Skocz do zawartości

Prawo popytu i podaży, czyli dlaczego wolny rynek jest potrzebny


Enemy

Rekomendowane odpowiedzi

Prawo popytu i podaży – podstawowe i najważniejsze prawo ekonomiczne, którego uczą już w gimnazjach na lekcjach WOS-u. Jednak ponieważ w edukacji stawia się na bezrefleksyjne nauczanie regułkowe, tak naprawdę wielu ludzi kompletnie nie rozumie działania tego mechanizmu. Świadczy o tym chociażby powszechne niezrozumienie dla szkodliwości płacy minimalnej, powielanie staro keynesowskich mitów typu „konsumpcja napędza gospodarkę”, czy brak wiedzy na temat przyczyn kryzysów gospodarczych.

 

Zacznijmy od tego że ludzie często właściwie nie rozumują czym w ogóle jest popyt, a czym podaż. Stąd np. powtarzanie jak w mantrze „popyt kreuje podaż”. Ludzie nawet nie wiedzą że to założenie Keynesa, czyli ekonomisty, którego poglądy padły już dobre 40 lat temu. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie, o czym pisał już Jean-Baptiste Say na początku XIX wieku formułując prawo rynków Saya. To podaż stwarza swój własny popyt. Dziwne? Ludzie którzy tego nie rozumieją mylą popyt z potrzebą, przytaczając przykłady typu, „żeby produkować telewizory, wpierw ktoś musi chcieć je kupić”. 

 

Tymczasem ludzkie potrzeby istnieją zawsze, ale to nie jest popyt. Bo popyt to jest ilość dobra, jaką kupujący są skłonni kupić za daną cenę. A podaż to liczba dobra jaką sprzedawcy są skłonni za daną cenę zaoferować. Taka ilość dobra wpierw musi powstać. Dlatego wpierw musi zaistnieć proces produkcji. Popyt i podaż to dwie strony tego samego medalu w procesie wymiany. Np. jak ktoś wymienia worek ziemniaków za worek buraków, to dla jednej osoby buraki są popytem, a ziemniaki podażą, natomiast dla drugiej strony jest na odwrót, to ziemniaki są popytem, a buraki podażą. Żeby więc mógł powstać popyt buraków, wpierw musiała powstać podaż ziemniaków. Jeśli pierwsza osoba nie wyhodowały ziemniaków, nie miałaby nic na wymienienie się. W ten sposób produkcja stwarza popyt. W małych miastach produkcja jest mała, więc i możliwości tworzenia popytu są małe, dlatego te obszary są biedniejsze od miast większych, co najlepiej obrazuje działanie prawo rynków Saya.

 

Popyt i podaż w gospodarce dążą do wyrównania, ustalając cenę równowagi rynkowej. Można to graficznie zobrazować w postacie krzywej popytu i podaży:

 

9xpYKce.jpg

 

Gdy popyt jest większy od podaży cena równowagi idzie w górę, gdy to podaż jest większa, cena spada.

 

Gdy mamy wolny rynek, mamy równowagę i najlepszą możliwie alokację zasobów, najszybszy rozwój gospodarki itd. Tymczasem interwencja państwa prowadzi do różnorodnych patologii.

 

Przykładem takiej patologii jest sztuczne pobudzanie konsumpcji przez państwo, czyli wzrost konsumpcji bez uprzedniego wzrostu produkcji. Pan ekonomista w TV wyznający bożka inflacji (za co banksterka i finansjera sowicie go wynagradza) tłumaczy widzom, że popyt wewnętrzny nakręci gospodarkę. Jeszcze lepiej powiedzieć „zagregowany popyt wewnętrzny”. Tak brzmi bardziej mądrze. Co prawda widz nie wie co to jest, ale brzmi to tak naukowo i fajnie. 

 

Tymczasem wzrost konsumpcji, przy braku wzrostu produkcji jedyne co nakręca to inflacja. Wzrasta popyt na dobra konsumpcyjne, ale i ich podaż nie wzrosła. Przewaga popytu nad podażą skutkuje wzrostem ceny równowagi rynkowej tych dóbr. Najbardziej ekstremalnym przykładem jest drukowanie pieniędzy na masową skalę. Wówczas wzrost podaży pieniądza, przy braku wzrostu popytu na pieniądz powoduje spadek jego siły nabywczej, jest warty mniej względem innych towarów na rynku. W dodatku pobudzenie konsumpcji, w pierwszej chwili wydające się fajne, skutkuje nieuchronnie kosmicznym wzrostem cen. Historycznymi przykładami takich anomalii były np. Niemcy po I wojnie światowej, Węgry po II wojnie światowej, czy niedawno Zimbabwe.  

 

Kolejną patologią jest zjawisko tzw. nadpopytu. Dzieje się tak na skutek ustanowienia przez rząd tzw. ceny maksymalnej. Oczywiście jeśli cena maksymalna jest ustalona powyżej ceny rynkowej, nie wywołuje to żadnego efektu. Ale jeśli rząd ustanowi ją poniżej ceny równowagi, występuje nadpopyt. A więc sytuacja, w której nadmiar popytu nie może się zrównoważyć z podażą. Niskie ceny, poniżej rynkowego poziomu to strata dla sprzedawców, ale pomimo iż mają masę klientów, nie mogą podwyższyć cen, gdyż prawo tego zabrania. W efekcie nie opłaca im się produkcja dóbr. Efektem są puste półki w sklepach i gigantyczne kolejki klientów. Obrazek znany we wszystkich gospodarkach socjalistycznych, czy to PRL, ZSRR czy Wenezuela.  

 

Kolejnym przykładem systemowej patologii jest zjawisko nadpodaży. To z kolei efekt ustanowienia ceny minimalnej. Na rynku towarów zdarza się to rzadko. Z ceną minimalną mamy natomiast często do czynienia na rynku pracy. Jest nią płaca minimalna. Płaca to nic innego jak cena pracy, ustalają ją na rynku siły popytu na pracę (czyli zainteresowanie na pracę zgłaszana przez przedsiębiorców) i podaży pracy, czyli liczba potencjalnych pracowników na dane stanowisko. Jeżeli rząd ustanowi płacę minimalną poniżej rynkowego poziomu, nie wywoła to żadnego efektu (ani pozytywnego ani negatywnego). Jeśli jednak płacę minimalną ustali się powyżej poziomu rynkowego wystąpi zjawisko nadpodaży siły roboczej, czyli krótko mówiąc bezrobocie. Więc płaca minimalna albo niczego nie zmienia albo tworzy bezrobocie i obniża realne płace (podaż przewyższa popyt). Największymi ofiarami płacy minimalnej są więc osoby, których miała ona rzekomo chronić. Osoby, których praca jest mniej warta niż płaca minimalna, nie znajdują zatrudnienia. 

 

W małych miastach gdzie różnica między płacą minimalną a płacami rynkowymi jest większa niż w dużych miasta wzrost bezrobocia będzie większy. Głównymi ofiarami płacy minimalnej są też przede wszystkim osoby młode (do 25 roku życia). Dlatego poziom bezrobocia u tych osób jest największy. Tego oczywiście zwolennicy płacy minimalnej nie są w stanie zrozumieć. Zostaje więc straszenie że „prywaciarz” który dziś płaci komuś 1425 netto, czyli po uwzględni klina podatkowego 2350 zł , czyli już dziś dobrowolnie płacący o prawie 1000 zł więcej niż płaca minimalna do ręki (1350 zł) będzie płaci grosze. Ostatnio biedronka ogłosiła wzrost najniższych wynagrodzeń do 2250 zł brutto, uwzględniając łączny koszt, to ponad 2700 zł. Czyli według zwolenników płacy minimalnej, pracodawca dobrowolnie płacący o 1300 zł więcej niż płaca minimalna netto, będzie płacił 800 zł, logiczne prawda? :). Ewentualnie można wkleić statystyki Eurostatu, gdzie rozwinięty gospodarczo kraj z wysoką płacą minimalną ma tylko 6% bezrobocia (20-30% bezrobocia młodych ludzi przemilczeć).

 

Kolejnym przykładem patologii jest zaniżanie stop procentowych. Bank centralny robi to w celu zwiększania podaży pieniądza. Z tymże stopa procentowa to też jest cena. Konkretnie jest to cena jaką trzeba zapłacić za pożyczony kapitał. W warunkach normalnych (czyli wolnorynkowych) wysokość stopy procentowej wyznacza równowaga pomiędzy popytem na kapitał pożyczkowy a podażą zaoszczędzonego kapitału w gospodarce. Wszystko zależy od tzw. preferencji czasowej, czyli miary tego na ile ludzie są nastawieni na bieżącą konsumpcję, a na ile są skłonni oszczędzać. W sytuacji gdy bank centralny ustala stopę procentową poniżej naturalnej stopy procentowej (czyli jej rynkowego poziomu) pojawia się nadmierny popyt na kapitał pożyczkowy. Skutkuje to nadmiarem nierentownych  inwestycji, niewspółmiernych do ilości zasobów w gospodarce. To z czasem kończy się kryzysem gospodarczym. Oczywiście kwestia kryzysu jest trochę bardziej skomplikowana. Do nierentownych inwestycji dochodzi także ze względu na błędnie oszacowanie przyszłej konsumpcji ze względu na obniżenie się stopy procentowej, która spadła nie ze względu na wzrost oszczędności, ale została sztucznie zaniżona przez bank centralny. Oszczędności nie wzrosły, a więc konsumpcja nie została przełożona w czasie. Bank centralny po pewnym czasie musi zmniejszyć wzrost podaży pieniądza (że uniknąć groźby spirali inflacyjnej), stopy procentowe idą więc w górę. Wielu przedsiębiorców zostaje więc z masą niemożliwych do zrealizowania inwestycji, a w dodatku wzrosły raty kredytów. Tak zaczyna się kryzys, do którego by nie doszło gdy to rynek, a nie bank centralny ustalał wysokość stóp procentowych.

 

Dlaczego więc wolny rynek jest nam potrzebny? Dlatego że w tym systemie występuje rynkowa równowaga, dobre decyzje wypierają złe. Nie ma takich patologii jak zbyt wysokie i rosnące ceny, zbyt niskie płace, bezrobocie, czy kryzysy gospodarcze. Zamiast tego wzrost gospodarczy, rozwój produkcji, akumulacja kapitału, co skutkuje ciągłym obniżaniem się kosztów produkcji, spadkiem cen i ciągłym zwiększaniem się produktywności pracy, czyli rosnącymi pensjami. Wszystko to przekłada się na ciągłe poprawianie się warunków życia i poprawie stopy życiowej. 

  • Like 7
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

3 godziny temu, EnemyOfTheState napisał:

 

 

Zacznijmy od tego że ludzie często właściwie nie rozumują czym w ogóle jest popyt, a czym podaż. Stąd np. powtarzanie jak w mantrze „popyt kreuje podaż”. Ludzie nawet nie wiedzą że to założenie Keynesa, czyli ekonomisty, którego poglądy padły już dobre 40 lat temu. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie, o czym pisał już Jean-Baptiste Say na początku XIX wieku formułując prawo rynków Saya. To podaż stwarza swój własny popyt. Dziwne? Ludzie którzy tego nie rozumieją mylą popyt z potrzebą, przytaczając przykłady typu, „żeby produkować telewizory, wpierw ktoś musi chcieć je kupić”. 

 

Tymczasem ludzkie potrzeby istnieją zawsze, ale to nie jest popyt. Bo popyt to jest ilość dobra, jaką kupujący są skłonni kupić za daną cenę. A podaż to liczba dobra jaką sprzedawcy są skłonni za daną cenę zaoferować. Taka ilość dobra wpierw musi powstać. Dlatego wpierw musi zaistnieć proces produkcji. Popyt i podaż to dwie strony tego samego medalu w procesie wymiany. Np. jak ktoś wymienia worek ziemniaków za worek buraków, to dla jednej osoby buraki są popytem, a ziemniaki podażą, natomiast dla drugiej strony jest na odwrót, to ziemniaki są popytem, a buraki podażą. Żeby więc mógł powstać popyt buraków, wpierw musiała powstać podaż ziemniaków. Jeśli pierwsza osoba nie wyhodowały ziemniaków, nie miałaby nic na wymienienie się. W ten sposób produkcja stwarza popyt.

 

No dobrze. Ale według mnie podaż zależy od popytu. Bo ten socjalista dowodził, że popyt kreuje podaż, Ty i Say-że popyt zależy od podaży ('' Żeby więc mógł powstać popyt buraków, wpierw musiała powstać podaż ziemniaków''). A ja uważam, że:

 

1. Na początku:

Na początku jest podaż, bo najpierw muszą być bułki w sklepie, by powstał na nie popyt. Ale to, że zaczyna się od podaży w sensie materialnym, nie wyklucza, że podaż zależy od popytu przewidywanego-ktoś ma firmę i przewiduje, że lud kupi tyle i tyle bułek, więc produkuje tyle i tyle. Tak więc najpierw jest popyt teoretyczny, za nim idzie podaż faktyczna.

 

2. Popyt może zależeć od podaży (ktoś produkuje X bułek-podaż, a ktoś kupuje Y bułek-popyt)-czyli jeśli jest więcej dóbr w sklepach, to skala popytu może rosnąć, bo fizycznie można więcej kupić (ale nie musi). Nie musi, bo w gospodarce są inne czynniki, niż ilość dóbr-a więc np. wysokość wynagrodzeń, siła nabywcza piniądza. Twierdzenie wprost, że popyt zależy od podaży zawsze-to błąd. Można produkować wiele produktów, a okaże się, że popyt na nie będzie niższy, niż zakładano, że dany towar przestanie być atrakcyjny wskutek np. zmiany trendów.

 

3. Popyt kreuje podaż-co to znaczy ''popyt'' i ''podaż'', co to znaczy ''kreuje''? Jeśli mowa o rzeczywistym popycie, to może on kreować podaż (szef firmy widzi, że bułki schodzą na pniu, to produkuje ich więcej). W tej kwestii twierdzenie socjalisty może mieć zastosowanie, ale nie musi. Nie musi, bo szef firmy ma wolną wolę i może zrobić sto innych rzeczy, które sobie wymyśli, np. widząc popularność bułek, ograniczy ich produkcję na rzecz bułek drożdżowych.

Popyt przewidywany też może kreować podaż, jak stoi w pkt. 1, ale nie musi, bo nie bierze się pod uwagę innych możliwych rozwiązań, np. szef firmy przewiduje mały popyt, ale postanawia zalać towarem rynek, bo towar zalega mu na półkach.

 

 

W małych miastach produkcja jest mała, więc i możliwości tworzenia popytu są małe, dlatego te obszary są biedniejsze od miast większych, co najlepiej obrazuje działanie prawo rynków Saya.

Możliwości tworzenia popytu są małe także dlatego, bo jest mało potencjalnych klientów w okolicy. Małe miasta biedniejsze jako reguła? Co to znaczy biedniejsze? A jeśli małe miasto leży w specjalnej strefie ekonomicznej?

 

Popyt i podaż w gospodarce dążą do wyrównania, ustalając cenę równowagi rynkowej. Można to graficznie zobrazować w postacie krzywej popytu i podaży:

 

9xpYKce.jpg

 

Gdy popyt jest większy od podaży cena równowagi idzie w górę, gdy to podaż jest większa, cena spada.

 

 

  

 

Tymczasem wzrost konsumpcji, przy braku wzrostu produkcji jedyne co nakręca to inflacja.

Możesz bardziej objaśnić to zdanie? Kto co nakręca?

 

A tak poza tym, uważam, że ekonomii nie da się ująć w zwykłe ramy obliczeń i wykresów-dlatego należy brać poprawkę na wiele czynników, a tutaj są ''prawa'', które brzmią jak żelazne reguły.

Poza tym brakuje mi podziału popytu na popyt spodziewany i rzeczywisty-bo socjalista ma rację, jeśli ma na myśli, że popyt spodziewany kreuje podaż, i wbrew temu, co piszesz, że podaż kreuje popyt, najpierw popyt spodziewany kreuje podaż rzeczywistą, ta z kolei kreuje popyt rzeczywisty, a dopiero potem ten  popyt rzeczywisty     kreuje dalej podaż.

 

 

 

Edytowane przez AdrianoPeruggio
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Prawidłowa interpretacja prawa rynków Saya to: "najpierw produkcja" i już nie mieszaj xD. W ZSRR za Stalina ludzie zabijali się za kromkę chleba, ale żaden "spodziewany popyt" podaży nie wykreował. 

 

Sztuczne pobudzenie konsumpcji to np. zwiększenie emisji pieniądza, wysokie świadczenia socjalne, i różne takie rodzaje przeniesienia środków przeznaczonych na rozwój produkcji do zaspokajanie bieżącej konsumpcji.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1 godzinę temu, EnemyOfTheState napisał:

Prawidłowa interpretacja prawa rynków Saya to: "najpierw produkcja" i już nie mieszaj xD. W ZSRR za Stalina ludzie zabijali się za kromkę chleba, ale żaden "spodziewany popyt" podaży nie wykreował. 

 

Najpierw produkcja? Czyli najpierw produkcja (podaż), a popyt przez nią wykreowany?

Wykazałem, że spodziewany popyt kreuje podaż. Zaczynając działalność, szef firmy dostosowuje wielkość produkcji towaru, który wypuści na rynek, do spodziewanego popytu. Tak czy nie?

Jeśli przewiduje, że coś zejdzie na pniu, produkuje tego dużo. Jeśli nie, będzie ostrożny i na początek podaż będzie ograniczona, aby w razie czego nie stracić za dużo piniądza na inwestycję w coś, co się nie zwróci.

A więc:

1. Tzw. prawo Saya to teoria uprawdopodabniająca zachowania uczestników rynku (nie jest zasadą, że podaż kreuje popyt, a popyt nie kreuje podaży). Nie uwzględnia ludzkiego działania, więc z pozycji austriackiej szkoły jest chyba przyjmowana z ograniczonym zaufaniem? Bo a.s.e. podważa tezę, że ekonomię można wyczerpująco opisać poprzez liczby, tabele. Podnoszą, że nie uwzględnia to najważniejszego czynnika-ludzkiego działania.

 

2. Tzw. prawo Saya nie dostrzega, że istnieją dwa rodzaje popytu-popyt spodziewany i popyt rzeczywisty. Używając pojęcia popyt, bez wskazania, o jaki popyt chodzi, formułuje się tezę, że ''podaż kreuje popyt''. Ja pytam więc:

 

a) jaka podaż (początkowa, przy otwarciu działalności), czy dalsza?

b)jaki popyt (oczekiwany, czy rzeczywisty)?

c) co to znaczy ''kreuje''? Jeśli teza ''podaż kreuje popyt'' może oznaczać:

 

-na starcie firmy szef firmy przewidując, że jego towar zejdzie szybko i w dużej ilości (popyt przewidywalny), tworzy wyższą podaż przez wzgląd na wyższy przewidywalny popyt. Wówczas to przewidywany popyt kreuje podaż. Wówczas teza ''podaż kreuje popyt'' jest BŁĘDNA

-następnie podaż,  wykreowana uprzednio przez popyt (popyt oczekiwany), kreuje popyt rzeczywisty (i tutaj teza Saya jest prawdziwa, tylko zauważ, że w tym konkretnym czasie i bez uwzględnienia wielu zmiennych!)

-wykreowany przed chwilą przez podaż popyt rzeczywisty kreuje nową podaż (np. podaż początkowa w postaci  1000 bułek wykreowała popyt w postaci 900 bułek, a nie np. 500, gdyby wyprodukowano 500 bułek-te 900 bułek to popyt rzeczywisty, który z kolei kreuje całkiem nową podaż! Bo szef firmy widząc, że sprzedał 900 bułek, a wystawił 1000, uśredni podaż i np. wystawi teraz 950 bułek).

 

3. Jak widać, tzw. prawo Saya nie uwzględnia zmian w relacjach pomiędzy popytem a podażą w czasie, nie rozróżnia rodzajów popytu, nie uwzględnia wielu zmiennych.

 

 

 

Edytowane przez AdrianoPeruggio
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ja się z wami oboma zgodzę i nie zgodzę zarazem. Ponieważ obaj macie rację, ale możecie jej nie mieć.

Wszystko zależy od sytuacji.

 

Towary mają coś takiego jak skalę niezbędności/ przydatności - jak zwał tak zwał. Czyli większe zapotrzebowanie będzie na towary bardziej niezbędne jak żywność, leki itp., a mniejsze na te bardziej luksusowe.

 

Zmienia się to wraz ze wzrostem zamożności konsumenta, im konsument bogatszy tym chętniej nabywa towary o mniejszym współczynniku niezbędności, więc rośnie zapotrzebowanie na te towary.

 

Kolejna sprawa to co było najpierw potrzeba czy produkt? Jeśli chodzi o towary niezbędne zawsze pierwsza była potrzeba, a produkt był wtórny. jeść, pić, leczyć, przemieszczać się ......

 

Teoretycznie pojawiają się nowe potrzeby więc pojawiają się nowe towary, często nowe towary zaspakajają stare potrzeby w nieco inny sposób lub sposób wydajniejszy i tańszy (no ale o to w końcu chodzi w wolnym rynku).

 

Występują jednak sytuacje gdzie stworzono nowy towar, a później wykreowano celowe zapotrzebowanie na niego/ stworzono potrzebę. 

 

 

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

44 minuty temu, red napisał:

A ja się z wami oboma zgodzę i nie zgodzę zarazem. Ponieważ obaj macie rację, ale możecie jej nie mieć.

Wszystko zależy od sytuacji.

No właśnie ja podważam prawo Saya jako stałą i niezmienną regułę, bo nie uwzględnia wielu czynników. Poza tym właśnie stwierdziłeś, że to ja mam rację-bo ja nie twierdziłem, że przypadki, których nie obejmuje Say, to żelazna reguła, prawo-tylko są dowodem na luki w prawie Saya. Bo rzeczywistość pisze różne scenariusze.

 

Towary mają coś takiego jak skalę niezbędności/ przydatności - jak zwał tak zwał. Czyli większe zapotrzebowanie będzie na towary bardziej niezbędne jak żywność, leki itp., a mniejsze na te bardziej luksusowe.

To jest jeden z elementów nieuwzględnionych właśnie u Saya.

 

Zmienia się to wraz ze wzrostem zamożności konsumenta, im konsument bogatszy tym chętniej nabywa towary o mniejszym współczynniku niezbędności, więc rośnie zapotrzebowanie na te towary.

Jw.

Kolejna sprawa to co było najpierw potrzeba czy produkt? Jeśli chodzi o towary niezbędne zawsze pierwsza była potrzeba, a produkt był wtórny. jeść, pić, leczyć, przemieszczać się ......

Tutaj więc jest dowód na to, że popyt przewidywalny kreuje podaż. Także tutaj Say nie ma racji, o ile twierdzi, że tylko podaż kreuje popyt, a zarazem popyt nie może kreować podaży. Jak widać, może.

Poza tym kolejna sprawa, o którą się upominam-nie wiemy, czy prawo Saya twierdząc, że ''podaż kreuje popyt'' ma na myśli tylko popyt sensu stricto-jako popyt rzeczywisty? Wówczas to prawo jest słuszne, ale znowu-nie zawsze, bo nie uwzględnia się ludzkiego działania.

 

Teoretycznie pojawiają się nowe potrzeby więc pojawiają się nowe towary, często nowe towary zaspakajają stare potrzeby w nieco inny sposób lub sposób wydajniejszy i tańszy (no ale o to w końcu chodzi w wolnym rynku).

 

Występują jednak sytuacje gdzie stworzono nowy towar, a później wykreowano celowe zapotrzebowanie na niego/ stworzono potrzebę. 

Dokładnie, przykład przeciwny, gdy to podaż kreuje popyt. Ale zaraz...Czy rzeczywiście to przykład na to, że jak mówi Say podaż kreuje popyt? Tutaj podaż kreuje  popyt sama z siebie ( w sensie, że jest warunkiem sine qua non istnienia związanego z nią popytu, bo gdyby nie było podaży, nie istniał by popyt), ale w szerszym sensie popyt jest kreowany przez podaż i przez takie czynniki jak działalność reklamowa, historia firmy, uznanie marki wśród klientów.

Przepraszam bardzo, czy w prawie Saya uwzględniono, że podaż bywa kreowana przez popyt, jak wskazałem u góry, oraz że-jak przed chwilą-że nie tylko podaż kreuje popyt? Bo wraz z nią reklama itd.

Kolejna rzecz, którą podniosłem-nie uwzględnia się zmiany relacji popyt-podaż w czasie, nie mówiąc już o miejscu czy innych okolicznościach.

 

Poza tym jedna sprawa. Wykazałem, że prawo Saya nie uwzględnia innych czynników, niż popyt i podaż, a także ich zmienności choćby w czasie. Ale czy można wykazać, że prawo Saya nie tylko nie uwzględnia innych zmiennych, ale może być błędne samo w sobie?

 

Twierdzenie ''podaż kreuje popyt'' może  być błędne, gdy wypuszczono sto sztuk bułek z marmoladą, a konkurencja zaoferowała cenę niższą. Wtedy możliwe jest, że podaż (100 sztuk) nie kreuje popytu, bo nikt-albo niewielu-kupi te bułki z powodu ceny. By być ścisłym-w tym przykładzie podaż wykreowała popyt, owszem, jako warunek sine qua non istnienia tego popytu, ale w sensie wpływu wielkości podaży na wielkość popytu, na pewno nie. To dlatego upieram się, by wskazano w tym prawie Saya, czy przez pojęcie ''kreuje'' rozumieją ''jest warunkiem koniecznym do zaistnienia'', czy też ''jego wielkość wpływa na wielkość popytu''.

Bo wybaczcie, ale wniosek, że podaż jest niezbędna, by popyt zaistniał, to żadne odkrycie, a oczywistość.

Wniosek jest taki-nie da się ująć skomplikowanej rzeczywistości ekonomicznej w ramy tabel, wyliczeń, zmiennych jest zbyt dużo.

 

 

 

 

 

Edytowane przez AdrianoPeruggio
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak ktoś zakłada firmę to stara się uderzyć w niszę rynkową, więc owszem, wychodzi na przeciw popytowi konsumentów. Tylko zauważmy, że popyt konsumentów nie wziął się znikąd, oni wpierw muszą mieć jakieś pieniądze, żeby móc kupić towar, wykonać jakąś pracę, wziąć udział w procesie produkcji i zarobić. Zawsze gdzieś na początku tego wszystkiego musi zaistnieć jakaś praca, jakieś działanie, produkcja. Możemy sobie wyobrazić że nie istnieją żadne dobra, próżnia kosmiczna. Żaden popyt ani podaż nie istnieje. Żeby coś się zaczęło musi wpierw powstać jakiś pierwszy produkt.

 

Przede wszystkim to Say, stwierdził że "Sama okoliczność stworzenia produktu kreuje popyt na inne produkty". Tu chyba jest najlepiej objaśnione jak to widział Say:

http://marcin.wudarczyk.pl/education/ZrozSaya.htm

  • Like 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czyli sprowadza się to do prostego wniosku, mało odkrywczego, że-jak napisałem wyżej-'' wniosek, że podaż jest niezbędna, by popyt zaistniał, to żadne odkrycie, a oczywistość''.

Rozumiem, że sedno prawa Saya to patrzenie na gospodarkę jako na ciąg wymiany handlowej, której początkiem jest produkcja-czyli podaż. No ale to jest tak oczywiste, że można by napisać ''aby było coś, musi się wziąć z czegoś''. Na gruncie ekonomii jest to ważne w tym sensie, że sztuczne kreowanie niby-popytu nie stworzy bogactwa. To  wiem.

 

Natomiast w linku nie znalazłem twierdzeń, że popyt nie kreuje podaży, jak pisałeś na początku. Czy tak twierdził Say, czy Ty? Bo ja pokazałem, że może kreować. Tyle że znowu-to zależy, jak rozumiemy znaczenie słów. Bo pokazałem, że na pewnym etapie namacalne wyniki popytu wpływają na decyzje szefa firmy o wysokości podaży.

Myślę, że sedno dyskusji to ustalić, że ''kreować'' oznacza nie ''wpływać na'', ale ''tworzyć''. W tym sensie zgadzam się, że podaż kreuje popyt, a popyt nie kreuje podaży, bo ''praprzyczyną'' są namacalne dobra, czyli podaż.

Bez podaży, czyli dóbr, nie ma po prostu czym handlować, a podaż i popyt jako takie odnoszą się do dóbr, które już istnieją.

 

Tylko jedna rzecz-czy jeśli szef firmy widząc, że popyt na bułki rośnie, zwiększa podaż, produkując i wystawiając więcej bułek-to czy ta część powyżej poprzedniej, o którą zwiększył podaż, nie została niejako ''stworzona'' przez taki, a nie inny popyt? Owszem, jak piszesz ten popyt wziął się wcześniej z podaży, ale to było wcześniej, a na obecnym etapie to popyt stworzył podaż?

 

Edytowane przez AdrianoPeruggio
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

31 minut temu, AdrianoPeruggio napisał:

Czyli sprowadza się to do prostego wniosku, mało odkrywczego, że-jak napisałem wyżej-'' wniosek, że podaż jest niezbędna, by popyt zaistniał, to żadne odkrycie, a oczywistość''.

Rozumiem, że sedno prawa Saya to patrzenie na gospodarkę jako na ciąg wymiany handlowej, której początkiem jest produkcja-czyli podaż. No ale to jest tak oczywiste, że można by napisać ''aby było coś, musi się wziąć z czegoś''. Na gruncie ekonomii jest to ważne w tym sensie, że sztuczne kreowanie niby-popytu nie stworzy bogactwa. To  wiem.

 

Bo tak w zasadzie w prawie Saya nie chodzi o nic innego jak stwierdzenie właśnie takiej oczywistej oczywistości :)

 

31 minut temu, AdrianoPeruggio napisał:

Natomiast w linku nie znalazłem twierdzeń, że popyt nie kreuje podaży, jak pisałeś na początku. Czy tak twierdził Say, czy Ty? Bo ja pokazałem, że może kreować. Tyle że znowu-to zależy, jak rozumiemy znaczenie słów. Bo pokazałem, że na pewnym etapie namacalne wyniki popytu wpływają na decyzje szefa firmy o wysokości podaży.

Myślę, że sedno dyskusji to ustalić, że ''kreować'' oznacza nie ''wpływać na'', ale ''tworzyć''. W tym sensie zgadzam się, że podaż kreuje popyt, a popyt nie kreuje podaży, bo ''praprzyczyną'' są namacalne dobra, czyli podaż.

Bez podaży, czyli dóbr, nie ma po prostu czym handlować, a podaż i popyt jako takie odnoszą się do dóbr, które już istnieją.

 

Tylko jedna rzecz-czy jeśli szef firmy widząc, że popyt na bułki rośnie, zwiększa podaż, produkując i wystawiając więcej bułek-to czy ta część powyżej poprzedniej, o którą zwiększył podaż, nie została niejako ''stworzona'' przez taki, a nie inny popyt? Owszem, jak piszesz ten popyt wziął się wcześniej z podaży, ale to było wcześniej, a na obecnym etapie to popyt stworzył podaż?

 

 

Sęk w tym że to samo dobro jest jednocześnie popytem jak i podażą, zależy od której strony wymiany patrzeć. Stwierdzenie że to od popytu wszystko się zaczyna jest trochę patrzeniem "od dupy strony".

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No ty tak nie twierdzisz, tylko keynesiści ;). Ich błędem zawsze było właśnie patrzenie wyrywkowe na procesy gospodarcze, zamiast spojrzeć na całość. To jak z mitem zbitej szyby. Oczywiście zbita szyba jest zyskiem dla szklarza, ale pieniądze wydane na szybę mogłby pójść np. na nowy garnitur, więc zysk szklarza to jednocześnie strata dla krawca. Więc w gospodarce nic się nie "rozkręca". 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

5 minut temu, AdrianoPeruggio napisał:

Dobra, ale przyznaj, jak wyżej-w pewnym etapie to popyt tworzy podaż. I jeśli tak twierdzą socjaluchy, mają rację.

 

To prawda, tak samo jak na pewnym etapie dodruk pieniądza pozwala podnieść stopę życiową pewnym ludziom, tym którzy pierwsi z tego skorzystają zanim na dobre pojawi się inflacja. Podobny schemat ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.