RRRR_WWWW Opublikowano 7 Października 2016 Udostępnij Opublikowano 7 Października 2016 Takie mnie naszło przemyślenie. Teraz jest w modzie mówienie o partnerstwie w związku, o równości albo nawet o partnerstwie w rodzinie. Kiedyś wierzyłem, potem uważałem za bzdurę, a ostatnio przedefiniowałem i w swoją definicje zaczynam wieżyc. Są tacy co twierdzą ze to jedna strona ma dominować, ale tak sobie pomyślałem ze to nie wyklucza partnerstwa. Tak jak w firmie jest własciciel i on dominuje ale nie pokazuje tego jak nie ma potrzeby. Wiele zadań deleguje na pracownika i jak jakiż dyrektor podejmuje decyzje to nie znaczy ze właściciel jest pod pantoflem tylko ze pewne zadania zostały oddelegowane. Tak samo chyba powinno być w związku, jedna strona jest silniejsza (optymalnie mężczyzna) ale on może oddelegować obowiązki na żonę. I gdy mówi o partnerstwie to wcale nie znaczy ze maja takie same pozycje, jedna strona ma silniejszą ale zadania są tak podzielone (przez silniejszego) ze cała maszyna się kręci. Z dziećmi podobnie, można oddelegować zadanie na dziecko i to jest partnerstwo ale ono wcale nie implikuje równości. Ot takie przemyślenie. Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Mnemonic Opublikowano 8 Października 2016 Udostępnij Opublikowano 8 Października 2016 (edytowane) Teoretycznie masz rację. I na teorii się kończy. Bo, ponieważ, dlatego, że... W firmie masz kodeksy, regulaminy, prawa i zasady, które jasno określają zależność służbową. Ja mam tak, że prowadzę kilkunastoosobowy zespół techniczny, nad sobą mam trzech dyrektorów, ale moje decyzje w stosunku do podległego mi personelu są niejako z automatu wspierane przez dyrekcje. Jeśli były błędne, rozważane jest to w wąskim gronie ode mnie w górę i ewentualnie zakładane są korekty na decyzje. Ergo: moja dominacja jest poparta kodeksem i płynie niejako z góry, nie muszę o nią nieustannie walczyć, ktoś kto się ze mną ściera, ściera się z "systemem", w konsekwencji może coś ugrać w pojedyńczej sprawie, ale nie zmieni swojego położenia. Dożyliśmy czasów, w których pojmowanie "równości" przekroczyło zdrowy rozsądek, szczególnie w damskim wydaniu. Na forum wałkowane jest to codziennie. Nasze panie bardzo chętnie biorą się za podejmowanie decyzji, ale mniej chętnie mierzą się z konsekwencjami. Osobiście znam tylko jedną kobietę, która przyjęła do wiadomości i całkiem skutecznie wdrożyła znaną prawdę ogólną, iż nie ma złych decyzji, są tylko łatwiej bądź trudniej strawialne konsekwencje. Jedyną złą decyzją, jest brak decyzji. Delegowanie zadań w rodzinie, szczególnie na potomstwo jest jak najbardziej słuszne, głównie z powodów wychowawczych. Tylko znowu wracamy do źle pojętej równości. Załóżmy, że masz syna w gimbazie, i ów hipotetyczny syn obserwuje Cię, jak myjesz swoje auto, jak się nim wozisz i co tylko tam wyprawiasz ze swoim pojazdem. Raz cedujesz na niego mycie fury i rzeczony gimbazy uznaje, że może i potrafi to samo co Ty. Pakuje się więc z koleżanką do auta i sprowadza na wszystkich cały zestaw nieszczęść. Żeby zakładana przez Ciebie teoria zadziałała, musi istnieć swoisty kodeks, wyznaczający jasno granice i jasno mówiący o konsekwencjach. Na wewnętrzny (ten wbudowany w ego) nie masz co liczyć, ego zawsze będzie działać na korzyść swego nosiciela. Zewnętrzny zaś, zawsze bierze kogoś za mordę. Sęk w tym, że system prawny jaki obecnie mamy, skonstruował równość tak, że o swoją część musisz nieustannie walczyć. Ty. Biały, heteroseksualny mężczyzna. Mąż. Ojciec. Płatnik podatków. Wg mnie cały problem w tym, że nie jesteśmy równi. Jesteśmy różnorodni. Wszystko działa harmonijnie jeśli potrafimy z owej różnorodności korzystać w sposób generujący sukcesy. Ale nie umiemy, bo chcemy równości. Edytowane 8 Października 2016 przez Mnemonic 1 Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...
Rekomendowane odpowiedzi