Skocz do zawartości

Kreatywność warto rozbudowywać, i do tego zachęcam.


Marek Kotoński

Rekomendowane odpowiedzi

Chwilę się zastanawiałem czy to wrzucać, ale ktoś mnie namówił ;).

Tekst bardzo stary. Chwilami czytam z zażenowaniem. Nie dokończę go, bo nawet nie mam ochoty. Miała być z tego nowela nieco kryminalna.

 

***

 

Pierwsze grudki ziemi zaczęły opadać w dół grając werblami o drewniane wieko trumny, by po chwili, wiąż rosnąca kilkudziesięciocentymetrowa warstwa piachu oddzielała już Tima na zawsze od Meg. Stał pochylony nad zapełniającą się ze spokojem psychopaty dziurą w ziemi, nie czując niczego oprócz wstydu. Wstydził się, że ktoś z obecnych może czytać w jego myślach, malujących obrazy każdej, pojedynczej filmowej klatki z życia. Ludzie miewają przecież różne zdolności. Pomyślał, że może popłacze dla zmylenia wszystkich ale kiedy próbował wykrzesać choćby jedną sztuczną łzę, poczuł się jak nędzny aktor, który nie potrafi niczego zagrać bez pomocy pirotechników, kaskaderów, dublerów i efektów specjalnych. Teraz zdecydowanie przydał by się mu dubler. A najlepiej jeszcze dobry scenariusz. Dubler miałby rozpisane minuta po minucie zachowanie najbardziej optymalne i przystające do oczekiwanych przez otoczenie reakcji. Teraz płacz, potem drzyj szaty, wyglądaj na przygnębionego. Zamiast tego, każde gruchnięcie zrzucanej łopatą ziemi brzmiało jak jej westchnienia w trakcie seksu. Odruchowo zamykał oczy, jakby w nadziei wygaszenia obrazu który pojawiał się w wyobraźni.
- Szkoda, fajna dupa z niej była – mruknął stojący obok Tima Rick, po czym jakby wyczuwając niestosowność wylanego bez zastanowienia komunikatu, skorygował – No piękna kobieta znaczy się.
- Nie. Ona tylko pięknie wyglądała - burknął Tim na odczepnego.

 

* * *

 

Wizyta w zadaszonym targowisku szumnie zwanym galerią handlową, bądź w myślach Tima częściej określana mekką plebsu, mieściła się w ramach pojęcia mściwych konieczności. Ale swą słabość do francuskich serów mógł jedynie zrealizować w delikatesach tam się mieszczących. Miarowym i zamaszystym krokiem starał się jak najszybciej dotrzeć na stoisko, otrzymać zawinięty w foliowany papier pakunek, zapłacić i wyjść. Niepotrzebnie tym razem rozglądał się jednak na boki. Bo czy jest w uroczym dniu coś bardziej zbędnego od spostrzeżenia zjawiskowej kobiety? To jest jak uszkodzenie płyty z muzyką, gdy w trakcie ulubionej frazy następuje przeskok o kilka taktów. Cały utwór jest wówczas kompletnie schrzaniony.


Szczęśliwie duża autonomia chodu nie pozwoliła mu się na jej widok zaplątać we własne łydki i zabić uderzając przy tym czołem o wypolerowaną, marmurową podłogę. Przystanął żeby nieco przyjrzeć się strzelistej postaci w fantazyjnie splecionej wśród jasnych włosów w chuście. Dodatkowych kilkunastu centymetrów dodawały jej szpilki a i bez nich wyglądała na smukłą i wysoką. Nie założyła ich więc po to, żeby poprawić i tak doskonałą figurę, lecz by odstraszyć i onieśmielić potencjalnych napaleńców.

Stała przed jednym z obrazów wywieszonych przez właściciela budynku po pozorem przybliżania ulicy – "sztuki wyższej". Przyglądała się obrazowi co najmniej od chwili w której Tim ją spostrzegł, stojąc w skupionym bezruchu naprzeciw malunku. Zamiast realizacji pierwszej, chłopięcej myśli, która przyszła Timowi do głowy, czyli stanięcia za nią z nadmuchaną papierową torebką i strzelenia z niej tuż za jej plecami, tylko stanął tuż obok niej. Wyczuła jego obecność lekko drgnąwszy, stała jednak bez ruchu dalej. Dłonie jego wyobraźni przesuwały się po jej plecach, podczas gdy te realne spoczywały głęboko zaszyte w kieszeniach spodni.

 

- Bez tych butów wyciągniesz chyba z metr czterdzieści – zagadnął Tim, starając się wydobyć z siebie jak najbardziej aksamitny baryton i z trudem ukrywając szelmowski uśmieszek lekkiego rozbawienia.
Powoli przeniosła spojrzenie z obrazu, kierując je w oczy Tima. Chwilę w nie nieco z góry popatrzyła.
- A ty nie wyglądasz na kogoś, komu by to przeszkadzało. Co sądzisz o palecie w tym obrazie?
- Gdybym chciał cię przelecieć, powiedział bym że jest fenomenalna, ale tak serio, równie dobrze mogły by ją dobrać małpy.
- Więc chcesz mnie przelecieć bardziej niż ci się zdaje – raczej oznajmiła niż zapytała – ale może masz rację – kontynuowała – to chyba najgorszy mój obraz. Powinnam była go spalić.
- Często to robisz?
- Co? Palę obrazy?
- Nie. Czy często podszywasz się pod słynną artystkę?
Prychnęła subtelnym śmiechem i szczerze rozbawiona odparła
- Wiesz, ostatnio chyba codziennie. Czy powinnam się leczyć?
- Hm, mnie się podoba ta twoja aberracja. Przynajmniej dopóki nie biegasz za mną z nożem z zamiarem wykastrowania. Ja bym to tak zostawił.
- To byłaby poważna strata, prawda?
- Kastracja? Dla mnie na pewno.
- A dla mnie?
- Nie wystarcza mi wyobraźni, żeby wpaść na pomysł jak ciebie można wykastrować.
- Tak... - zamyśliła się chwilę a jej spojrzenie odpłynęło gdzieś w szklany sufit – świat ani by nie zyskał ani nie stracił. Nawet na chwilę by nie przystanął pożałować.
- Świat dziś sobie świetnie radzi bez średniowiecznych królów, niegdysiejszych przywódców, tysięcy naukowców czy nawet Rembrandta. Każdy jest po odpowiednio długim czasie – nikim. Tak jakby w ogóle nie istniał.
- O, fatalista?
- Tego nie jestem pewien, ale tego że muszę już lecieć akurat pewien jestem. Do zobaczenia... Timowi zawiesił się głos, bo nie wiedział jak rozmówczyni ma nawet na imię, szybko jednak jego wzrok odszukał w obrazie podpis autorki, więc dokończył w półobrocie – do zobaczenia Megan Cox!
- Nigdy nie wiadomo! – rzuciła w kierunku jego pleców.

 

Odnalezienie adresu zamieszkania Megan stanowiło dla Tima wyzwanie tej samej wagi, co przełożenie studolarówki z portfela do kieszeni gdy wychodził po drobne zakupy na miasto. Jeszcze prościej było z numerem telefonu. Ludzie nie mają pojęcia ile śladów i informacji zostawiają w sieci na temat prywatnego życia. To nawet nie są tropy dla zawodowca, choć głównie zawodowcy swoimi elektronicznymi algorytmami są ich życiem zainteresowani. I chyba nikt poza nimi. Ten brak zainteresowania prowadzi do tego, że hominidy podświadomie pragną się "zwieśniaczyć", trafić do małej - wielkiej społeczności w której każdy ma wiedzieć wszystko o każdym, pod warunkiem że mu zazdrości i podziwia. Ot, taka forma antropologicznego determinizmu plemiennego, który wyewoluował, adaptując się do
współczesnego, elektronicznego ekschibicjonizmu.

 

Tim wziął do ręki telefon i wybrał numer. Po piątym sygnale bez odzewu odłożył słuchawkę. Upewnił się jeszcze tylko czy na pewno nie miał włączonego ukrywania własnego ID, po czym wyłączył telefon bez zamiaru włączania go przez najbliższe parę dni, które planował spędzić w swoim domu nad morzem. Większość roku dom stał pusty, cierpliwie czekając na swojego gościa, któremu swoim kominkowym ciepłem, widokiem rytmicznie napływających z oddali fal, przez ogromne przeszklone okna dawał poczucie wolności i niezależności od innych ludzi. Swoich znajomych informował krótkim SMSem – „nie ma mnie”, co było
równoznaczne z „nie próbujcie mi nawet truć dupy bo i tak będzie to niemożliwe”. Mimo, że wszyscy mylnie brali to za terapeutyczną procedurę wyciągania depresyjnego nastroju z czarnego dołka, Tim nigdy nikomu nie próbował tłumaczyć że tak nie jest. To wygodne, gdy ktoś ma fałszywe wyobrażenia na czyjś temat. Nie trzeba wówczas liczyć na zrozumienie, co pozwala rozkoszować się brakiem oczekiwań wobec ludzi. Zdrowiej dla głowy, jest nie pragnąć rzeczy niemożliwych. Pewnie dlatego nikt nie marzy o wakacyjnej podróży na księżyc, wbiciu tam małej chorągiewki, przywiezienia garści pyłu z jego powierzchni, za to
entuzjastycznie planuje przez pół roku wycieczkę do jakiegoś Egiptu. I będzie z tego powodu przeszczęśliwy.

 

Po dwóch godzinach lotu, Tim wygodnie rozsiadł się w starym, skórzanym fotelu ustawionym na wprost morskiej panoramy i trzymając kieliszek ulubionego Burbona w dłoni, rozkoszował się brakiem konieczności robienia czegokolwiek, poza bezmyślnym gapieniem się w szum fal. Ciepło zaczęło rozchodzić się po salonie wprost od strzelających w kominku polan, po których tańczyły flamenco złocisto-pomarańczowe płomienie. Jeszcze parę chwil i wyrzuci z głowy wszystkie natrętne myśli a mocna woń Burbona rozszumi się w nozdrzach.
Zostanie sam na swojej bezludnej wyspie i niczego mu na niej nie będzie brakowało, za niczym nie będzie tęsknił. Ani za rzeczami ani za ludźmi. Wystarczy że wstanie o świcie, kiedy pierwsza poświata wyjrzy zza horyzontu a sam otworzy na oścież okna by wpuścić do domu przesolone wilgocią powietrze. Znów poczuje upajający brak pragnień i konieczności. 

Będzie trwał w nim tak długo, aż oczyszczony umysł zatęskni za kolejnym wyzwaniem, kiedy pojawi się nowa inspiracja i z rozbłyskiem pioruna uwolni przyczajone poza świadomością siły.

 

Za oknem zanosiło się na sztorm. Sztorm zawsze przypominał mu dzieciństwo, gdy z perspektywy bezpiecznego domu, obserwował z przyklejonym do szklanej tafli okna nosem, szalejące, hipnotyczne śnieżyce. Teraz czuł się jak Robinson Crusoe w swojej bezpiecznej jaskini, obserwujący tropikalne ulewy, które malowały deszczowe kraty więziennej celi w świetle włazu do jaskini. Tim nawet mu zazdrościł będąc przekonanym, że Crusoe był wówczas najbardziej wolnym spośród wszystkich uwięzionych a przekonanych o swej wolności ludzi na Ziemi. Bo wszystko sprowadzało się do pierwotnego porządku. Do rozgrywki pomiędzy siłami natury a nim samym. Gdzie nic nie mogło zależeć od nikogo innego, bo nikogo więcej tam nie było. Nie miał naiwnego złudzenia, iluzji obecności
drugiego człowieka, jakiej ulega cywilizacją pękająca w szwach stłoczonych miast i profili skompresowanych na dyskach serwerów portali społecznościowych.

Trzeciego wieczoru Tim leżał na kanapie z książką przy czytaniu której zasnął. Z głośników umieszczonych w kątach salonu sączył się swym atłasem Chopin a wnętrze całego domu rozświetlały stojące w mnóstwie miejsc lampy. Margaret, przeszedłszy przez ogród, nacisnęła klamkę i drzwi wejściowe ukazały jaśniejące wnętrze korytarza w swej wąskiej szczelinie. 


Zanim otworzyła je na tyle, żeby móc wejść do środka, zdjęła swoje czarne szpilki. Dotknęła bosą stopą kamiennej podłogi i upewniwszy się że jest ciepła, postawiła na niej drugą stopę. Wiedziała że Tim chodził wyłącznie boso i nie tolerował „łażenia w buciorach” po swoim nadmorskim sanktuarium. Ciepła podłoga korytarza była zawsze sygnałem zapraszającym do wejścia. Jeśli Tim nie życzył sobie żadnych odwiedzin, zwyczajnie nie włączał ogrzewania podłogowego w korytarzu, żeby kamienny chłód wypraszał każdego za drzwi.
Margaret pracując jako call-girl musiała szybko przyswajać reguły którymi żyli jej klienci. Jednak do Tima miała nieprofesjonalną słabość, za którą nawet nie potrafiła się na siebie złościć. Pociągało ją w nim wszystko, lecz najbardziej pewna mroczność jego duszy. Mroczność w której nie czyhało jednak żadne zło. Miała raczej wrażenie, że jest tam skrywana jakaś „Wielka Tajemnica” będąca odpowiedzią na wszystkie pytania świata i za żadne skarby Tim nie może jej wyjawić.

 

W korytarzu stały buty Tima w jego ulubionym kolorze ciemnego burgundu ze skóry cordovan. Te same miał również wtedy, gdy przyszła do niego pierwszy raz przed dwoma laty. Postawiła więc obok nich swoje szpilki i na chwilę zapatrzyła się w obie pary obuwia.
- Pasują do siebie – szepnęła a jej myśli przywołały dawne wspomnienie.
Tim zadzwonił wówczas w odpowiedzi na jej anons i podał adres o nic nie pytając. Zwykle klienci przynajmniej próbują ustalić czy ich dziwactwa na które mają ochotę wchodzą w zakres usług. Skoro mu wszystko jedno, to może to jakiś psychol i chce mnie zabić? – przemknęło wówczas Margaret przez głowę. Ale swój podskórny niepokój próbowała zagłuszyć, przekonując się, że to na pewno o dziwo jakiś normalny facet. Ale który facet jest normalny? – podszeptywało licho w drugie ucho.

 

Po wspólnie spędzonej z nim pierwszej nocy, szydziła już ze swoich wcześniejszych obaw. Rzadko kiedy czuła się tak bezpiecznie i rozkosznie w objęciach mężczyzny.
- Żałuję, że zapłaciłem ci z góry – powiedział nad ranem Tim podając jej kawę
- Nie rozumiem. Było aż tak źle?
- Nie w tym rzecz. Na każdy mój orgazm ty miałaś po dwa lub trzy. Mam ci jeszcze wypłacić za to rekompensatę? - Tim powiedział te słowa tak śmiertelnie poważnie, że gdyby nie pękł po chwili ze śmiechu, nie wiedziała by co ma o tym myśleć.

 

Margaret wstała z fotela, podeszła do swojej torebki leżącej na komodzie przed wejściem do salonu i wyjęła z niej odliczone banknoty. Tim był przekonany, że przeciągnęła się wówczas specjalnie, żeby koszulka w którą była ubrana odsłoniła dolną część jej kształtnych pośladków.
- Weź je więc z powrotem – podeszła podając Timowi szeleszczące w wyciągniętej przed sobą dłoni pieniądze – ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Za każdym razem kiedy o mnie pomyślisz, przelejesz mi dowolną sumę. Naprawdę dowolną. Później prześlę ci numer konta.
- Uważaj, to może być kiepski interes – niemal bez zastanowienia odparł Tim.
- Bo jesteś skąpy i będziesz przelewał po dolarze?
- Hm. Bo mogę nie pomyśleć ani razu.

 

Margaret posmutniała wewnątrz, znów poczuła się jak lotniskowa umywalka nad którą okazjonalni pasażerowie myją ręce po oddaniu moczu i lecą dalej w świat ku czemuś ciekawszemu. Przez chwilę pomyślała o pisuarze, lecz szybko podstawiła w jego miejsce umywalkę. Ale dziś już wiedziała, że nie jest dla Tima tylko rzeczą i funkcjonałem. On chyba nie potrafił nikogo traktować jak imadła, śrubokręta czy wiertarki. Czy nawet dmuchanej lalki. 

 

***

 

Przeszła do salonu i zobaczyła Tima śpiącego na kanapie. Lubiła jego dom i te kojące stopy, tekowe podłogi.
- Nie boisz się że ktoś tu wejdzie i cię zabije? – zapytała stojąc kilka metrów od niego z nieukrywanym zamiarem obudzenia go. Miała straszną ochotę się do niego przytulić.
- Zawsze może spróbować – odpowiedział Tim z zamkniętymi jeszcze powiekami wysuwając spod lędźwi rękę z rewolwerem w dłoni – Ale tylko ty tak stąpasz na palcach udając nieobecność. Dobry wieczór Margaret.
- Jesteś może głodny? – zapytała zaglądając do lodówki.
- Tak, ale to nie jest ten rodzaj głodu, który zaspokoi to pudło – Tim kiwnął głową w kierunku lodówki.
- Ale ja jestem. Mój głód jest prosty. Właśnie na to mam ochotę! – Margaret tryumfalnie wyjęła z dolnej półki słoiczek z kawiorem.


Tim siedział rozpostarty na kanapie i obserwował Margaret, która nabierała sobie kawior na palec, by następnie podnieść go do ust i oblizać. Ruszyła powoli w kierunku kanapy żeby usiąść okrakiem Timowi na kolanach. Gdy już to zrobiła, ponownie nabrała na palec odrobinę kawioru i włożyła go do ust Tima. Ten, posłusznie go oblizał. Złapał Margaret za pośladki i przysunął ją do siebie, by ciepło jej łona rozpłynęło się po jego podbrzuszu.
Margaret wyprężyła się, wychylając do tyłu i odstawiając słoiczek na podłogę.


* * *

 

Tim stał na tarasie z narzuconym na ramiona kocem którym częściowo się owinął. Miał zamknięte powieki i głębokimi haustami wciągał powietrze nasączone świtem. Zapragnął zapalić papierosa. Czasami to dekadenckie pragnienie nie dawało mu spokoju. A najprostszą drogą do pozbycia się pokusy, było jej ulec. Przez otwarte, rozsuwane drzwi, przeszedł do salonu.

Margaret jeszcze spała. Leżała nago, zupełnie odkryta z jedną dłonią wsuniętą pod policzek tulący się do poduszki. Zewnętrzny chłód wnikał do wnętrza domu. Tim, zanim podszedł do torebki Margaret, przystanął, żeby móc przez chwilę podziwiać jej harmonijną figurę. Była piękna, ponętna, subtelna jakby była wyrzeźbiona przez Corradiniego. Przystanął pomiędzy chęcią przykrycia jej kocem a pozostawienia jej w tej formie by móc ją dalej podziwiać. Udawał sam przed sobą, że potrzebuje kolejnej chwili, żeby rozstrzygnąć co powinien zrobić.

W końcu ruszył jednak w kierunku torebki Margaret i wyjął proszącą się o wzięcie do ręki paczkę jej ulubionych papierosów. By głębiej nie gwałcić wnętrza torebki w
poszukiwaniu zapalniczki, wyjął jednego papierosa z paczki i odpalił od długiej, kominkowej zapałki. Chmury dymu wypuszczanego przy każdym zaciągnięciu, wiatr porywał w kierunku kontynentu, który był po drugiej stronie oceanu. Ktoś gdzieś tam za jakiś czas będzie oddychał moim powietrzem – myślał Tim. Zastygnąwszy w bezruchu, nie zauważył że papieros zdążył się sam dopalić, zgasnąć i że trzyma w palcach sam ustnik ze stożkiem popiołu. Po dłuższej chwili, pstryknął niedopałek w kierunku wzburzonych fal.

Wrócił do środka, zrzucił z siebie koc i założył leżące do tej pory na podłodze jeansy. Zapiął klamrę skórzanego paska a zziębnięte stopy zaprowadziły go do szafki w której trzymał swojego oldschoolowego Hasselblada.
Już pierwszy trzask migawki obudził Margaret.

 

- Zostań tak i się nie ruszaj – nakazał Tim.
Margaret leżąc odgarnęła część swoich sprężystych, rudych loków z twarzy, żeby lepiej widzieć Tima.
- Dlaczego nie znajdziesz sobie normalnej, porządnej dziewczyny? – zapytała.
- Czyli jakiej? – spytał Tim nie odrywając spojrzenia od matówki.
- Czyli takiej jak ja – uśmiechnęła się z przekąsem - tylko która chciał by mieć dom z podjazdem na dwa auta, kredyt, rodzinę i dzieci. Bujał byś je na huśtawce i woził w weekendy do centrum handlowego.
- Czy właśnie mi się oświadczasz? – Tim nie mógł opanować rozbawienia.
- No jaaaasne. I pamiętaj że ślub ma się odbyć w piątek. Lubię dłużej pospać po nocy poślubnej.
- Weekendy to czas dla niewolników. Nie myśl o dniach tygodnia – uciął Tim


Spojrzenie Margaret po wypowiedzeniu tych słów przez Tima, zostało uwiecznione kolejnym klapnięciem migawki. Zostało przyłapane na ostatniej już klatce czarno-białego negatywu.
- To już mogę wstać? – zapytała Margaret i wstała nie czekając na odpowiedź, widząc Tima odpinającego kasetę od korpusu aparatu.

– Chodź pod prysznic.
Przechodząc musnęła go biodrem. Czuł się seksualnie wyczerpany na tyle, żeby wziąć prysznic oddzielnie. Widząc jej nagą postać zmierzającą do łazienki, dopisał w myślach kolejny punkt do listy rzeczy, których będzie mu brakowało po śmierci. Seksu z tą kobietą. A raczej tego wszystkiego co stawało się seksem w jej obecności.


* * *

 

W ciche skrobanie milimetrowego zarostu przez żyletkę, wkomponował się dźwięk uruchamianego samochodu przenikający przez mury. Po chwili zawtórował mu lekki pisk opon po asfalcie i rozkręcane na wysokie obroty brzmienie mocnego silnika.
– Dziewczyna lubi poszaleć – pomyślał Tim i dokończył golenie naciągając skórę policzka.
Wrócił do salonu w którym unosił się jeszcze w powietrzu ich zapach. Uprzątnięcie bałaganu zajęło tylko kilka minut. W tym czasie otworzył wszystkie okna, by wypuścić wspólne feromony dalej w świat. Te chętnie wymknęły się przy pierwszej okazji i poszybowały wraz z poranną bryzą, tuż nad taflą pomarszczonej morskiej wody.
Włączył ogrzewanie i uruchomił laptopa leżącego na biurku. Ten błysnął do niego kolorowym ekranem czekając na zalogowanie. Zgodnie z umową zrobił przelew. Zawsze w tym momencie wyłączał się Timowi ten wewnętrzny mechanizm, który rozkazuje tęsknić. Jedno kliknięcie przywracało pierwotny porządek. Przypominało mu to pewien szkolny eksperyment fizyczny, kiedy nauczyciel na kartce papieru rozsypał żelazne opiłki. Trochę potrząsnął kartką, żeby rozłożyć je bardziej równomiernie. Nagle ich bezład zamieniał się w zaskakujący wzór po przyłożeniu od spodu magnesu. W jednej chwili wszystkie opiłki wiedziały dokładnie jak mają być ułożone i gdzie jest miejsce każdego z nich. Porządek pozostawał nawet po usunięciu magnesu. Różni ludzie potrząsają wciąż naszymi kartkami z
opiłkami. Prawie wszyscy jednak pogubili swoje magnesy. Tim zaś miał takich kilka.

 

* * *

 

Nie przepadał za kontaktami z Rickiem. Czasem jednak były konieczne jak na przykład uzgodnienie wspólnego prezentu dla matki. Lecz nawet tego nie udawało się zrobić na sposób Tima. Rick wystrzeliwał koncepcjami jak serią petard. Każda była „na odczepnego”. Życie Ricka toczyło się wokół pojęć „szybko”, „więcej” i „naj”. Upchnąć w ciągu dnia jak najwięcej aktywności, tenis, pływalnia, kilka spotkań pseudotowarzyskich żeby „nadrobić zaległości” pod pozorem szczerego kontaktu, zerżnąć jak najwięcej przypadkowych lasek, mieć jak najszersze grono znajomych a tu trzeba zrobić jeszcze to i tamto też czeka w kolejce.
Marzył by dzień był z gumy i dawał się rozciągać w nieskończoność. Tylko uciekając w pośpiechu przed rzeczywistością, umiał utrzymywać złudzenie pełniejszego w niej uczestnictwa. Gdyby postawić przed nim półmisek wybornych potraw, spróbował by po trochu każdej, by ją zaliczyć, bez potrzeby delektowania się nią.


- No to kupmy jej taki naszyjnik, widziałem fajny Bulgari w sklepie nieopodal – Rick wypowiadał te słowa do słuchawki, wyraźnie zajęty czymś innym.
- Skup się chłopie, mama ma od cholery biżuterii. Ona marzy o przygodzie, o przeżyciu czegoś pasjonującego i uczuciowości a nie o kolejnym klamocie-bibelocie.

- Dociera coś do ciebie? – nerwowo wypalił Tim tracąc kolejny raz cierpliwość.
- To kupmy jej bilet do… nooo… na przykład do Indii. Jakąś luksusową wycieczkę. Należy się jej chyba luksus. No i będzie miała przygodę, co?
- W kosmos ją kurwa jeszcze wystrzel – zrezygnowanym głosem powiedział Tim.
- A popatrz, o tym nie pomyślałem. Już dzwonię do NASA – zadrwił Rick, starając się tym razem jeszcze bardziej wkurzyć brata. Jednak skapitulował – Dobra, ty zdecyduj, ja się dostosuję.
- Więc słuchaj. Pojedziemy z nią do Yosemite. Obaj. Zasze chciała zobaczyć to wszystko na własne oczy i dzielić się tym co widzi z kimś bliskim. Będziemy się przemieszczać pieszo z namiotem i śpiworami, wspólnie gotować, zmywać i robić wycieczki. Noclegi pod gołym niebem. Będzie szczęśliwa jak bywała w naszym dzieciństwie. Max tydzień.
- Nie nieeee, ja czasowo się nie wyrobię – od razu zastrzegł Rick.
- W taki razie drogi brachu – Tim zawiesił głos – chuj ci w dupę – i nie czekając na reakcję Ricka, zakończył rozmowę. I tak wiedział, że po drugiej stronie padły by życzenia wzajemności.


* * *

 

Bezwiednie bawił się jeszcze przez chwilę telefonem kręcąc nim młynki w dłoni. W końcu spojrzał na wyświetlacz przez który przewijała się informacja o nieodebranym połączeniu. 
Sekwencja cyfr numeru wyglądała znajomo. Mimo że w ich przypadkowej kombinacji nie było niczego łatwego do zapamiętania, nawet po dwóch tygodniach je rozpoznał.
- Megan Cox, jednak oddzwoniłaś, choć wybrałaś sobie kiepski moment – pomyślał Tim, próbując wykrzywić usta choćby w cień uśmiechu. Zabierał się już, jak to miał w zwyczaju, do wysłania automatycznej wiadomości zwrotnej numer dwa – „odezwę się później”, ale uznał że będzie zbyt dziwaczne. Lepiej będzie zatelefonować.
- Halo, słucham – odezwała się Megan już po drugim dzwonku.
- Cześć – wypalił Tim – chciałem się dowiedzieć czy spaliłaś ostatnio jakieś obrazy?
- O! – zakrzyknęła – „mister widmo”!
- Widmo?
- Tak – zaczęła wyraźnie rozbawiona – tak cię nazwałam w myślach parę dni po naszym spotkaniu.
- Bo wyglądam jak zjawa?
- Nie, bo to wszystko było surrealistyczne. Zwłaszcza że byłam wtedy jeszcze w nieco, pomocniczym stanie świadomości. Potem nie wiedziałam czy nasze spotkanie było naprawdę czy tylko mi się wyobraziło.


O Boże, wariatka – Tim z trudem powstrzymał tą myśl w głowie i udało mu się jej nawet nie wyszeptać.
- Co? Pomyślałeś że jestem stuknięta, przyznaj się.
- No proszę, wariatka która w dodatku czyta w myślach.
- Ha, ha! Bezpośredni jesteś. Spaliłyśmy wówczas z Kate jednego skręta. Nie obawiaj się, nie mam trwałych usterek w mózgu. Jestem naprawdę zwykłą dziewczyną.
- Wiesz, że to głównie szaleńcy, żarliwie starają się przekonać wszystkich o swojej normalności.
- Serio? Myślałam że robią to tylko geje i lesbijki. Ale wiesz co – ciągnęła zmieniając ton – namalowałam dwa obrazy na których jesteś. To znaczy jesteś ale cię nie ma. Bo jesteś symbolicznie.
- Powinienem coś z tego zrozumieć?
- Nie, ale powinieneś je zobaczyć. Są u mnie w pracowni.
- Zabawne, bo właśnie zamierzałem się do ciebie wprosić.
- To już nie musisz kombinować. Czuj się zaproszony. Denerwują mnie te wszystkie gierki i podchody w które ludzie się bawią.
- Takie w stylu „należy zadzwonić trzy dni po pierwszym spotkaniu, ani wcześniej ani później”? Albo „wywołasz pragnienie kontaktu poprzez jego nagłe zawieszenie”? Czy „sex nie wcześniej niż na trzeciej randce”?
- Mniej więcej. Większość zawsze traci beznadziejny ogrom czasu, żeby na koniec i tak dowieść, jak tanimi są manipulantami.
- Będę w takim razie koło dwudziestej, OK?
- OK., tylko nic ze sobą nie przynoś.
- Nic? Mam się rozebrać przed drzwiami?
- Nieeee – zaciągnęła się śmiechem – choć to mogło by być ciekawe przeżycie tak dla ciebie jak i dla mnie. Właśnie to sobie wyobraziłam, wybacz – w słuchawce prawie było słychać jak mruży oczy – chodzi mi o to, żebyś nie przynosił ze sobą żadnych prezentów w charakterze opłaty za gościnę.
- Gwarantuję, że rozumiem.
- To była by scena komediowa czy dramatyczna.
- Która scena?
- No ta w której wchodzisz przez drzwi bez ubrania.
- Erotyczna. Z serii „przychodzi hydraulik do roboty”.
- Uhuum, bez żadnych narzędzi tylko z rurką w rękach, od razu widać że hydraulik ha! ha! No już dobrze – zmieniła ton - czy zawsze już mam się zwracać do ciebie „mister widmo”?
- Możesz też się zwracać Tim – i klepnął się w wyobraźni płaską dłonią w czoło - zwykle na to imię reaguję.
- Tim, do wieczora. Muszę kończyć. Znalazłeś mój numer to wiesz gdzie mieszkam.
- Świetnie. Do zobaczenia!


***

 

Z Megan umówił się na dwudziestą, więc był przed jej wejściem siedem minut wcześniej. Stanął przez starymi, drewnianymi, wymalowanymi na brązowo drzwiami strychowymi w poszukiwaniu przycisku jakiegoś dzwonka. Dzwonek jest przecież taki dyskretny. Gdy go naciskasz to tylko lokator wie że ktoś stoi przed drzwiami. Przed tymi jednak żadnego dzwonka nie było. Będzie musiał więc pukaniem do drzwi poinformować również wszystkich sąsiadów na klatce schodowej o
swoim przybyciu. Zwykle wolał być dla obcych niedostrzegalny, więc tylko na chwilę przeszyło go poczucie zażenowania. Podobne zresztą temu, które odczuwa zawstydzony młokos, podchodzący do drzwi androloga a cała poczekalnia staruszek odprowadza go wzrokiem. Uśmiechnął się więc w duchu do swojego doświadczenia życiowego, zadowolony że bardziej przypomina mu ono raczej bagaż podróżny niż balast. O ile tamtym razem, by dodać sobie otuchy, pomyślał jak bardzo już współczuje swojej małej kuzynce, gdy będzie musiała któregoś dnia pójść pierwszy raz do ginekologa, to tym razem nie musiał myśleć już nic.
Podniósł pięść i zastukał głucho w drzwi.


- Otwarte – śpiewnie zawołała Megan – wchodź Tim.
Nacisnął żeliwną klamkę i po chwili niemal wyrzuciła go z powrotem na schody fontanna światła bijąca z wnętrza. Przyzwyczajenie oczu i przestawienie ich z pożółkłego, ciemnotrupiego światła klatki schodowej na coś co przypominało błysk reporterskiego flesza zajęło mu dłuższą chwilę.
- Jasno tu masz – powiedział zmierzając do środka z przymkniętymi powiekami.
- Widniście, prawda?! Kocham słońce. Gdy nie ma tego prawdziwego, włączam sztuczne – podeszła i cmoknęła zdezorientowanego i oszołomionego Tima w policzek, po czym odwróciła się, sięgnęła po dwa kieliszki z winem, jeden podając Timowi.
- W zasadzie to ja nie piję – powiedział Tim odbierając kieliszek z jej dłoni.
- Jesteś alkoholikiem czy baptystą?
- To znaczyyyy… wina nie piję – i wyszczerzył się w uśmiechu – wolę amerykańską whiskey.
- No masz, chciałam być romantyczna, ale masz rację, jak się upić to lepiej szybko. Tam jest wprawdzie szkocka, ale chyba się nada? – wskazała na stojący pod jedną ścianą kredens.
- Nie, dzięki, dziś nie mam ochoty upajać się alkoholem.
- Wolisz moim towarzystwem? – i mrugnęła przy tym do niego okiem.
- Po wstępnym rozpoznaniu - Tim przerwał, po czym zdecydowanym tonem dokończył - krótko mówiąc, tak, wolę – i odruchowo odgarnął z jej czoła pasemko włosów zawijając je razem z całą ich resztą za ucho.
- W takim razie mamy tylko jakąś godzinę – odparła Margaret zupełnie niespeszona, delikatnie uderzając sobie pustym kieliszkiem w usta – bo przychodzi jeszcze Kate. Właściwie Katia, bo to Rosjanka. 
Tim nieco zbaraniał po czym, najwyraźniej podświadomie rozszerzyły mu się źrenice, bo Megan wybuchła śmiechem.
- O nie! Coś ty! Ona by nigdy na to nie poszła – zaczęła gdy już opanowała rozbawienie – wiem o czym pomyślałeś, ale to nic z tych rzeczy. Wy faceci jesteście naprawdę tacy przewidywalni.
- Może lepiej nie zarzekaj się za nią – bez cienia skruchy przyznał się do swojej fantazji Tim.
- Może masz rację. Ona dopiero tak naprawdę zaczyna uczyć się samej siebie. Dopiero zaczyna siebie odkrywać. Nigdy nie wiadomo.

 

Megan z pozycji swojego wygodnego fotela przyglądała się Timowi siedzącemu na kanapie stojącej na wprost. Był pochylony w jej kierunku z opartymi o własne kolana łokciami i coś opowiadał. Nie słuchała jednak tego o czym mówił, tylko czuła jak jego głos płynął kojąco w jej kierunku. Jego brzmienie wzmacniało wrażenie promieniejącego z niego spokojnego zdecydowania i kojącego ciepła, które zdawały się rozświetlać przestrzeń wokół niego. Ta wyglądała jakby była posypana lewitującym piaskiem, szklącym się pobłyskami słonecznych refleksów w drobnych kryształkach kwarcu. Świetlisty pył w kolorach galaktycznych
mgławic, rozpraszał się i znikał a jego część, przenoszona jakąś magnetyczną siłą opadała na Megan. Najpierw zaczęła osiadać na udach, pokrywając je cieniutką warstwą elektryzującego puchu, by wspinać się po fałdach jej sukni coraz wyżej. Kiedy pył dotarł już do ramion, czuła się jakby była owinięta w ciepły koc, przez który nie przedrze się żaden chłód. Nagle cały zewnętrzny świat wydał jej się taki zmyślony, trywialny i pusty. Jakby nie było w nim
niczego rzeczywistego a to co materializowało się naprawdę, było niezwykłym poczuciem bliskości. Zapragnęła jej całą sobą, ale gdzieś tam w środku odezwała
się mała przestraszona istota, szepcząca nieśmiało, że nie, teraz nie może sobie na to pozwolić. Przeszyło ją to samo uczucie, jakiego doznaje po przeczytaniu kilku smutnych wierszy.
- Meg!?
- Meeegaaan.
Ocknęła się na dźwięk swojego imienia i odruchowo poprawiła się w fotelu udając czujność poprzez przybranie wyprężonej pozy.
- Meg, wiesz, że od kilku minut powtarzam to samo zdanie, słowo w słowo?
- Zahipnotyzowało mnie. Byłam w swoich obrazach. One się tak nagle pojawiły i mnie po prostu wyssały stąd. Przepraszam. Chodź, pokażę ci je – wstała, wyciągnęła rękę i nie czekając na podanie swojej przez Tima, ruszyła w kierunku zamkniętych drzwi do innego pomieszczenia.

 

Drzwi najpierw stuknęły rozpoczynając ślizg na zawiasach, by za chwilę zaskrzypieć w miejscu przystanku. Za nimi była ciemność na tle której odrysowywała się postać Megan a tuż za nią, zaledwie kilka centymetrów od jej pleców, przystanął Tim. W wycięciu sukni poczuła jego ciepło. Zastygła w bezruchu jakby w oczekiwaniu na to, co mogło by się wydarzyć. Mijała sekunda za sekundą a każda kolejna powodowała podnoszenie się jej wewnętrznej wskazówki na mierniku ekscytacji. Drgnęła gdy w sekundzie piątej, dłonie Tima dotknęły jej talii, po czym powolnym, choć zdecydowanym ruchem obróciły ją w miejscu o
180 stopni. Była tak blisko niego, że przy głębokich wdechach, brodawki jej piersi dotykały jego torsu. Zapragnęła wśliznąć się pod jego błękitną koszulę lecz zupełnie poza jej wolą, jakaś wewnętrzna siła odwróciła ją od niego, wplótłszy swoją dłoń pomiędzy palce Tima.
- Chodź – pociągnęła go delikatnie za sobą.
Zapaliła światło i wyłoniły się z ciemności dwie sztalugi z ustawionymi na nich obrazami. 
Pierwszy z lewej przypominał Timowi Wielki Obłok Magellana, lecz wyraźnie z czymś, co mogło uchodzić za parę oczu. Drugi wydał się bardziej czytelny bo przedstawiał zawieszoną w przestrzeni, lekko wygiętą postać kobiety, którą jakby w tańcu otaczał wir, bezlitośnie rwący jej odzież na strzępy.
- To o tych dwóch mi wspominałaś?
- Tak. I nie interesuje mnie co o nich sądzisz.
- Więc dlaczego mi je pokazujesz?
- Bo obraz to sposób komunikacji ze światem. Każdy jest napisany w języku autora i nie ma gwarancji, że ktokolwiek inny ten język zna. Ale nawet jeśli jesteś w obcym kraju w którym ludzie mówią słowami których nie rozumiesz, zwykle jesteś w stanie odczytać intencje i emocje.
- W takim razie, mam wrażenie, że każdy z nich namalowałaś w innym języku.
- Bo tak było – zaśmiała się – ten pierwszy z lewej zaczęłam tego samego dnia kiedy się
poznaliśmy a drugi kilka dni później.
- Przetłumaczysz mi je na mój język?
- Sam to zrób

 

* * *


Katia była już na przedostatnim stopniu gdy na klatce schodowej zgasło światło. Nigdy nie mogła zdążyć wejść na samą górę w jednym cyklu automatu sterującego czasem oświetlania klatki schodowej.
Jednak jej nogi i ręce dobrze zdążyły już zapamiętać układ poszczególnych elementów przestrzeni, więc bezbłędnie pokonała ostatni stopień, sięgnęła po omacku do klamki i otworzyła drzwi. Wiedziała już, że musi wchodzić do mieszkania Megan, powoli rozchylając zamknięte powieki, by uchronić oczy od gwałtownego olśnienia. Nie usłyszała odpowiedzi na swoje – heeej, jestem już. Oswoiwszy się ze światłem, spostrzegła że nikogo nie ma w salonie, a że drzwi do mieszkania były otwarte, oczywistym była czyjaś w nim obecność.
- No pięknie, już wylądowali w sypialni. Cała Meg – pomyślała szeptem, zanim jeszcze zdążyła ich dostrzec w głębi pracowni Megan. Przystanęła więc i w wewnętrznej ciszy przyglądała się sylwetce Tima odwróconej plecami w jej stronę.
- Facet jak facet – przebiegło jej przez myśl, gdy przenosiła ciężar ciała na drugą nogę. Jak na złość, właśnie wtedy musiała zaskrzypieć deska podłogowa. Zamierzała jeszcze chwilę się im przyglądać, dopóki nie znajdzie przynajmniej podpowiedzi, co takiego Megan w nim mogła widzieć, skoro tak emocjonowała się jego wizytą. Jednak jakaś głupia, rozsychająca się deska, postanowiła zdemaskować jej obecność.
Oboje odwrócili jednocześnie się w jej stronę.
- O! Jesteś! – błyskawicznie odnalazła się sytuacji Megan - Kate, to jest Tim, Tim, to jest Kate. Katia oczywiście. Przyłączysz się?
- Nie, poczekam na was tutaj. Naleję sobie wina, mogę?
- Jasne – rzuciła w jej kierunku Megan.
Katia razem z kieliszkiem wzięła przypadkowy kolorowy magazyn spośród leżących na szafce i usiadła na kanapie na byłym miejscu Tima. Udając brak zainteresowania Timem, przerzucała kolejne strony a fotografie modelek w kolorowych ciuchach zlewały jej się jedynie w barwną tęczę, na tle której przywoływała wyraz twarzy, bystre spojrzenie oczu Tima i jego dziwny, wprawny odruch ręki, planującej sięgnąć po coś, czego nie było za paskiem spodni na plecach. Postanowiła zerkać na niego kątem oka. Zachowywał się z niezwykłą pewnością siebie. Niewiele mówił, choć czuło się, że miałby o czym i bardzo uważnie słuchał a kiedy się śmiał, robił to szczerze. Za to niecodzienna wesołość Megan irytowała Kartię bezgranicznie. Nie zamierzała się jednak do tego przyznać nawet przed samą
sobą. To byłoby jak wyznanie zazdrości. Wolała przyjąć postawę cieszenia się radością swojej przyjaciółki. Miała jednak już dwa powody, aby nie cierpieć Tima. Nie był jej a na dodatek przechwycił uwagę przyjaciółki. Próbując ukoić emocje, powtarzała w myślach jak mantrę słowa: „kolejny dupek w świecie pełnym dupków. Na dodatek jest taki napuszony jakby nie wiedział że jest dupkiem”. Z tego transu wyrwały ją słowa stojącego nad nią Tima.
- Do zobaczenia Kate
Nie cierpiała gdy ktokolwiek obcy używał zarezerwowanej tylko dla Megan, zanglicyzowanej formy jej imienia. Postanowiła jednak tym razem nie reagować ze względu na wyższe dobro sprawy. Wstała, obciągnęła spódniczkę i wyciągnęła dłoń na pożegnanie.
- Cześć! – które od razu wydało jej się nieeleganckie i zimne, postanowiła szybko zamaskować – Dobrej nocy.

 

* * * 

 

W sumie mogę zdradzić zamiar fabuły. Finalnie miało się okazać, że Meg wytypowała Tima na swojego zabójcę, jako że była nieuleczalnie chora a nie miała siły na samobójstwo. W rozgrywkę "dramatyczną" miały być wciągnięte wyżej przedstawione postacie, rozegrane jako nieświadomi uczestnicy "morderstwa doskonałego" z pozorami miłości. 

 

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pan i Pani są w sobie zakochani

 a koleżanka mówi do nich ukochani

 jego interesuje dupa i stanik

czasem wpada w stany manii

ludzie nie dostosowani.

On zyje w swoim świecie

i mówi to kobiecie

a ona dobrze wyważona radzi sobie w tym świecie

 a on mówi swej kobiecie

że żywot z kosmosu

 a ona nie słyszy jego głosu.

Wlosów na czworga nie dzieli

 a on doczekać chce niedzieli

bo w piątek i sobotę

okaże się czy głupoty plotę

Jego w dupie tunel interesuje

a ona się stresuje

jak on w życiu swym cały czas

 pomysłów las

a on chuja może

ona chciałaby pomóc ale mu nie pomoże

bo nie rozumie że pomóc się nieda

 a jego dotyka bieda.

Dwa światy sraty taty

ile mnie dzieli od straty

czy płakać muszę czy potrzebuję ?

By wyszedł ze mnie niedobry wujek

bo wujek zna świata tajemnice

i ma chcice na poznawanie świata

i nie interesuje go herbata

sraty taty okulary

 potrzebuję dziś gitary

bo zamierzam grać

kurwa jego mać.

We łbie kiełbie się kotłuje

gdzie jest kurwa mój ten wujek ?

Wołam, wołam i nic z tego

 gdzie Ty jesteś mój kolego.

Tunel w dupie sraty taty

potrzebuje dziś herbaty.

Mądry kołdry potrzebuje

dwa dni z rzędu nie spał wujek.

Spania dzisiaj nadszedł czas

my idziemy dzisiaj w las.

Edytowane przez aras
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.