Mądrość głupoty, a głupota mądrości.
Jestem w trakcie lektury Greka Zorby, Nikosa Kazantzakisa. Już przed ukończeniem czytania pierwszej setki stron zapaliła mi się w głowie lampka, która przywołała na myśl moje wewnętrzne dysputy o prostocie i "skomplikowaniu", o których można przeczytać w moich postach na forum lub w poprzednim wpisie na blogu.
"... pozbyć się swoich metafizycznych niepokojów, uwolnić duszę od próżnego lęku.
(...) nawiązać bezpośredni, głęboki kontakt z ludźmi."
Cyt. N. Kazantzakis, Grek Zorba, Warszawa 2009, s. 76.
Cytat jest słowami bohatera książki, który tak określił swoje cele pobytu w śródziemnomorskiej, kreteńskiej miejscowości. Uderzyło mnie podobieństwo między nim, a mną. On tak jak ja skrobał sobie nieudolnie swoje literackie gryzmoły. Zupełnie jakby moje poprzednie wcielenie A jeśli to prawda i problem się ciągnie...
W każdym razie mój cel jest taki sam. Nękają mnie ciągle jakieś żenujące problemiki, który stale irytują i blokują przed normalnym życiem. Brak odwagi bycia sobą jest przyczyną tego stanu. Jestem o tym przekonany. Jedno pytanie rodzi następne, a problem rodzi kolejne pięć problemów i tak dalej. To jak walka z hydrą, której na miejsce ściętej głowy wyrastają coraz to nowe. Piękne odniesienie do antycznej kultury greckiej, dziękuję o starożytni mędrcy.
Właśnie a propos mędrców. Im więcej się uczę, im więcej dowiaduję o świecie tym czuję się głupszy i żałośniejszy niż wcześniej. Stale w wiedzy posuwam się do przodu. Wiedza przynosi mi cierpienie, nie mówiąc o moim schorowanym ego, które jak tak kurewsko nienasycone, że boli jak cholera. Czytam jedną książkę, następną i następną... chcę być znawcą historii, filozofii, mam ambicje doskonale orientować się w historii literatury i znać wybitnych autorów, do tego muzyka, sztuka... chciałbym coś pisać, podwyższyć swój poziom angielskiego i nauczyć się francuskiego. Do tego chcę nauczyć się programowania. A potem pojawia się myśl, że zaraz umrę i nie zrealizuję moich planów. A następnie pojawia się kolejna myśl, że jeszcze trzeba się ożenić, mieć dzieci i zarabiać! Trzeba znaleźć źródło dochodu. Osho mówi, że to choroba ego. Wierzę mu i praktykuję ostatnio, przyglądanie się moim myślom, które prowadzą do paradoksów i chorych rozwiązań. Obserwuję te myśli i się śmieję z siebie samego... Musiałbym żyć co najmniej 300 lat, żeby zrealizować moje plany biorąc pod uwagę, że szczególnie inteligentny, ani zdolny nie jestem.
Tytułowy bohater udaje się ze swoim szefem na ucztę do miejscowego wójta. "Szef" czyli uczony przybysz z wielkiego świata dostrzega zabobon, prostolinijność i ślepą wiarę prostego człowieka - wójta, który ponoć nigdy nie wyjeżdżał ze swojej miejscowości mimo, że był już w wieku starczym. Następnie "uczuny" zastanawia się jak oświecić ciemnotę. Zorba nakazuje mu, żeby zostawił ich w spokoju. Ci "ciemni" ludzie są przekonani o swojej wielkiej mądrości i wartości. Są pewni, że robią dobrze. Po co im wprowadzać emancypację kobiet, pracę u podstaw i edukację, skoro są szczęśliwi?
Pod wpływem tego zastanawiam się czy wiedza, zachodnie obycie, cywilizowanie itd. to nie jest po prostu rak, który toczy organizm ludzi, których ego zostało napompowane do granic możliwości przez ich rodziców, społeczeństwo i otoczenie. Afrykańskie plemiona czy jakiekolwiek inne nie mają dążeń tak zwanych u nas "wyższych" i są szczęśliwi w swojej nieświadomości. U nas społeczeństwo zewsząd mówi: bądź taki, siaki, owaki itd. Jak w piosence Maleńczuka, "Synu...". I ciśniesz na potęgę, robisz pieniądze, lecisz, nakurwiasz masę hajsu, wyciskasz życie do ostatniej kropli. I ciągle mało, mało i mało. Horyzont się oddala i ucieka, a ty gonisz. Zapierdalasz za własnym ogonem.
Nie ma odwrotu. Jak już zerwałeś zakazany owoc wiedzy, nie możesz po prostu odciąć się od wszystkiego. Teraz jak wyjadę do jakiejś Tanzanii i tam zamieszkam to i tak nie będę szczęśliwy, bo zawsze będę rozmyślał o tym, co mają inni w kraju, a ja tutaj zmarnowałem życie.
Coraz bardziej rozumiem, że karmicznie, albo i nie, ale jestem skazany na nieszczęście. Jestem predystynowany do bycia nieszczęśliwym człowiekiem. Jedynym ratunkiem byłoby uśmiercenie mojego ego, zagłodzenie go, niedostarczanie mu wartości odżywczych, aby padło z wycieńczenia. Tylko, że nie wiem jak to się robi. Może wyjazd w Bieszczady i zaszycie się w lesie na zawsze byłoby dobrym sposobem?
Ego pcha świat do przodu, sprawia, że cywilizacje rozkwitają. Sprawia też, że upadasz pod jego ciężarem i nie możesz go dalej nieść. Mój krzyż jest zbyt ciężki, abym mógł go dźwigać.
3 komentarze
Rekomendowane komentarze