu na moją osobowość, zawsze tworzyłem "parę", jakich to par w dzieciństwie i czasach studenckich było mnóstwo, bo część osób tworzy tylko większe grupki, a część ewidentne pary, które co prawda też często są częścią większych grup, ale każdy widzi że dane dwie osoby traktują siebie nawzajem inaczej niż resztę grupy i rzadziej się rozdzielają. W dorosłości w naszej kulturze tworzenie takiej pary jest wyjątkowo trudne, bo w powszechnym pojmowaniu pary mężczyzna-mężczyzna tworzą homoseksualiści, natomiast większość osób instynktownie tworzy pary mężczyzna-kobieta. I fakt, że sporo ludzi będzie tak moje relacje postrzegać, musiałem zaakceptować. Ze względu na moją potrzebę posiadania przynajmniej jednej silnej więzi, przy mniejszej wadze bycia w większej grupie, najbardziej typowe porady typu wejść do grupy zajmującej się jakimś tematem (motocykle, sport drużynowy) wydawały mi się słabo kierować do celu, bo z jednej strony ten kontakt jest, ale jednocześnie obecność w grupie wielu osób, zwiększa siłę działania presji społecznej, wpychającej w istniejący w naszej kulturze model dorosłego mężczyzny, który przyjaciół realnie nie ma, więc nie wypada mu też umawiać się z drugim człowiekiem na wspólne spędzanie czasu, zupełnie niezorganizowane, nie nastawione na konkretne zajęcie, ustalone jeszcze przed spotkaniem - coś co pamiętałem z dzieciństwa - domofon i pytanie "wyjdziesz?" - bez żadnego dodatkowego tłumaczenia. W ramach zmian w moim życiu, początkowo próbowałem skonwertować kilka znajomości do postaci bardziej przypominającej relacje znane mi z wcześniejszych okresów życia, jedna to była żywa znajomość wynikająca ze wspólnego trenowania, inne już praktycznie wygasłe, ale wierzyłem że coś z nich będzie. Co prawda te podejścia ostatecznie zakończyły się niepowodzeniem, ale ta relacja z trenowania dała mi niezwykle dużo, bo to podczas niej zdjąłem z siebie kulturową blokadę dotyku, co zajęło mi aż dwa lata. Wyobrażacie sobie pewnie jakie to było trudne - grasz przed kimś przez lata, że tak na prawdę na tej znajomości wcale Ci nie zależy, ale spotykacie się z praktycznych względów, bo macie wspólną pasję, druga strona gra to samo - i nagle zaczynasz pokazywać, że to nie tylko względy praktycznie, lecz że po prostu lubisz daną osobę dużo bardziej niż inne. To był czas, że potrafiłem stopniowo wprowadzać te zmiany czynem, natomiast nie byłem zdolny otwarcie o tym rozmawiać. Tu niestety, z czasem się rozeszliśmy, w raczej typowym dla naszej kultury modelu, typu "wspólna decyzja" z dziewczyną o przeprowadzce. Ja sobie tłumaczę tym, że ja jako naturalny nonkonformista jako tako radzę sobie z przeciwstawianiem się presji społecznej, ale dla większości osób ten ciężar jest dużo większy i być może cierpienie wywołane kwestionowaniem ogólnie przyjętych norm jest większe, niż cierpienie wynikające z braku satysfakcjonujących relacji. Po tych paru latach, nabrałem takiej odwagi w nawiązywaniu kontaktów, że nie miałem problemu powiedzieć komuś, z kim rozmawiałem pierwszy raz, że w miejscu w którym mieszkam praktycznie nikogo nie znam i próbuję znaleźć kogoś z kim będzie można sobie pochodzić potrenować, bo samemu ciężko czasem wyjść z domu, a z kimś jest łatwiej. Oczywiście odwagę tę wykorzystywałem tylko w kierunku do osób, co do których miałem od początku wrażenie, że się polubimy. I o ile zwykle dobrze rozpoznawałem, czy się polubimy, to jednak kompletnie na twarzy/w oczach nie widzę stopnia konformizmu/nonkonformizmu, bo to widać dopiero po jakimś czasie i widać że jakiegoś stopnia zażyłości ta znajomość nie przekroczy. Ale nawet i w sytuacji, gdy druga strona trzyma zgodne z naszą kulturą granicę, a jednak sporo czasu spędzamy wspólnie, samopoczucie jest bez porównania lepsze, niż w przypadku braku takiej osoby. Trafienie na nonkonformistę, z którym się polubiliśmy, zajęło mi około 5 lat.
  4. Moim zdaniem to kawalerowie bardziej się boją, natomiast żonaci rzeczywiście mają życie zorganizowane tak, że nie mają czasu. Przy czym ci kawalerowie raczej nie boją się wydumanej "orientacji" drugiego człowieka, lecz raczej tego, czy sami nie będą o to posądzani. Więc raczej ewentualne podejrzewanie Ciebie, nie miało większego wpływu. Tytułem wstępu napiszę, że żyję wg idei MGTOW i wiedzę co aktualnie dzieje się w świecie spraw ważnych dla kobiet, czerpię z kontaktów z kilkoma kobietami z mojej rodziny - i tutaj nie doświadczałem niedostatku, stąd pozarodzinne kobiece towarzystwo nie jest dla mnie istotne. Dlatego to, czym żyją przysłowiowe Julki, mnie nie rusza. Natomiast z moich interakcji ze znacznie ode mnie młodszymi chłopakami widzę, że jest dość duże zróżnicowanie - w sumie podobne jak i w okresie, gdy sam byłem w ich wieku - i na prawdę da się znaleźć kogoś z kim można się dogadać. I niektórzy bardzo szybko stają się tak otwarci, że moi rówieśnicy, których poznałem już w dorosłym życiu, nawet po kilku latach trzymają większy dystans. Trudnością jest, że zazwyczaj mają już towarzystwo i nie potrzebują dodatkowego, no ale z kolei ludzie w średnim wieku to też trudności, tylko innego rodzaju.
  5. Może sobie dopowiadam nie mając danych, ale myślę że niepotrzebnie sam sobie nakładasz ograniczenie, że mają to być ludzie w Twoim wieku. A to duże utrudnienie, bo jak sam piszesz, ci 30-latkowie wybrali taki tryb życia, że są trudno dostępni. Różnica wieku między Tobą, a np. 18-latkiem lub 60-latkiem jest owszem duża, ale w rzeczywistości nie różnimy się aż tak bardzo, aby wykluczało to satysfakcjonujące wspólne spędzanie czasu. Większe podobieństwa są tu, niż między kobietą a mężczyzną, choćby i w tym samym wieku, a przecież tak wielu chłopaków jakoś w tych relacjach wytrzymuje i ma jakąś tam satysfakcję. Wg moich obserwacji, ten wiek 30-40 jest szczególnie trudny, bo ludzie już/jeszcze są bardzo ostrożni, aby przypadkiem ktoś nie pomyślał, że są homoseksualistami, co sprawia że trzymają dystans nawet w sytuacjach, gdy czują chęć by ten dystans zmniejszyć. Sam w swoich interakcjach ze spotykanymi ludźmi też to robiłem, starałem się by na mojej twarzy nie pojawiały się emocje. A emocje są niezbędne, bo raczej nie da się zaprzyjaźnić z robotem. Różnica między typowym 30-latkiem a typowym 18-latkiem w pokazywaniu emocji jest ogromna. W przypadku takiego młodego, jeśli trafi Ci się z nim jakaś luźna rozmowa, momentalnie zauważysz czy odbiera Ciebie pozytywnie czy nie. Taka jest moja porada: nie bój się dużo młodszych od siebie. Nawet jeśli się z żadnym ostatecznie nie zaprzyjaźnisz, to będziesz miał pole do obserwacji, dlaczego relacje w młodym wieku powstawały tak łatwo, a w późniejszym jest to tak trudne - nasza postawa, ukrywanie emocji, gra dużą rolę. Innych rówieśników prawdopodobnie nie zmienisz, ale siebie możesz i swoje szanse zwiększyć.
  6. Ambroży

    Przegrane życie

    Na jakiej podstawie uważasz, że nie powinieneś skupiać się na rzeczach, które najsilniej przyciągają Twoją uwagę? Czy nie przypadkiem na podstawie zewnętrznej indoktrynacji, że ktoś podaje Ci, co ma obowiązek być dla Ciebie ważne, natomiast sam odczuwasz za ważniejsze coś zupełnie innego? Zastanawiając się nad odpowiedzią na Twój post, próbowałem sobie przypomnieć pierwszy dzień w każdej z trzech firm, w których byłem zatrudniony: nie udało mi się. Nie udało mi się też przypomnieć dnia, kiedy w pracy zostałem przeniesiony z jednego tematu do drugiego. Próbowałem sobie przypomnieć pierwszą lekcję tego, czy innego przedmiotu w szkole, czy to na studiach - nie pamiętam. Doskonale natomiast pamiętam pierwszy występ w drużynie koszykówki mojej szkoły średniej, mojej uczelni, mój pierwszy start w masowym biegu ulicznym. A ileż razy się nasłuchałem od mojej matki: "po co ci to bieganie? co z tego będziesz miał, przecież zawodowym biegaczem już nie zostaniesz?" A miałem z tego bardzo dużo, tylko nie potrafiłem tego nazwać co konkretnie. Było to dla mnie niezwykle ważne i dlatego o tym pamiętam. Mam wrażenie, że Ty próbujesz sobie (na podstawie zewnętrznej presji) narzucić, co ma być dla Ciebie ważne, a co ma być "głupie", w wyniku jakich zdarzeń masz obowiązek być szczęśliwy, a jakie mają obowiązek być dla Ciebie obojętne. Powinieneś pogodzić się ze swoimi odczuciami. Nawet jeśli w wyniku tego pogodzenia nie zmodyfikujesz swojego stylu życia, to przynajmniej nie będziesz miał wewnętrznego konfliktu między tym co czujesz autentycznie, a co "powinieneś" czuć. Nie można też brać do końca na poważnie tego, co jest publicznie przedstawiane, jako niby ważne dla ogółu mężczyzn. Między tym, co ktoś deklaruje że czuje, a co czuje rzeczywiście, może być ogromna rozbieżność. A jeśli o tym, co ma być ważne dla mężczyzny, prawi kobieta... to od razu wiadomo jak to potraktować.
  7. Nie wyrywam lasek i ich nie posiadam, ale nie zgadzam się ze zdaniem które przedstawiasz, a konkretnie z umniejszaniem roli charakteru w tworzeniu/utrzymywaniu relacji z kobietami. Charakter oczywiście ma znaczenie, być może mniejsze niż wygląd, ale wcale nie małe. Tylko wbrew temu co piszesz w zdaniu, które zacytowałem: lasek nie wyrywa się dzięki wspaniałemu charakterowi, lecz dzięki charakterowi podobającemu się laskom - jedno z drugim wcale nie musi współgrać, a nie można nawet wykluczyć, że jedno z drugim jest sprzeczne. W popkulturze obecny jest sprzeczny z dającą się obserwować rzeczywistością mit, że kobiecość super podoba się mężczyznom, a męskość super podoba się kobietom. Jeśli chodzi o charakter, to zdecydowanie tak nie jest. Zaryzykuję wręcz stwierdzenie, że charakter silnie męski nie będzie się kobietom podobał, bo na prawdę ciężko się będzie znaleźć wspólne tematy i zainteresowania. Odnoszę wrażenie, że wielu mężczyzn boi się przyznać, że ich charakter się kobietom nie podoba, bo wskutek propagandy zaczęli traktować podobanie się kobietom jako wyznacznik tego, co jest dobre, co jest męskie. Przyjęcie poglądu, że charakter ma również wpływ na zdobywanie zainteresowania kobiet, nie zmienia jednak nic w kwestii tego, czy warto podejmować próby ich zainteresowania. Granie innego charakteru niż się ma, zapewne jest łatwiej wykonalne niż udawanie innego wzrostu czy budowy kostnej, jednak nie jest warte swojej ceny - wyrzeczenia się własnej osobowości dla przypodobania się komuś innemu. Ci, którzy mają charakter podobający się kobietom, niech się z nimi zadają, oczywiście jeżeli także im samym te interakcje pasują. Pozostali... bardzo wątpliwe, aby w towarzystwie kobiety odnaleźli radość ze swojego życia.
  8. A na której konkretnie pozycji DNA jest to wpisane? Moje główne zastrzeżenie do osób argumentujących w stylu "wpisane w DNA", "miliony lat ewolucji",... jest takie, że na poparcie swoich tez biorą jakąś teorię, w której prawdziwość wierzą, zamiast obserwacji z własnego życia. Też kiedyś wierzyłem w te teorie i skutkiem tej wiary było, że wmawiałem sobie pewne spójne z tymi teoriami odruchy (albo trafniej będzie stwierdzić: wyolbrzymiałem te z teoriami zgodne, a umniejszałem tym, które teoriom w które wierzyłem przeczyły). Moje obecne opinie na temat natury mężczyzny pochodzą głównie z obserwacji, w tym w dużej mierze z obserwacji młodzieży (15 lat i więcej). I z tych obserwacji wynika, że do pewnego wieku 90% chłopaków, jeśli nie więcej, jest MGTOW - a są już w wieku bardzo silnego działania hormonów, co wg obecnych w popkulturze teorii, powoduje że czują gigantyczną potrzebę znalezienia partnerki do reprodukcji. I widzę, jak następuje ta przemiana z MGTOW na "zainteresowanych" związkami z kobietami i niestety - nie wygląda mi to na zjawisko o podłożu biologicznym, lecz kulturowym.
  9. Dziękuję za - być może nieświadome - potwierdzenie, że bajka Andersena "Nowe szaty króla" doskonale przedstawia życie mężczyzny w naszej kulturze. Ja nie widzę szaty króla, więc jestem niekompetentny. Tak jak wszyscy pozostali nie widzący szaty króla i o których nie powinienem się dowiedzieć, że też nie widzą, bo jeśli się dowiem, przestanę wypierać się tego, co przedstawiają mi moje własne zmysły. Do pewnego momentu w życiu byłem w takiej sytuacji. Czy stwierdzisz może też, że wśród 7-letnich dzieci 90% (jeśli nie więcej) to geje? Podobna proporcja wśród 10-latków, nieznacznie mniejsza wśród 15-latków, a jeszcze starsi już się coraz bardziej pilnują, by przez przypadek się nie wydało, że szaty króla nie widzą. Ale jeśli chciałbym porozmawiać o spawaniu, to upieranie się by o tym porozmawiać z dziewczyną, byłoby złym gospodarowaniem moim czasem, bo 100-krotnie większą szansę na znalezienie rozmówcy miałbym wśród chłopaków.
  10. Nie oglądam, konta nie mam. Chociaż w swoim życiu oglądałem urywki porno, wzbudzały jakieś tam emocje, ale uniknięcie tego jest stosunkowo łatwe. Więcej trudu (i często niepowodzeń) sprawia mi unikanie innych zachcianek, dających chwilowe pozytywne emocje, a psujących samopoczucie w dłuższej perspektywie czasowej (np. nadużywanie internetu).
  11. Ja nie potrafię zidentyfikować, jaki konkretnie jest nadrzędny cel mój, jak i innych mężczyzn preferujących inne spędzanie czasu, niż szukanie kobiecego towarzystwa, bądź przebywanie w takim towarzystwie. Wiem tylko że mnie i sporo innych osób do tego kobiecego towarzystwa nie ciągnie, a więc w instynkcie moim i tych osób zdecydowanie nie jest to wpisane na czołowym miejscu. Staram się robić to, co widzę że przynosi mi długotrwała satysfakcję (w odróżnieniu od rzeczy dających chwilowy przypływ radości, jak np. jedzenie słodyczy czy picie piwa, co może dawać chwilowo lepsze samopoczucie, by potem dać gorsze). I są to m.in. relacje towarzyskie, ale głównie z mężczyznami i chłopakami, bo z nimi się dobrze rozumiemy i cieszą nas dość podobne formy spędzania czasu. I - co najważniejsze - co wychodzi mi naturalnie i nie muszę "pracować nad sobą", by rozmawiać w inny sposób niż to robię naturalnie i na tematy, które nie interesują mnie, natomiast mają większą szansę zainteresować dziewczynę. To całe podrywanie kobiet przez mężczyzn to zjawisko czysto kulturowe, nie wynikające z instynktu. Przeciętny dorastający chłopak samoistnie nie wie jak podrywać, potrzebuje do tego dopiero instruktażu od osoby bardziej wprawionej i tzw. "pracy nad sobą", która to praca sprowadza się do ukrywania swojej prawdziwej osobowości i przedstawiania fikcyjnej - zbudowanej tak, aby spodobała się konkretnemu odbiorcy. Tak na prawdę to ta roszczeniowość współczesnych kobiet to dla wielu mężczyzn wręcz wybawienie: jest "obiektywna" przyczyna, dlaczego nie może znaleźć tzw. partnerki, nie musi się już tłumaczyć z tego, czy rzeczywiście miało to dla niego wyższy priorytet niż to, czym zajmuje się po zdjęciu z siebie tej kulturowej presji. Często wspominam swoje życie akademikowe. Tam są już ludzie fizycznie dojrzali. Ze względu na kierunek studiów, mieszkałem w akademiku prawie wyłącznie męskim. Na pierwsztch latach, w grupach, w których ja się obracałem - a nie izolowałem się - dla większości chłopaków temat kobiet w ogóle nie istniał! Wszystkie rozmowy skupiały się na innych tematach, bo coś nas zawsze zainteresowało, ale nie były to relacje z kobietami, techniki podrywu, czy choćby seks. Teraz będąc już w średnim wieku, zdarza mi się bywać w grupach młodych chłopaków (16-25) uprawiających sporty. Rozmowy bardzo podobne, jak te które pamiętam z akademika - zdecydowanie temat relacji z dziewczynami nie jest częstym tematem rozmów, bo mnóstwo jest rzeczy bardziej interesujących.
  12. Wydaje się, że kobiety boją się, że większa grupa mężczyzn zda sobie wreszcie sprawę, że instynktownie dla mężczyzny są rzeczy o wyższym priorytecie niż kontakty z kobietami i dlatego chcą wzmocnić/podtrzymać narrację sugerującą, że z tymi co nie dążą za wszelką cenę do związków jest coś nie tak. Niektórzy w tym wątku sobie teoretyzowali, że niby kontakty z kobietą są tak wpisane w naturę, że w przypadku ich braku mężczyzna będzie czuł niedosyt. W naturę wpisana jest ogromna różnorodność pragnień, spełnienie ich wszystkich jest niemożliwe i trzeba to jakoś priorytetyzować. Kobiety są dla mężczyzny najważniejsze wg popkultury, natomiast jak się przyjrzeć rzeczywistym męskim odruchom, to zdecydowanie nie jest to prawda. Jednak jest wciskana mechanizmem opisanym w bajce Andersena "Nowe szaty króla" - puszcza się jakąś rozmijającą z prawdą plotkę, uzupełnia się ją o umniejszanie wartości osobom, które nie chcą w plotkę uwierzyć, bo na własne oczy widzą, że rzeczywistość jest inna - i w ten sposób mamy całą masę ludzi deklarujących że widzi/czuje coś zupełnie innego niż widzi/czuje autentycznie. I tak jak w tamtej bajce - trzeba dziecka, aby powiedziało prawdę, bo dorośli nie mają odwagi, podczas gdy dziecko zwyczajnie nie potrafi skutecznie wmawiać, że widzi coś, czego w rzeczywistości nie widzi. Jak miałem 15-18 lat, to dziewczyny miałem gdzieś, tak jak i ich opinię na mój temat. Liczyli się dla mnie najbliżsi koledzy (byli ważniejsi niż rodzina; myślę że znacie to odczucie). I chłopaków mających takie podejście była większość - bo jeszcze nie zadziałała na nas presja społeczna wmuszająca w nas udawanie, jak to niby ciągnie nas do dziewczyn. Wtedy myślałem, że gdy "dorosnę"/"dojrzeję", to pragnienie do bycia z dziewczynami mi się pojawi (bo popkultura nieustannie mi sugerowała, że coś takiego jest naturalne). Nie pojawiło mi się, natomiast częściowo poddałem się presji - i co prawda nie wmawiałem naokoło, jak to bardzo mnie do podrywu ciągnie, ale przez wiele lat po prostu unikałem tematu, by nie wyjść na "głupca" (z bajki Andersena; w naszej kulturze wiemy na co można "głupca" zamienić). Mężczyzn takich jak ja, jest mnóstwo, ale większość boi się to przyznać wprost. Rozmaici teoretycy ewolucyjni (tą nazwą określam też teoretyków bez oficjalnych tytułów, a po prostu argumentujących swoje wypowiedzi hipotetyczną ewolucją - m.in. z tego wątku) będą wmawiać, że to co ja piszę to nieprawda, bo przecież reprodukcja to taki niby priorytet każdego organizmu. Ale przecież znane są sytuacje, że dany gatunek zwierząt nie chce się rozmnażać w niewoli - w warunkach, w których ma spełnione materialne potrzeby, natomiast nie może się naturalnie zachowywać, bo nie ma naturalnego środowiska. Czyli okazuje się, że dla takiego gatunku inne rzeczy mają wyższy priorytet niż reprodukcja. Człowiek też ma jakieś swoje priorytety i w naturalny sposób jest w stanie zrezygnować z reprodukcji dla czegoś, co odczuwa jako ważniejsze. I nie jest to wypieranie się swojej natury. Wypieraniem się jest właśnie wmawianie sobie, że reprodukcja to priorytet, więc warto dla niej poświęcić każdy inny aspekt życia.
  13. Ja myślę, że nie zazdroszczą bujania się z panienkami, natomiast mogą zazdrościć bujania się z kolegami i robienia rzeczy interesujących. Jeśli ktoś chce się przekonać, jakie szczęście daje mężczyźnie rodzina, niech przejdzie się w pogodny dzień w miejsce, gdzie spacerują rodziny z dziećmi - i spogląda w oczy mężczyznom prowadzącym wózek dziecięcy, czy pilnującym dziecka bawiącego się na placu zabaw. Pouczające. Ten widok nie wzbudza pragnienia, by być na ich miejscu. Też jestem tego zdania. Ale zbiorowość typu mąż, żona, dzieci, to jeszcze nie stado. Moim zdaniem dla mężczyzny brak kolegów, z którymi się lubimy (lub brak możliwości spędzania z nimi odpowiednio dużo czasu), jest bez porównania trudniejszy do zniesienia niż brak tzw. partnerki i dzieci.
  14. Relacje międzyludzkie, podobne do tych, jakie miałem w szkole i na studiach, to mój priorytet od prawie dziesięciu lat. W moim przypadku, od dzieciństwa, zwykle w danym środowisku mogłem wyróżnić jednego, zdecydowanie mi najbliższego kolegę, z resztą grupy byłem związany wyraźnie mniej, więc w ostatnich latach celowałem właśnie w poznanie jednego pasującego mi człowieka - posiadanie większej grupy ma dla mnie znacznie niższy priorytet. Chociaż niezawodnej recepty na sukces nie mam, to na chwilę obecną mógłbym stwierdzić, że mi się udało - ale łatwo nie było, czekałem na to bardzo długo, i było w tym dużo przypadku. Myślę, że poznawanie przyjaciół mamy w naszej naturze, ale poprzez wychowanie w takiej a nie innej kulturze, nauczyliśmy się tę naturę blokować. We mnie przez ostatnie lata zachodziła taka ewolucja, że zdejmowałem z siebie kolejne bariery, których jako dziecko i nastolatek nie miałem, a jako młody dorosły - już tak. Moim zdaniem najważniejsza rzecz, aby dać sobie szansę na powodzenie: zmniejszyć udział racjonalnego myślenia, a zwiększyć udział postępowania odruchowego. Niektórzy piszą tu o tym, że w dorosłości, w przeciwieństwie do dzieciństwa, relacje są bardziej transakcyjne, a mniej oparte o uczucia. Ale przecież dyskusje takie jak ta świadczą o tym, że jest wiele osób, którym w tej "transakcji" nawiązania znajomości, najbardziej zależy na obecności drugiego człowieka, innych korzyści może nie być. Potrzebuję dobrego towarzystwa, aby nie czuć się fatalnie i nie popadać w depresję i to samo mogę zaoferować drugiemu człowiekowi - nie ma sensu zamartwiać się pytaniem samego siebie, czy danej osobie mam do zaoferowania cokolwiek więcej. Te wspominane tu w wątku wspólne zainteresowania/pasje: wystarczy sobie przypomnieć czasy szkolne, czy studenckie (kojarzę z innego wątku, że niektórzy z czasów studenckich mają głównie wspomnienia grup pijackich - te osoby niech sobie przypomną czasy szkoły sprzed picia) - czy tam była taka znowu super zbieżność zainteresowań? Nie było. Zainteresowania tych osób muszą być ze sobą w pewnym stopniu kompatybilne, ale wcale nie muszą być idealnie zgodne. Zazwyczaj nie ma żadnego problemu, by fan koszykówki wyciągnął na tę grę fana siłowni - i na odwrót; nie powinno być trudne wyciągnięcie biegacza na rower (chyba że fizycznie nie posiada), czy na długą wędrówkę. Absolutnie najważniejszą rzeczą jest odległość - musi być łatwo się spotkać, łatwo natrafić na siebie przypadkiem, aby spotkanie nie wymagało specjalnych przygotowań. Dlatego uważam, że główną uwagę należy skupić na osobach mieszkających w okolicy - w zasięgu do 15-20 min spaceru.
  15. Teraz sobie pomyślałem, że może u mnie było dlatego lepiej, że ja od dziecka zawsze miałem tak, że jednego kolegę w danym środowisku (szkoła, okolica zamieszkania, jeśli te środowiska były rozłączne) lubiłem najbardziej, z nim przebywałem najwięcej czasu, w większej grupie trochę mniej - i łatwiej znaleźć aktywność podobającą się jednocześnie dwóm osobom, niż większej liczbie. Picie jest w naszej kulturze takim standardem, że wręcz można być krytykowanym za niepicie i przez to niestety może okazać się aktywnością domyślną dla grupy. Numerek 805 mi się z niczym nie kojarzy. A z forum zniknąłem na długo, bo ginocentryczne tematy przestały mnie interesować, z kolei tematy przyjaciół/kolegów nie pojawiają się często, a ja też już nie miałem nic do dodania, bo nie chciałem zbyt szczegółowo opisywać swoich praktycznych doświadczeń na tym polu, bym nie był zbyt łatwo identyfikowalny przez czytelników forum, z których ktoś mógłby mieszkać blisko. Wg mnie to by trochę sabotowało moje działania. Ja skupiłem się na poznawaniu ludzi mieszkających blisko, w większości wypadków nie miałem z nimi wcześniej wspólnych znajomych, a w niektórych przypadkach - dowiedziałem się, że tych wspólnych znajomych mam, gdy już nasza znajomość miała się całkiem dobrze. Odniosę się jeszcze do zalinkowanego filmu "Jak zacząć rozmowę z obcym człowiekiem". Zagadywanie do każdego, w tym do kelnerów, ludzi na przystanku czy w windzie, uważam za błąd. Trzeba zagadywać wyłącznie do tych, do których coś nas instynktownie ciągnie. Nie widzę sensu prowadzenia każdego dnia dziesiątek rozmów z osobami, które mnie nie interesują. Sam jestem introwertykiem, w niektórych sytuacjach objawia się u mnie fobia społeczna, ale poznawać znajomych jako dorosły potrafię. Podstawowa reguła, o której pamiętam rozmawiając z osobami, które postrzegam jako możliwych przyszłych kolegów: jeśli się kogoś lubi, to ten człowiek może wygadywać rozmaite pierdoły, a i tak się będzie podobało. Jeśli natomiast kogoś się nie lubi, to niezależnie jak mądre by nie były jego wypowiedzi, rozmowa i tak się nie będzie podobać. A przecież szukając znajomych, szukam osób z którymi się będziemy lubili, nie kogokolwiek byle był. Lubić/nie lubić można nawet od razu po pierwszym zobaczeniu kogoś; często da się też odczytać z oczu, czy druga osoba to odczucie podziela. Budzi to skojarzenie z pojęciem "miłość od pierwszego wejrzenia", samemu trzeba przestać się tego skojarzenia bać, a drugiej stronie najlepiej w ogóle o tym skojarzeniu nie wspomnieć, a przynajmniej nie na zbyt wczesnym etapie znajomości.
  16. Mam pewne wątpliwości, czy dzięki zorganizowaniu sobie np. grupowych wyjazdów, rzeczywiście poprawisz sobie satysfakcję z życia. Moim zdaniem kluczowe jest znalezienie sobie bliskich osób mieszkających blisko, oraz mających odwagę spotykać się nie na jakąś konkretną aktywność, konkretną wycieczkę, lecz po prostu dla samego spotkania. Tak jak ja to wspominam ze swojego dzieciństwa: dzwoniło się domofonem do najbliższego kolegi z pytaniem "wyjdziesz?", a nie tłumaczyło się mu, jaki jest dzisiejszy plan pobytu na podwórku. Podobnie w akademiku: do najlepszego kolegi się po prostu szło do pokoju, nie zastanawiając się uprzednio, co się będzie robiło. I ten długi czas spędzany wspólnie bez konkretnego planu, był tym co dawało radość. Nie wiem, czy na wcześniejszych etapach życia Twoje relacje koleżeńskie się układały dobrze, czy może miałeś z tym problem. Jeśli dobrze, spróbuj sobie przypomnieć, co w Tobie się zmieniło od tamtego czasu, że teraz jest to trudniejsze. Mi uzmysłowiło to obserwowanie młodzieży, a w sposób szczególny, kilka moich własnych interakcji z osobami w wieku poniżej 20 lat (samemu mając >= 35). Nam, dorosłym mężczyznom, brakuje w naszej postawie i tym co mówimy emocji. Nie tylko tych kilku kulturowo dopuszczalnych jak np. ekscytacja, czy gniew, ale także takich kojarzących się ze słabością, jak np. smutek czy lęk przed czymś. A także, a może nawet przede wszystkim, tego braku kontroli okazywania radości z rozmowy. Kiedyś to było dla mnie wręcz szokiem, jak chłopak 19-letni, z którym widziałem się prawdopodobnie pierwszy i jedyny raz, nagle pokazał w swoich oczach i wyrazie twarzy radość, po tym jak wymieniliśmy ze sobą dosłownie jedno zdanie i nie zostało tam powiedziane nic nadzwyczajnego. Nie bał się tego, a bardziej prawdopodobne, nie miał nawet świadomości, że pokazuje to w tak wyrazisty sposób. I rozmowa ciągnęła się z pół godziny i nie przypominała rozmowy osób spotykających się pierwszy raz. Jak się przyjrzeć młodzieży i ich interakcjom między sobą, takie emocje na twarzach widać często. Nie tylko emocje pozytywne; zdenerwowanie, smutek,... też pojawiają się u nich bardzo łatwo. Wygląda to wszystko bardzo autentycznie. A u dorosłych zwykle poważna, groźna mina, jak najmniej emocji. Trudno się zaprzyjaźnić z kimś, kto nie okazuje emocji. Myślę że kluczem do poprawienia sobie relacji (przy czym nie piszę tu o relacjach z kobietami, bo wg doświadczeń bardzo wielu ludzi, w relacji kobieta-mężczyzna działa to przeciwskutecznie), jest zdjęcie z siebie blokady pokazywania emocji, bycie bardziej autentycznym. Prowadzenie interakcji mniej rozumowo, a bardziej odruchowo. I wybieranie sobie ludzi instynktownie, a nie w wyniku rozumowych rozważań.
  17. Kiedyś też tak myślałem, ale jednak obserwowana rzeczywistość nie pasuje do tej teorii. Gdyby tu chodziło o jak największy zysk, to korporacje wystrzegałyby się stawania po jakiejkolwiek stronie sporów ideologicznych. Na prawdę mało jest branż - w tej chwili nie potrafię wymyślić nawet jednej - które miałyby zyskać finansowo dzięki zwróceniu się w kierunku np. środowiska LGBT, a jednak korporacje potrafią to robić. Załóżmy taka IKEA. Czy wyobrażasz sobie, że ktoś nie mający w planie zakupu - powiedzmy - wersalki - stwierdzi, że jednak ją kupi, bo firma wyraziła poparcie dla idei, którą on wyznaje? Ja sobie nie wyobrażam, natomiast wyobrażam sobie unikanie tej firmy na takiej podstawie. Tak jak np. znam osobę, która wyklucza chodzenie do sklepu "Lewiatan" ze względu na samą jego nazwę. Musi tu chodzić o coś innego, niż jak największy finansowy zysk.
  18. Nie wiem skąd założenie, że narzekanie na nudę w rozmowach z kobietami, wyklucza refleksję i podejmowanie działań - bo to w swojej wypowiedzi sugerujesz. Narzekanie jest zdrowym odruchem. Na pewno zdrowszym niż hamowanie narzekania w obawie przed posądzeniami o bycie niemęskim. Wyjaśnisz mi, w jaki sposób milczenie rozwiązuje problem? Propaganda mówi, że hormony pchają mężczyznę do interakcji z kobietami. Piosenki i filmy przedstawiają nam te relacje, jak czystą sielankę, największą przyjemność i poczucie spełnienia, jakiego można w życiu zaznać. Na skutek tej propagandy mnóstwo chłopaków wchodzi w nudne dla nich interakcje, bo to widzą jako wzorzec zachowania i wstydzą się postępować inaczej. Media (a za nimi zmanipulowane otoczenie) ma im do zaoferowania sugestię, że jeśli lepiej im się spędza czas z chłopakami niż dziewczynami, to zapewne są homoseksualistami - jest tu dokładna analogia do bajki Andersena "Nowe szaty króla", w której rozpuszczona była plotka, że osoby nie widzące (nieistniejącej) tkaniny, są głupcami, nie nadającymi się na piastowane przez nich stanowiska. I skutek mamy taki jak w bajce - przyjaźnie się rozpadają, bo każdy chce udawać, że z chłopakiem z którym przez ostatnie lata spędzał całe dnie, nie ma żadnej więzi emocjonalnej, a za to z dziewczyną... choćby poznał ją 5 minut temu, to już może być super zakochany. Czy uważasz, że widząc to, powinienem milczeć, zamiast szczerze przedstawiać to co faktycznie widzę? Jakie Ty widzisz rozwiązania, nie zawierające mówienia o tym?
  19. To według Ciebie gdzie, jeśli nie tutaj, powinno być miejsce do narzekania na to, że interakcje z kobietami są nudne? Ma nigdzie nie być przeciwwagi dla popkultury wysyconej piosenkami w stylu "jak ja cię kocham, nie mogę bez ciebie żyć" i filmów, do których wątek romantyczny wkłada się nawet wtedy, gdy łatwo przewidzieć, że widzowie filmów w tym gatunku nie będą nim zainteresowani? Później chłopak dorasta, widzi że nie czuje tak, jak ci mężczyźni przedstawiani przez mass-media i wydaje mu się, że to z nim jest coś nie tak, a nie że ten obraz z mass-mediów jest oszukany.
  20. Oczywiście że nudzą i większość mężczyzn tak ma, ale jedynie część z nich jest skłonna to otwarcie przyznać. Wystarczy popatrzeć na dzieci, jaki procent chłopców przebywa z chłopcami, jaki z dziewczynkami i będziemy mieli jakieś oszacowanie, jak się ta proporcja powinna mieć u dorosłych. Rzecz jasna również chłopiec spędzający czas głównie z chłopcami, od czasu do czasu spędzi czas w towarzystwie mieszanym, ale warto spojrzeć na proporcję czasu spędzanego w obu tych konfiguracjach. I nie chodzi tu nawet o te gierki, czy brak gierek, próby dominacji, bądź ich brak. Samo to, które rzeczy/zdarzenia przykuwają czyjąś uwagę, już wystarczy aby osoby tej samej płci dogadywały się lepiej i czerpały więcej radości ze wspólnego spędzania czasu. Jesteśmy indoktrynowani, żeby udawać że z tego "wyrośliśmy" i że niby to hormony (a nie presja społeczna) pchają nas do towarzystwa płci przeciwnej... cyrk dokładnie taki, jak w bajce Andersena "Nowe szaty króla". I tam i tutaj, kto nie dostrzegał nieistniejącej rzeczy - co do której propaganda wmawiała że istnieje - obawiał się, że to z nim jest coś nie tak, a nie z tymi, co twierdzą że to widzą.
  21. Aby kogoś polubić na tyle, aby rozmowa była przyjemna, wcale nie trzeba tego kogoś znać. Zetknąłeś się pewnie już z pojęciem "miłość od pierwszego wejrzenia". Jest ono może odrobinę naciągane, ale tylko odrobinę. I tak na prawdę opisuje nie tylko związki kobieta-mężczyzna. Zacznij obserwować siebie samego, swoje własne reakcje, gdy znajdziesz się obok jakiegoś innego człowieka i na niego spojrzysz - na przykład w autobusie, pociągu,... Te reakcje będą bardzo różne, pomimo że wszystkich tych ludzi znasz tyle samo, czyli wcale. Na pewno pojawi Ci się też czasem reakcja, że bardzo byś się ucieszył, gdyby ten człowiek został Twoim kolegą. Może to być pomyłka, bo może po sprawdzeniu okazałoby się, że interesujecie się kompletnie innymi rzeczami, jednak gdyby do Ciebie zagadał - i okazałoby się, że jednak nie byłoby łatwo się Wam dogadać - to przecież nie potraktowałbyś go nieuprzejmie - właśnie dlatego, że zrobił tak dobre pierwsze wrażenie. I takiej właśnie przychylności - jaką sam na pewno w niektórych okolicznościach odczuwasz do zupełnie obcego człowieka - powinieneś poszukiwać u innych. I tak jak pisałem wcześniej - informacja o tej przychylności pojawia się w oczach bardzo szybko. I raczej nie trzeba czytać żadnych poradników z mowy ciała (ja nie czytałem), bo prawdopodobnie odczytujemy to odruchowo. Jeśli chodzi o to, co robić na drążkach: ćwiczyć i czasem spoglądać się na innych ćwiczących. Długie wpatrywanie się bywa źle przyjmowane, więc długiego wpatrywania się trzeba unikać. Najlepszy sposób, to w przerwach między ćwiczeniami chodzenie po placu w różnych kierunkach i spoglądanie się mniej-więcej przed siebie, czasem spoglądanie na boki - jak najbardziej swobodnie, jak się da. Jest duża szansa, że kilkukrotnie dojdzie do kontaktu wzrokowego, który pozwoli stwierdzić, czy kandydat wygląda na obiecującego. Po wytypowaniu właściwego kandydata, jeśli nie przyjdzie Ci w tym momencie do głowy jakieś inne pytanie, jest kilka dość neutralnych standardowych - że tak to określę - otwarć: Czy od dawna ćwiczysz na drążkach? Czy ćwiczysz na drążkach też w zimie, czy tylko wiosną/latem? Czy próbujesz nauczyć się czegoś konkretnego (wejście siłowe, flaga, ...), czy nie masz żadnego takiego celu? Czy chodzisz na siłownię, czy tylko drążki na powietrzu? Czy uprawiasz jakiś inny sport, czy drążki są głównym? Jeśli odpowie, trzeba samemu przedstawić swoją wersję w tych tematach. Dalej albo któraś ze stron pociągnie rozmowę, albo nie. Oba warianty to drobny sukces. Nie należy prowadzić rozmowy na siłę, można w ciszy dalej robić to, co przed rozmową. Przy kolejnych spotkaniach znajomość może się rozwinąć i w którymś momencie rozmowy mogą się rozszerzyć o tematy pozasportowe. W przypadku chęci zagadania, a braku tematu, jest znowu neutralny standard: Jak tam postępy? Coś się poprawiło, czy nic? Zwykle to idzie falami, jednego dnia się coś pogada, innego mniej albo nic... I z czasem może dojść do momentu, że jakaś tam rozmowa jest zawsze. Przejście w którymś momencie z przypadkowych spotkań do umawianych np. przez telefon jest trudne tylko w kwestii zdobycia się na odwagę i wyrażenia tego wprost, zapytania czy poda numer telefonu w tym celu.
  22. Ja już od ponad 5 lat priorytetowo traktuję temat kolegów/przyjaciół i mam pewne obserwacje. Absolutnie najważniejsze: jeśli ktoś Ciebie lubi, to możesz wygadywać kompletne bzdury (nie w sensie treści niezgodne z prawdą, lecz po prostu rzeczy nieistotne) i druga strona będzie zadowolona, natomiast jeśli nie lubi - choćbyś nie wiadomo jakie mądrości gadał, niewiele to da. Dlatego nie należy się specjalnie martwić, czy nie wygaduje się bzdur. Trzeba przedstawiać siebie takim jakim się jest, oczywiście trochę się cenzurując, bo wielu rzeczy obcym się nie mówi, nie kolorować. A polubić kogoś można i przy pierwszym spotkaniu - nie musi i zwykle nie jest to jakieś super silne uczucie, ale wystarczająca przychylność, by rozmowa o kompletnych bzdurach sprawiała przyjemność. Czy ktoś do tej pory obcy jest Ci przychylny, da się rozpoznać po oczach. Trudno to precyzyjnie wyjaśnić. Spojrzenie w oczy na sekundę lub jej ułamek (w naszej kulturze trzeba unikać dłuższego kontaktu wzrokowego) wystarczy, aby w oczach pojawiła się informacja, czy drugi człowiek czuje ochotę, aby Ciebie poznać; czy sam taką ochotę czujesz, wiesz sam. Będąc introwertykiem, gdy nawiązanie luźnej rozmowy nie jest czymś odruchowym, trzeba się skupić wyłącznie na tych perspektywicznych osobach. I to też nie na siłę. Pomyśleć: czy może w tej sytuacji być jakiś wspólny temat do zagadania, jeśli tak - spróbować, jeśli nie - może trafi się inna okazja - najoptymalniejsze jest nawiązywanie relacji z ludźmi mieszkającymi blisko, więc jeśli jednego dnia nie przyjdzie do głowy pomysł na zagadanie, lub zabraknie odwagi, okazja się najprawdopodobniej powtórzy. Większość powstających tak znajomości jest dość powierzchownych. Początkowo poznaje się człowieka, wydaje się że znajomość się świetnie rozwija, ale dość szybko dochodzi się do granicy, że mocniej spoufalić się z daną osobą nie da - myślę, że w wielu przypadkach wynika to ze strachu przed posądzeniami o homoseksualizm. Jednak tacy koledzy też są bardzo ważni. Jedna rzecz, że przy braku lepszego towarzystwa i to towarzystwo wyraźnie zwiększa satysfakcję z życia, ale jest też druga, bardzo ważna rzecz: mając kilku takich w okolicy, masz "validation" (pewnie jeszcze lepsze byłoby mieć również "female validation", ale np. ja sobie bez niego radzę), co sprawia że poznawanie kolejnych osób jest łatwiejsze. Nie należy się też zbytnio przejmować wiekiem potencjalnych znajomych. Masz 30 lat i masz wspólny temat do rozmowy z 16-18 latkiem? Świetnie. Można się zdziwić jak bardzo skorzy mogą być tacy młodzi do rozmów ze starszym, jeśli tylko nie udaje się wszechwiedzącego nauczyciela bądź rodzica, lecz pozwala się im opowiedzieć co im do głowy przychodzi - i wcale ich przemyślenia czy odczucia nie są takie niekompatybilne z tym co myśli ktoś od nich starszy, choćby i dwukrotnie. Nie są oni natomiast dobrym źródłem "validation" - do tego raczej trzeba bliższych wiekiem, lub starszych. Trzeba często wychodzić z domu. Nawet niekoniecznie "do ludzi". Im więcej ludzi mieszkających w okolicy będzie kojarzyć Cię z wyglądu, tym lepiej. Zakładam oczywiście, że nie wykazujesz się niczym negatywnym podczas tych pobytów poza domem, lecz jak normalny człowiek spacerujesz, siedzisz na ławce, korzystasz z infrastruktury sportowo-rekreacyjnej. Ja największe - że tak to okreslę - sukcesy - osiągałem na drążkach. Łatwiej poznać jedną osobę, niż od razu wejść w grupę, a na drążkach, nawet jeśli ktoś normalnie ma kolegów, czasami bywa w pojedynkę. Zwykłe spacery traktuję jako coś w rodzaju inwestycji - wiem że podczas zwykłego spaceru ciężko mi będzie znaleźć wspólny temat do rozmowy, ale jeśli w spotkamy się w innych okolicznościach, gdy już się z wyglądu kojarzymy - będzie lepiej. Ciężko mi powiedzieć, czy można realnie liczyć na nawiązanie przyjaźni z takim poziomem zażyłości, jakim cechowały się przyjaźnie wielu osób w wieku nastoletnim, czy studenckim. Jedna rzecz, to trzeba przezwyciężyć własne blokady narzucone przez kulturę, ale druga osoba też musiałaby mieć tyle chęci i odwagi. Jednak nie jest to niemożliwe.
  23. Jest tu wiele elementów. Znacznie ciężej jest z poznawaniem nowych znajomych, oraz z utrzymywaniem dotychczasowych przyjaźni (dotychczasowi przyjaciele wpadają w czarną dziurę zwaną małżeństwem lub podobnym związkiem i są realnie niedostępni), niż to było w wieku do 20-25 lat. Pewien stopień samotności niewątpliwie jest i jest psychiczny ból z tego tytułu - czego swoją drogą, przez trochę lat się wypierałem. Jednak zauważyłem już wcześniej, że uczucie samotności nie jest powodowane brakiem towarzystwa w ogóle, lecz brakiem towarzystwa z którym się dobrze rozumiem. Także mam świadomość, że związek z kobietą by mój problem pogłębił, bo musiałbym poświęcać czas jej, zamiast na aktywności w których mogę pobyć z ludźmi, których lubię, z którymi się rozumiemy i dążymy do podobnych celów. Natomiast - według mojego doświadczenia - w wieku 30 lat presja otoczenia na związki spada. Presja rodziny oczywiście pozostaje lub się zwiększa, ale ze strony znajomych - przynajmniej w moim wypadku - nie ma żadnych prób wzbudzania wstydu z powodu mojego braku entuzjazmu dla związków. Jest proste pytanie, ale moja odpowiedź jak we wpisie powyżej praktycznie kończy temat i zazwyczaj rozmówca nie ma nic do dodania. Trochę po 30 (teraz mam 37) pojawiły się u mnie bardzo duże zmiany w postrzeganiu świata. Zacząłem dostrzegać sens mojego życia. Dostrzegam, które elementy życia były lepsze, gdy byłem młodszy, ale to jednak wtedy nie dostrzegałem sensu życia, a teraz dostrzegam. Cieszę się, że los sprawił, że nie wpadłem w długotrwały związek czy małżeństwo i w ogólności uważam ten czas za lepszy niż gdy miałem 20-25-30 lat.
  24. Nie mam może w tej chwili za wiele do dodania w kwestii przyjaźni, natomiast chciałem skomentować Twój awatar (czy jak się ogólnie te ilustracje nazywa), bo uważam że utrwala pewien mit nie oparty o rzeczywistość. Gdyby to rzeczywiście penis był powodem odciągania mężczyzn od ich przyjaciół, to odciągnąłby tylko na krótką chwilę, czas potrzebny do wykonania tej fizjologicznej czynności, po czym mężczyzna by wracał do kolegów. Mężczyzn odciąga od przyjaciół a pcha do kobiet w głównej mierze zindoktrynowana współczesną ideologią głowa- żaden instynkt, poza może instynktem do wpisywania się w ogólnie przyjęte normy społeczne.
  25. Ja sobie radzę z tego typu sugestiami mówiąc, że nie czuję się jednostronnie odpowiedzialny za nie-powstawanie dwustronnych relacji. Mój naturalny tryb życia sprawia, że nie poznaję się z kobietami, nie jest dla kobiet interesujący. Co jest dla mnie interesujące a co nudne, nie jest zależne od mojej woli, więc jeśli ktoś uważa że powinienem mieć zainteresowania bardziej atrakcyjne dla kobiet, to powinien swoje zarzuty kierować - zależnie od swojego światopoglądu - do Boga lub do natury, a nie do mnie, bo ja sobie tych cech nie wybierałem. Jeśli trzeba, to dodaję, że nie mam zamiaru reszty swojego życia spędzić na udawaniu kogoś, kim wewnętrznie nie jestem, by tym sztucznym wizerunkiem zainteresować jakąś kobietę. A z kolei zainteresowanie i późniejsze zdjęcie maski nie mieści się w mojej definicji moralności.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.