Skocz do zawartości

Rekomendowane odpowiedzi

Czołem kamraci.

 
Chciałbym poznać Waszą opinię na pewien temat. 
 
Kilka różnych grup naukowych, w badaniach psychologiczno socjologicznych na parach damsko-męskich (w tym małżeńskich) wykazało tezę, że im bardziej idealizujemy partnera, tym czujemy się bardziej usatysfakcjonowani ze związku oraz mamy dużo większą szansę na to by związek dłużej przetrwał i więcej dobrego przyniósł. Jesteśmy wtedy bardziej wdzięczni i wyrozumiali, a odrealnienie/idealizowanie partnera pozwala nam niejako "wbrew rozsądkowi chwili", żyć długo z jego wadami, ułatwia wybaczać czy wręcz nie widzieć błędów oraz przede wszystkim pozwala czerpać ogromną dawkę pozytywnych emocji i satysfakcję ze związku. Innymi słowy nawet jeśli jest to częściowo nieświadome (często, przynajmniej na początku, na dopingu naturalnej burzy chemicznej w organizmie), częściowo świadome (wola bycia z drugim człowiekiem, wspólne dzieci, bezpieczeństwo emocjonalne lub finansowe, sposób na samotność etc.etc.) oszukiwanie siebie to póki trwa i zakładając szczerą chęć długotrwałej relacji z tym człowiekiem wychodzi nam to jakoś na dobre. Proszę na potrzeby tej dyskusji załóżmy, że te naukowe tezy są słuszne, akurat moje osobiste obserwacje zdają się to potwierdzać - mam 36 lat i kilka bardzo różnych i bardzo poważnych związków za sobą.
 
Z drugiej strony trudno nie zgodzić się z Markiem, że pewnego rodzaju okazywanie słabości (emocjonalnej, psychicznej, fizycznej, wydaje się, że również, w tym również sygnały, że jesteśmy "ślepi" na błędy i wady) jest czynnikiem nieświadomie odstraszającym kobiety, niezależnie od ich światopoglądu. Utrzymywanie własnej pewności siebie, psychiczna (i czasem fizyczna) dominacja oraz pewnego rodzaju zazdrość, realne widmo utraty, również pewien rodzaj permanentnego konfliktu (tj. brak u niej pełnej strefy komfortu) u kobiety powodują, że jest w relację emocjonalnie silniej zaangażowana, lojalna no i generalnie bardziej zadowolona, a sex faktycznie często wtedy smakuje obu stronom lepiej (nie jest to deterministyczną regułą, bo odczuwanie satysfakcji zależy od zbyt wielu chwilowych czynników i cech osobowych, ale osobiście ja również oceniam, że nie wchodząc w szczegóły, to częściej pomaga).
 
Teraz chciałbym poznać opinię innych na temat tego czy da się obie powyższe sprawy jakoś pogodzić. W moim subiektywnym doświadczeniu i pojmowaniu tego z perspektywy czasu, jeśli idealizowałem to automatycznie pokazywałem, że jestem "słabszy". Jeśli podchodziłem bardziej realistycznie i krytycznie to czułem się pod pewnym względem mniej usatysfakcjonowany całą relacją, bo częściej wchodziłem w niechciane konflikty (i częściej musiałem pokazywać niezadowolenie), ponieważ ciężej mi było zaakceptować wady i wybaczyć błędy oraz czerpałem mniejszą satysfakcję ze wspólnego spędzania czasu. Oczywiście prowadziło to też do sytuacji, w których np. z premedytacją "nie dawałem z siebie zbyt wiele". A generalnie "nie dawanie" i brak "hojności" w związku również (według naukowców) czyni nas mniej zadowolonymi i zwiększa prawdopodobieństwo rychłego zakończenia relacji.
 
Pozdrawiam.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jasne, będzie potencjalnie bardziej bolało. Jednak, jeśli to możliwe, to proszę nie koncentrujmy się raczej na zagrożeniu potencjalnym rozstaniem. 

 

Bardzo chciałbym poznać Waszą opinię na powyższe sprawy w relacji z kobietą, a może również przybliżyć się do odpowiedzi czy można jakoś pogodzić te dwie sprawy.

Co do badań to polecam google, łatwo znaleźć. Nie jestem żadnym specem ani recenzentem wiarygodności tych treści naukowych dlatego nie dawałem jakiś konkretnych linków.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na wstępie chciałbym zaznaczyć że to czego doświadczasz felix, jest normalne i zdarza się chęć nagłego powrotu do starych wyobrażeń o związkach. Sam długo walczę z takimi jazdami i mi często takie wątpliwości się zdarzają. 

 

Jak dla mnie nie da się tych rzeczy w 100% pogodzić. Można znaleźć złoty środek dla siebie, ale tak na perfect nie da się. Nie te czasy.

Organizm kobiety jest przystosowany do pozyskania jak najlepszego materiału genetycznego, więc tak długo jak w jej otoczeniu znajduje się samiec otagowany jako lepszy od niej, będzie do niego ciągnęła czy tego chce czy nie. Chyba nie muszę wspominać że robi się przy tym syfu co niemiara, kiedy kobiałka jest np. w tym czasie z innym samcem. 

 

Kiedyś to jeszcze miało sens, jak powiedzmy w małej wiosce kobieta nie miała zbyt dużego wyboru i wybierała najlepszego samca z dostępnych i koniec końców była zadowolona.

Dzisiaj, nie dość że wpycha się dziewczynom, że mogą znaleźć swojego uber-księcia (samca o wartości pizdyliard razy większej niż przeciętnej samicy) to jeszcze mają do wyboru większą pulę samców, co powoduje że masz przejebane jeżeli znajdujesz się poniżej albo na przeciętnej ,a multum cipek jeżeli twoje SMV (sex martekplace value - polecam wyguglować jak ktoś ni wie o co biega) jest, powiedzmy o co najmniej 2 punkciki większe od SMV kobiet które cię pociągają.

Dochodzi jeszcze opcja podniesienia własnego SMV, ale wtedy czar kompletnie pryska, bo zauważasz jak prymitywne są kobiety i tak zwana "miłość" i "oddanie" to towary, iluzje, którymi samica płaci za twój czas i energię. Z tym ,że w sferze emocji nie różnicy pomiędzy prawdą a fałszem, dlatego felix nadal ciągnie cię do "oszukiwania samego siebie"

 

TL;DR  

Jeżeli masz ładny ryj i tony hajsu to wyciągniesz nawet w dzisiejszych czasach, chociaż ryzyko że samica spotka lepszego zawsze jest.

Jak nie, to musisz wybierać pomiędzy zakłamaniem i komfortem, a szacunkiem wobec siebie. 

 

Witamy w prawdziwym świecie. Brutalnym, ale pewnym, stabilnym.

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tyle, że to nie mój "stary pogląd" na związki. Raczej rozważania na temat ewentualnej najnowszej dobudówki w nowej, lepszej architekturze :).

 

Generalnie, raczej nie ma o zaprzeczać, że ze związku z kobietą można czerpać wiele pozytywnego i jednocześnie jest to niegłupi pomysł na życie o ile nie wyjdzie się z tego jak Zabłocki na mydle, a jeśli jednocześnie można zminimalizować problemy prowadzące do rozstania i zmaksymalizować potencjalne korzyści to gra jest warta zachodu. Pewnie dlatego to taki wdzięczny temat :).

 

Nie jestem pewien czy idealizowanie partnera (z obydwu stron) jest "zakłamaniem i komfortem", które jest w opozycji do szacunku do samego siebie.

Szanuję siebie, więc chce dla siebie dobrze, więc chcę czuć się dobrze, stąd patrzę na świat przez takie okulary by mi było dobrze (zawsze przez jakieś patrzysz nie ma prawd absolutnych, nawet fizyka jest tylko modelem opisu wszechświata ;) ).

 

Z drugiej strony, napisałem to właśnie dlatego, że mi raczej nie za bardzo wychodziło godzenie tych dwóch rzeczy, j.w. jeśli idealizowałem to automatycznie pokazywałem słabość (albo mi się tylko tak wydawało, tak czy inaczej ostatnio szybko oblatywał mnie swego rodzaju strach przed takim idealizowaniem i uciekałem i wcale nie jestem przekonany, że robiłem słusznie), jeśli natomiast patrzyłem racjonalnie to sprawiałem sobie mnóstwo kłopotów, nieprzyjemności i zabierałem sobie mnóstwo "frajdy" z samej relacji.

 

ps. co do extasy i prozacu :), no jest w naszym pięknym kraju, delikatnie rzecz ujmując, czasem dość abstrakcyjnie :)), ale tu akurat lepiej po prostu nie przejmować się tym zbytnio .... już nie mówiąc, że czasem nawet i tona prozacu niewiele pomoże :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie jestem pewien czy idealizowanie partnera (z obydwu stron) jest "zakłamaniem i komfortem", które jest w opozycji do szacunku do samego siebie.

 

 

Tak właśnie jest.

Próbując kogoś idealizować, instalujesz w sobie nieprawdziwe przekonanie o tej osobie. Później prawdziwe oblicze bierze górę i wszystko się sypie jak domek z kart.

Jeśli chodzi o relacje z kobietami - żadnych sentymentów. Tylko konkrety i branie życia takiego, jakim jest, a nie jakim chcielibyśmy, żeby było. 

 

To tak, jakby próbować sobie wkręcić, że rozlatujący się zardzewiały samochód jest tak naprawdę dobry i niezawodny. A potem coś trzaśnie w środku trasy i pozostaje tylko laweta oraz niesmak ,,czemu go nie wymieniłem na nowszy?/czemu ja próbowałem wierzyć, że nie będzie problemów?''. Porównanie może zbyt przyziemne, ale chyba trafne. 

 

Warto pamiętać, że kobiety nie mają takich sentymentów. Sprawiają takie wrażenie, jeśli partner może im coś dać, czego one potrzebują. Nie mają sentymentów odnośnie 'dobrych chłopców', więc dlaczego wynosić je na piedestał i udawać, że jest cudownie, skoro nie jest?

  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tu chyba nie chodzi o mienie sentymentów. Pociągnijmy sprawę z tym samochodem :). Jeśli bym chciał porównać związek z kobietą do jazdy samochodem to wolałbym nie myśleć w kontekście żadnej trasy do jakiegoś celu, ani tym bardziej wyścigu, tylko o przyjemności z samej jazdy. I jeśli tylko nie przeszkadzają nam co jakiś czas postoje (bo idealizujemy) to po prostu cieszmy się z samej jazdy.

 

Zgodzę się, że są relacje w których to kobieta jest perfidnie wyrachowana, chciwa etc., ale z drugiej strony chcę na nowo uwierzyć, że to przecież człowiek, w tym wypadku samochód :D, (a ludzie są jednak bardzo różni) i jeśli mu też zależy głównie na przyjemności ze wspólnej jazdy i on przymknie oko, że nie wymieniałem mu oleju od dwóch lat, mam syf na siedzeniach jak diabli i znęcam się nad skrzynią biegów oraz spowodowałem kilka stłuczek z innymi pojazdami :), innymi słowy jeśli druga strona również idealizuje (te badania były robione w obie strony) to wtedy trzyma się to kupy.

 

Żebym był dobrze zrozumiany, mówiąc, że ludzie są różni, nie neguję różnic pomiędzy kobietami i mężczyznami, genetycznych i kulturowych uwarunkowań oraz społecznych presji. Nie neguję też problemu z współczesnymi kobietami, a tym bardziej ogromnej wartości naszego forum etc. Kobiety jednak to też ludzie, a mężczyźni też często są chciwi i mają złą wolę.

 

Ciekawi mnie czy Waszym zdaniem jest możliwe pewne idealizowanie (by czerpać więcej pozytywów) przy jednoczesnym nie pokazywaniu słabości lub inaczej czy można być dominującym, pokazującym siłę etc. i jednocześnie idealizować i być "hojnym" (nie chodzi mi o finanse). 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z tą "hojnością" to ciekawy motyw. Ostatnio doszedłem do wniosku, że jak się nie "powalczy", czyli nie da trochę emocji "na kreskę", to później najprawdopodobniej nie ma się czystego sumienia kończąc z wiązek, jeśli sprawy się już zbyt mocna pojebią. Nie ma tego spokoju ducha że: "robiłem wszystko co mogłem, byłem dobry, czuły, wyrozumiały, cierpliwy, próbowałem tę relację ogrzać i naprawić - nie udało się, nie doceniła - trudno - więcej z siebie emocjonalnie dać nie mogłem - nara". Oczywiście przy założeniu że dziewczyna wartościowa, nie kolejna instagramowa tępa dupa wyłącznie do dymania.

A temat ogólnie ciekawy. Nie odpowiem bo sam mam trochę burdel w głowie i żyję na granicy lekkiego idealizowanie i lekkiego demonizowania, nie wiem jaka jest rzeczywistość. Myslę że to się tyczy nie tylko relacji, a ogólnie wszystkiego. Np. można nasze czasy rozpatrywać jako chujowe, gdzie ludzie zamieniają się w social-media zombie i mają prane mózgi każdego dnia, a można też zobaczyć tysiące możliwości i zalet.

Wypośrodkowanie jest trudne. Prawda jest taka, że można zastosować dwójmyślenie. Czyli myśleć jednocześnie na te dwa pozornie rozbieżne sposoby, równolegle. Ja to chyba robię. 

Edytowane przez Tamten Pan
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

Czołem kamraci.

 
Chciałbym poznać Waszą opinię na pewien temat. 
 
Kilka różnych grup naukowych, w badaniach psychologiczno socjologicznych na parach damsko-męskich (w tym małżeńskich) wykazało tezę, że im bardziej idealizujemy partnera, tym czujemy się bardziej usatysfakcjonowani ze związku oraz mamy dużo większą szansę na to by związek dłużej przetrwał i więcej dobrego przyniósł. Jesteśmy wtedy bardziej wdzięczni i wyrozumiali, a odrealnienie/idealizowanie partnera pozwala nam niejako "wbrew rozsądkowi chwili", żyć długo z jego wadami, ułatwia wybaczać czy wręcz nie widzieć błędów oraz przede wszystkim pozwala czerpać ogromną dawkę pozytywnych emocji i satysfakcję ze związku. Innymi słowy nawet jeśli jest to częściowo nieświadome (często, przynajmniej na początku, na dopingu naturalnej burzy chemicznej w organizmie), częściowo świadome (wola bycia z drugim człowiekiem, wspólne dzieci, bezpieczeństwo emocjonalne lub finansowe, sposób na samotność etc.etc.) oszukiwanie siebie to póki trwa i zakładając szczerą chęć długotrwałej relacji z tym człowiekiem wychodzi nam to jakoś na dobre. Proszę na potrzeby tej dyskusji załóżmy, że te naukowe tezy są słuszne, akurat moje osobiste obserwacje zdają się to potwierdzać - mam 36 lat i kilka bardzo różnych i bardzo poważnych związków za sobą.

 

Tak to prawda.ale trwa to z jakies 2 tyg przy ogromnym zauroczeniu.Potem haj opada i zaczynaja sie pierwsze zgrzyty u niej jak i u niego(a raczej przebłyski swiadomosci i kalkulacji "czy oby na pewno" )Badania Wisniewskiego tez sa błednie interpretowane,podobno chemia miłosci trwa do od 2 do 4 lat potem nastepuje nuda albo rozpad zwiazku.tylko ze nie uwzglednia sie tego ze to sa fazy oraz opisuje sie standardowe zwiazki gdzie juz po chwili beret wieje nudą, Oraz te osoby sa z przecietna nie rozbudowana wiedza na temat relacji miedzy ludzkich oraz zwiazków.

Żadna literatura nie opisuje procesu szczesliwego zwiazku a sam Wisniewski wyjasniając to od strony chemicznej mówi że receptory(jakies tam kurwa mac%-) )odpowiedzialne za haj emocjonalny sa zblizone do receptorów czułych na heroine i amfe.Czyli rzecz biorac dosłownie.wieje chujem w twoim zwiazku?zajeb kreche w nos albo przygrzej blache%-)

historia zna takie przypadki zwiazków%-)

Oczywiscie jako parapsychopatolog moge opisać procesy zachodzace w kopułkach ludzi w szczesliwym zwiazku.w wielkim uogólnieniu to wspólny cel.wspólne zainteresowania i współpraca.oraz swiadomość i trudna sztuka rozmowy w zwiazku%-)

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chyba ten cytat jest najlepsza odpowiedzia do twojego pytania i ogólnie okresla całe badanie



"Sandra Murray z Uniwersytetu Buffalo twierdzi, że ludzie bardzo łatwo zmieniają pewne definicje, by dopasować je do pożądanego obrazu siebie. Na przykład ktoś może sądzić, że jest bardzo dobrym kierowcą - pomimo wielu mandatów za przekroczenie prędkości - jeśli nigdy nie miał wypadku samochodowego. W ten sam sposób możemy zmieniać definicję atrakcyjności, kreatywności, czułości, itd., gdy chcemy wierzyć, że nasz partner jest do nas idealnie dopasowany."

Chuj ze tydzień bez afery jest tygodniem straconym ale moja kobieta jest swietna.a ona a chuj ze chleje i mogłam wyjsc za szejka z dubaju ale mój małż przynajmniej dobrze rucha.

przeciez nikt ci nie powie ze jest chujnia i 5 metrów mułu.kazdy napisze piekna bajeczke wybielajacą.a relacje w tych zwiazkach w porównaniu do ankiety moga byc całkiem inne.

dochodzi do tego kwestia zaślepienia z braku laku itd.

Pokazywanie siły w zwiazku uhuhu moja ulubiona działka.gry i zabawy zwiazkowe%-)jezeli baba ma taka sama energie jak ty to zwiazek za chuj nie przetrwa bo...2 te same energie nie potrafia istniec.zawsze sa spiecia.nawet jezeli to zwiazek 2 flegmatyków siedzących na kanapie przed tv.

kazdy musi znac swoje miejsce i zawsze jest osoba prowadzaca i wykonujaca.jak jest współpraca to czasem sie to zmienia w róznych kwestiach ale i tak to wyglada jak ming i jang

cos nie pasuje w zwiazku?to sie gada otym.a nie zasada.kochanie co sie stało?nic albo domysl sie.a ona cos odjebie to on to przemilczy.a lala na to.czyli nic sie nie stało moge odpierdalac dalej

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witaj imienniku! ;)

 

Kilka różnych grup naukowych, w badaniach psychologiczno socjologicznych na parach damsko-męskich (w tym małżeńskich) wykazało tezę, że im bardziej idealizujemy partnera, tym czujemy się bardziej usatysfakcjonowani ze związku oraz mamy dużo większą szansę na to by związek dłużej przetrwał i więcej dobrego przyniósł. Jesteśmy wtedy bardziej wdzięczni i wyrozumiali, a odrealnienie/idealizowanie partnera pozwala nam niejako "wbrew rozsądkowi chwili", żyć długo z jego wadami, ułatwia wybaczać czy wręcz nie widzieć błędów oraz przede wszystkim pozwala czerpać ogromną dawkę pozytywnych emocji i satysfakcję ze związku. Innymi słowy nawet jeśli jest to częściowo nieświadome (często, przynajmniej na początku, na dopingu naturalnej burzy chemicznej w organizmie), częściowo świadome (wola bycia z drugim człowiekiem, wspólne dzieci, bezpieczeństwo emocjonalne lub finansowe, sposób na samotność etc.etc.) oszukiwanie siebie to póki trwa i zakładając szczerą chęć długotrwałej relacji z tym człowiekiem wychodzi nam to jakoś na dobre. Proszę na potrzeby tej dyskusji załóżmy, że te naukowe tezy są słuszne, akurat moje osobiste obserwacje zdają się to potwierdzać - mam 36 lat i kilka bardzo różnych i bardzo poważnych związków za sobą.

 

Teoretycznie byłbym w stanie z tym wywodem się zgodzić - jeśli poziom idealizacji byłby constans równy obustronnie, bądź wyższy ze stony kobiety.

Praktycznie, szczególnie kiedy w związku jest jedno lub więcej dzieci, jest to niemożliwe, dlatego zgodzę się z tą kwestią Pikacza:

 

Oczywiscie jako parapsychopatolog moge opisać procesy zachodzace w kopułkach ludzi w szczesliwym zwiazku.w wielkim uogólnieniu to wspólny cel.wspólne zainteresowania i współpraca.oraz swiadomość i trudna sztuka rozmowy w zwiazku%-)

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.