Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'lat' .
-
Wspólne urządzanie mieszkania lub domu.
sargon opublikował(a) temat w Moje doświadczenia ze związku, małżeństwa
Tak się złożyło, że długoletni LAT wydawał się na tyle ok, że dopuściłem opcję wspólnego zamieszkania. Jako że nie wyraziłem chęci do zamieszkania w jej (rodziców) mieszkaniu - i to niekomfortowe, i po prostu bym się tam nie zmieścił - to padło że będziemy u mnie. Mieszkanie moje spore, było długo wynajmowane, więc wymaga pewnego odświeżenia. Technicznie jest ok, tylko styl się zestarzał. Sam się zabierałem za remont, ale teraz Pani chce się wykazać i "mieć wkład". Dałem jej zaprojektować łazienki (jest też architektem), dałem pewną zgodę na niektóre elementy w salonie - np. duży stół. Nie tyle nie lubię stołów, co nie lubię zaśmiecania przestrzeni. Problem w tym, że "do stołu musi być wisząca lampa". Koniecznie. Jestem wysokim człowiekiem, i absolutnie nienawidzę niczego, co dynda z sufitu, chyba że dynda w pomieszczeniach min. 3 metry, np w kamienicy. Niestety kobieta wpada w furię, że to musi być lampa i stół, bo tak, bo chce się czuć jak u siebie też. Mimo że powtarzam, że nie lubię ani tego ani tego. Nie mam zamiaru ustępować w tej kwestii bardziej, niż poza stół. Byłby to jeden z dziwniejszych powodów rozstania. Wiadomo, jak to jest, w LTR następuje nuda, więc jest parcie na "kolejny etap". czyli mieszkanie. Jak nie ma tego etapu, to część kobiet "już tego nie czuje". Ja patrzę na to na chłodno, i nie mam zamiaru być terroryzowany "brakiem takiej jak chcę lampy". Wszystko poza tym jest spoko, tylko kobiecie się wydaje, że skoro jest architektką, to "wie lepiej". Zabawne jest, że załatwiłem jej roboty wnętrzarskie u Moich 2 znajomych, a teraz mówi publicznie, że robi wnętrza "u moich (jej) znajomych". A jak tam, długodystansowcy, wasze doświadczenia z "urządzania" ? Dajecie kobiecie wolną rękę, niech się "wykaże", czy wręcz przeciwnie ?- 26 odpowiedzi
-
- 2
-
- mieszkanie
- dom
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Cześć, Związek LAT - Jest się razem w związku, ale nie mieszka się razem. Z lektury forum jasno wynika, że lepiej nie mieszkać z kobietą na stałe, zwłaszcza jeśli mieszkanie/dom to nasza własność. Argumenty za mieszkaniem osobno znaczącą przeważają mieszkanie razem i nie ma co wałkować tego tematu tutaj. Pytanie: Jak wychowywać dzieci/mieć rodzinne życie, mieszkając oddzielnie? Poniedziałek u taty, wtorek u mamy? Inny wariant?
-
Wczoraj spotkała mnie ciekawa i bardzo pouczająca sytuacja... Zrobiłem u siebie Andrzejki na około 10 osób, jako że mam duże mieszkanie i b. dobrze gotuję, nie chwaląc się :-) Przygotowałem wszystko na tip-top: masę pysznego jedzenie, napoje, energetyki :-), muzykę i sprzęt nagłaśniający, łącznie z gramofonem i winylami... Alkohol każdy przyniósł swój (czysta biała wódka, tak jak kazałem:-)) , więc wystarczyło spokojnie i "procentów"... Wszystko super, przyszli fajni ludzie, wszystko znajomi mojej loszki LAT.....impreza wyszła zacna, wiadomo :-) Plan od początku był taki, że potem, około 23:00 jedziemy do lokalu na dyskotekę, gdzie grają muzykę lat 80-tych. Jedna z koleżanek miała akurat urodziny, więc miała opłacić lożę i alkohol w lokalu. Mamy już wyjeżdżać do lokalu, mówię do swojej LAT'ki: słuchaj, ja mam tylko 60 zł, coś mi się popierdoliło z kasą (naprawdę byłem przekonany, że mam przynajmniej 200 zł, bo zawsze staram się tyle mieć minimum w portfelu) Puściła to mimo uszu. Myślę sobie - OK, jestem już dobrze wstawiony, więc dużo już nie będę pił, i jakoś dam radę z tymi 60 zł , tym bardziej że będzie jeszcze urodzinowa wódka postawiona. Poza tym, nieraz wpuszczali nas tam za darmo, jako stałych klientów :-) , bo nie przesadzając, chodzimy ta minimum 2-3 razy w miesiącu , już od dwóch lat... Dobra, wchodzimy do lokalu, oczywiście tym razem nie ma wjazdu za free, bo to Andrzejki, w chuj ludzi, i wjazd 25 zł od osoby. Odruchowo zapłaciłem za siebie i za nią... Tu muszę wyjaśnić, że pozostało mi to z czasów białorycerstwa - zawsze płaciłem za nią, wszędzie i wszystko! Raz, że dla mnie to naprawdę nie stanowiło żadnego obciążenia, a dwa, że "ona taka biedna", a ja "bogaty", więc ja nic nie odczuję, i "nie zbiednieję"... No cóż, człowiek uczy się całe życie, a kilkudziesięcioletnie, białorycerskie nawyki bardzo ciężko wykorzenić... Poza tym, ona często obsypywała mnie prezentami, na przykład dość drogimi książkami, jakich nawet ja sam bym sobie nie kupił, ze względu na wrodzone skąpstwo co do zakupów...:-) Więc odrzucałem myśl, że ona jest ze mną tylko dla korzyści materialnych. Dobra, weszliśmy, od razu jakieś tańce, no ale zaraz towarzystwo obsiadło bar. Myślę sobie - kurwa, miała być loża, alkohol urodzinowy, a ja sam, jak ta ostatnia pizda zostałem, z 10 zł w kieszeni... Moja LAT'ka już przy barze, z tą koleżanką od urodzin, piją sobie drineczki...No kurwa! Mówię do swojej LATki - pożycz mi trochę kasy, bo naprawdę nic nie mam, zresztą mówiłem Ci przed wyjściem , jeszcze w domu... Ona: "Myślałam, że żartujesz...Przecież ZAWSZE masz!" Ja: nie kurwa , nie żartuję, nie mam! Kup mi chociaż wodę, bo nie będę jak ta pizda o suchym pysku siedział... Ona: ale ja też nie mam kasy... No kurwa! Wiem, że zawsze coś tam ma, a poza tym, niech kurwa pożyczy od którejś koleżanki, jeśli naprawdę akurat nie ma... I jeszcze z pyskiem do mnie , żebym nie robił siary i "nie przeklinał przy jej koleżankach" ! Zagotowałem się! Wkurwa dostałem maksymalnego, naprawdę...dym zrobiłem taki, że ta koleżanka czym prędzej zamówiła flaszkę, specjalnie dla mnie...:-) Uspokoiłem się , ale niesmak pozostał. Straszny. OK, dobra muzyka, zabawa, towarzystwo - bawiliśmy się do samego końca, czyli do 5-tej. ========================================================================================= SEDNO OPOWIEŚCI : Z rana, to znaczy około południa :-), przypomniałem sobie całe to zdarzenie z kasą. Poszedłem do drugiego pokoju, aby podrzeć swój testament, w którym przepisywałem wszystko swojej LAT'ce, w razie gdyby coś mi się stało. Przepisałem jej, żeby przypadkiem mojej Ex coś się nie dostało, poprzez synów... Ona: Kochanie coś się stało, co tak hałasujesz tam ? Ja: tak, stało się, WCZORAJ bardzo DUŻO się stało....W związku z wczorajszymi wydarzeniami, od teraz każdy będzie płacił za siebie sam ! Ona: O co Ci chodzi, przecież wiesz że ja jestem samotną matką (!!!) i nie zarabiam milionów... Ja: A co mnie to obchodzi, a poza tym, dlaczego to ja mam zawsze płacić za wszystko ? Raz zabrakło mi kasy i co ? Powtarzam, od tej pory każdy będzie płacił za siebie! Ona: Oooo, to widzę że ta nasza znajomość chyba się zakończy... (!!!) Ja: Oczywiście , że tak! Heh, czaicie... ? :-) Ponad dwa lata "lofciania", niby wielka miłość z jej strony, ciągle tylko jak to ona mnie kocha, ciągle tylko seks albo przytulanie jej w głowie, a tu co... ? Jedno moje stanowcze oświadczenie ,że nie będzie już miała frajera do płacenia, i ....momentalnie w tył zwrot! Tyle jest warta "miłość" kobiety... Poszła jeszcze do kuchni posprzątać po imprezie, a ja położyłem się spać. Wstałem , to już jej nie było :-) I bardzo dobrze. Pokazała, ile warta jest jej ta "miłość"...Tu przypomniało mi się nadzwyczaj trafne zdanie bossa Marka, że NIKT nie kocha bezinteresownie. A kobiety szczególnie kochają kasę, już nawet nie jakieś tam cechy czy zachowania samca Alfa, tylko po prostu - czystą, prozaiczną KASĘ....! To tak gwoli przypomnienia wszystkim braciom, gdyby się przypadkiem któremuś ubzdurało, że tak nie jest i JEGO loszka kocha go za CHARAKTER :-)