Skocz do zawartości

Adrastea


Rekomendowane odpowiedzi

Nosiłem się z napisaniem tego tekstu od długiego czasu. Będzie to takie moje małe katharsis, czemu małe? Duże już było, dokonane przed sobą samym i ludźmi, których znam i dotknęło ich to co opiszę pośrednio. 

 

Możliwe iż powinien to być mój pierwszy tekst na tym forum, wszak tematyka obejmuje głównie relacje między kobietą, a mężczyzną.

 

Wbrew obiegowej opinii, nie od początków czasu byłem kroczącą wśród zwykłych śmiertelników zajebistością pełną licznych i pięknych, a zarazem wkurwiających otoczenie przymiotów takich jak asertywność, pewność siebie, błyskotliwy intelekt czy elokwencja, o zwykłej prymitywnej przystojności nie warto wspominać, wszak przymioty ciała przemijają z czasem. 

 

Wypadkową wymienionych cech jest własny model postępowania i kodeks, który niejednokrotnie staje się niestrawny dla domorosłych filozofów po przejściach, których przejścia zahamowały we wzroście bądź co gorsza uczyniły maluczkimi. Życiowe gówno powinno stać się nawozem, na którym wyrosło silne i zdrowe drzewo.

 

Z pod mej ręki na ten temat mogła by wyjść cała rozprawa, ale na cóż to? Zasady w życiu są w sumie proste, jedni je rozgryźli inni nie, jeszcze inni błądzą gdzieś pośrodku nadal mając szansę na odnalezienie tego do czego dążą.

 

Można to zrobić na wiele sposobów, wszystkie drogi przez ciemny las prowadzą do tego samego celu, mogą być dłuższe bądź krótsze, mniej lub bardziej wyboiste, jedni dochodzą do celu inni polegną po drodze. Taka już jest wyprawa przez ciemny las jak w "Alicji" Jacka Piekary, taka wyprawa nigdy nie kończy się dobrze, może skończyć się źle, bardzo źle lub tylko trochę źle. 

 

Niektórzy wybrańcy zapewne zauważyli iż skromność nie zalicza się w poczet przymiotów mych, zapewne ta cecha wywołuje wśród maluczkich największy poziom wkurwienia. Jestem nieskromny, jestem próżny przez duże P, lubię grzech, nie obawiam się kary niebios, onanizuję się mentalnie własnym postępowaniem i osiągnięciami.

 

Nie wstydzę się swych wad oraz zalet, cenię je na równi, potrafię przemienić jedne w drugie w zależności od potrzeby. Mogę wynagradzać i karać, naśmiewać się i pouczać, nie muszę obawiać się cudzych osądów, najzwyczajniej posiadam komfort tego iż mogę żyć jak chcę.

 

Dwa etapy mojego życia miały wpływ na to jaki jestem. Pierwszym było moje dzieciństwo i wczesna młodość, wiele ale to bardzo wiele na swej drodze zawdzięczam rodzinie, moi dziadkowie, będący dla mnie niczym mitologiczni herosi, półbogowie kroczący wśród szarej śmiertelnej masy, nauczyli mnie wiele, może nawet zbyt wiele jak dla młodego nie posiadającego gotowości na przyjęcie pewnych prawd absolutnych umysłu.

 

Etap rozwoju wart opisania, ale nie dziś i nie w tym czasie. Niczym nie było by wychowanie i wiedza nabyta w młodości gdyby nie doświadczenie zdobyte w latach późniejszych. Wszak każda istota ludzka ma okresy zwątpienia i nie przyjmuje za pewnik nawet prawd objawionych przez półbogów, szuka wyjątku od reguły, błądzi, usprawiedliwia siebie i innych ignorując pewne typowe ludzkie wady.

 

Skupię się dziś na etapie drugim, czemu zawdzięczam to jaki jestem? Paradoksalnie zawdzięczam to kobietom, wielu kobietom w mniejszym lub większym stopniu, poprzez ich interakcje z moją osobą, zarówno te pozytywne jak i negatywne, skłaniając się bardziej ku tym drugim.

 

Wspominałem kiedyś o niedawno spotkanej pierwszej miłości, która z biegiem lat studenckich rozmyła się i zanikła. Pierwsza miłość, ale nie największa i nie najważniejsza, a może to jest tak iż "każda nowa miłość unieważnia miłości przeszłe i przyszłe", tekst jak z taniej telenoweli, ale jakże prawdziwy.

 

Kilka lat później spotkałem na swej drodze A, była atrakcyjna lecz nie powalała, szczupła, średniego wzrostu, figura proporcjonalna, włosy długie, płomiennie rude. Dziwne gdy teraz o tym myślę nigdy wcześniej ani nigdy później nie podobały mi się rudowłose kobiety. Całość była opatrzona twarzą urodziwą, o delikatnych rysach z lekko zadartym noskiem, nadającym jej wygląd słodkiego dziecka o lekko kapryśnym charakterku. Nie była typową dziesiątką, ale miała w sobie ten zwierzęcy magnetyzm suczki w rui, który tak przyciąga mężczyzn.

 

Spotkaliśmy się przypadkiem, siedziała na ławce czytając nieśpiesznie książkę, nawet sposób jej przewracania stron był niesamowicie zmysłowy. Sam fakt iż młoda kobieta czyta coś innego niż romansidło lub magazyn modowy wzbudziło we mnie zainteresowanie. Atrakcyjna kobieta czytająca "Świat wilka" na dodatek w oryginale pobudziło we mnie narastającą chęć poznania, "cóż za niesamowity przypadek myślałem, czyżbym spostrzegł perłę wśród otaczającego mnie zewsząd gnoju" nagle zapragnąłem usłyszeć jej głos, ciekaw czy będzie pasować do całości. 

 

Podszedłem, przyznam się iż pierwszy raz w życiu onieśmielony, stanąłem obok mając zamiar otworzyć usta, zawahałem się na jedną małą chwilę, w której stanął świat. Uniosła głowę, spojrzała na mnie i odezwała się pierwsza z figlarnym uśmiechem na ustach "Czemu Pan się we mnie tak wpatruje?". Gdy ujrzałem te oczy, zajebiste zielone oczy, w których momentalnie zacząłem tonąć jak w ruchomych piaskach, wiedziałem, czułem instynktownie jak wilk, w którego myśliwy wycelował strzelbę że nie jest dobrze, jednak zamiast odwrócić się i uciekać, odezwałem się.

 

Słowa popłynęły same na początku głos był lekko drżący , a mowa ma chrypliwa, byłem onieśmielony. Rozmawialiśmy, byłem zaintrygowany, zostałem uwiedziony kilkoma słowami i spojrzeniami. Najpierw o książce, później o życiu sam nie wiem kiedy upłynęło dwie godziny. Wymieniliśmy się numerami, rozstaliśmy, nie bez żalu, jak było z nią z perspektywy czasu trudno mi ocenić.

 

Pierwsze dwie noce po spotkaniu spędziłem bezsenne na rozmyślaniach, uczucia , których doświadczałem tak niepowtarzalne, a jednocześnie dla mnie obce. Serce kołatało, umysł nie dawał zasnąć, ciągle miałem jej twarz przed oczyma, przypominałem sobie każde jej słowo, same wspomnienie spijałem jak nektar z jej ust. Czułem lęk przed odrzuceniem, pierwszy raz w życiu obawiałem się iż nie jestem wystarczająco dobry, dla tej boskiej istoty, którą napotkałem na swej drodze.

 

Perspektywa czasu, zmienia wszystko, teraz wiem iż uległem emocjom, znalazłem się na totalnym hormonalnym odlocie, jak ćpun dostający co ranek dawkę ulubionego narkotyku. Wtedy jednak, było inaczej, oczekiwałem z niecierpliwością aż zadzwoni lub zastanawiałem się czy to dobra pora żeby samemu zadzwonić, głupie rozterki jak u zaślepionego nastolatka. Wahałem się zamiast zwyczajnie brać jak wszystko w życiu. Znalazłem się w tym momencie na z góry przegranej pozycji.

 

Dnia trzeciego zebrałem w sobie dość odwagi aby zadzwonić. Miłe zaskoczenie iż jej głos brzmiał równie dobrze przez telefon jak i na żywo. Zaprosiłem ją na kolację, nie odmówiła. Zjedliśmy w niewielkiej przytulnej restauracji, były świece, było wino, było wspaniale, romantycznie i prozaicznie jak z taniego romansidła.

Udaliśmy się do mnie seksu nie było, cała noc rozmowy o książkach o życiu, czułem że tonę coraz bardziej i głębiej już się nie wyrwę i te zielone oczy mające nade mną władzę.  

 

Gdy wychodziła nad ranem dostałem słodki pocałunek na dobranoc, wtedy byłem już jej. Mentalna klamka zapadła, zostałem osaczony i upolowany, a najzabawniejsze w tym wszystkim było to iż ta sytuacja ani mnie już nie przerażała, ani nie budziła mego buntu wręcz przeciwnie czułem falę szczęścia i samozadowolenia. 

 

Rozpoczęło się najbardziej zakręcone jedenaście tygodni mojego życia. Wspólne wypady na koncerty, teatru, wieczorki literackie, opery. Niektórych z tych rozrywek nie trawię lecz przy niej i dla niej nabierały nowego smaku.  Stałem się lepszy we wszystkim co robiłem, miałem niesamowitą moc, źródłem tej mocy była ona moja Adrasteia. Moje wydatki wzrosły kilkukrotnie, nie przejmowałem się tym wszak czym jest pieniądz wobec prawdziwego uczucia.

 

Noce nad jeziorem, wspólne wpatrywanie się w gwiazdy. Seks, wspaniały, wszak z idealną kobietą nie mógł być inny, wybaczcie mi bracia tą autoironię. Delikatna skóra, wspaniały zapach, mogłem smakować każdy centymetr jej ciała. Szeptałem do ucha że ją kocham, że jest jedyną na całe życie, że wszystko dla niej.

Ona też szeptała, również obiecywała wiele jednak "na zawsze" w jej przypadku okazało się nad wyraz krótkie. Do tego wszystkiego śpiewała, pięknie śpiewała, wtedy byłem przekonany że będzie śpiewać tylko dla mnie i do końca naszych wspólnych dni.

 

Nadszedł ten dzień, w którym mnie zabiła. Zadzwoniła, mówiąc iż musimy pilnie porozmawiać, wtedy pomyślałem iż jest w ciąży, co ciekawe absolutnie mi to nie przeszkadzało. Nalegała na spotkanie w mieście,spotkaliśmy się w tym samym lokalu gdzie byliśmy na pierwszej randce.

 

Powiedziała "Słuchaj Adam muszę ci coś powiedzieć, mój narzeczony za trzy dni wraca z Włoch za kilka tygodni ślub, później wyjedziemy" jej zielone oczy wpatrywały się we mnie "Chyba nie myślałeś że to będzie trwało wiecznie?". Zabiła mnie, umarłem, straciłem oddech i czucie, nie byłem w stanie wydusić nawet słowa, ani gniew, ani złość ogarnął mnie paraliż. Wyszła, później widziałem ją już tylko raz  trzy tygodnie później gdy wsiadała do autobusu, też mnie widziała posłała uśmiech jak kiedyś i wsiadła.

 

Umierałem codziennie przez kolejne 6 miesięcy, problemy ze snem, narastające poczucie krzywdy, spadek własnej wartości.

Niby funkcjonowałem w społeczeństwie praca, trening, to drugie chyba tylko dla tego iż zawsze zachodził po mnie jakiś kumpel.

Resztki ćwiczonej latami samodyscypliny uchroniły mnie przed pogrążeniem się w alkoholu, zamiast tego zatapiałem się w mroczne rejony własnego umysłu.

Mój poziom agresji wzrósł kilkukrotnie, jak wiem z późniejszych relacji kolegów i przyjaciół, byłem tak podminowany że niektórzy bali się przy mnie cokolwiek powiedzieć lub popełnić jakąś niezręczność.

 

Po pół roku zacząłem brać się w garść, stosując metodę klin klinem. Dużo seksu z dużą ilością całkowicie przypadkowych partnerek, totalne dogłębne wyjebanie na ich potrzeby emocjonalne, traktowałem jak przysłowiowe worki na spermę. 

 

Po około roku od rozstania zacząłem się interesować psychiką kobiet, na początek przypominałem sobie wszystkie mądrości, które porzuciłem,a przekazano mi w latach młodzieńczych w środowisku rodzinnym. Później zacząłem czytać, nie wystarczało, zacząłem pilnie obserwować swoje otoczenie i rozmawiać z ludźmi o ich doświadczeniach.

 

Obraz, który się wyłonił był bardzo nieładny. Przepełniała mnie złość i frustracja, jak każdą ofiarę manipulacji. Pamięć o A dalej była żywa i wywoływała ból.

 

Mijał czas, mijały lata, przebiłem 30 kę, było kilaka kobiet w dłuższych relacjach, więcej niż kilka w relacjach krótkich. Zawsze obserwowany schemat się powtarzał.

Skupiłem się na sobie i swoich potrzebach, na tym czego ja chcę, potrzebuję, pragnę osiągnąć. Kobiety stały się dla mnie jak cukierek, przyjemny w smaku , dający chwilową rozkosz ale przy nadmiarze niszczący zdrowie.

 

Pewnego poranka wstałem z łóżka popatrzyłem w lustro i zacząłem się śmiać, całe cierpienie odeszło. Doznałem olśnienia, doświadczyłem wyższej interwencji, stałem się tym kim jestem dziś. Powstałem z popiołów lecz nie jak feniks tylko jak nowo narodzony Bóg.

 

Jestem jaki jestem, kroczę do przodu wyznaczoną przez siebie ścieżką, gardzę gierkami kobiet, gardzę misiami, którzy im służą bez cienia refleksji i szansy na wyrwanie się z zaklętego koła. Biali rycerze napełniają mnie odrazą.

 

Wzbudzam uwielbienie , zazdrość, zawiść, kobiety biorę jakie są, niestety one najczęściej nie potrafią mnie znieść jakim mnie uczyniły.

 

Będę się bawił, karał i nagradzał, pouczał i ganił, będę grzeszył ponad wszelką miarę.

 

Jestem jak kot z Cheshire, stałem się bardzo kapryśnym Bogiem, który zamiast zstąpić z niebios, wybił się z rynsztoku ponad szarą tłuszczę i idzie dalej bez żalu pojawiając się tam gdzie się go nie spodziewają, raz jako mesjasz, raz jako plaga. 

 

Można mnie zaakceptować, czcić, nienawidzić, zazdrościć tylko......................... czy mnie to obchodzi?

  • Like 19
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Moj narzeczony za trzy wraca z Włoch, potem ślub"

Powiedzcie mi bracia, jak one potrafią ze sobą wytrzymać? Przecież ona będzie żyć w kłamstwie przez tyle lat. Ja bym chyba nie mógł tak :D

 

Współczuję ludziom, którzy ufają kobietom i wiążą się z nimi na stałe. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Bracie Janie - oceniam z perspektywy czasu raczej jego jako lepszą gałąź, tyle że długi czas pracował poza granicami 9związek na odległość), a ja najprawdopodobniej byłem wtedy najlepszą dostępną opcją na wszelki wypadek gdyby gość nie wrócił po nią, miała by dobrze rokujący "zapas"

 

@hawk - nie miałem więcej i nie szukałem kontaktu, miałem "złamane serce" ale nie byłem desperatem, byłem tak rozjechany że nawet nie pomyślałem o odegraniu się, ani tym bardziej ratowaniu z opresji obcego sobie gościa

 

@Thewitcher - konstrukt psychiczny kobiet, relatywizują własne postępki (kraina tysiąca i jednej wymówki)

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po lekturze tego postu mam mieszane uczucia, z jednej strony wypadało by zapomnieć o tej kobiecie definitywnie, skasować ją z pamięci, z drugiej strony należało by spotkać się z jej facetem i uświadomić go, żeby nie wszedł na minę.

Odniosę się do uświadamiania. 

 

Jeżeli temat nie dotyczy naprawdę dobrego kumpla/przyjaciela, a ja nie posiadam żadnych namacalnych dowodów, to moim zdaniem nie ma sensu. Po pierwsze koleś może nam nie uwierzyć na słowo i uznać ewentualne sms-y/listę połączeń za spreparowane. Bo bywa i tak. A po drugie nawet, jeżeli uda nam się go przekonać i "uratować", to strach pomyśleć do czego może posunąć się kobieta, która straciła dobrą partię. Próba zemsty, szantaże. Może się zakończyć różnie.

 

To nie tylko kwestia moralności, ale i chłodnej kalkulacji. Czasem lepiej odpuścić, oszczędzając dobre imię, pieniądze, nerwy i przede wszystkim - czas. 

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Bracie Janie - oceniam z perspektywy czasu raczej jego jako lepszą gałąź, tyle że długi czas pracował poza granicami 9związek na odległość), a ja najprawdopodobniej byłem wtedy najlepszą dostępną opcją na wszelki wypadek gdyby gość nie wrócił po nią, miała by dobrze rokujący "zapas"

 

@hawk - nie miałem więcej i nie szukałem kontaktu, miałem "złamane serce" ale nie byłem desperatem, byłem tak rozjechany że nawet nie pomyślałem o odegraniu się, ani tym bardziej ratowaniu z opresji obcego sobie gościa

 

@Thewitcher - konstrukt psychiczny kobiet, relatywizują własne postępki (kraina tysiąca i jednej wymówki)

 

W sumie to mi się wydaje, że laska była nieżle pojebana i z jej gałężi to dałoby się całe drzewo zmontować. "Zakochana" kobieta potrafi być niesamowita. 

Przepraszam za sarkazm, ale wydaje mi się red, że opatrzność czuwała nad Tobą. Panienka była wirtuozem- manipulatorem. Makabra. 

 

Taka cwaniara potrafi wywołać u swojej bezbronnej ofiary nieodwracalne zmiany w mózgu. Red- nie jesteś wyjątkiem. Miłośniczek wielu gałęzi jest całkiem sporo.

One powinny choinki sprzedawać!  Parę lat temu ja i dwóch moich serdecznych kumpli wracaliśmy taryfą z imprezy. Nie byliśmy zbyt pijani. Mięliśmy w żyłach góra po 0,7 i  parę piw. Kumpel poinformował na  libacji alkoholowej, z której wracaliśmy, ze się będzie żenić(!?) z niejaką Kaśką słynącą w naszym środowisku z rokendrolowego trybu życia. Żal nam było chłopa, bo to przyjaciel, jeszcze z piaskownicy. Kolega w taksówce postanowił przeprowadzić akcję ratunkową. Byłem świadkiem następującego, krótkiego dialogu:

 

- Sławek! Nie żeń się! Kaśka to kurwa. Ja ją pierdoliłem w zeszłym roku! Pół Gdyni ją pierdoliło! ( jestem z 3city).  Nie marnuj sobie życia!

- Spierdalaj, ona nie jest taka. 

 

A potem żyli długo i szczęśliwie. Tak działają na zakochanych facetów ostrzeżenia, gdy ich dopadnie tzw. prawdziwa miłość, która ma niejedno imię.

Pierwszy raz zobaczyłem z bliska romantyczną, prawdziwą miłość, jakże piękną! Red i jego historia, to drugi przypadek tego gówna.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zagłębisz się w forum, tutaj takich i znacznie gorszych historii jest wiele. Często z małżeństwem i dziećmi w tle.

 

Nadmienię jedynie iż po tylu latach nie wzrusza już mnie to, emocje wygasły.

 

Wręcz jestem wdzięczny za cenną lekcję życia.

 

Jak doszedłem do siebie dostałem większego power up niż gdy byłem zalofciany.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

Ona też szeptała, również obiecywała wiele jednak "na zawsze" w jej przypadku okazało się nad wyraz krótkie. 

 

Wyniki prywatnych badań na reprezentatywnej grupie kobiet, pokazują że "zawsze" to jednostka czasu odpowiadająca w przybliżeniu 6 miesiącom. Wartość może wahać się w zależności od kulturowych i biologicznych uwarunkowań.

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Moj narzeczony za trzy wraca z Włoch, potem ślub"

Powiedzcie mi bracia, jak one potrafią ze sobą wytrzymać? Przecież ona będzie żyć w kłamstwie przez tyle lat. Ja bym chyba nie mógł tak :D

 

Przecież ona nie jest winna tylko narzeczony który wyjechał zagranicę i ją samiutką zostawił na pastwę losu, a ona czuła się taka samotna i usychała z tej samotności i wtedy pojawił się red :D:P:lol:   

i on też jest winien, bo tak jej zakręcił w głowie i dupie, że zupełnie  nie wiedziała co robi...

  • Like 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.