Skocz do zawartości

Rafelson

Użytkownik
  • Postów

    70
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Profile Information

  • Płeć
    Mężczyzna

Ostatnie wizyty

1530 wyświetleń profilu

Osiągnięcia Rafelson

Kot

Kot (1/23)

43

Reputacja

  1. Ja używałem kiedyś jonizatora (w okresie letnim szczególnie) i byłem zadowolony z "nowej" wilgotności powietrza.
  2. No dobra Panowie, a jak ktoś ma poziom jodu w normie (zrobiłem ostatnio badania TSH, FT3, FT4 i wszystko jest ok) to jest w ogóle sens dodatkowej suplementacji? Nie ukrywam, że chodziłoby mi o dodatkowe porcje energii.
  3. Rafelson

    Blok ekipa

    Nieco mnie zirytował dzisiaj ten odcinek. Walaszek, jak mogłeś?!
  4. @Artemyou made my day tym piekarnikiem, a jest dopiero 10 z kawałkiem
  5. Ja rozróżniam dwa znaczenia terminu "chłopczyca": 1) dziewczyna, która od wczesnej młodości zawsze wolała kumplować się z chłopakami, bo typowo kobiece zajęcia ją nie kręciły, a nawet drażniły i odpychały. Zamiast zmieniać ubranka lalkom i stroić się przed lustrem, wolała bawić się resorakami, łazić z chłopakami po drzewach, a nawet grać z nimi w piłkę/kosza/siatkę jak równy z równym. Ogólnie ten rodzaj chłopczycy ma więcej męskich zainteresowań niż damskich i na ogół bardzo dobrze dogaduje się z facetami dzięki częstemu przebywaniu z nimi. Na ogół ubiera się bardziej po męsku, czyli spodnie plus bluza/koszula, w spódnice i sukienki oraz szpilki znacznie rzadziej, czym sprawia wrażenie, że celowo nie eksponuje swojej kobiecości, choć często się zdarza, że taka chłopczyca jest całkiem ładna - jest to chłopczyca, która świetnie nadaje się na rodzaj "kumpla z cyckami", przy którym to nie trzeba się tak spinać jak przy "zwykłej" kobiecie. Rokuje spore szanse na fajny związek i sam znam takie przypadki. 2) dziewczyna opisywana wyżej przez pozostałych braci, czyli agresywna, głośna, mająca wielu kolegów i uwielbiająca być w centrum ich uwagi, pijąca dużo alkoholu i często imprezująca. Nie obawia się wdawać w bójki z innymi dziewczynami, a także z facetami, mając nieraz na koncie niejeden wpierdziel spuszczony jakiemuś nieświadomemu kolesiowi, który stanął jej na odcisk - i to jest ten typ chłopczycy, którego nie trawię i od którego trzymam się z daleka, a związek z taką to już w ogóle abstrakcja, strata czasu oraz dużej ilości energii i nerwów, jak to ktoś wyżej ujął.
  6. Lubiłem to święto tylko w dzieciństwie, bo wtedy miało ono pewną magię (zapewne przez widok zapalonych zniczy po zmroku), a poza tym jarało mnie zapalanie świeczek, bo to była taka fajna, piromańska zabawa. Obecnie nie cierpię tego święta (ogólnie żadnych świąt nie lubię mniej lub bardziej, bo pokazuje jakimi ludzie są baranami i jak łatwo nimi sterować, ale to już inna sprawa), a obserwowanie zachowania ludzi w ten dzień budzi moje zażenowanie i irytację. Jeśli więc jest jakaś opcja uniknięcia uczestniczenia w tym święci to z niej korzystam (choroba, bycie zbyt daleko od domu itp.), a jeśli nie ma jak to jadę z rodzicami, starając się być jak najbardziej na uboczu tej szopki i będąc obecny tam tylko ciałem, myślami zaś zupełnie gdzie indziej. W teorii to czas zadumy i refleksji. W praktyce – nikt nie ma czasu na tą zadumę, bo każdy pędzi do następnego grobu oraz martwi się jakie świeczki i wkłady kupić oraz gdzie je umiejscowić potem na na grobie (jakby to miało jakiekolwiek znaczenie). Wymyślanie przez matki/ciotki/wujków/babcie strategii już na tydzień przed tym świętem (której to złożoności nie powstydziłby się niejeden wojskowy), gdzie taniej kupić świeczki/kwiatki i inne bzdety oraz którą drogą jechać i gdzie postawić auto, a także późniejsze rozkminianie czy postawione świeczki jeszcze się palą czy już zgasły, dodaje kolejne piętro żenady w tym wszystkim. Obserwacja tych wszystkich ludzi na cmentarzach jest w pewnym sensie fascynująca - patrząc na te ponure i zniechęcone twarze prawie każdej osoby jaką tam wtedy widzę, dochodzę do wniosku, że co najmniej 95% z tych ludzi ma tego serdecznie dość od dawna, no ale i tak to robi i drze do przodu między nagrobkami „bo tak trzeba, bo tak jest w kalendarzu, bo tak Bozia kazała, no i (przede wszystkim!): co jak Halinka/Julka/babcia Stefa powiedzą jak nie zobaczą moich świeczek na grobie pradziadka Józka?!?!”, co powoduje tylko kolejny opad rąk gdzieś tam głęboko w środku. W ogóle umiejscowienie tego święta w kalendarzu w tak ponurym pogodowo miesiącu jak listopad skutkuje tylko tym, że nasi rodacy tworzą z tego święto smutne zamiast pełne nadziei i wesołe. Złego efektu dopełnia też, czające się tuż za rogiem 11 listopada, które zostało przekształcone w naszym kraju w święto bardziej smętne niż radosne. Wspomniane combo tych dwóch świąt czyni listopad praktycznie najbardziej ponurym miesiącem w roku. I tak już bardziej prozaicznie - jak tu się cieszyć i zadumać nad grobem, kiedy jest 0 - 7 stopni i do tego piździ wiatrem/deszczem/śniegiem? Awykonalne. Jedyny czas kiedy lubię zajrzeć na cmentarz to ciepła wiosna/lato w dzień powszedni oraz kiedy idę tam sam. Cisza i spokój, brak pośpiechu i tłumu za plecami – jedynie te cztery rzeczy pasują mi do bywania na cmentarzu. Wszystko inne odpada. A największa ironią tego święta jest to, że co roku kilka do kilkunastu ludzi ginie w ten dzień w wypadkach w drodze na te cmentarze…
  7. No właśnie Marku, jak wrażenia z użytkowania? Bo że Ci się telefon spodobał po rozpakowaniu to już widziałem w dzisiejszym nagraniu
  8. @wojskowy33 dla mnie to właśnie jest typ księżniczki i pasuję do tego co wypunktował IronHide w pierwszym poście, czyli: próbuje dominować, ma wybujałe ego, świadomość swojej wartości, wyrachowanie i dbanie o swoją prywatność (stąd irytacja jak zapytasz o coś o co "nie powinieneś"), tylko że jest to taki typ "ubogiej księżniczki", bo jej SMV jest niskie (opisałem wyżej dlaczego).
  9. Typ księżniczki, oj jak ja tego typu nie trawię... Mam taką jedną dalszą znajomą, która po paru miesiącach początkowego bycia miłą, pokazała swoją prawdziwą twarz i właśnie pasuje jak ulał do tego typu, czyli prezentuje zachowania typu: czepianie się pierdół, nieodpowiadanie na niewygodne pytania, oziębłość seksualna (i ignorowanie tej tematyki), sztywność w zachowaniu, wymaganie żebyś pamiętał to i tamto co kiedyś powiedziała, szybka irytacja gdy zachowasz się nie po jej myśli oraz zawyżone ego, mimo tego że z wyglądu jest całkiem przeciętna (brak cycków, tyłka i bioder), z paroma upierdliwymi problemami zdrowotnymi oraz prawie niemająca znajomych...
  10. "Księga ego. Wolność od iluzji" - Osho jak zawsze w formie, polecam.
  11. Różne ryże, kasze, makarony, warzywa, ryby, sery, czasem jajka. Raz na jakiś czas pizze mrożoną jak mam smaka. Czasami też częstują mnie obiadem współlokatorzy, więc jest za free, ale tego nie liczę.
  12. Strasznie mnie zawsze irytuje to powiedzenie z głową i szyją i najczęściej słyszę je głównie od kobiet w średnim wieku, które zazwyczaj dawno temu urobiły już swojego skapcaniałego mężusia według swojej modły. Znamienne są jeszcze hasła typu "Ja go sobie jeszcze wychowam/ja go nauczę...", które słyszałem nieraz z ust młodych samic (na ogół we wczesnej fazie związku), a skierowane do ich nieświadomego niczego faceta. Hasła rzucane oczywiście niby pod nosem, niby mimochodem i niby pół-żartem, ale wiadomo o co chodzi.
  13. 15 dziennie? Ja mieszczę się w około 50-60 f tygodniowo na jedzenie. Słodkich napojów nie pijam, a angielskich wędlin i kurczaków nie kupuję, bo smakują na ogół jak guma. A co do angielskiego chleba to owszem, jest tragiczny. Jedynie ten ciemny, pełnoziarnisty jest zjadliwy, ale to dalej popelina w porównaniu z polskim chlebem. Otwarcie w jakimkolwiek mieście polskiej piekarni to chyba najprostszy sposób na dobry biznes tutaj, bo "Anglia" i "dobry chleb" to antonimy.
  14. @greturt w Londynie akurat nie byłem, a pokoje zawsze miałem w przedziale cenowym 50-75 tygodniowo. Londyn to wiadomo - najdroższe miasto w UK, więc tu tak jak mówisz, góra 1/3 zostanie w portfelu każdego tygodnia. Swoją drogą - 100 f tygodniowo na jedzenie? O matko, to ile Ty jesz i jak to upychasz w lodówce?
  15. Rady co do pierwszego wyjazdu do UK… Dużo można by napisać, ale postaram się skrótowo opisać najważniejsze kwestie - na sam początek polecam wziąć co najmniej 500 f, zwłaszcza że jedziesz tam pierwszy raz i nie masz w niczym rozeznania. Poszukaj polskiego forum miasta do którego chcesz jechać i tam znajdź ogłoszenia z pokojami. Nie polecam pisać maili, bo ludzie rzadko odpisują, musisz po prostu dzwonić i pytać oraz żądać pokazania zdjęć pokoju/mieszkania. Wypytaj też zawsze czy wszystko w danym domu działa/czy czegoś nie brakuje, bo z tym też różnie może być. Jeśli pokój masz ogarnięty, to już połowa sukcesu i możesz się zbierać. Znajomość języka w stopniu co najmniej komunikatywnym to rzecz prawie że najważniejsza, bo dla Ciebie oznacza ona komfort psychiczny, a dla angoli to zawsze duży plus, że szwargolisz płynnie w ich języku. Znając dobrze język poradzisz sobie w prawie każdej sytuacji urzędowej/pracowej/osobistej oraz nie pozwolisz sobie w kaszę dmuchać, a co jeszcze istotniejsze – nie będziesz zależny od nikogo. Kolejna bardzo istotna rzecz to to, że musisz dobrze się czuć sam ze sobą, bo na emigracji twoim głównym towarzyszem przez większość czasu będzie samotność. Największe koszty to oczywiście wynajem pokoju oraz jedzenie i komunikacja miejska. Północ i środek Anglii jest w miarę przyzwoity cenowo, południe jest droższe, ale za to czystsze rasowo = mniej ciapatych. Najłatwiej znaleźć pokój u Polaka, ale nie polecam mieszkać z rodakami, tylko znaleźć sobie pokój z obcokrajowcami (najlepiej z Anglikami). Powody są dość oczywiste. Jeśli do pracy masz tak do 12 km w jedną stronę to polecam rozejrzeć się za rowerem na miejscowej giełdzie lub w sklepach z używanymi rzeczami – oszczędzisz tygodniowo minimum kilkanaście funtów. Kupowania auta nie polecam (choć to spory atut tutaj w trakcie szukania pracy) jeśli nie przyjeżdżasz na co najmniej rok, bo zjedzą Cię opłaty. O samych kwestiach okołopracowych można by napisać epopeję, ale nadmienię tu tylko o czymś bardzo ważnym - angole duży nacisk kładą na ten ich niemal magiczny „experience”, więc licz się z tym, że w każdej agencji będą Cię o niego pytać i to na różne sposoby. Co do zarobków to na początku będziesz musiał liczyć na agencję, do których nieraz trzeba mieć anielską cierpliwość, bo działają bardzo różnie, choć potem już lecą często na schematach (każda ma inne). Generalnie eldorado w UK już się skończyło, to już nie jest to co jeszcze w 2007 roku, gdzie pracy było bardzo dużo. Co do samych zaś zarobków to aktualnie w przeciętnej pracy dostaniesz 250-300 funtów tygodniowo, z czego około 1/3 pójdzie Ci na opłaty i jedzenie. Co do sklepów to jedzenie nie jest zbyt drogie, ale musisz obczaić co i gdzie kupować, bo często jedna sieć jest o wiele droższa niż druga, a jakość danego produktu jest w zasadzie taka sama, więc trzeba się dobrze rozeznać w asortymencie kilku sklepów, żeby niepotrzebnie nie przepłacać za to samo. Co jeszcze - nie polecam afiszować się swoją polskością w miejscach publicznych, bo po czerwcowym referendum nie lubią tu nas jeszcze bardziej i choć ja akurat ani razu tego tutaj nie odczułem, to mimo wszystko ilość różnych incydentów i ataków na Polaków w najbliższej okolicy od paru miesięcy nie brakuje, więc lepiej zachować ostrożność. Ogólnie radzę się trzymać z daleka od Polaków, bo tak jak tu paru braci przede mną wspomniało, naprawdę ciężko znaleźć tu kogoś na poziomie - większość rodaków tutaj to chodzące matrixy i mniejsza lub większa patologia. Na dodatek często biję od nich negatywną postawą, którą możesz niechcący od nich podłapać, a tego na pewno byś nie chciał. No to tak w dużym skrócie, jak coś innego Cię interesuje to pytaj.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.