Skocz do zawartości

Fukacz

Samice
  • Postów

    78
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

1 obserwujący

Profile Information

  • Płeć
    Kobieta

Ostatnie wizyty

1598 wyświetleń profilu

Osiągnięcia Fukacz

Kot

Kot (1/23)

15

Reputacja

  1. @Selqet, z tą emocjonalnoscią to wg mnie też tak nie do końca. Z moich obserwacji nadmierne ciepło i wylewność też sprawiają że kobieta awansuje do roli przyjaciółki. Może po prostu robi się zanadto mdło
  2. Cóż, to to ja wiem SennaRot. I dzięki, będę wdzięczna za link, jeśli miałbyś chwilę. @Arox, ależ ja wyraźnie napisałam czego oczekuję - rad, konfrontacji stwierdzeń, czegoś co pomoże mi uporządkować temat, podobnych historii jeśli taka się znajdzie. Nie wiem dlaczego jesteś kolejną osobą na forum, która uważa, że obwiniam o stan rzeczy mężczyzn, skoro dość wyraźnie zaznaczyłam, że problem widzę w sobie? I skąd ten wniosek? Bo piszę o nim na męskim forum? "Niech w Tobie coś pęknie", nie jest dla mnie żadną konstruktywną radą, bo gdyby coś pęknąć samo z siebie miało, pękłoby już dawno. Nie wiem czy zauważyłeś, ale ja wyraźnie podkreśliłam, że wiem że moje myślenie jest spaczone. Natomiast nie wiem jak z tego wyjść. I doskonale pamiętam co napisałam o samej sobie. To już gorzka wypowiedź SledgeHammera -"a weź się dziewczę czym innym zajmij, bo się do związków nie nadajesz", jest przynajmniej konstruktywna.
  3. Z tego powodu również. Ale to nie jest kwestia tylko powszechnego braku estetyki, a i tego że ludzie zapominają czasem, że dress code to nie tylko dobry gust, wyrażenie siebie, ale umiejętność ubrania się stosownie do sytuacji i potencjalny efekt jakie to ubranie może budzić w danym otoczeniu. Szczerze mówiąc, dla mnie te wszystkie czynniki składają się na klasę w równym stopniu. Wspominam o tym bo akurat jestem z natury dość wymuskana, tj. bardzo lubię się stroić, mam ciuchy dobrej jakości. Obecnie pracuję po godzinach pracy w fundacji, gdzie z jednej strony strój biznesowy, elegancja byłyby bardziej wskazane. Z drugiej, mam do czynienia również z ludźmi, którzy cieszą się, jeśli w ogóle mają co na siebie wrzucić i odbieram to tak, że zwyczajowa elegancja mogłaby budzić zakłopotanie. I takie przytyki o wystrojeniu, to niekoniecznie zazdrość, a właśnie spostrzeżenie wyróżniania w sytuacji. Pozytywnym jest gdy jak wspomniałaś, wyróżniamy się ową klasą na tle tandety, negatywnym gdy świadczy o niedostosowaniu.
  4. @SennaRot, a pamiętasz czy to był jeden z podcastów na YT, czy gdzieś jeszcze indziej? Zajrzałam, ale po tytule, te które wydawały mi się mówić o temacie, jednak się nimi nie okazywały. W przepracowywaniu tematu trudne jest na pewno to, że dostajesz wiele rad na temat zachowań i po pewnym czasie gubisz się, bo te rady często są w sobie sprzeczne. I z jednej strony chcesz, żeby ktoś kupił Cię za to co sobą prezentujesz, jest w Tobie taki dziecinny bunt "no ale jak to? A gdzie autentyzm?" z drugiej widzisz, że to nie przynosi efektu. Mam często do czynienia z kumplem, który ma spore powodzenie i widzę co wypisują do niego kobiety. On się z tego śmieje, szczerze? Gdybym ja cedziła do faceta "hihi" i całuski w każdej wiadomości, czułabym się upokorzona. Z drugiej strony, widzę że kobiety które na dłużej przywiązywały go do siebie emocjonalnie to były dość destruktywne przypadki. Mówi o nich z żalem i złością, bo go niszczyły, a jednocześnie nie umie o nich zapomnieć. Jeśli droga do serca faceta miałaby powodować ciągłą manipulację, to nie wiem czy jest sens się w ogóle w to bawić. Z drugiej strony mam świadomość, że uwodzenie jest pewną formą manipulacji i gdyby upierać się na siłę przy autentyczności, pewnie nie chodziłabym na randki wymalowana i zrobiona na bóstwo. Po prostu zastanawia mnie, co pozostaje po tej grze, gdy ludzie przestają się bawić i faktycznie zaczynają poznawać drugą osobę. Chyba dlatego tak bardzo wierzyłam w te relacje oparte na wspieraj, bądź, rozmawiaj. Co do otwierania się, to masz rację i nie wiem, czy to co napisałeś nie jest kluczowe. Że problem zaczyna się, kiedy zaczyna mi zależeć. Że kiedy się umawiam z kimś, to celuje w jednego faceta i na nim się skupiam, olewam innych. Że nawet mówię sobie wtedy "nie angażuj się za szybko", ale trudno jest przemówić do samej siebie słowami. Radą jaką usłyszałam od rzeczonego kumpla było "prześpij się z innymi, to Ci przejdzie". Ale serio? Tędy droga? W utrzymywaniu opcji zapasowych? Wiem, marudzę. Powinnam bardziej skupiać się zapewne na samej zabawie, nie tym, co może z tego być. Ale ze względu na uwarunkowania, to jest dla mnie trudne. Dzięki.
  5. @SennaRot, zależy co by mi powiedział. Jeśli coś brzmiącego względnie szczerze i zamykająco sprawy ("to nie było to" a nie "muszę się teraz skupić na mojej hodowli patyczaków"), to byłabym zraniona ale pewnie nic, albo poszłabym w rozpaczliwe i poniżające - ale przyjaciółmi zostaniemy? Albo zapytała głupio czego brakowało. Raczej nie histeryzowałabym ani wyzywała, pewnie starałabym się ukryć łzy. Dla mnie najdziwniejszym w tych historiach jest to, że oni rzeczywiście podejmują jakieś decyzje o przełomach życiowych w trakcie znajomości ze mną i później idą tą drogą. I niby spoko, powinnam nie być małostkowa i egoistyczna. Ale czuję się jak chwilowy, niewystarczająco dobry plaster. A sposób w jaki kończone są sprawy sprawia, że tracę poczucie wartości. @Geralt, Cóż, niespecjalnie chciałabym, żeby ktoś ze znajomych mógł powiązać te historie ze mną, gdyby trafił na forum. Za dużo szczegółów o sobie podaję. To nie jest dla mnie powód do specjalnej dumy z siebie, ale wiem że się pogubiłam i już nie wiem co jest prawdą w tych historiach, co błędem w moim zachowaniu.Przyznam, że Twój post trochę otworzył mi oczy, bo nie zwróciłam wcześniej uwagi na to, że problem z dotykiem również może być zaczerpnięty od matki. Moi rodzice mają właśnie taką misiowatą, bardziej kumpelską relacje. A teraz widzę, że nawet będąc w knajpie, staram się usiąść nie obok faceta, tak by mógł mnie dotknąć, ale naprzeciwko. I to jest straszne, bo całe życie próbuję być inna niż ona, a widać daleko od tego nie uciekłam. Wspomniałam o mojej relacji z ojcem, ponieważ nie odrzucił mnie i jestem przekonana, że w razie takich przypuszczeń - nie od niego dostałam informacje, że mężczyzni odchodzą. W ogóle jestem spieprzona w czytaniu komunikatów niewerbalnych, bo dopiero po fakcie kojarzę takie rzeczy, że facet zatrzymał się przede mną kiedy wychodził, więc liczył pewnie na pocałunek w usta, nie buziaka w policzek. Albo to, że kiedy na mnie patrzył i jego spojrzenie wilgotniało i robiło się mętne, nie oznaczało tego że jest smutny. Bo po prostu zakładam, że to nie może być objaw zainteresowania. Nie wiem jeszcze co zamierzam zrobić, żeby wyrwać się spod jej wpływu. Szczerze mówiąc wydawało mi się, że zrobiłam to jakiś czas temu. Moja mama oczywiście nadal próbuje, ale wydaje mi się że mam jako taką emocjonalną niezależność od niej, jednak wzorzec pozostał. Ostatniemu facetowi z którym się umawiałam, na wejściu zakomunikowałam, że jestem spieprzona po innych relacjach i nie chcę niszczyć nikomu życia, bo nikt nie zasłużył na płacenie za cudze błędy. Więc mogę się do związków nie nadawać. Ale nie wiem czy pojął faktyczny komunikat, czy uznał to opacznie za odrzucenie. Psychoterapeuta dobrym kierunkiem? Tylko czy później będę to potrafiła przełożyć na relacje? @Selqet, dziękuję za wypowiedź. Odnośnie tego zdobywania, to po prostu zastanawiam się czy ja robię coś takiego, że traktuję tych facetów jak kumpli i dlatego tracą mną zainteresowanie jako kobietą. Rozumiem, że flirt, niepewność, dotyk są ważne, ale okazują się być ważniejsze niż np. to, że świetnie Ci się z kimś gada i dużo się śmiejecie. I że z inicjalnie kręcącej ich kobiety ewoluuje w matkę. Mam wrażenie, że odchodzą do kobiet, z którymi być może łączy ich mniejszy flow w rozmowie, ale które potrafią zbudować taką iluzję pogoni za sobą, być kuszące, tajemnicze, zabrać się bezpośrednio do rzeczy, podczas gdy ja tego nie potrafię. Albo poniżam z zazdrości te kobiety, bo może są po prostu ciekawsze niż ja. @FoxMulderJr, zakończyła w ten sposób małżeństwo?.. Nie pozbierałabym się chyba. Chociaż nie wiem, mam wrażenie że jeśli ktoś ma wyższe poczucie wartości, to potrafi przy takim zachowaniu łatwiej znienawidzić taką osobę. Uznać, że nie zasługiwała. Dla kogoś ze zszarganym to jest powód do pytań, co jeszcze mogłem dać z siebie i czy to było za mało, żeby przynajmniej podziękować za wspólny czas.
  6. @SennaRotBo nie chciał się konfrontować, tłumaczyć, znosić moich łez i tak dalej. Tak sądzę. Faceci niby mają honor, ale nikt nie lubi czuć się jak szuja i dlatego czasem zachowują się nie tak jak powinni. Ja uważam, że nawet po chwilowej przygodzie, jak druga strona o kontakt się dopomina to wypada przynajmniej wyjaśnić sobie sytuacje inaczej niż przez SMS, skoro ktoś poświęcił nam czas i przeżyło się miłe chwile. Ale może przesadzam. Dla mnie napisać SMS to nie jest konfrontacja z kimś, dająca mu możliwość reakcji. W każdym razie, nie uważam faceta za drania, źle mu nie życzę, ale po tym jak zakończył znajomość wypada już nie wracać i nie próbować mącić komuś w życiu.
  7. Wystarczy informacja, że jestem w wieku postudenckim a przed 30. Napisał w SMS + info od jego znajomych + dedukcja z tego co działo się w jego życiu wtedy + wiedza o tym co obecnie wypisuje. Byliśmy razem w relacji, wtedy wydawało mi się że mu na mnie zależy, rzucił mnie przez SMS i odciął ze swojego życia, wydzwaniałam jak wariatka, żeby porozmawiać, teraz po długim czasie wrócił i pisze że mu zależy. Tak gwoli uzupełnienia. @HORACIOU5, oczywiście że nie napisałam wszystkiego. Ile niby info o relacji możesz zmieścić w dwóch zdaniach?
  8. O to akurat obawiać się nie musi. Mamusia jest pacyfikowana, ogólnie mamy raczej trudny klimat. Okazal że mu na mnie zależy, został moim facetem, była idylla. Bardzo się wtedy starałam. Rzucił mnie bez rozmowy, przez SMS, zablokował kontakt ze mną i poszedł naprawiać swoje życie. Ty tak serio z tym, że bym leciała na kogoś kto mnie olał i sprawił, że ryczałam kilka miesięcy?
  9. @Geralt, mam rewelacyjne kontakty z ojcem, trudno byłoby o lepszego i mądrzejszego, do dziś uważam go nie tylko za ojca ale i przyjaciela. Zawsze dawał mi dużo wolności, dużo rozmawiał, bezgranicznie akceptował, zachęcał do próbowania samodzielnie, przy tym mnie nie rozpieszczał. Tylko przez ojca zapewne w ogóle radzę sobie w życiu, bo On starał się minimalizować zapędy mojej matki do trzymania mnie pod kloszem. Moja matka jest za to nadopiekunczą, kontrolującą kobietą mającą wiecznie dużo uwag "jak żyć, co robić, jak wyglądać lepiej", wywołującą szantaże emocjonalne, poczucie winy i konieczność zasłużenia na jej uczucie i udawadniania jej własnego, gdy coś szło po jej myśli i łapała focha. Obawiam się, że poza fochami i szantażem jako metodą komunikacji (tego akurat szczerze nienawidzę) idę w jej stronę. Jest też kompletnie oziębła wobec ojca jeśli chodzi o dotyk. Swoją miłość okazuje dawaniem, tym ograniczaniem i uczeniem jak żyć. Przeżyłam masę odrzuceń rówieśniczych w młodym wieku, świat nie popuszcza pyzatym nastolatkom Niby norma, gnębienie w szkole, takie tam. Konsekwentnie, aż do matury i pierwszego roku studiów. Żaden facet mnie nie chciał, do momentu kiedy drastycznie się zmieniłam, schudłam i tak dalej. Ludzie miewają większe problemy, ale mnie utwierdziło to w przekonaniu że jestem gorsza niż inne kobiety, jakaś dziwna. Później zachorowałam na depresję, wydobyłam się z niej tylko dlatego, żeby uciec spod skrzydeł matki do innego miasta. Nadal mnie kontroluje, tyle że na odległość A później nastąpiły porażki z facetami. Co do przyciągania podobnych sobie przypadków, to coś w tym jest. Ostatnio zauroczyłam się w gościu, który miał kropka w kropkę podobną historię rodzinną, podobne skazy, doświadczenia z odrzuceniem, fobie na punkcie wyglądu. Tylko, że w jego przypadku fakt, że wyładniał przeszedł wręcz w obsesyjne dbanie o siebie. Strasznie dziwne uczucie i znajomość. Oczywiście nie wypaliła z podobnych powodów - bo zaczęłam cisnąć, z jednej strony nie dałam mu przestrzeni żeby się starać jak o kobietę, a wszelkie próby flirtu i dotyku dziwnie zbywałam, zachowując się jak kumpel. Po nocy razem kompletnie spanikowałam i zaczęłam się ciskać, wymuszać zapewnienia że mnie nie opuszcza. Zaczęłam sobie wkręcać, że coś było nie tak z moim ciałem, rano zachowałam się jak wariatka i uciekłam z łóżka. Po serii, opuścił To ten gość, który zapytał bezpośrednio, czy On w ogóle mnie kręci. Bardzo, bardzo cenne rady, dziękuję. W jaki sposób można pracować nad samooceną? W moim przypadku afirmacje czy sukcesy w życiu zawodowym, kompletnie nie przekładają się na poczucie wartości. @Hayley, dziękuję za Twoją wypowiedź. Wiesz co, wydaje mi się że nie da się robić porządku w głowie, nie uczestnicząc w relacjach. Bo siłą rzeczy, żeby naprawiać wzorce, musisz próbować i tylko tak testujesz czy jest poprawa. Mi się w każdym razie naprawdę udaje uzyskać spokój, kiedy nikogo nie ma. Ale jeśli jakiś facet zaczyna podbijać i nie daj Boże polubię go, to zaczyna się tragedia i szarpanie - bo z jednej strony bardzo chcę, z drugiej czekam tylko na koniec znajomości, robię się sztywna, dziwnie się zachowuję i zaczynam sabotować znajomość. @icman, postaram się powtarzać sobie zwłaszcza Twoje ostatnie zdanie, dziękuję. @SennaRot, cóż, jednemu nawet prawie się udało, bo rozpieszczał mnie swoją dobrocią i cierpliwością, więc powoli zaczęłam mu ufać, ale zostawił mnie idąc robić porządek w swoim życiu i relacjach z ojcem. Teraz wrócił do mojego życia wypisując, jak bardzo mu zależy i ciągle o mnie myślał. Nawet chciałabym w to wierzyć, ale chyba nie potrafię.
  10. Eleanor, poniekąd o tym napisałam - że owszem, testuję czyjeś intencje wobec siebie. Natomiast uważam, że o ile w pewnych granicach to jest normalne i sensowne, w moim przypadku nie ma takiego zapewnienia, które sprawiłoby, że poczułabym że faktycznie jestem w tej relacji chciana i nie czuję, że nie muszę się upewniać czy ta druga osoba nadal tam jest. Więc ja się nie dziwię, że kogoś szlag trafia, zwłaszcza gdy dzieje się to na etapie zalotów a nie związku. Wydaje mi się, że w przypadku kobiet zachowujących się normalniej istnieje takie założenie, że facet nie ma z góry intencji zabawienia się moimi uczuciami i nie ma tego ciągłego kwestionowania. A już na pewno nie zachowujesz się jak paranoik w momencie kiedy facet próbuje przyflircić, zakładając że robi sobie z Ciebie żarty. Co do kochania przepychanek emocjonalnych - dokładnie wręcz przeciwnie. Wolę zasabotować relację tak, że nie będę miała do czego wracać, niż żyć w ciągłej niepewności, żle toleruję napięcie. Co do bycia w związku, kojarzy mi się z taką właśnie szarpaniną i jeśli nie masz perspektyw na to, że to się może zmienić, to naprawdę bycie samemu zapewnia przynajmniej względny spokój, a nie fiksowanie się na "i co teraz, i co teraz?". O to mi chodzi. Jeśli chodzi o rady typu "bo On był draniem", to lol, czy gdziekolwiek zasugerowałam coś podobnego? Nie pomyślałabym o żadnym z tych mężczyzn w ten sposób. Zakładam, żę to we mnie jest problem, skoro to nie jest odosobniony przypadek, a to zdarza mi się w odniesieniu do różnych typów facetów. Po prostu nie wiem czy widzę go obiektywnie tak jak płeć męska, a tym bardziej jak go naprawiać. Co do bana rozumiem, spoko. Już sobie poczytałam co nabroiłam Hm,ale ja nie czuję się wydrwiona, czy potraktowana niepoważnie. Mam tego świadomość, że z wiekiem nie jest łatwiej. Po prostu uważam za priorytet to, co mogę zmienić. Na starość wpływu nie mam Poczucie wartości pewnie tak, to drugie to już to co z tego wynikło i wynik odtrąceń w młodości gdy byłam pyzą. Powodzenie pojawiło się kiedy wydoroślałam, ale w mojej głowie nadal jestem tamtą laską, której nikt nie chciał. Problem w tym, że ja to gdzieś mniej więcej wiem. I nawet widzę jak działam, ale ta wiedza nie pozwala mi tego poczucia własnej wartości nabyć. Domyślam się, ale ja chyba nie wyczuwam tego momentu w którym mam pewność, że facet chce a nie, że będzie się od tego dotyku jakoś odpędzał, bo jesteśmy tylko znajomymi. A jeśli w ogóle mu się nie podobam, to czy nie odbierze mnie jak obrzydliwego nachala. Serio, już bardziej zadziałałoby na mnie jakaś bezpośrednia komenda jak do psa -.- Czy ktoś miał podobny problem i poradził sobie z nim?
  11. Tak, przed. I to jest dodatkowy problem, który pojawił się z czasem, a który pewnie z czasem zacznę odczuwać bardziej, ale wstyd przyznać, ten kluczowy miałam dobre parę lat temu. Niewiele się w tej kwestii zmieniło. Więc wolę skupiać się na rzeczach, na które mam wpływ i zmieniać mogę.Na ten moment jeszcze nie mam jako takiego problemu ze spotykaniem facetów, którzy potencjalnie chcieliby być w związku. Problem widzę w sobie, bo początkowo są bardzo zauroczeni i to się czuje, wobec mojego dystansu dość szybko pojawia się sugestia, że "wiesz, ja bym z Tobą mógł" i "jak się chce czegoś od kogoś to się próbuje". Ale w tym momencie w mojej głowie pojawia się blokada i strach, że On też w końcu odejdzie, albo że ma krzywe intencje i dlatego mówi o tym tak szybko. I w ogóle, że takie decyzje podejmuje się po jakimś dłuższym znaniu się, nie po kilku randkach. Wtedy zaczynam sabotować relację, bo szukam dowodów tego że chce mnie wykorzystać. Nawet mówię tym facetom, że czuję jakbym marnowała ich czas i nie wiem dlaczego jeszcze tu są, tym bardziej nie rozumiem, dlaczego nie znajdą sobie kogoś młodszego i bezproblemowego. Albo dlaczego mieliby płacić za czyjeś spieprzenie. Wkurzyłam już tym faceta, wręcz ostatni niebezpośrednio zasugerował mi, że się tym zmęczył. I tu owszem, spotykając kogoś zdesperowanego, może by wytrzymał. Ale tego z kolei ja nie wytrzymałabym, bo widzę sama jak się zachowuję i męczę, nie wnosząc w czyjeś życie dobrych emocji. Jak mam robić komuś toksykę w życiu, wolę sama się usunąć. Co do urody, to i tak pewnie nie będę obiektywna. Na pewno jest wystarczająca by przyciągnąć zaproszenia na randkę od atrakcyjnych facetów, ale niewystarczająca by zatrzymać ich przy sobie tylko ze względu na nią. Ale i szczerze powątpiewam czy atrakcyjny facet trzymałby się najpiękniejszej kobiety tylko ze względu na urodę. Ładnych kobiet jest dużo. Właśnie nie wiem czy przekraczam tę granicę, na pewno potrafię być bardzo złośliwa gdy się bronię, poza tym sama lubię dogryzanie. Tak się po części domyslałam. Moja inicjatywa przejawia się w wyrażaniu zainteresowania słowami, nie mam problemu żeby sama odezwać się do faceta, podtrzymywać kontakt, ale fizycznie nie robię nic. A gdzie pomieszałam? Wiem, ale po prostu nie chcę żeby facet myślał, że robię z niego szofera albo bankomat i dlatego się z nim spotykam, poza tym głupio mi kiedy widzę że facet jest zmęczony a i tak proponuje -.- Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ja to wiem. Wiem też, że nie uleczy mnie z tego żadna relacja, bo ludzie nie chcą płacić za czyjeś błędy. Ale kompletnie nie wiem jak mam z tego uciec. Każda kolejna porażka spowodowana tym jak się zachowuje, ostatecznie utwierdza mnie w przekonaniu, że czegoś mi brakuje i muszę nadrabiać. I heja, kółko toczy się dalej.
  12. Zakładam ten temat, ponieważ zauważyłam powtarzającą się w moich znajomościach z mężczyznami prawidłowość i zastanawiam się czy moje wnioski z męskiej perspektywy, co do tego są słuszne. Zależy mi też na zdaniu kobiet, jeśli miały podobny problem. W moich ostatnich kilku krótszych (kilka miesięcy) relacjach, działa motyw, który każe mi sądzić, że robię coś takiego, co powoduje, że początkowo zainteresowani, starający się mężczyźni zaczynają szybko traktować mnie jak kumpelę - pocieszyciela - plasterek, a przestają widzieć we mnie osobę o którą chcieliby się starać. Dlaczego plasterek? Bo gdzieś w trakcie trwania tej znajomości, po nakarmieniu wsparciem, facet dokonuje wielkiego postanowienia, że zmieni swoje życie.(Mój ex uciekł z dysfunkcyjnej relacji z ojcem zmieniając pracę, mężczyzna z którym się spotykałam też podobnie, absolutnym hitem sezonu był niechlubny przypadek faceta który zakończył szemraną działalność po nocy ze mną). I nie byłoby w tym nic, z czego nie należałoby się cieszyć, gdyby nie fakt, że po tym postanowieniu odsuwa mnie od siebie, ja zaczynam się szarpać i kontrolować (tak, tak.. wiem że w takim dawaniu z siebie chodzi też o kontrolę) zapewnieniami że jestem gdyby mnie potrzebował, walczyć o konfrontację do której właściwie nie dochodzi. Epickim motywem, jest także ten że próbują wracać do mnie po kilku miesiącach , ale tu nie podejrzewałabym wielkiej tęsknoty i uświadomienia, raczej chęć sprawdzenia czy znów się uda. Bo może jestem łatwą opcją która i tak przytuli misia? (Łatwą mentalnie i to jest najgorsze. Do seksu dochodzi wkurzająco dla facetów późno (dodam, że jesteśmy już mocno dorosłymi ludźmi, nie nastolatkami). Mam blokadę przed niewinnym pogłaskaniem kogoś nawet z własnej inicjatywy.. Zauważyłam też, że mają wątpliwości czy w ogóle kręcą mnie fizycznie, bo flirtuję drobnymi złośliwostkami, ale raczej nie przytulę się sama. Tym bardziej nie zacznę dobierać) Jednym wytłumaczeniem jest to, że przyciągam takich mężczyzn, połamanych życiowo, którzy potrzebują po prostu kogoś do wygadania się. Więc od początku nie ma mowy o dostatecznym zainteresowaniu. I to rozwiązuje problem. Drugim, że po prostu brakuje mi czegoś. Być może jestem niewystarczająco ciekawa, atrakcyjna, za bardzo męcząca albo nudna. Ta wersja wchodzi w grę, bo odstraszałam już facetów o naprawdę różnych poziomach atrakcyjności. Czy był to zwyczajny chłopak z kiepską pracą, czy "szał macicy starych panien" typu przystojny, inteligentny biznesmen. Trzecim, że moje opiekuńczo kontrolujące działania, zagajanie z flirtem, są odbierane jako gonienie ich, matkowanie i zaczynają się odsuwać. Albo uznają, że i tak zawsze będę, więc nie ma o co się starać. Generalnie coś w tej teorii też mi pasuje, bo wiem jak działa moja nadopiekuńcza matka - zagłaskując najpierw innych na śmierć, dając i oczekując że inni docenią ją za to. Mam niezbyt wysokie poczucie własnej wartości, więc bardzo prawdopodobne, że pozaświadomie działam tak samo - daję, żeby mnie potrzebowali i uznali za wartościową, w sensie takiego pokazywania "zobacz jakie fajne mam zabawki", a boję się odrzucenia. Do tego po prostu wszystko we mnie krzyczy, że staram się za bardzo i że za bardzo mi zależy. Być zabawniejsza niż jestem, sypać żartami..i tak dalej. Zauważyłam też, że nie potrafię wymagać od facetów, aby to oni mogli zadbać o mnie. Nawet propozycje odwiezienia mnie do domu spotyka się z moim oporem, bo nie chcę kogoś wykorzystywać. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że ja się początkowo nawet wzbraniam przed kontaktem, bo związki źle mi się kojarzą, nie znoszę napięcia i wolę być sama, ale później zaczynam walczyć bo zasmakowuje w tym, że ktoś jest i w efekcie i tak boję się stracić osobę. Wolę żeby ktoś rzucił mnie od razu, niż żyć w napięciu. Czy rzeczywiście dla mężczyzn takim ważnym przy docenieniu kobiety jest ten aspekt zdobywania i starania się? Czy moje poczucie własnej wartości jest tu kluczowe? Celuję w niewłaściwych facetów?
  13. Mój drogi potrafiący wydusić z siebie ino post z gatunku "jesteś gupia, jestes gupia", obnażając ino brak kontrargumentów, nie czytając całej dyskusji: Pokaż mi, gdzie napisałam, że człowiekiem nie rządzi imperatyw biologiczny. Rządzi. Co nie znaczy, że tożsamym jest stwierdzenie, że po to się rodzi. Nie, nie jest. Jeśli jest, pokaż mi argument (posiłkując się biologią) na to, że w Twoim interesie jest fakt, by przypadkowy nieznany Ci Chińczyk miał potomstwo. W Twoim interesie jest rozsianie genów własnych, plus kwestie o których napisałam. A w jaki sposób to co piszesz o obchodzeniu biologii cywilizacją, i najlepszych genach, ma się do zacytowanej przez Ciebie kwestii w mojej wypowiedzi (Rozmnażanie jest celem jednostkowym, walką o pozostawienie własnych genów na świecie - nie genów rasy)? Szkoda to strzępić język na odpowiadanie na podobnie niemerytoryczne posty, moja słabość. Zgodzę się - nie zrozumiałeś. Konkurencja o zasoby istnieje wszędzie, ten suchy fakt odarty z innych okoliczności decydowałby o tym, że człowiekowi nie opłaca się dbałość o jednostkę żadną inną niż ta, która może przysłużyć się do rozmnożenia z nim/rozmnożenia z jego potomstwem. Sęk w tym, że istnieje jeszcze aspekt tego, że jako takie życie w grupie przysłuża się przetrwaniu. Z tego powodu, człowiekowi w ograniczonym zakresie opłaca się dbałość, również o interesy własnego stada - przez stado, rozumiem istoty, mogące mieć wpływ na jego przetrwanie. Radykalny biologizm- napisałam bardzo wyraźnie, w odniesieniu do wytłumaczeń czysto z gruntu biologii, którymi posiłkuje się kolega. Z tego punktu widzenia każda "nieprokreacyjna" orientacja seksualna, niechęć do posiadania dzieci, niepłodność niebędąca wynikiem działań nabytych, a jako takim zaniechaniem proprokreacyjnym - jest właśnie wynikiem posiadania materiału genetycznego nienadającego się do rozmnożenia. Tu o tym genetycznym urozmaiceniu wspomniałam -> "na tyle urozmaicone genetycznie, by uwzględnić w nim istnienie partnerek dla Ciebie i dzieci" Skoro już stosujesz podobny erystyczny banał, wskaż mi proszę, gdzie napisałam, że jest inaczej? Wykazałam tylko niekonsekwencję w wypowiedzi Długowłosego. Co do uroczego prześmiewczego pytania - gdybyś przeczytał całą dyskusję, znałbyś odpowiedź - w konsekwencji uznania własnych błędów, staram się unikać facetów, którzy nie potrafią rozmawiać. Blablabla, znów pierdoły, pierdoły i zero odniesień do dyskusji. A gdzie napisałam, że jest inaczej? Odniosłam się do faktu, że płaczecie nad konsumpcjonizmem kobiet, a sami go przejawiacie. Co nie jest tożsame z faktem, że nie uważam iż kobiet dotyczy ten sam problem. Hipokryto (znalazłam). Nie pytałam w zasadzie (poza moim ojcem). Głupie, ale nie chciałam prać brudów, nie chciałam w owym czasie słyszeć pogardy dla Niego, wynikającej z troski o mnie (bo nadal były rzeczy za które byłam mu wdzięczna). Wiem, że dyktowaliby się emocjami, dlatego wybrałam to forum. Raz - obce zdystansowane osoby. Dwa - faceci nastawieni nieco negatywnie wobec kobiet - jeśli ktoś potrafiłby mi powiedzieć czego z mojej strony zabrakło, to pewnie najlepszy materiał do pytań. A chciałam się chociaż samorozgrzeszyć, żeby nie mieć poczucia, że straciłam tak fajnego faceta przez moje działanie. Możliwe. Chyba po prostu nie umiałam sobie zracjonalizować, jak osoba która musiała pełnić funkcję dorosłej w wieku, gdy inne mają w głowie siano, jak ktoś tak dojrzale opiekuńczy wobec innych (nie mówię o sobie nawet, ja się po prostu w tym mężczyźnie zakochałam widząc jego dobroć wobec innych), nie mogłaby z podporą miłości (babskość do potęgi szesnastej + egocentryzm, z którego chce mi się teraz śmiać, takie to żałośnie schematyczne), poradzić sobie z tym w końcu. Z jednej strony wiedziałam, że to Jego niestoczona walka, że nie mogę nic z tym zrobić, ale wcale nie przeszkadzało mi to chcieć. Ja się już jako tako nawet wyleczyłam z uczucia wobec Niego, ale chyba nigdy nie wyleczę się z jakiejś zachwianej wiary w czyjąś umiejętność obchodzenia się z czyimś uczuciem przyzwoicie, nawet gdy podejmuje się decyzję o rozstaniu, skoro nawet dojrzałość faceta nie wystarcza (nie żebym sama była jakimś dojrzałym przypadkiem, nie jestem. Ale nie mogę też powiedzieć, że obeszłam się z kimś w podobny sposób). Zawiódł mnie jako człowiek, jak cholera. Wiem, że patos do kwadratu, i że czyta się takie rzeczy z poczuciem zażenowania, ale naprawdę tak czuję. Wiem, że odpowiedzi jeszcze do mnie przyjdą, wiem, że ponad pewnymi kwestiami to ja powinnam dorosnąć (radzenie sobie z utratą, przejście ponad tym, że ludzie błądzą), ale boli mnie fakt, że nie dostanę nigdy uczciwych odpowiedzi. Racjonalnie, wiem, że nie z wszystkimi ludźmi rzecz podobnie wygląda, mimo to chyba oszczędzę sobie nadmiernych i zbędnych cierpień. Dziękuję, bardzo pokrzepiające to było. Taką mam właśnie nadzieję, że je kiedyś uzyskam.
  14. Why? Mam niedobór informacji pozwalający mi ocenić, czy faktycznie był osobą dojrzałą ale w stresie nie do zniesienia zachował się jak umiał, czy jednak błędnie oceniłam jego dojrzałość. Przez słowa o mózgu, rozumiem po prostu - inteligentna, myśląca samodzielnie, refleksyjna jednostka. To się chyba niekoniecznie musi łączyć jedno z drugim. Ale nie ma co już tego rozdrapywać.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.