Skocz do zawartości

Samotność


Rekomendowane odpowiedzi

Ja mam podobne doświadczenia z przyjaźnią jak i z miłością, tzn. dokąd jest ona opłacalna to wszystko gra a potem to każdy idzie w swoją stronę.
Tak też do tego podchodzę - bez oczekiwań. Ludzie przychodzą i odchodzą.

 

Oczywiście gdy się ma przyjaciela/przyjaciół to wszystko ma sens, życie jest łatwiejsze, fajniejsze i człowiek myśli, że taka przyjaźń nie może się skończyć. Otóż może, wystarczy żona, dzieci, inna praca czy współzawodnictwo w tej samej, osiągnięcie innego celu, któremu na przyjaźń miała służyć. Zawsze rządzi zasada "lubię ciebie ale wolę siebie" i trudno mieć do tego pretensje, nawet jeśli samemu się takich wartości nie wyznaje to trzeba to zaakceptować i tylko nie dawać się dymać.

 

Wydaje mi się, że większość ludzi ma łatwość niszczenia starych i nawiązywania nowych przyjaźni. Ci co nie mają takiej łatwości (z różnych względów), mają tendencję do izolowania się.

Z mojego doświadczenia wynika, że najbardziej beztroskie i wyrachowane są w tym procederze panie. Często gdy upewnią się, że nie masz zamiaru być jej tamponem, kundlem, świnką skarbonką albo znajdą sobie innego delikwenta to potrafią urwać kontakt z dnia na dzień, bez względu na to jak długo i jak blisko się znacie ;).

Edytowane przez Shark
  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 6 miesięcy temu...

Odkopuję wątek, bo mam wenę.

 

W dniu 30.04.2017 o 19:15, KurtStudent napisał:

Otóz trzeba rodzielić "bycie towarzyskim" od posiadania tej grupy, watahy, bandy. Towarzyskim może być wodzirej, człowiek który łatwo i szybko odnajduje się na imprezie gdzie nikogo nie zna. Natomiast taka osoba może być zarazem całkowicie niezdolna do posiadania takiej grupy "prawdziwej" , z którą tworzy "znaczące" więzi. Mam wrażenie, że te dwie kwestie się wymieszały trochę. 


Takie powierzchowne kontakty, "small talki" i typowa imprezowa gadka - to puste kalorie. W żaden sposób nie karmią tej potrzeby "społeczności".

 

To co napisał Kurt,  to moim zdaniem sedno. Współcześnie większość relacji jest z automatu powierzchowna i chwilowa. Czy to dlatego, że sytuacja zawodowa wymusza na ludziach ciągłą mobilność, czy też dlatego że na przestrzeni dekad zaszły istotne zmiany w mentalności społecznej, podyktowane m.in. kultem indywidualizmu i atomizacją ludzi na niepowiązane ze sobą jednostki, które częściej ze sobą rywalizują - chociażby na stopie zawodowej - niż współpracują w oparciu o poczucie wspólnej tożsamości.

W dniu 30.04.2017 o 12:06, Bosman Nowicki napisał:

Myślę że wymaga to doprecyzowania, czy mówimy tu o ludziach mówiac w skrocie-asocjalnych. Takich którzy ze względu na swoja niska atrakcyjnosc dla oltoczenia, zostali wyrzuceni za nawias społeczny, chcieliby a nie potrafią/nie mogą. Czy też mówimy tu o normalnych, zdrowych ludziach, których maja poczucie satysfakcji z życia , czerpane z wielu zrodel, pracy , życiowych pasji etc. maja dywersyfikacje poczucia przyjemnosci

A kto to współcześnie jest osoba atrakcyjna dla otoczenia? 80 letni kombatant, który potrafi podzielić się z wnukami historią swego życia to chwalebny nestor czy obciążenie dla rodziny, które najlepiej oddać do domu starców? Młoda modelka to rzecz jasna z automatu osoba wartościowa, choćby nie miała nic sensownego do powiedzenia, bo nadrabia walorami ciała. Ale czy za 40 lat gdy uroda i kariera przeminą, to będzie nadal będzie się łapała w ten mityczny nawias społeczny? Co z bezrobotnym kombatantem, który stracił sprawność walcząc o ojczyznę? Bezcenny i poważany czy budżetowo zbędny i odstręczający fizycznie? Jak przeliczyć tę wartość inaczej niż odwołując się do namacalnych indywidualnych i doraźnych korzyści?

 

Prawda, w każdej społeczności istnieją ludzie niezrównoważeni, agresywni, buntowniczy, którzy w grupie plemiennej zostaliby wygnani czy to dlatego, że sprzeniewierzyli się prawom, czy też dlatego że stanowią zagrożenie dla grupy. Ale wyłączywszy mały margines takich osobników, na ogół poziom akceptacji i uczestnictwa w społeczeństwach plemiennych - które wielu uważa za zacofane - jest dalece, dalece wyższy niż to co możemy zobaczyć u szczycących się ze swego postępu ludów ponowoczesnych.

 

O tym że mamy problem świadczy to, że na pytanie jak zbudować relację z innymi - czyli coś co powinno być proste i oczywiste - padają odpowiedzi rodem z magazynów kołczingowych, choć przecież ludzie przeciętni pytają tu ludzi przeciętnych o towarzystwo innych przeciętnych, a nie o to jak zostać misterem universe:

 

- miej pasję,

- miej wiarę w siebie,

- miej coś do zaoferowania społeczeństwu.

 

Rzecz w tym, pielgrzymowanie do miejsc zatłoczonych i przyciąganie uwagi innych na ogół nie wypali, ponieważ większość ludzi nie jest już innym ludziom potrzebna. Nie identyfikują się z nimi, nie znają ich, bądź tylko kojarzą z widzenia. Anonimowość to codzienność wielkich miast. Jutro powiedzą cześć komuś innemu, ktoś inny pojawi się przy stoliku domina. Przyjaciół dobiera się losowo w czasach edukacji szkolnej, później to już proces podobny do zakupu smartfona: musi do mnie pasować, być mobilny, nadążać za moimi trendami i pozytywnie mnie nastrajać. Relacje mają charakter albo jawnie transakcyjny albo powierzchowny, dba się o prestiż grupy rówieśniczej prezentowanej w mediach społecznościowych, to część całościowego imidżu.

 

Na relacje powierzchowne może sobie pozwolić prawie każdy, w sumie większość ludzi tak żyje, wystarczy w weekend wyjść do knajpy, do klubu na planszówki albo na kurs językowy. Jeśli ci to wystarcza=hurra, jesteś zsocjalizowany. Jeśli nie, a nie dajesz rady głębiej=asocjalność i coś z tobą nie tak. Zawsze tylko z tobą, nigdy z szerszą całością.Co dziwne o tyle, że ta rzekoma asocjalność zaczyna być na świecie normą. Czy stary człowiek, którego rodzina odwiedza raz do roku na gwiazdkę albo oddała do domu opieki jest winien niewłaściwej postawy? Przecież to norma, podobno już jeden na 10 Brytyjczyków deklaruje samotność. Zjawisko samotności lawinowo narasta w Szwecji i Japonii, społeczeństwach rozwiniętych i dostatnich, stając się problemem państwowym.

 

Kibicuję wszystkim, którzy uzmysłowili sobie własną samotność i postanowili z nią walczyć. Nawet jeśli nie jesteście bez winy, to społeczeństwo nie pomaga wam w najmniejszym stopniu.

Edytowane przez Mr.Meursault
  • Like 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Temat rzeka.o

Ja z natury jestem ekstrawentrykiem, ale moja samotnosc dostarcza mi inspiracji.

 

Na zewnatrz moge byc wygadany i nawet sprawiac wrazenie plytkiego, ale prowadze bardzo bogate zycie wewnetrzne.Czytam,obserwuje,analizuje a czasem ukladam sobie lub rozbijam na czynniki pierwsze rozne teorie.

 

Czasem ta samotnosc mi doskwiera. Swieta spedze samotnie, moje znajomosci z ludzmi sa powierzchowne pomimo tego, ze bardzo latwo nawiazuje nowe relacje to zawsze sie oddalam gdy ktos chce mnie blizej poznac to chyba egzystencjalny lek przed zamknieciem.

 

Nigdy nie zapomne swoich samotnych wypadow do pubu,kina,teatru na kawe.

Nie zapomne tez tej pogardy innych ludzi w czasach gdy nie mialem na ubrania czy fryzjera. Z natury jestem bardzo przystojny,ale jak przez wiele lat nie mialem nic to najbardziej mna gardzily wlasnie kobiety. Pamietam jak udawaly, ze nie slysza co mowie,odwracaly wzrok albo spogladaly na siebie porozumiewawczo to bylo bolesne.

Teraz wreszcie zaczyna sie ukladac, ale swojej wolnosci nie oddam nikomu.

Moje cele: Prestizowy zawod,swietna sylwetka i napisanie ksiazki. :)

 

  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 Życie to nieustanna wędrówka. Na tej drodze pojawiają się ludzie, którzy przychodzą i odchodzą. Ilu to już było przyjaciół, z którymi fantastycznie się czułem, którym całkowicie ufałem i z którymi, przynajmniej tak myślałem, nadawałem na tej samej fali. A jednak coś nas rozdzieliło. Coś sprawiło, że każdy poszedł w swoją stronę, kontakty stały się coraz bardziej płytkie aż całkowicie ustały. I mimo tego, że niektórych znałem 6-7 lat, to nagle odeszli. Niektórych znam nawet lat 18-20 i dziś kontakt jest praktycznie zerowy. 

 

 Oczywiście, że dziś kontakty są powierzchowne i płytkie. Przywiązywanie się do ludzi wcale nie jest takie dobre- dziś są, jutro kumpel bierze ślub, ma dziecko i kontakt urywa się. Jutro ja wyjadę i nas nie ma. Jest taka teoria, że ludzie zaczynają bieganie w grupach/zapisują się na sporty walki/sporty drużynowe, ponieważ bardziej od samego sportu kręci ich wymiana energii z innymi, możliwośc pogadania z innymi. 

 

  

 

 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Powierzchowność relacji jest dziś nad wyraz widoczna. Ja jestem zdania, że większość relacji opiera się na zasadzie ,, co ja z tego mam, co mi ta relacją daje ". Jest sobie dwóch kumpli. Spędzają ze sobą mnóstwo czasu robią szalone rzeczy. Nagle jeden z nich się zakochuje, wychodzi za mąż i kontakt się urywa, wniosek ? 

 

Niestety smutny. Kolega, który wziął ślub poczuł się spełniony i jego kompan nie jest mu potrzebny. Spędzał z nim czas, bo ta relacja coś mu dawała ( emocje, adrenalinę, humor, partnerstwo ) kiedy jednak się zakochał olał wszystko. Można nawet rzecz, że w pewien sposób wykorzystywał swojego kolege dla własnych przyjemności. 

 

Takich przykładów dziś można mnożyć. Zjawisko opisane przeze mnie jest bardzo często spotykane. Dlatego ludzie powinni umieć/ nauczyć się żyć w samotności, pokochać samego siebie i nie bać się jej. 

Edytowane przez Kimas87
Błąd
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@KurtStudent No wiadomo. Bardzo się cieszę że mogę tu co nieco popisać. Towarzysze do rozmowy nie spadają z nieba, trzeba samemu ich poszukać, gorzej gdy nie ma się ku temu zdolności, predyspozycji, jest się zamkniętym w sobie i itd. 

 

Praca nad sobą to nie jest lekki kawałek chleba szczególnie jak prawie 40 lat miało się wtłaczane do głowy jakieś brednie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przyznam szczerze, że sam zawsze podświadomie analizuje korzyści i straty ze znajomości, ponieważ wiem, ze mój czas jest ograniczony. To coś w rodzaju hipergamii tylko, że nie w sferach czysto damsko-męskich. Być może jest to jakiś wzorzec kulturowy, który współcześnie funkcjonuje w związku z szybkim tempem życia i pogonią za sukcesem.

 

W dzieciństwie te quasi przyjaźnie nawiązywało się od kopa. Im jest się starszym tym niestety coraz ciężej. U mnie w technikum i na studiach prawie nikt z nikim nie chciał się integrować. Co do starych znajomych, dzięki fb wiem, że istnieją o dziwo jeszcze jakieś "przyjaźnie" z czasów podstawówki czy gimnazjum. Ja w tamtym okresie nie szczególnie o to dbałem a nawet byłem outsiderem i buntownikiem, który ma wywalone na innych ludzi. Tak jakoś zostałem sam :D Może powiem teraz dla niektórych herezje ale dobrze czułem się w związkach i nie potrzebowałem przyjaciół. W społeczeństwie samotnie nie da się nic osiągnąć. Chyba, że jest się człowiekiem robotem. Mam takie fajne porównanie w głowie. Nie mieć przyjaciół to tak jakby pracować non stop tylko na freelance. Życie na krawędzi, nie wiadomo co przyniesie jutro, czy coś nie pierdolnie :P Akurat mało mi to odpowiada dlatego aktywnie z tym walczę. Przez te pół roku już pojawiły się wstępne sukcesy ale zobaczymy co dalej. Przebywanie cały czas z anonimami to tak jakby próba zagłuszania potrzeby przyjaźni/ przynależności do grupy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

4 godziny temu, Ksanti napisał:

W społeczeństwie samotnie nie da się nic osiągnąć. Chyba, że jest się człowiekiem robotem.

Jest tu pewien paradoks. Można działać w społeczeństwie ale być jego częścią w minimalnym stopniu, ograniczonym do wykonywania swoich obowiązków i powierzchownych relacji z innymi, najczęściej współpracownikami, czasem nawet niekoniecznie z własnej woli. Jesteś wtedy częścią społeczeństwa, pracujesz na jego koszt, obracasz się pośród innych współobywateli ale ostatecznie i tak działasz dla skrajnie indywidualnych korzyści i z większością własnych smutków/radości jesteś sam. Nie wiem czy uda mi się precyzyjnie wyrazić to co chcę powiedzieć: żyjemy w olbrzymich miastach, na co dzień mijamy setki jeśli nie tysiące obcych ludzi, uczestniczymy w ogromnych, często międzynarodowych projektach, by na koniec dnia odgrodzić się od świata i bliskich w naszych podzielonych na pokoje mieszkaniach, w których myślimy o własnych karierach, awansach i pieniądzach. Globalizacja - jesteśmy częścią coraz większych systemów, ale zarazem coraz mniej myślimy o innych, a coraz więcej o sobie samych; nasze światy wewnętrzne się kurczą.

 

Jak wyjść z tego egoizmu i osamotnienia, które współcześnie postrzegane są jako cnoty ( ambicja i indywidualizm)? Sam się nad tym zastanawiam i być może nie ma już dobrego wyjścia. Prywatnie bardzo szanuję ludzi, którzy odcięli się z różnych przyczyn od cywilizacji. Odłączyli się od wyścigu szczurów i wybrali życie na własną rękę: odludzie, pustelnię. Ostatecznie to też samotność, ale bardziej szlachetna, naturalna; pozbawiona złudzeń, pustych gestów, dojrzała i wymagająca zaradności.

 

A inna alternatywa: Próba zbudowania sobie własnej przestrzeni pośród cywilizacji która nas otacza: grupka przyjaciół, rodzina; ludzie z którymi łączą więzi głębsze niż biznesowe. To trudne, z pokolenia na pokolenie coraz trudniejsze, ale trzeba o to walczyć.

 

Tak czy siak - bywa szlachetne towarzystwo, tak jak bywa szlachetna samotność. Zawsze pozostaje wybór - wierzę w to.

Edytowane przez Mr.Meursault
  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...
W dniu 3.05.2017 o 23:03, Shark napisał:

Oczywiście gdy się ma przyjaciela/przyjaciół to wszystko ma sens, życie jest łatwiejsze, fajniejsze i człowiek myśli, że taka przyjaźń nie może się skończyć. Otóż może, wystarczy żona, dzieci, inna praca czy współzawodnictwo w tej samej, osiągnięcie innego celu, któremu na przyjaźń miała służyć.

Okej a jeśli to stracisz? Stwierdzisz, że tak na prawdę nie było aż tak cenne?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kluczowe w życiu jest żeby czuć się zajebiście sam ze sobą. Jeśli tego nie doznasz, będziesz nieszczęśliwy lub szczęśliwy na krótką metę. Wiem po sobie, że przez medytację, cholernie mocną dyscyplinę wyrobiłem w sobie miłość do siebie i wszystko się zmieniło. Jak to majętni mówią. Jeśli Ty się zmienisz to i wszystko dokoła sie dla Ciebie zmieni. 

 

Zauważ, że jak jesteśmy w takim stanie potrzebowania drugiej osoby to nikt nie jest nami zainteresowany. Odwrotnie kiedy mamy tą harmonię i piękno w sobie. Tym czymś zaczynamy przyciągać samoistnie ciekawe osoby, z którymi łączymy się bądź współpracujemy. Zarażamy szczęściem.

 

Wypełnienie tej pustki jest niezbędne. Kiedy ją wypełnisz, nigdy nie będziesz potrzebował nikogo do bycia najszczęśliwszą osoba na świecie i uwierz mi jest to niezapomniany stan. Nawet cipki nie są tak piękne jak ten stan:)

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie ma samotnosci gdy jestes w zgodzie sam ze soba.

Kiedys myslalem podobnie.

Z samotnosci ludzie popelniaja samobojstwa.

 

Ja juz nie jestem ani nie bede samotny.

Jestem czlowiekiem, osobą majaca swoja wartosc nawet na pustyni gdzie nie ma nikogo do oceniania.

 

Jesli nie jestes w stanie byc sam - cos z toba jest nie w porzadku, czegos ci brakuje.

Owszem. Kobieta to cukierek na torcie ale to ty sam musisz czuc ze jestes cos wart niezaleznie od tego czy jest ktos inny czy nie.

Czego ci brakuje zeby sie tak czuc?

 

Edytowane przez JoeBlue
  • Like 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czy samotność jest dobra to jest trudne pytanie i jazdy powinien sobie na nie odpowiedzieć sam. 

 

Ja uważam że człowiek powinien nauczyć się żyć samemu i ta samotność zaakceptować. Zaakceptować w takim sensie, aby się jej nie bać i nie uzależniać swojego szczęścia, zadowolenia z życia od kogoś tylko od samego siebie. My musimy znaleźć zadowolenie w nas w tym co robimy i jak siebie akceptujemy. 

 

Jak ktoś boi się być sam szuka na siłę kogoś. Jak związek nie wyjdzie potem są samobójstwa. Zadowolenia szukajmy w nas samych potem zacznijmy otaczać się ludzi, którzy na nas zasługują. Ktoś powie samotność jest zła, ok a otaczanie się ludźmi którzy nas wykorzystują, żerują na naszej dobroci, naiwności nie jest złe? Kij ma dwa końce. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Myślę, że na dłuższą metę to niszczące jednak. I mam wątpliwości czy dobre dla ludzkości, żebyśmy wybierali życie singli.  Samobójstwa są, bo ludzie nie radzą sobie ani z budową związku, ani że sobą po jego rozpadzie. 

W dzisiejszym świecie jest moralna zapaść, ludzie gubią wzorce i wartości.

Do tego pęd za kasą, brak czasu, brak dobrej edukacji i wychowania. Nie ma czasu na samorozwój, nie ma czasu na pracę nad związkiem. 

A potem czarna dziura..

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Myślę, że trzeba zachować złoty środek. Trochę samotności i trochę przebywania z ludźmi. Oczywiście nie z każdym ale takimi bliskimi ludźmi. Najbliżsi to zawsze będzie rodzina, przyjaciele, ewentualne partnerka. Jednak o przyjaciół ciężko, rodzina może się wypiąć a partnerka to wielka niewiadoma. Ciężko być tu mądrym jak postapić. Wiem po sobie, że samotność non stop jest bardzo szkodliwa. Jednocześnie nie lubię zbyt długo przebywać z obcymi ludźmi.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Samotność z wyboru nie jest szkodliwa pod warunkiem, że jest z naszego wyboru.Poza tym w matrixie stronienie od ludzi jest passe i przypinają Ci od razu co najmniej łatkę "nolajfa"

Ja tam lubię towarzystwo ludzi, tyle że po dłuższym przebywaniu w stadzie zaczyna mnie to męczyć i muszę potem odreagować w jakieś głuszy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@OdważnyZdobywca

Pustelnicy czy mnisi to ludzie, którzy odrzucają świat materialny. Dla mnie są jak bretarianie, którzy twierdzą, że żywią się energią z powietrza. Niby można bo tak mówią, ale osobiście nie wiem w jaki sposób tak żyć. Kiedy nie jem jestem słabszy i cierpie przez głód. To taka analogia.

 

Generalnie może samotność sama w sobie nie jest niczym złym. Przynajmniej taka krótkotrwała. Jednak każdy potrzebuje jakiś bodźców aby się rozwijać. Człowiek ma potrzeby akceptacji, przynależności, milości itd. Przy tym mamy też różne rany mentalne, które w chwilach długiej samotności mogą o sobie przypomnieć. Samotność z wyboru jest ok, tylko kto tak naprawdę może sobie na to pozwolić? 

 

Różni guru twierdzą, że tak potrafią. Ile w tym prawdy, nie wiem. Przykładowo taki Osho nauczał o wzniosłych ideach a jednocześnie czerpał korzyści z hulaszczego trybu życia. Dlatego nie wiem komu można zaufać w takich kwestiach bo jak narazie wszyscy tylko teoretyzują.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rozroznijmy dwie rzeczy.

Bycie samemu a bycie samotnym to kompletnie co innego.

Jesli sie jest spójnym wewnetrznie, (psychologowie wiedza o co chodzi, inni moga poszukac), jesli sie ma poukladane w glowie i wie czego chce - nie bedzie sie samotnym.

Jesli sie nie jest ...

Hmm. Wtedy trzeba pracowac zeby takim byc a to znaczy ma sie zajecie i cel i tez sie nie jest samotnym.

Najgorzej siedziec i plakac.

Czasami przyda sie ktos kto poradzi albo wyprowadzi z zakletego koła niewiedzy ale moze to byc i internet.

Nigdy tak wiele wiedzy nie bylo tak latwo dostepne dla prawie kazdego.

 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.