Skocz do zawartości

Lekcja pierwsza


Rekomendowane odpowiedzi

Piszę, żeby dać się poznać i pokazać, jak głęboko może sięgnąć depresja. Może ktoś z Was miał podobne doświadczenia; może zaowocuje to ciekawą wymianą zdań.

Historia sprzed długiej drogi i kilku lat. Dość typowa.

 

Najmłodsze lata były podobno szczęśliwe – przejawiałem sporo dziecięcej zadziorności i odwagi.

 

Dopiero po latach widzę, jak fałszywy obraz życia otrzymałem jako oryginał. Z różańcem w ręku i poczuciem winy w sercu.

Ojciec maksymalnie odcięty emocjonalnie – ode mnie i od matki. Trawiony przez kolejne choroby i wykorzystywany przez „przyjaciół”, nigdy nie znalazł dla nas nawet kilku minut (w sumie nic dziwnego - najpierw musiałby je znaleźć dla siebie). Pamiętam swój wieczny dialog, że tata się kiedyś zmieni. Że teraz jest taki specjalny czas, że pewnie ma coś ważnego na głowie, że może zrobiłem coś nie tak… Pamiętam ten blokujący oddech dysonans, kiedy dla obcych ludzi okazywał więcej życzliwości, niż dla własnego gniazda. Pamiętam, jak czułem, że musi coś być ze mną nie tak. Jak zżera mnie zazdrość.

W rezultacie wyszedłem do ludzi z olbrzymią dziurą – bez wiary w siebie, zaufania, poczucia bezpieczeństwa. Jeszcze jako mały chłopczyk z fryzurą na grzybka, odziałem się w białe szaty, ślubując wierność i obronę wszystkim pięknym paniom. Mama była pierwsza. Postanowiłem robić w naszej rodzinie za prawdziwego, wrażliwego mężczyznę.

Nauczyła mnie w zamian nakładać specjalny makijaż – wystarczyło grubo wysmarować się pojedynczymi wspomnieniami dobrego i nierealną wizją szczęśliwej przyszłości. Rzeczywistość bez kłamstw była zbyt bolesna.

 

Ale dziura nadal pusta.

 

Ocalenie

 

Była idealna. Czułem ją całym ciałem! Muzyka grała głębiej, bardziej w sercu. Noce stały się krótsze i jaśniejsze. Śnieg pod butami skrzypiał ciepło i głośno, choć ja unosiłem się nad ziemią.

 Znalazłem bratnią duszę – klucz, który poruszał wszystkie zapadki i otwierał skrzynię do wiecznego szczęścia i spokoju. W końcu mogłem zacząć żyć. Pogrzebałem wszelkie zmartwienia. Jeśli penis był czysty, to przyszłość była nieważna.

<Tutaj całkiem schematyczna wariacja na temat relacji dwóch niedojrzałych dzieciaków – może tylko z jednym, przeciągającym ból elementem. Pominę szczegóły.>

Moja pierwsza miłość była katalizatorem zmian. Sprawiła, że nie potrafiłem sam się oszukiwać. Szybko wyszło na jaw, że nie mam przyjaciół. Opadła też zasłona, którą lata temu rzuciłem na życie najbliższej rodziny. Prawda uderzyła mnie mocniej, niż przeszłość zdołała przygotować. W rezultacie…

 

Depresja,


rozpacz, agonia. Pamiętam, jak się biłem, jak drapałem po twarzy, jakie obrzydzenie czułem na swój widok w lustrze. Czułem się, jakby całe „zewnątrz” naciskało na moją skórę, jakby wiedziało, że nie pasuję, że trzeba się mnie pozbyć. Nawet we własnej głowie nie mogłem zaznać spokoju.

 

„zabij się zabij się zabij się zabij się…”.

 

Byłem pusty, wyprany i wyżęty ze wszelkich emocji. Daleko, za ścianą płaczu i gniewu – w miejscu, gdzie nie ma miejsca na ruch, na żywotność – jest tylko szara skorupa. Byłem jak spróchniały pniak na pustyni. Pusty, bez soku i liści – przeminięty, niepotrzebny. Nawet jeśli było gdzieś życie, to daleko ode mnie. To zresztą też przestawało mieć znaczenie.

 
Reakcje zaczęły równać do zera. W najgorszym czasie odpuściłem higienę, ale później, kiedy już zmuszałem się do wejścia pod prysznic, było dla mnie obojętne, czy leci ciepła, czy zimna woda(!). Zapachy stały się wyłącznie informacją – mogłem zwrócić na nie uwagę, ale nie potrafiłem wartościować ich jako bardziej lub mniej przyjemne. Perfumy czy kupa - po prostu były.
Z muzyką to samo – hałas lub cisza. Melodia, czy biały szum – bez różnicy. Kiedy odrobinę się poprawiło, chciałem zawsze kogoś słyszeć. Czułem się tak przytłoczony i wyizolowany, że głos innej osoby dawał jakiś wczesny prototyp nadziei. Youtube i audiobooków słuchałem bez przerwy. Cisza była nie do zniesienia.

No i zapomniałem, jak brzmi mój śmiech.

Barwy stały się jakby wypalone, wypłowiałe. Co prawda widziałem je, ale jakby mniej realne, przerysowane wyłącznie w odcieniach szarości.


W moim telefonie nie było żadnego połączenia, ani wiadomości. Nie miałem nawet jednej osoby, która chciałaby mnie wysłuchać. Nie myślałem nawet, że ktoś mógłby chcieć. Jeśli przebijałem się chwilowo do odczuwania emocji, to była to rozpacz. Ryczałem i biłem się. Przeklinałem życie. A później wracałem. I spałem.

 

La petit morte

 

Zmęczony i otępiały byłem ciągle - sen był lekki i nie dawał wypoczynku. Nie rozpoczynał nowego rozdziału; przewijał tylko taśmę do poranka z poprzedniego dnia. Pobudki były przerażające. Jakbym codziennie zdawał sobie sprawę ze śmierci własnej duszy.

 

Nie stawał mi. W ogóle. Na początku mnie to bolało; później – była to już norma. Chcę to opisać szerzej w osobnym temacie.

 

Nie byłem w stanie nawet pomyśleć, że zasługiwałem na miłość –nie byłem godny nawet spojrzenia. Nie potrafiłem wydobyć z ust głośniejszego dźwięku - fizycznie byłbym w stanie, ale czułem paraliżujący, gęsty wstyd. Każde przejście do WC było wypełnione pogardą i obrzydzeniem dla mojego ciała. Chciałem, żeby każda moja cząsteczka przestała istnieć.

 

„zabij się zabij się zabij się zabij się…”.

 

Fizycznie byłem wrakiem. Zamiast przepływu energii, miałem w sobie zamknięty obieg gęstej, lepkiej smoły. Próbowałem czytać, ale mój mózg nie trawił nowych informacji. Mogłem po kilka razy przechodzić przez jedną stronę i nadal nie wiedzieć, o co właściwie chodzi.
À propos trawienia – „stolce ołówkowate” to wyjątkowo trafne określenie.

 

Przez długi czas bałem się o tym mówić. Jakby słowa wystarczyły aby wszystko wróciło. Dziś wiem, że te kilka zdań to tylko nasiona, które nie wykiełkują, jeśli nie trafią na odpowiedni grunt. Moje poletko było uprawiane przez wiele lat i to, czego doświadczyłem było jedynie rezultatem. Strzałem w pysk, za który jestem dziś wdzięczny.

 

Przez jakiś czas po wyjściu z depresji, nie mogłem się odnaleźć.
Czułem każdy promień słońca na twarzy, każde muśnięcie wiatru i fakturę każdego przedmiotu, z którym miałem kontakt. Czułem miłość w każdym kolorze, ruchu i zjawisku. Czułem ciepłą, musującą radość z samego faktu bycia i możliwości doświadczania. Budziłem się szczęśliwy, po prostu przyjmując to, czego mogę być udziałem.

 

Po pewnym czasie się to zatarło. Kolektyw mnie wciągnął, ale nie o wszystkim zapomniałem. Były też kolejne epizody D – ale to przy okazji innej historii.

 

Życie składa się w pewnej części z tego, co jest.
Cała reszta, to nasz odbiór.

Edytowane przez Gaindalf
  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie napisałeś chyba czy skorzystałeś z pomocy lekarza psychiatry i psychologa. Leczysz się aktualnie? Albo masz nawracające głębokie stany depresyjne. Albo:

 

14 godzin temu, Gaindalf napisał:

Czułem każdy promień słońca na twarzy, każde muśnięcie wiatru i fakturę każdego przedmiotu, z którym miałem kontakt. Czułem miłość w każdym kolorze, ruchu i zjawisku. Czułem ciepłą, musującą radość z samego faktu bycia i możliwości doświadczania. Budziłem się szczęśliwy, po prostu przyjmując to, czego mogę być udziałem.

 

Taka kolejna faza. Mi tu lekko pachnie chorobą dwubiegunową - ale mogę się mylić bo nie jestem specjalistą a tylko bazuję na wiedzy z obserwacji ex żony chorej na CHAD typ II z natręctwami i zaburzeniami osobowości różnego typu.

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@rarek2 


Zaczęło się podstępnie - od "fizycznego" zdrowia. Dziś to dla mnie śmieszny podział, ale wtedy nie przyszło mi nawet na myśl, że to siedzi "w głowie". Po prostu robiłem mniej pompek i przestał stawać.

 

Miałem 18 lat i kilkaset zł oszczędności. Pieniądze zeszły na dojazdy i kilkanaście minut u "specjalistów" - psychologa, urologa, proktologa i seksuologa (wszyscy kompletnie kurwa do dupy). Dopiero kardiolog stwierdził, że to w sumie może być depresja. Wręczył mi receptę i zabronił czytać ulotki. Tyle z terapii przez pierwszy rok.

 

9 hours ago, rarek2 said:

Mi tu lekko pachnie chorobą dwubiegunową

 

Mania. Jestem Bogiem. Nieskończona energia, humor, libido. Wszyscy nudni i powolni. Show time.

 

Spotykanie z 7 dziewczynami na raz? Sen po 4 godziny na dobę? Kilka treningów na maxa dziennie? Tak było - do czasu.

 

Rozważałem CHAD, ale szczęśliwie to był tylko 1 haj, za który hojnie zapłaciłem. Przyszedł drugi epizod D - już słabszy - i trzeci - gdzie dopiero po rozpierdalającym mózg związku z DDA+CHAD, przeszedłem pełną terapię. Choroba i brak pieniędzy to głębokie, cuchnące szambo.

 

Głębszych nawrotów już nie było. Aktualnie pracuję z coachem/terapeutą, ale bardziej rozwojowo niż ratunkowo.

 

Myślę, że mogę sobie wyobrazić, co przeżywałeś z ex. Łączę się w mocy :rolleyes: Ciekawy jestem, czy czujesz do niej teraz jakąś przewrotną formę ...zrozumienia i wdzięczności. Ja do swojego sukkuba tak :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.