Skocz do zawartości

Sto lat za murzynami - uczelnie, adiunkci i leśne dziadki


Mosze Red

Rekomendowane odpowiedzi

Polskie fabryki magistrów zwane potocznie uczelniami wyższymi w większości wypadków nie zapewniają nic przydatnego w życiu zawodowym, oczywiście nie wszystkie uczelnie i nie wszystkie kierunki, zdarzają się chlubne wyjątki. Znacie mnie jednak na tyle, aby wiedzieć, że o chlubnych wyjątkach pisać nie będę tylko zwyczajowo, o wszechogarniającej patologii.

 

 

1 Geneza problemu:

 

Geneza problemu leży jak większości innych problemów w naszym pięknym, acz smutnym jak pizda podczas okresu państwie na początku lat dziewięćdziesiątych, końcówce osiemdziesiątych, jakoś tak. Wraz z upadkiem komunizmu na wyższych uczelniach pojawiły się nowe trendy, nowe kierunki, nowe metody edukacji, a dobór kadry naukowej pozostał ten sam iście perlowsko - pegerowski. Królowało tak zwane po znajomości i z politycznego nadania. Na dodatek namnożyło się nowych kierunków takich jak reklama, marketing, zarządzanie w biznesie różnej wielkości.

 

Pytanie za sto punktów kto miał tego uczyć? Skoro za komuny reklama była do dupy wykonana i realizowana na poziomie kilka szczebli poniżej tej z okresu międzywojennego. Marketing, który wcześniej w praktyce nie istniał, promowanie jakichkolwiek produktów nie istniało, no może byli ludzie, którzy mieli wprawę w anty promowaniu, ale ci przeszli do sektora prywatnego i zajmują się mediami z rodzaju gadzinówek.

 

Biznes był tylko państwowy i zarządzany z dupy. No, chyba że trafił się jakiś przedwojenny fachura, który szczęśliwie nie został zaszlachtowany przez czarnych lub czerwonych, ale to sporadyczne przypadki. Tak więc nasze kochane uczelnie zaczęły taśmowo wypuszczać magistrów kierunków, których tak naprawdę nie miał kto wykładać, przedmioty wykładowe wymyślano z dupy, żeby pasowały do kwalifikacji starych profesorów lub wykładali je ludzie, którzy nie mieli pojęcia, co wykładają.

I powstała rzesza magistrów, doktorów i pseudo profesorów, którzy w cywilizowanym świecie u kompetentnego wykładowcy dziedziny, w której się specjalizują, nie mogliby auli zamiatać. Mamy potem takich utytułowanych speców piszących prace naukowe na trzy strony o sprzątaniu boisk czy hodowli rybek, dobrze, że nie piszą o pierdzielonej hodowli jedwabników.

 

Tak więc mamy genezę, pewnych spraw nauczali ludzie, którzy nie mieli o nich bladego pojęcia, bądź mgliste pojęcie teoretyczne. Pamiętam z tamtego okresu lat 90 tych organizowane różne konkursy typu „Turniej młodych mistrzów handlu” gdzie konkurowało się wiedzą i skillami rodem z PGR u lub sklepu mięsnego z asortymentem na kartki.

 

 

2 Patologia:

 

Ponieważ obsadzanie stołków opiera się na etatyzmie i zdobywaniu bezwartościowych w cywilizowanym świecie tytułów naukowych, gdzie tak naprawdę liczą się umiejętności mamy poziom zarobkowy wykładowców żenująco niski.

 

Byłoby to oburzające, ale nie jest. Poziom zarobków jest w większości przypadków adekwatny do posiadanych umiejętności. Zarobki doktora na poziomie gościa ze zmywaka w UK lub pakowacza konserw przy taśmie w okolicach Monachium.

 

Powiedzmy sobie szczerze, jak ktoś ma minimum talentu i jest dobry we własnej dziedzinie, będzie dorabiał grubą kasę w sektorze prywatnym lub zawinął go zagraniczne uczelnie. Co zostaje dla naszych doktorów? Tylko praca za ochłapy od państwa lub ochłapy za projekty z nadania unijnego.

Kończą jako adiunkci na uczelniach z drugiej pięćdziesiątki w kraju, który nie oszukujmy się, jeśli chodzi o poziom kwalifikacji, zapewnianych przez wyższe uczelnie jest w głębokiej dupie, mało, która uczelnia jest w światowych rankingach, choćby pod koniec listy. Nic nieznaczący naukowcy z pseudo uczelni z przestarzałym systemem nauczania, bez wiedzy praktycznej o własnych przedmiotach wykładowych.

 

Co robi taki człowiek z doktoratem, szlachtuje się latami, żeby zdobyć habilitację później profesurę, traci życie na pisaniu głupot z dziedzin często nie przydatnych lub bardzo niszowych, co nie daje ani rozwoju własnego takiej osobie i absolutnie nie tworzy dobra narodowego w postaci motoru napędowego dla przemysłu, jakim od zawsze była nauka.

 

 

3 Zdrowy system:

 

Jak w większości cywilizowanego świata, świeżo upieczony magister idzie do pracy, jeśli był wybitnie zdolny, będzie się doktoryzował.

 

Co robi świeżo upieczony pan doktor? Tkwi na uczelni? Pisze bezsensowne prace na trzy strony?

Oczywiście, że nie jak był dobry w swojej dziedzinie rusza w świat biznesu lub poważnych komercyjnych badań. Jeśli był naprawdę wyjątkowym geniuszem o licznych talentach wtedy i tylko wtedy otrzyma propozycję wakatu na uczelni „z marszu”.

 

Większość ludzi wraca na uczelnie po latach ciężkiej pracy i zdobywaniu praktyki w zawodzie. Nie ma habilitacji, nie ma profesur (w większości krajów cywilizowanego świata, który góruje nad naszym pierdziszewem poziomem rozwoju w każdym aspekcie naukowym profesor to doktor, który wykłada).

 

Dajmy przykład, spec od marketingu, który przeprowadził kilka spektakularnych kampanii marketingowych dla wielkich koncernów jak coca-cola czy im podobnych, dostaje ofertę pracy na uczelni jako wykładowca. Dostaje ją dlatego, że jest specem w swojej dziedzinie, zarobił dla firm grube miliardy, często o takich ludzi walczy wiele uczelni i oferuje im bajeczną kasę, na dodatek inne bonusy oraz dopasowują grafik wykładów dla jego wygody tak, aby nie musiał rezygnować z dotychczasowej pracy.

 

Prosty system na uczelni zostajesz, jak jesteś wybitny lub po studiach pokażesz, że jesteś wybitny poprzez swe wyniki w prawdziwej pracy, wtedy wrócisz na uczelnię w glorii za grubą kasę. Tak jest nie tylko w przysłowiowym marketingu. Tak samo jest w dziedzinie prawa gdzie znany sędzia, obrońca lub prokurator wykłada jednocześnie na uczelni. I bardzo wielu innych dziedzinach.

 

 

 

4 Efekt domina:

 

Czy znacie Sławka? Tak TEGO Sławka, postać na forum wręcz legendarną. Postać, która w opisanym wyżej skorumpowanym systemie nie potrafi skoczyć wyżej wała. Jak można nazwać osobnika, który zbliża się do pięćdziesiątki i nie potrafi utrzymać wystarczającego poziomu swych prac, aby w końcu uzyskać habilitację i zostać samodzielnym pracownikiem naukowym.

Niektórzy nazwaliby taki twór nieudacznikiem. Ja go nazywam doskonałym przykładem tego, jak ten system działa, kogo zatrudnia, a efektem tego nie jest uczelnia wyższa zapewniająca przyszłość młodym ludziom tylko fabryka magistrów, kończących w sieci na kasie lub za barem, jako nisko płatna siła robocza w sąsiednich krajach, pocieszające jest jedynie to, że ci młodzi ludzie zarabiają lepiej w prostej pracy niż ich wykładowcy i mają większe szanse na rozwój zawodowy.

 

Efekt domina: patologiczny system doboru pracowników naukowych → niski poziom nauczania → nauczanie rzeczy niepraktycznych → masowa produkcja nisko kwalifikowanych pseudo specjalistów.

 

Tu sypnę przykładem, rozmawiałem niedawno z kolegą mieszkającym w USA, który jest doktorem nauk ekonomicznych, będącym pracownikiem średniego szczebla w korpo, odpowiadającym za realizacje kampanii marketingowych produktów. Kolega jako spec od marketingu (spec średniego szczebla) zarabia 700k USD rocznie, szef jego działu zarabia wielokrotność tego. Ostatnio podczas rozmowy na SK zwierzył mi się bardzo nieśmiało, że jeśli jego kariera będzie się dalej rozwijać w dotychczasowym tempie, to może za kilka lat otrzyma propozycję pracy ze swej rodzimej uczelni.

 

Kminicie różnicę?

 

 

Inny przykład, moja kuzynka mieszkająca aktualnie w Australii, podczas wizyty w Polsce, jest biologiem i genetykiem prowadzi skomplikowane badania nad organizmami morskimi. Dostała już trzeci z rzędu grant na badania, gdzie jej budżet zamyka się w okolicach 6kk USD rocznie.

Wróćmy do wizyty w Polsce, przy spotkaniu z tubylczymi naukowcami padł tekst, wróciłaby pani do kraju, jakoś panią wkręcimy tu i tu (jakby jej wielką łaskę robili) z pani talentem to trzeba wiedzę poszerzać, a nie się marnować, trzeba koniecznie dążyć do profesury (serio kurwa leśne dziadki, więcej się nauczy od teoretyków, dłubiąc w teorii, niż mając dużą kasę na własne badania?)

 

No i leśne dziadki z postkomunistycznego układu myślą, że mogą zaoferować coś młodej pani naukowiec z dużymi dotacjami, która ma na koncie kilka znaczących publikacji w anglojęzycznym środowisku naukowym, która pisuje do czasopism, które oni co najwyżej mogą prenumerować.

Ja się pytam, jakim trzeba być zadufanym w sobie idiotą?

 

Jak zareagowała kuzynka? Uśmiechem z politowaniem i tak nie zrozumieli.

 

 

 

Wróćmy do Sławka, brak talentu i brak postępów, podrzędny pracownik niesamodzielny z uczelni z drugiej pięćdziesiątki (krajowej podkreślam). Co zostaje takim osobom? Pompowanie samooceny tak samo, jak opisanym wyżej leśnym dziadkom, poprzez zdobywanie kolejnych etatystycznych szczebli kariery podpartych nic nieznaczącymi w szerokim świecie tytułami. Próby realizowania się na różnych polach książki, blogi, konkursy. Ba, raz się nawet udało, drugie miejsce w konkursie dla blogerów. Niestety było to w epoce internetu kopanego, czyli gdzieś dekadę temu. Zaczęły się marzenia o pisaniu do znanych pism, nawet był uścisk dłoni kogoś z wielkiego świata, ale na uścisku się skończyło.

 

Maluczki Sławek nie rozumiał, że łaska ludzi z wielkiego świata na pstrym koniu jeździ, a poklepanie po ramieniu i kilka pochwał nic nie kosztuje i najczęściej nic innego za sobą nie niesie, jest to tylko show pod publikę, nie po to, żeby uhonorować za drugie miejsce w podrzędnym konkursie, lecz po to, żeby ludzie ze świecznika mogli się pokazać, robiąc sobie dobry PR. Parobek zrobił swoje, parobek może wypierdalać.

 

Z wielkiej kariery w znanych tytułach prasowych wyszła przysłowiowa figa z makiem. Zaczęło się budowanie przez Sławka swojego obrazu, dwa miliony czytelników, zupełnie jak by był autorem nowej biblii. Co jest łatwo weryfikowalne, dwa miliony! Na pewno powinniście znać kogoś, kto czytał książkę Sławka i musiał ją zapamiętać, wszak tylko wybitne dzieła mają taką ilość czytelników. Popytajcie znajomych, znali? Słyszeli?

 

Tak więc nasz antybohater cierpiał straszliwie. Niepowodzenia na gruncie zawodowym, literackim, ba wieść niesie, że nawet osobistym. Tutaj akurat historia stara jak świata i nie ma co się ze Sławka śmiać, nie on pierwszy i nie ostatni nosił poroże. Ot przewrotna kobieca natura.

Frustracja rosła, próbował podnosić samoocenę w miarę możliwości. Raz kupił auto z dolnej półki, takie dla gastarbeitera, żeby podreperować swój wizerunek, oczywiście auto starał się uszlachetnić wizerunkowo jak to spec od marketingu, Nawet nie przesadził, dodał jedynie podwozie od ciut lepszego opla, nie szalał, nie był to mercedes czy bmw, powiedzmy szczerze, mierzył siły na zamiary. Czasem potoczył się małym autkiem do sąsiedniego kraju, czasami autokarem. Te drobne przyjemności dawały mu poczucie, a może inaczej możliwość oszukiwana się, że jest kimś i ma wszystko, że złapał pana boga za nogi.

 

 

Niestety, kolejna patologia naszej edukacji mali ludzie, z małymi sukcesami nie nauczą studentów sięgać gwiazd. To wie każdy spec od marketingu.

 

Rozkoszuje się na co dzień drobnymi przyjemnościami klasy robotniczej jak kino czy spotkanie z kabareciarzem, ewentualnie „uczone” dysputy w gronie leśnych dziadków.

 

Jakby powiedział Fred, „kaczka to maks, co może z niego być”

 

 

Oczywiście każda frustracja znajduje swoje ujście, w tym przypadku jest to hejtowanie pewnej znanej wam osoby w internecie, takie tam skromne hobby wielkiego człowieka.

Snucie wizji niepokrywających się kompletnie z rzeczywistością, wizji podstarzałego i samotnego kawalera, bez przyjaciół i z płytkimi zainteresowaniami. Żyjącego w klicie, śmietniku pełnym puszek i niedopałków.

 

Kto zna Marka, ten wie, jak jest naprawdę. Jakoś rzeczywistość uśmiechniętego i wysportowanego, zadowolonego z życia człowieka o licznych zainteresowaniach nie przystaje do fantazji snutych na blogu adiunkta.

 

Żal i frustracja, nienawiść i bezsilność. Niska samoocena tak można nakreślić obraz polskiego wykładowcy z zaściankowej uczelni. Brak perspektyw nadrabia tanimi gadżetami stanowiącymi śmieszną namiastkę wielkiego świata i atakami na zdolniejszych od siebie.

 

 

Nic to nie zmienia. Niektórzy choćby się zesrali, nie dojdą od zera do bohatera, będą się jedynie błaźnić i w pracy i w życiu prywatnym i nawet w sieci.

 

Tak jak nie urodzi wrona gawrona, tak marny wykładowca nie wyuczy dobrego specjalisty.

 

Marny bloger nie będzie w stanie żyć z pisania.

 

Marny psycholog nie zarobi kasy na pomaganiu innym.

 

  • Like 10
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Mosze Red zmienił(a) tytuł na Sto lat za murzynami - uczelnie, adiunkci i leśne dziadki

W trakcie swojego 2letniego pobytu na WPIA na prawie na UAMie spotkałem max 5 osób z których zajęć coś wyniosłem i mi coś dały. Na reszcie zajęć pytałem się cały czas co ja tutaj robię i co mi to da w przyszłości, czasy kiedy uczyłem się niepotrzebnych mi rzeczy minęły kiedy skończyłem na liceum, od studiów wymagam jednak przygotowanie do zawodu.. No ale co ja wymagam...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pierwsza i najważniejsza sprawa - uczelnie są taką patologią, bo są państwowe, a nie prywatne. I tak dziekan ma w planie tylko dwie rzeczy - jak najwięcej studentów na pierwszym roku + żeby państwo płaciło jak najwięcej za studenta.

Koło się zamyka. Nie chodzi w tym już w ogóle o przekazanie wiedzy, tylko o wyciągnięcie jak najwięcej od Państwa. Ale to jest normalne, wszystko co Państwowe i bez konkurencji - brzydnie jak panna po swoim torcie weselnym.

 

Uczelnie muszą w końcu nawiązać współpracę z firmami - to jest MUS.

Dwa -> muszą zrozumieć, że mają sprzedawać wiedzę i umiejętności, a nie prowadzić wykłady i ćwiczenia. Nie chodzi o to, żeby zdać egzamin - bo po co to komu, że dostanę 4 z egzaminu? Wykładowca będzie szczęśliwszy? A może ja? Zapewne rodzice jak im się pochwalę, bo żyją jeszcze w schemacie - zrób dobre studia -> znajdź dobrą pracę. Ważne jest, żebym nabrał umiejętności - a to można zdobyć tylko przez praktykę. Wykłady, slajdy, ćwiczenia rachunkowe z tysiącem zmiennych, badanie przekaźników, które wyszły z obiegu w latach 90, bo teraz są cyfrowe... Skansen, a nie uczelnia techniczna...

Gdyby taka uczelnia miałaby prosperować na rynku - tzn sprzedawać wiedzę + opracowywać nową wiedzę - upadek byłby po kilku miesiącach.

A na jej miejscu powstałoby coś lepszego z lepszymi kierunkami/kursami. Wyobrażacie sobie, że żeby nauczyć podstaw programowania wystarczy 2 miesiące pod okiem kogoś z 2 letnim doświadczeniem? To po cholerę studia trwają 5 lat?

W 5 lat można zrobić ogrom rzeczy - nauczyć się 1-2 języków, zdobyć serio dobre stanowisko albo rozkręcić biznes to fajnych rozmiarów.

 

Inna sprawa, tak wygląda Taksonomii Blooma - czyli etapy nauki, można ją dobrze nakreślić na okresy jakie powinna jednostka mieć w swoim życiu:

 

furgol02.jpg

 

Czyli

1) Zdobywanie wiedzy

2) Wykorzystywanie wiedzy

3) Analiza wiedzy

4) Tworzenie nowej wiedzy

6) Nauczanie

 

Niestety, w erze informacji 90% społeczeństwa zapewne pracuje na drugim etapie i będzie tak do końca życia.

Jesteśmy zbyt biedni i zbyt opodatkowani - ale to uroki pięknego socjalistycznego świata.

Wszystko co Państwowe jest nieefektywne - bo nie rządzi w tym miłość i zysk - a wygoda i etatyzm.

 

  • Like 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedyś nie mogłem uwierzyć, gdy pewna osoba studiująca na "wyższej" (oczywiście prywatnej) uczelni, nie mogła rozwiązać jakiegoś prostego równania matematycznego z zakresu podstawówki. Byłem święcie przekonany, że kpi ze mnie - tymczasem była to prawda. Nawet taki gamoń i nieuk jak ja, byłem wstrząśnięty poziomem nauczania na "studiach" w Warszawie. 

 

Nie rozumiałem jakiego przekrętu dokonano. Każdy marzy o byciu wykształconym - więc dano to ludziom, którzy wg. przedwojennych standardów nie mieliby ŻADNYCH szans na maturę. I ci ludzie nie tylko zostali magistrami, ale tak DOKTORAMI! Kolejny wstrząs nastąpił na wykopie, gdzie "Kanister" (czyli Sławek udający że to nie on), zaczął wklejać naukowe prace Sławka, chwaląc się że jest ich ponad 80. Ale gdy zajrzałem w ich opisy, okazało się że niektóre mają po dwie, nawet trzy strony!

 

To są dzisiejsze prace naukowe "doktorów". Dwie strony o sprzedaży pstrągów na jarmarkach czy Orlikach... czyli coś co napisałby uczeń drugiej klasy podstawówki, pisze doktor. 

 

Jest to tak groteskowe i niesamowite, że właściwie nie wiadomo co powiedzieć. Głos w gardle zamiera. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przed chwilą, red napisał:

 

Nawet jak są prywatne to muszą realizować program państwowy ;)

 

Nie, nie nie - mi chodziło o to, żeby uczelnie odcięły się kompletnie od dytka państwowego - od finansowania po regulacji - zostawić jak zwierzę w lesie - albo przetrwa albo nie

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 minuty temu, GluX napisał:

 

Nie, nie nie - mi chodziło o to, żeby uczelnie odcięły się kompletnie od dytka państwowego - od finansowania po regulacji - zostawić jak zwierzę w lesie - albo przetrwa albo nie

 

Ja rozumem do czego zmierzasz, tylko stwierdzam jak to wygląda u nas na prywatnych uczelniach.

 

I w tej patologii dochodzimy do sytuacji gdzie najcenniejszą edukację młody człowiek może odebrać w domu w wieku 6 -18, dostosowaną do swoich zdolności i chęci. Ponieważ edukacja państwowa zwyczajnie jest niepraktyczna i nisko wartościowa.

 

Tyle że sami rodzice i dziadkowie muszą być na odpowiednim poziomie, a to rzadkość.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

8 minut temu, Tarnawa napisał:

Jestem techniczny i taką mam pracę wszyscy inginery zawsze mondre tylko jednego spotkałem że ze mną proces technologiczny konsultował dziś chłopak jest asystentem na polibudzie 

 

"Moja robota"

 

 

 

Ale co to jest, z aluminium wycięto kask? Ale to dla filmu zrobiono tylko? Jaki koszt byłby takiej operacji skomplikowanej? Niesamowite to wszystko.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jakby na studiach uczono i dokształcano realnie, to byśmy wychowywali sobie społeczeństwa nadzwyczaj inteligentne, dochowowe i kreatywne. Studia byłyby tylko dla ELITY.

Ale nie o to w tym burdelu chodzi. Społeczeństwo nie może być zbyt mądre, ale też nie można robić podziałów na lepsyzch i gorszych bo dyskryminacja.

 

Chodzi o coś w rodzaju parytetów, wyrownania szans dla wszystkich. Dlatego poziom jest tak niski, studiują ludzie z naprawdę niskim IQ i do tego

kierunki które są kompletnie nieprzydatne. Ale papierek jest, magister jest, można się narcyzić i puszyć..

 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

20 minut temu, Farbowana Kita niehabilito napisał:

 

Ale co to jest, z aluminium wycięto kask? Ale to dla filmu zrobiono tylko? Jaki koszt byłby takiej operacji skomplikowanej? Niesamowite to wszystko.

To jest CNC film przypadkowy :?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie wszędzie jest tak źle, u mnie na drugim stopniu większość wykładowców pracuje głównie w zawodzie. Kilku panów prezesów też się znajdzie. Automatycznie przejawia się to na programem dostosowanym do rynku.

Gorzej było na 1. stopniu, gdzie dużo przedmiotów było delikatnie mówiąc mało przydatnych. Kilka lat temu nowi dr hab. zrobili jednak małą rzeź leśnych dziadków i z tego co widziałem znacznie się poprawiło. Wcześniej było znacznie więcej narzekania.

 

Mam jednak świadomość, że to raczej rzadkość i gdzie indziej jest znacznie gorzej, zwłaszcza na byle jakich kierunkach tzw. humanistyczych. Masowa produkcja magistrów dobrze na jakość nie mogła wpłynąć.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1 godzinę temu, Farbowana Kita niehabilito napisał:

Ale gdy zajrzałem w ich opisy, okazało się że niektóre mają po dwie, nawet trzy strony!

Abstrahując od 'barda marketingu', to ilość stron nie ma znaczenia. Liczy się merytoryczna zawartość i jej jakość.

W naukach ścisłych nie potrzeba pisać elaboratów - tam musi być krótko i na temat. To nie jest 'Nad Niemnem.'

 

Z resztą tego co napisał @red 3,14 razy drzwi się zgadzam, bo widzę to na co dzień.

 

45 minut temu, Ancalagon napisał:

Kilka lat temu nowi dr hab. zrobili jednak małą rzeź leśnych dziadków i z tego co widziałem znacznie się poprawiło. Wcześniej było znacznie więcej narzekania.

Wciąż czekam aż ten czas przyjdzie u mnie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

8 godzin temu, red napisał:

 

Nawet jak są prywatne to muszą realizować program państwowy ;)

 

Nazywajmy rzeczy po imieniu - to są niby prywatne uczelnie - prywatne bo płacisz za nie, niby bo i tak mają regulacje jak państwowe.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja tam popieram prywatne uczelnie. Jeśli ktoś w szkole średniej się opierdalał ma okazję nadrobić zaległości w imprezkach oraz zdobyć wreszcie niezwykle przydatne doświadczenie w takich przedmiotach jak alkoholizm oraz narkomania.

W końcu jak ktoś chce coś mieć z studiowania to tych sensownych kierunków nie ma za wiele.

 

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

10 godzin temu, Farbowana Kita niehabilito napisał:

Kiedyś nie mogłem uwierzyć, gdy pewna osoba studiująca na "wyższej" (oczywiście prywatnej) uczelni, nie mogła rozwiązać jakiegoś prostego równania matematycznego z zakresu podstawówki. Byłem święcie przekonany, że kpi ze mnie - tymczasem była to prawda. Nawet taki gamoń i nieuk jak ja, byłem wstrząśnięty poziomem nauczania na "studiach" w Warszawie. 

 

Nie rozumiałem jakiego przekrętu dokonano. Każdy marzy o byciu wykształconym - więc dano to ludziom, którzy wg. przedwojennych standardów nie mieliby ŻADNYCH szans na maturę. I ci ludzie nie tylko zostali magistrami, ale tak DOKTORAMI! Kolejny wstrząs nastąpił na wykopie, gdzie "Kanister" (czyli Sławek udający że to nie on), zaczął wklejać naukowe prace Sławka, chwaląc się że jest ich ponad 80. Ale gdy zajrzałem w ich opisy, okazało się że niektóre mają po dwie, nawet trzy strony!

 

To są dzisiejsze prace naukowe "doktorów". Dwie strony o sprzedaży pstrągów na jarmarkach czy Orlikach... czyli coś co napisałby uczeń drugiej klasy podstawówki, pisze doktor. 

 

Jest to tak groteskowe i niesamowite, że właściwie nie wiadomo co powiedzieć. Głos w gardle zamiera. 

 

Jak mi opowiadała mama, jej babcia (czyli moja śp. prababcia) miała skończone tylko 3, czy tam 4 lata podstawówki, a potrafiła liczyć w pamięci lepiej od ludzi z tytułami profesora. Jako że urodziła się gdzieś na samym początku XX wieku, przeżyła dwie wojny światowe, wiedzę życiową i zaradność miała na bardzo wysokim poziomie. Przy okazji przekazała mamie sporo rożnych kwiatków z polskiej historii, o których dzisiaj mało się mówi, jak np. "Wasze ulice, nasze kamienice". :)

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 miesiące temu...

Będąc kilka lat na studiach widziałem na własne oczy, jak drastycznie spada poziom nauczania. Było to widoczne szczególnie mocno w rocznikach, które kończyły szkoły w nowym systemie (po reformie, w której wprowadzono gimnazja).
Nawet na moim roku wymagano mniej niż kilka lat wcześniej, jednak dwa lata później poziom spadł na łeb.

Miałem kolegę, który studiował ze mną zaocznie, a z nudów poszedł jeszcze na studia dzienne na uniwersytecie. Kierunek informatyka. Opowiadał, w jakim był szoku na pierwszych zajęciach z matematyki. U nas wykładowców nie interesowało to, czy ktoś coś umie, czy nie. Ma umieć i koniec. Materiał ze szkoły średniej trzeba było mieć opanowany, bo oni lecieli z nowym, który bazował na tym, co było w szkole średniej.
Na uniwersytecie wykładowca chciał uczyć studentów całek. Ci nie mieli pojęcia o co chodzi. Zapytał, czy wiedzą, co to są pochodne - "Nie wiemy". Wszystko robił za nich, pokazywał im co i jak.
Kumpel na naszym kierunku miał trudności ze zdaniem matematyki, na uniwersytecie zdawał na 5 ;D


Było sporo rzeczy, o których czasami myślałem: "Na cholerę mi to?". Niektóre były naprawdę dość trudne i trzeba było sporo się napracować, aby to zaliczyć. Jakieś laborki z fizyki i inne. Generalnie fajne, bo zawsze mnie to interesowało i gdzieś tam da się tę wiedzę wykorzystać, jednak wymagało to sporo roboty.
Każdy musiał szukać wiedzy w książkach. Wykładowcy tylko sygnalizowali jakiś temat i ogólnie o nim opowiadali. Żeby zdać na sensowne oceny, trzeba było sporo się uczyć i rozumieć.

Jak przypominam sobie to wszystko, to mam ochotę wrócić na studia ;) Jak tylko ogarnę temat kasy, to zapewne wrócę na jakiś kierunek, który mnie interesuje.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 miesiące temu...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.