Skocz do zawartości

Max Kolonko i kobiety


Rekomendowane odpowiedzi

Może się komuś spodoba wywiad. Czy Max przeszedł na 'ciemną' stronę? ;)

 

GALA: Jak pan na nie (związki) patrzy? To nie był dar, to nie była miłość?

M.K.: Tak. I okazywało się to dość szybko. Stałem jak dziecko z cukierkiem i mówiłem: weź, pani, ten cukierek. Kobieta brała, po czym odchodziła. Zostawałem sam. Teraz nie. Teraz jestem szczęśliwy.

 

weronika-rosati-i-mariusz-max-kolonko-34

 

Ameryka to jedyna kochanka, która nie dała mi w twarz - mówi nam znany dziennikarz telewizyjny Mariusz Max Kolonko. Dzięki niej poznał, co to samotność, zdrada i rozstanie. Ale także sukces. Opisał to w książce "Odkrywanie Ameryki", która - jak mówi - zamyka okres wędrówki w jego życiu. Dziś jest szczęśliwy i spełniony. Pragnie rodziny z osobą, którą kocha.

Namówić go na rozmowę o Weronice Rosati jest bardzo trudno. Już nie chcą razem się pokazywać ani opowiadać o swoim uczuciu. Ale pytany o miłość, odpowiada, że kocha i jest kochany. Plotki o ich rozejściu zbywa lekceważeniem. Oczywiście, że są razem. To prawdziwe i wyjątkowe uczucie. Długo na nie czekał, teraz jest szczęśliwy i pewny swej drogi. Jego kawalerskie, podróżnicze życie dobiegło kresu. Jest dojrzałym mężczyzną, który wiele doświadczył. Dziś wie z całą pewnością, że to właśnie rodzina jest największym wyzwaniem, celem, do którego warto dążyć.

 

GALA: Wydał pan książkę "Odkrywanie Ameryki" o swoim 18-letnim pobycie w Stanach. Ameryka to spełniona miłość?

MAX KOLONKO: Ameryka to jedyna kochanka, która nie dała mi w twarz.

GALA: Kobiety pana biją?

M.K.: (śmiech) Niech pan jeszcze zapyta, czy to lubię? To oczywiście przenośnia. Ameryka jest taką częścią mojego życia, która mnie nie rozczarowała.

GALA: Pojechał pan tam jak odkrywca, z marzeniami?

M.K.: Pojechałem z 200 dolarami w kieszeni. Marzenie miałem jedno: żeby przetrwać do następnego dnia. I nie byłem wcale pewien, czy tak się stanie. Strasznie lało, chodziłem po Manhattanie, nie było mnie stać na parasol. W Polsce, w Trójce, zarabiałem wtedy 20 dolarów miesięcznie. Pojechałem to zmienić.

GALA: Udało się, spełnił pan amerykański sen o karierze.

M.K.: To nie znaczy, że zawsze było fantastycznie. Było trudno, było źle. Ameryka dała mi w kość. Potrafiłem to przeżyć, z zielonego studenta przekształciłem się w dorosłego, dojrzałego mężczyznę, który umie ocenić świat, widzieć szerzej, dalej. Cierpienie uszlachetnia. Nieoszlifowany diament jest tylko brudnym kawałkiem kamienia.

GALA: Ciężko było, gdy woził pan sprzęt metrem jako jednoosobowa firma budowlana?

M.K.: Rzeczywiście, tak było na początku. Fizyczne zmęczenie jest niczym. Napije się pan coli i panu przejdzie. Najgorsze to być samemu w obcym kraju, gdzie nikt nie pomoże, nie wesprze. Rozwija się własną firmę, inwestuje wszystkie pieniądze, nie ma wyboru i powrotu. Dzisiaj można pojechać i wrócić. - Wtedy wiedziałem, że muszę zostać albo umrzeć. Czułem wielki ciężar psychiczny odpowiedzialności za swój los, który był tylko w moich rękach.

GALA: Czy pan tam, w tej Ameryce, nie czuje się samotny?

M.K.: Oczywiście. Samotność może być twórcza. Boga inaczej przeżywa się samemu, inaczej przeżywa się naturę. Życie płynie inaczej.

GALA: Poszukiwacz samotności?

M.K.: Samotności się nie szuka, ona znajduje pana sama. Nie chodzi mi o to, że żyję samotnie. Myślę o samotności intelektualnej. Gdy wracam do Polski po 18 latach, czuję się samotny, bo często nie rozumiem ludzi. Różnimy się.

GALA: Pytam o taką samotność, jak w Wigilię 2000 roku, o której pisze pan w książce.

M.K.: Czy mi z tym dobrze, czy źle? O pewnych rzeczach nie można decydować, żyje się tak, jak los rozdaje karty. Nie patrzę na świat przez pryzmat swego zadowolenia. Jestem dziennikarzem. Wszystko, co robię, jest w jakimś sensie obserwacją. Życie może być twórcze w każdej chwili, także tej trudnej.

GALA: Chce pan być mężczyzną samotnym czy rodzinnym?

M.K.: Pyta mnie pan o prozę życia, a rozmawiamy o literaturze.

GALA: Dla pana to proza, dla mnie rzeczy najważniejsze.

M.K.: Czy ja chcę mieć żonę i dzieci? Oczywiście. Dla mnie jest to w jakimś sensie ukoronowanie drogi. Być z drugą osobą, którą się kocha. Zbudować swój świat. Pragnę tego.

GALA: Ameryka dała panu możliwość stworzenia rodziny?

M.K.: Mam szczęście być z osobą, którą bardzo kocham. Jestem w tym szczęśliwy. Może to gratyfikacja od losu, zadośćuczynienie? Ta książka ukazuje się w momencie zamknięcia pewnego okresu mojego życia. Okresu wędrówki, samotności, podróżowania z kamerą. Pisana w kurzu drogi, na moczarach, na wybrzeżu oceanu. Nie planowałem tego, dziwnym zrządzeniem losu książka ukazała się, gdy dobrnąłem do jakiegoś etapu w moim życiu.

GALA: Pisze pan, że Ameryka dała panu poznać, czym jest zdrada i rozstanie.

M.K.: To nie tak, że mnie w Ameryce ktoś zostawił lub zdradził. Ameryka dała mi perspektywę widzenia zjawiska rozstania i zdrady, z którymi miałem do czynienia w moim życiu po obu stronach oceanu.

GALA: Napisał pan o niebezpiecznej jeździe po ośnieżonych górach: "Jest cicho. Jest bosko. Jest blisko śmierci". Szuka pan takich przeżyć?

M.K.: To nie ja szukam, życie mnie w nie rzuca, czy chcę, czy nie. Jechałem wtedy z przewodniczką w góry Kolorado szukać złota. Przeczytałem, że jest tam stara kopalnia, której pracownicy zabili właścicieli i wysadzili kopalnię w powietrze. Jeszcze nikt jej nie odkrył. Jechaliśmy autostradą Million Dollar Highway wykutą w skale 4 tysiące metrów nad poziomem morza. Nagle przyszła burza śnieżna, zrobiłosię niebezpiecznie. Droga była wąska, po prawej pionowa skała, po lewej kilkusetmetrowa przepaść. Nawet nie mogłem zawrócić. Stanąłem, a mój jeep zaczął zsuwać się w przepaść. Wiedziałem, że jak tam spadniemy, to nas nigdy nie znajdą. Pomyślałem, że jeszcze tyle wspaniałych rzeczy miałem zrobić. I mocno zapragnąłem żyć. Nie szukam śmierci, fascynuje mnie przeżycie przygody, ale nie szaleństwo. Wychodzę z domu, bo coś mnie pociąga. Stawiam sobie cel. Tak jak ze światłami Marfy. Wszyscy w Teksasie o nich mówią. Pojawiają się nocą na prerii. Podobno to dusze Indian szukających drogi. Pojechałem i zobaczyłem. Nie wiem, czy to było to, ale mam to coś nagrane na taśmie.

GALA: Ładną scenę pan opisuje z tej Marfy. Młoda ekspedientka w opuszczonym sklepie pośrodku Teksasu rozbiera się przed panem z T-shirtu, który chce pan kupić. Coś między wami iskrzy...

M.K.: Iskrzy, ale światło się jednak nie rozpala. Zawsze mnie fascynowało, jak niewiele brakuje do zmiany naszego losu. Buntowałem się, że przypadek rządzi naszym życiem. Uważałem, że to banalne, że tak nie może być. Chciałem sam kontrolować własny los. Ale okazuje się, że nie ma na to rady. Przecież ja poznałem moją ukochaną na schodach, gdzie mnie wcale miało nie być.

GALA: Mała rzecz, a zmienia życie...

M.K.: Gdybym tam wtedy nie poszedł, gdzie bym był teraz? Może w Kalifornii z inną dziewczyną? Zakochałbym się w kimś jeszcze? A może tak rozczarowałbym się życiem, że popełniłbym samobójstwo? Oto Przypadek zmienił całe moje życie. To zagadka sprężyny życia, która mnie fascynuje.

GALA: Myślał pan, że wtedy w Marfie pana życie też mogło ulec zmianie?

M.K.: Stale patrzę na życie w ten sposób. Nie tylko w sprawach uczuciowych. Wierzę, że los mi sprzyja, jeżeli żyję w zgodzie ze sobą, jeżeli jestem uważny na dobro drugiego człowieka. To los wynagradza. Tak mówiła moja mama. Ja jej wierzę. Dlatego mówię, że Ameryka mnie nie oszukała. Jestem szczęśliwy.

GALA: Co dla pana jest sukcesem w Ameryce?

M.K.: Sądzę, że dla każdego człowieka - nie tylko w Ameryce - sukcesem jest żyć w zgodzie ze swoimi przekonaniami, wartościami, zasadami. Być blisko z kimś, kto myśli podobnie. Wcale nie chodzi o kasę.

GALA: Jak to było ze stratą ćwierć miliona dolarów?

M.K.: Przegrałem na giełdzie, no big deal. Byłem day traderem - kupującym i sprzedającym akcje tego samego dnia. To był okres wielkiego boomu, wartość firm wzrastała nawet dziesięciokrotnie. To było wtedy wyzwanie czasów: nowa moda dla elit. Chciałem w tym uczestniczyć i się w tym sprawdzić. Był taki okres, że zarabiało się jednego dnia 20 tysięcy dolarów w godzinę.

GALA: Może w głowie się przewrócić.

M.K.: To skąpstwo. Człowiek ma dużo, a chce jeszcze więcej. Ale pieniądze to nie temat do rozmowy. One zależą od pana pracy i talentu. Można je stracić, można zarobić. To, na co pan nie ma wpływu, to miłość. Może pan całe życie schodzić, pisać listy do wszystkich kobiet, a jeżeli nie jest panu dana, nic z tego.

GALA: Miłość jest darem?

M.K.: Dla mnie najwyższym. Jednym się zdarza, ale go nie cenią, do innych nie przychodzi w ogóle. Do innych trafia późno w życiu. Życzę wszystkim cierpliwości. Bo żyjemy tak, że wszystko chcemy od razu, natychmiast. Również kobietę życia chcemy mieć już. Stąd złudzenia i pomyłki. Ludzie żyją dziś na styk. Poznają się, schodzą, raptem stają się rodziną. A nagle okazuje się, że nic z tego nie wyszło. I dzieci wychowują się bez rodziców.

GALA: Był pan w różnych związkach.

M.K.: Aż tak wiele tego nie było.

GALA: Jak pan na nie patrzy? To nie był dar, to nie była miłość?

M.K.: Tak. I okazywało się to dość szybko. Stałem jak dziecko z cukierkiem i mówiłem: weź, pani, ten cukierek. Kobieta brała, po czym odchodziła. Zostawałem sam. Teraz nie. Teraz jestem szczęśliwy.

GALA: Z rozdziału o dziewczynie z Marfy wynika, że światło, którego pan poszukuje, jest w kobiecie.

M.K.: Tak, ale nie tylko. Światło Marfy jest w każdym z nas. I właśnie owo poszukiwanie światła jest siłą napędową świata. Ta siła kazała ludziom odciskać ręce na ścianach jaskiń. Ta siła każe ludziom wpływać na świat. Czy będę wpływał na niego poprzez swoją pracę, która niesie coś dla ludzi, czy poprzez miłość do osoby, którą kocham - to jedno. Najważniejsze, żeby światło było w tobie. Żeby mieć wiarę, nadzieję i chęć poszukiwań miłości drugiego człowieka.

GALA: Napisał pan, że Ameryka pozwoliła panu poznać Boga i szatana?

M.K.: Bóg w Ameryce jest w zachodzie słońca nad rzeką Kolorado. A szatan na preriach Wyoming, gdzie w silosach tkwią rakiety z głowicami atomowymi.

GALA: Odpalał pan jedną?

M.K.: Trzydzieści metrów pod ziemią trzymałem ręce na kluczach uruchamiających wyrzutnię. Różne myśli lęgną się wtedy w głowie. Że człowiek sam stworzył to piekło. Jeden ruch ręki i nie ma pół świata. A ja bardzo chcę żyć. I jeszcze raz chcę zobaczyć wschód słońca, pojechać do Hollywood i Polski. W takich momentach zaczynamy myśleć o sprawach egzystencjalnych, filozoficznych. Taka jest właśnie ta książka. Staram się w niej patrzeć na życie osobiście, z pewnego dystansu, z szacunkiem dla świata i ludzi. To nie jest książka przygodowa o łapaniu mustangów, do czytania w metrze. Napisana jest przez wrażliwego człowieka dla wrażliwych ludzi. Dla ludzi szukających swego światła.

Rozmawiał Roman Praszyński

Nr 23-24/2006, od 5 do 18 czerwca 2006

 

Źródło:

http://kobieta.onet.pl/uroda/gwiazdy/mariusz-max-kolonko/s77k9

 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1 minutę temu, kootas napisał:

10 lat temu.

Tak, ale chodzi do jakich wniosków doszedł.

Cytat

M.K.: Tak. I okazywało się to dość szybko. Stałem jak dziecko z cukierkiem i mówiłem: weź, pani, ten cukierek. Kobieta brała, po czym odchodziła. Zostawałem sam. Teraz nie. Teraz jestem szczęśliwy.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odkrywanie Ameryki to na prawdę fajna książka. Pomimo tego, że głównie opisuje w niej swoje reportaże np. z 9/11, pobytu w NORAD itp to pomiędzy tymi rozdziałami można znaleść wiele bardzo ciekawych przemyśleń.

Max to zdecydowanie człowiek, którego sobie cenię. Wydaje mi się, że to właśnie Ameryka odcisnęła na nim pewne piętno ponieważ czytając książkę czy oglądając jego reportaże możemy poczuć delikatny, świeży powiew wolności. To człowiek z pasją. Polecam wszystkim, których męczy już nasze nadwiślańskie "lepiej się nie odzywać", "stój w szeregu a w końcu cię dojrzą", "jakoś leci- byle gorzej nie było".

28 minut temu, Nieugięty napisał:

Napisana jest przez wrażliwego człowieka dla wrażliwych ludzi. Dla ludzi szukających swego światła.

 

Edytowane przez BigDaddy
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

14 minut temu, Nieugięty napisał:

I okazywało się to dość szybko. Stałem jak dziecko z cukierkiem i mówiłem: weź, pani, ten cukierek. Kobieta brała, po czym odchodziła. Zostawałem sam. Teraz nie. Teraz jestem szczęśliwy.

 

 

To jak z każdym związkiem. Wszystko co dobre jest do czasu i wtedy nazywa się to wielką miłością, szczęściem, spełnieniem ;) Jakby ona odeszła od niego wtedy, to mówiłby tak samo jak o poprzednich, ale na ten moment był w innej okoliczności - nie znaczy to że kobieta jest "wyjątkowa" i inna niż wszystkie. Fakty podaje dobre - kobieta bierze, bierze, bierze i odchodzi kiedy od innego wie że dostanie więcej, a aktualny dał już wszystko co miał na tamten moment i nastąpiło znudzenie. Ona na tamten moment wiedziała, że nie dostanie więcej i zagrzała sobie ciepłe miejsce. Wiek też robił swoje, bo jak wiadomo z wiekiem spada zainteresowanie daną jednostką kobiecą i nie może tak wybrzydzać. Tu nie chodzi o to co powiedział czyli cierpliwość, tylko o to że dostał kobietę przechodzoną, wiekową, a sam z bagażem doświadczeń, popularności, był rozsądniejszym i bardziej łakomym kąskiem z którym można zostać na starość. Jak widać i tak nie najlepszą opcją.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

27 minut temu, homers napisał:

tak, ładnej dziewczyny która chyba miała jakiś defekt

 

Uroda + pieniądze + nieustająca atencja + znani rodzice = gwarantowane spierdolenie umysłowe panienki

 

Czasem myślę, że ona specjalnie się tak postarzała ciągle, bo pod kopułą coś nie trybiło. Teraz 32 lata, przechodzony towar strasznie....

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chociaż uważam Pana Kolonko za niezwykle inteligentnego człowieka sukcesu, to jednak nadal "robi" dla systemu - któremu forum wypowiedziało cichą wojnę. Nie wiem jak jest teraz (książka sprzed 9, 10 lat), ale namawianie do spełnienia w rodzinie, to robota Złego. 

 

Młody człowiek czytając książkę Pana Kolonko, widzi sukces, sławę - i pragnienie rodziny. Kojarzy sukces i atrakcyjność z pragnieniem rodziny jako obietnicą szczęścia i spełnienia, i wpada w bagno.

 

System potężnie nagradza tych, którzy pracują dla niego i mają wielki talent. Można służyć systemowi, albo ludziom - mówić im prawdę, której nie mówi Pan Kolonko - że szczęście to stan, który jest NAWYKIEM a nie zapładnianiem kobiety, braniem ślubu (umowa prawna niezwykle niekorzystna dla mężczyzny) i budowaniem domu oraz sadzeniem drzewa.

 

Gdyby Pan Kolonko zaczął mówić prawdę... wiele by się zmieniło w jego życiu. Obawiam się że na gorsze. 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak ktoś patrzy tylko na siebie, na swój własny sukces np pieniężny to jest jasnym, że nie da się dorobić hajsu jeśli trafia się w rynek niszowy.

Jeśli sprawa jest ideologiczna, walczy się o honor, a nie zasługi i korzyści dla jednostki, to trzeba sie nastawić na wściekłość większości, ale dzięki nim mogą się przebudzić świadome jednostki, z ktorych wyłaniać się będzie coraz większa grupa.

 

Można okłamywać pewnych ludzi przez cały czas, wszystkich ludzi przez pewien czas, ale nie można okłamywać wszystkich ludzi przez pewien czas – Abraham Lincoln

 

Jakby mówił prawdę to już dawno by był zlinczowany i wyeliminowany z obiegu jako człowiek, jako dawca nasienia też, zaszczuty. Mechanizm jest znany od dawien dawna. Ludziom

trzeba obiecywać dobre rzeczy, nawoływać do rozmnażania jakoś w obecnym systemie, karmić nadzieją i przyjemnościami, wpędzać w depresje by na nich zarabiać i tak w kółko.

 

Nie jestem godzien, nie jestem godzien ;) Jak w modlitwie.

 

Co innego zarabiać na tym czego potrzebuje większość ludzi. Znaleźć rozwiązanie na problem globalny. Jeśli ludzie nie są kochani i poszukują szczęścia, to każe im się żyć tak by tylko troche tego szczęścia poznali, później stracili (winiąc siebie, lub innych) i tak w kółko. Prawda by ich wyzwoliła, tylko wtedy świat by się zmienił, ludzie by nie chcieli się parować, rozmnażać, tylko byłaby rozpusta. Coś na kształt piekła. Na ten moment zdalnie kontrolowanego ;)

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

11 minut temu, M.Dabrowski napisał:

Jak ktoś patrzy tylko na siebie, na swój własny sukces np pieniężny to jest jasnym, że nie da się dorobić hajsu jeśli trafia się w rynek niszowy.

Jeśli sprawa jest ideologiczna, walczy się o honor, a nie zasługi i korzyści dla jednostki, to trzeba sie nastawić na wściekłość większości, ale dzięki nim mogą się przebudzić świadome jednostki, z ktorych wyłaniać się będzie coraz większa grupa.

 

Można okłamywać pewnych ludzi przez cały czas, wszystkich ludzi przez pewien czas, ale nie można okłamywać wszystkich ludzi przez pewien czas – Abraham Lincoln

 

Jakby mówił prawdę to już dawno by był zlinczowany i wyeliminowany z obiegu jako człowiek, jako dawca nasienia też, zaszczuty. Mechanizm jest znany od dawien dawna. Ludziom

trzeba obiecywać dobre rzeczy, nawoływać do rozmnażania jakoś w obecnym systemie, karmić nadzieją i przyjemnościami, wpędzać w depresje by na nich zarabiać i tak w kółko.

 

Nie jestem godzien, nie jestem godzien ;) Jak w modlitwie.

 

Co innego zarabiać na tym czego potrzebuje większość ludzi. Znaleźć rozwiązanie na problem globalny. Jeśli ludzie nie są kochani i poszukują szczęścia, to każe im się żyć tak by tylko troche tego szczęścia poznali, później stracili (winiąc siebie, lub innych) i tak w kółko. Prawda by ich wyzwoliła, tylko wtedy świat by się zmienił, ludzie by nie chcieli się parować, rozmnażać, tylko byłaby rozpusta. Coś na kształt piekła. Na ten moment zdalnie kontrolowanego ;)

 

 

 

Właśnie dlatego jego sukces jest dla mnie niewiele warty. Nic nie zmienił w świecie, dał tylko rozrywkę - nie rzucił rękawicy siłom rządzącym tym światem, nie zmienił uczuć ludzi cierpiących, nie zmienił świata na lepsze. A człowiek z jego inteligencją i zdolnościami mógłby wiele - może jego dusza nie jest na to gotowa, wygląda na młodo -średnią wiekowo, więc nie ma takich ciągot.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.