Skocz do zawartości

Z nudów, w oczekiwaniu na wyniki badań.


Rekomendowane odpowiedzi

          … Opadliśmy na łózko obok siebie niczym dwa jesienne, poczerwieniałe liście zdmuchnięte przez wieczorny, jeszcze ciepły ale już jesienny wiatr. Nie wyrwało nam się nawet westchnienie. Po co tą ciszę przerywać? Jeszcze czuliśmy na sobie ciepło naszych ciał. To uspokajające, bliskie ciepło nieporównywalne do żadnego innego. Na ustach błąkał mi się smak jej karminowoczerwonych ust oraz kropel potu. Czas jakby zastygł i nawet wiatr nie poruszał zasłon w otwartym oknie. Była tylko ta chwila, jakże ulotna, lecz smakowana całym sobą. Czułem ją każdą cząstką siebie, była we mnie i jakby poza mną, gdzieś wśród gwiazd, które błyskały spokojnie od miliardów lat na niebie. Niczym nie wzruszone, nieme obserwatorki tych chwil, które w sobie przechowywały niepojęte tajemnice tego świata. Trwające na swoich odwiecznych posterunkach całe eony.

„Ile one już widziały”- przeleciało mi przez myśl- „Ileż to niezliczonej ilości tragedii jak i cudów były świadkami. One znające tajemnice przedwieczności i my, maleńkie robaczki, które szarpiemy się w biegu po nie wiadomo co na tej kruchej i cieniutkiej linii życia. Tak łatwo je stracić. A one tam będą i po tym”

           Zwróciłem głowę ku niej. Leżała na plecach z zamkniętymi oczyma. Nie spała. Spod burzy długich, ciemnych prostych włosów, przemykających po twarzy widziałem jej uśmiech maleńkiego dziecka, które nie jest jeszcze świadome swego istnienia ale z ufnością i poczuciem bezpieczeństwa zasypia w ramionach matki. Była teraz całkowicie sobą. Niewinna a zarazem kobieca. Kobieca w takim stopniu, jakby jakaś bogini objawiła mi się.

           Przesunąłem wzrokiem w dół na jej nagie ciało. Księżyc zza zasłony, jakby wstydliwie, oblewał je mlecznobiałym światłem. Spojrzałem na jej piękne, kształtne piersi. Sutki, normalnie bladoróżowe w świetle mego przyjaciela i powiernika nabrały sinawego koloru. Gdzieś w dole pleców przebiegł mnie dreszcz. Nigdy nie spotkało mnie coś podobnego. Jej piersi... Niczym szkockie wzgórza. Odległe, szare, niedostępne... I teraz, jak wtedy, gdy na nich byłem, na wyciągnięcie mej ręki. Lecz mające w sobie ukryte piękno i ten zachwyt. Posiadające niewidoczne na pierwszy rzut oka pulsujące życie i to „coś”, których nie da się opisać. Coś, co powoduje,że człowiek wraca pamięcią tam.

         Przeniosłem wzrok na jej brzuch i łono. Na Stepy Ukrainy. Cóż innego mogło przyjść mi na myśl? Aż mimowolnie uśmiechnąłem się. Teraz spokojne, falujące niczym smagane wiatrem. Wdech i wydech. Brzuch unosił się rytmicznie i hipnotyzująco, lecz niżej, wśród cieni znajdowała się tajemnica... Ta sama siła, która ciągnie na Stepy. Każdy kto był tam zrozumie. Wewnętrzna energia, która powoduje, że czasem stepy ożywają szaleńczą pieśnią ptaków, oszałamiającą grą świerszczy, hukiem tabunów galopujących dzikich koni. Ferią kolorów niczym ludowa suknia Ukrainek. A wszystko trwa tą ulotną chwilę. Chwilę w której człowiek jest i czuje ten moment.

        „Gdzie idziesz?”- to pytanie wyrwało mnie z mych myśli, gdy wstawałem z łóżka. Obserwowała moje ruchy spod półzamkniętych powiek. Tak różni na co dzień, a przez ta chwilę jak jedność...

„Do okna, chcę przez chwilę odetchnąć świeżym powietrzem”- odezwałem się cicho, jakbym bał się świętokradczo przerwać ciszę. Uspokojona zamknęła oczy.

         Podszedłem do okna i wyjrzałem na przestwór za nim. Wciągnąłem w płuca, świeże,wilgotne powietrze, po niedawnej burzy. Czyżby przyroda zazdrościła i próbowała z nami konkurować? Uśmiechnąłem się do własnej myśli. Przyjaciel księżyc jak zwykle czuwał na niebie. Milczący i rozumiejący się ze mną bez słów. Gdzieś w oddali pies ujadał zawzięcie. Pewnie poczuł zwierzynę. Cisza zaczęła być szaprana najpierw pojedyńczymi, przeradzającymi się w orkiestry dźwiękami. Noc powoli zaczynała przebrzmiewać odgłosami. Świercze zaczęły stroić skrzypce a słowik śpiewak rozgrzewał swe gardło przed nocnym popisem.

           Odwróciłem się do pokoju. Ona tam nadal leżała, lecz patrzyła na mnie zalotnie. Swoim uwodzicielskim wzrokiem, któremu nie umiałem oprzeć się. Podszedłem do niej i obserwowaliśmy się jak małe dzieci, które coś czują, lecz jeszcze nie rozumieją. W tym momencie spadłem na jej usta niczym sokół na swą ofiarę. Szczepiliśmy się w pocałunku niczym w walce między dwojgiem zwierząt, gdzie jedno walczy o życie a drugie o posiłek. Złączyliśmy się w jedno. Świerszcze zaczęły szalenie grać. Ruch, urwane oddechy, spocone ciała, coraz szybciej i szybciej. Świat wirował wokół nas jak na diabelskim młynie. Czas przestał istnieć a światłość eksplodowała nam pod powiekami...

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.