Skocz do zawartości
  • wpisów
    14
  • komentarzy
    101
  • wyświetleń
    5507

Historia Hippie - czyli co mnie doprowadziło do miejsca w którym jestem.


deleteduser150

2501 wyświetleń

Ahoj ludziska! Kope lat :D 

Czas coś w końcu tu napisać. :) Tęskniliście? Bo ja tak. W końcu znalazłam tę chwilę wytchnienia i weny by zajrzeć na swojego bloga. 

Trochę się u mnie podziało ostatnimi czasy, stąd też moja rzadsza obecność tutaj. 

 

Tym razem chciałabym opowiedzieć o sobie, o tym co i jak ukształtował się mój światopogląd. Jak zmieniło się moje życie z upływem lat. Dlaczego interesuję się rozwojem osobistym. Dlaczego nie jestem feministką i pokrótce pragnę przedstawić swoją historię. To, że jestem w Wielkiej Brytanii od 4 lat już niektórzy z was wiedzą. Chciałabym skupić się na wcześniejszych okresach mojego życia - myślę, że przedstawienie mojego dzieciństwa dość wyraźnie pokaże, dlaczego mam takie a nie inne podejście do spraw międzyludzkich i damsko-męskich oraz przedstawię jakie są moje motywacje. Może tez moja historia, pomoże niektórym, zainspiruje do czegoś, da jakieś wskazówki. Może zmusi też do refleksji...

Ostrzegam, że może to być dłuuuga książka w dodatku nieco chaotyczna. ;) 

 

Więc zacznijmy od wprowadzenia...kto ja jestem? Jestem 25-letnią dziewczyną, w udanym związku z mężczyzną, którego kocham. Jestem niepoprawną optymistką, w głębi duszy podróżniczką. Ciekawa świata i lubiąca czerpać z życia pełnymi garściami. Widzę przed sobą ogrom możliwości, choć jestem niektórych kwestiach niezdecydowana, tak jednak nie lubię się ograniczać i wybierać tylko jedną drogę. Mam mnóstwo planów i marzeń. W swoim tempie realizuję to co chcę. Moją główną motywacją jest być wolną i szczęśliwą. 

Jest mało rzeczy których nie lubię. Natomiast tych co lubię jest tak dużo, że czasem ciężko mi wybrać czego tak naprawdę potrzebuję. Jestem typową enneagramową  >siódemką (dokładnie 7w6)< W skrócie jestem wiecznym dzieckiem, cieszę się z najmniejszych darów życia i jestem straszną marzycielką. Lubię próbować nowych rzeczy, stąd też mam dużo powierzchownych zainteresowań. Jestem ekstrawertyczką, jednak mam momenty, kiedy lubię się zatrzymać i poobserwować otoczenie, przeanalizować.  Nudzi mnie rutyna, choć wiem, że jest nieodłącznym elementem w życiu, dlatego staram się też momentami do tego przystosować.

Jak bardzo mój charakter jest nieadekwatny do przeżyć z dzieciństwa... O tym poniżej.

 

Potrzebowałam mnóstwa czasu by zrozumieć siebie i swoje motywacje. Jak byłam nastolatką nie dawało mi to spokoju. Gubiłam się w swoich myślach, nie rozumiałam dlaczego jestem taka chaotyczna, niezdecydowana. Nie znałam kobiecej natury jak też nie wiedziałam jak zachowywać się wobec ludzi. Jak byłam mała, byłam dość nieśmiała. Im starsza - bardziej pewna siebie choć też zależy w jakich sytuacjach. Miałam problem z określeniem co jest dla mnie dobre.  Sprawiałam wrażenie osoby poważniejszej niż rówieśnicy. Szukałam swojej tożsamości i próbowałam jakoś zrozumieć swoje najbliższe otoczenie, które swoją drogą było źródłem moich problemów od najmłodszych lat. Dlatego w wieku 16 lat zaczęłam szukać poszlak. Pokrótce zaczęłam interesować się duchowością, medytacją...starałam się wychodzić jak najczęściej z domu, by uwolnić się od spraw rodzinnych. Wstąpiłam do harcerstwa, przebywałam dużo czasu z rówieśnikami. 

W domu byłam zdana sama na siebie, mimo faktu, że mam czwórkę rodzeństwa (wszyscy starsi ode mnie, dzielą nas duże różnice wiekowe) czułam się samotna. Zamykałam się zwykle we własnym pokoju i uciekałam od rzeczywistości na różne sposoby. Miałam podejrzenia, że mam duże problemy ze sobą i miewałam stany depresyjne. Nie wiedziałam jak z tym walczyć. Jednak podświadomie mocno pragnęłam zmian. Wyobrażałam sobie wiele razy, że uwalniam się od tych problemów...Uśmiechałam się sama do siebie. I wmawiałam sobie " wyjdziesz tego gówna, na pewno!".

 

W szkole miałam problemy z nauką. Największy problem oczywiście z matematyką...  Moi rodzice mi nie pomagali, rodzeństwo też nie. Jak miałam 6 lat, wyprowadziła się najstarsza siostra, po paru latach kolejna, później brat poszedł do wojska i po tym tez od razu się wyprowadził. Najwięcej uwagi poświęcał mi mój drugi brat, to z nim kłóciłam się o komputer, to on bawił się ze mną w chowanego, robił mi psikusy...w skrócie normalna relacja siostra-brat, której myślę każdy dzieciak, nastolatek potrzebuje, ale też po jakimś czasie zabrała mi go choroba - schizofrenia.

Od małego byłam przyzwyczajona do tego, że było dużo ludzi pod jednym dachem. Jednak gdy zaczęli się wyprowadzać jedno po drugim zaczęłam jako dziecko odczuwać pustkę. Choć wychowywałam się w dużej rodzinie, jakoś tak tego nie odczuwałam...Większość rodzeństwa była i jest w dalszym ciągu dla mnie obca...

Okres kiedy powinnam mieć dużo kontaktu z rodzeństwem, z ciepłem rodzinnym, ja odczuwałam samotność. Na przestrzeni lat, jeśli tak przeanalizować relację z moim rodzeństwem...mogę stwierdzić, że jest skomplikowana. Od moich starszych sióstr zwykle słyszałam tylko krytykę, czułam, że chcą mi tylko matkować. Czułam...dalej w sumie czuję, że nie jesteśmy ani trochę sobie bliskie.

Nie bez powodu zresztą mi matkowały. Po parunastu latach dowiedziałam się, że robiły to dlatego, że widziały, że moja matka nie zajmuje się mną prawie w ogóle. Widziały u mnie braki w wychowaniu. Jako, że wyprowadziły się szybko z domu, ja nie miałam z nimi za dużo styczności. Zaczęły układać swoje życie po swojemu, z dala od domu rodzinnego, dlatego wzorce i światopoglądy mają zupełnie inne niż ja. Gdybyśmy spędzały więcej czasu ze sobą, dzieliły ze sobą codzienność, sprawa wyglądałaby zdecydowanie inaczej - tak przynajmniej przypuszczam. 

Nie bez powodu jednak moje rodzeństwo decydowało się szybko na wyprowadzkę...Tak jak i ja później.

Największym problemem od czasów dzieciństwa była moja Matka. Już od najmłodszych lat słyszałam jej narzekania na Ojca. On harował jak wół, wyjeżdżał do Niemiec na parę miesięcy a jak wracał, pierwsze co zastawał w domu to naburmuszoną minę mojej Matki. Wychowywałam się w domu gdzie nie było czuć miłości matki. Tylko jej żądania kierowane do wszystkich a w szczególności do Ojca. Więcej żądała niż dawała od siebie. Od pewnego czasu swoje życie spędzała głownie przy komputerze grając w pasjansy i różne logiczne gierki ze strony gry.pl. 

Mnie też przez pewne okresy brakowało ojca. Byłam generalnie córeczką Tatusia. Jak już w jednym wątku opisałam - gdy przyjeżdżał z Niemiec, potrafiłam na niego czekać godzinami przed blokiem. Przywoził mi mnóstwo zabawek, słodyczy. Wychodziłam do niego przed blok, pomagać mu przy aucie, lubiłam mu towarzyszyć przy załatwianiu spraw... Potrzebowałam jak każde dziecko bliskości i ciepła. Więcej otrzymywałam tego od Ojca, którego miałam mniej przy sobie niż od Matki, którą miałam na co dzień. Mój ojciec był znany w bloku z tego, że był złotym rączką i był pomocny. Każdemu służył radą i pomocą. 

Jednak widząc jako dziecko reakcje mojej Matki byłam zdezorientowana, z czasem zaczęło to iść w złą stronę. Jako, że więcej czasu przebywałam z moją Mamą, łapałam od niej zachowania, słuchałam jej. Godzinami potrafiła narzekać na rodzinę mojego Ojca i na jego samego. Były kłótnie o wszystko, choć najczęściej o pieniądze. Mój Ojciec był jedynym żywicielem tak dużej rodziny, dlatego też nie przelewało nam się za bardzo. Będąc nastolatką, byłam zmotywowana do tego by pomóc rodzicom chociaż trochę odciążyć ich finansowo. Próbowałam zarabiać sama na siebie już w wieku 16-tu lat. Czułam poczucie winy prosząc moich rodziców o drobne na swoje potrzeby. 

Moja matka zajmowała się domem, choć już po jakimś czasie zaniedbywała też i tę rolę. Robiła mi straszny mętlik w głowie, bo czasem rzeczywistość nie pokrywała się z tym co mówiła. Mówiła mi zupełnie coś odwrotnego niż widziałam. Jednak jak mi wpajała do znudzenia, to zaczęłam już w niektóre rzeczy wierzyć. Zaczęły się więc też kłótnie z Ojcem. W dodatku różne perypetie z moim bratem, któremu schizofrenia dawała się we znaki. Były momenty, że lubiłam rozmawiać z moją mamą, bo to też było jakieś spędzanie czasu z nią. Im więcej się z nią zgadzałam, tym milsza była dla mnie. Ale jeszcze wtedy nie wiedziałam, jak bardzo ta relacja jest dla mnie zgubna. Nie byłam świadoma tego, że ona chce wychować swoją osobistą służącą i pomagierkę, sama odpoczywając, przy komputerze. Bo jak to zwykła mówić " wychowałam piątkę dzieci, jestem zmęczona, mam prawo do odpoczynku". W między czasie tworzyła sobie różne scenariusze, miała w głowie spiski, które rzekomo knuliśmy wszyscy przeciwko niej. Za wszelką cenę chciała nas, dzieci trzymać jak najdalej od ojca, wmawiając, że robi wszystko na przekór jej. Jednak jako, że jeszcze byłam młoda, nie wiedziałam co to wszystko znaczy. 

To było swego rodzaju układanie puzzli.  Choć na początku błądziłam po omacku.

Dopiero po latach analizowania sytuacji w domu uzmysłowiłam sobie, że mojej Matce nie da się pomóc. Dopiero niedawno doszłam do tego, że prawdopodobnie ma zaburzenie narcystyczne.  Jedyne co należy zrobić w takim przypadku to odseparować się. - co w sumie stopniowo zaczęło mieć miejsce gdy się wyprowadziłam z domu do UK.

 Mojemu bratu, który zachorował na schizofrenię, nie udało się. Dalej jest pod jej negatywnym wpływem. Widać, że przygniata go ta negatywna aura, którą rozsiewa moja rodzicielka. Reszta rodzeństwa w tym ja - uciekliśmy. A mojemu Ojcu po jakimś czasie zaczęło wysiadać zdrowie. Był też bardziej przygnębiony, choć dalej potrafił się cieszyć i uśmiechać z najdrobniejszych rzeczy. Potrzebował spokoju, jednak go nie dostawał w domu. Zaczął chorować na raka. Po trzecim przerzucie na kręgosłup, opuścił nas.

Rok śmierci mojego ojca - był to dla mnie przełomowy okres. Postanowiłam wyprowadzić się z domu rodzinnego. Nie chciałam żyć pod jednym dachem ze swoją matką. Chciałam jak najszybciej się usamodzielnić i żyć na swój rachunek. Nadarzyła się okazja wyprowadzki za granicę 2 miesiące po pogrzebie Ojca - w Polsce nie widziałam swojej przyszłości. W tym też czasie zaczęłam spotykać się ze swoim obecnym mężczyzną. Zaczęłam czuć, że mimo przykrych zdarzeń, mimo wszystko zaczyna mnie coś spotykać miłego. W końcu widziałam, że los się do mnie uśmiecha. Wtedy czułam, że spadł ze mnie ogromny ciężar. Czułam, że zaczynam być wolna. Aż do chwili obecnej. 

 

Na podstawie swoich przeżyć, uznałam, że nie chce dla siebie więcej takiego życia. W przyszłości chcąc stworzyć rodzinę, chcę być dobrą, kochającą matką i kobietą, która będzie poświęcała jak najwięcej czasu swoim dzieciom. Chcę tworzyć miłą i ciepłą atmosferę wokół siebie. Być przeciwieństwem mojej matki. Brać pełną odpowiedzialność za swoje czyny i rozwijać się. Nie zatrzymywać się w miejscu i rozpamiętywać jak moja matka. Żyć i cieszyć się życiem. Chcę dzielić się tym szczęściem z moim lubym. 

 Nie mam do niej żalu, choć blizny jakieś zostały. Ona też mnie na swój sposób nauczyła życia. Pokazała mi tę ciemną jego stronę. Pokazała mi do czego doprowadza nienawiść do samego siebie i innych. Pokazała mi też że jak się jest skrajnym egoistą to krzywdzi się bliskich. Poczułam na własnej skórze jak to jest być ofiarą takiej osoby. Dlatego chcę obdarzać swojego mężczyznę ciepłem i być dla niego wsparciem. Nie utrapieniem. Nie bez powodu staram się zrozumieć też męską naturę. Nie chcę na siłę zmieniać mojego mężczyzny i patrzeć tylko na swoje potrzeby. Chcę być szczęśliwa, uśmiechać się. Śmiać się jak najwięcej. Uwalniać swoje wewnętrzne dziecko. Być wolna. Moje własne dzieciństwo jest dla mnie przestrogą. Nie chcę by moje dziecko w przyszłości czuło to samo co ja jak byłam mała. Nie ma nic gorszego dla dziecka niż samotność i uczucie odrzucenia. 

 

 

Dlatego jestem bardzo wyczulona na to jak widzę, gdy matki zaniedbują swoją rolę. Jak kobiety zaczynają być agresywne, są dumne i pokazują ile w nich pychy. Nie dając dziecku ciepła i emocjonalnego wsparcia - krzywdzą je. Nie mogę zdzierżyć, że dzisiejsze kobiety większości mało od siebie dają w związkach. Najważniejsze jest dla nich zaspokojenie własnych zachcianek, najlepiej też bezboleśnie i bez wysiłku. Zrobiły się wygodnickie. Chcą mieć wszystko, bez żadnego wkładu od siebie. Smuci mnie to. Bardzo. Dlatego jestem zdeterminowana by z tym walczyć jak tylko się da, sama dając dobry przykład.

 

Udowodniłam sobie, że jednak mam wpływ na własne życie. Każdy ma. Trzeba tylko chcieć zmian. Trzeba umieć zrobić sobie rachunek sumienia, być z samym sobą szczerym. 

Patrzę teraz na to co osiągnęłam i jestem z siebie niesamowicie dumna. Mam dokładnie to o czym marzyłam będąc nastolatką. To mi pokazało, jakim potężnym narzędziem jest umysł i jak zna się jego prawa, można naprawdę dużo...

Cieszę się też, że jestem na tym forum i mogę podzielić się tym z innymi. Takie wylanie własnych myśli i przemyśleń jest dla mnie bardzo oczyszczające. 

Tym pozytywnym akcentem kończę dzisiejsze wylewanie myśli. 

Dziękuję Drogi czytelniku jeśli tu dotarłeś i przebrnąłeś przez tę ścianę tekstu. 

Życzę wam wszystkiego co najlepsze, przesyłam dużo pozytywnej energii (tzn jej resztki, bo po treningu jestem wypompowana) - ale spokojnie, starczy dla każdego. ;) 

 

Dobrej nocy! 

 

 

 

 

 

 

  • Like 8
  • Dzięki 2
  • Smutny 1

13 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Bardzo zasmuciła mnie śmierć Twojego ojca.

Czy uważasz, że Twoja mama miała z tym coś wspólnego w sensie, że jakby to powiedzieć nie pomagała mu dostatecznie czy coś ?

Odnośnik do komentarza

@SzatanKrieger Myślę, że tak. Ona bardzo mu uprzykrzała życie wywodami, że on nie stara się dostatecznie, że to przez niego nie mają pieniędzy, że on podejmuje złe decyzje i ona musi to naprawiać (choć nic nie robiła, tylko dyrygowała) Moja Mama stwierdziła, że urodziła piątkę dzieci, wychowała i jej rola jako matki i żony się kończy - przestała się angażować, cokolwiek od siebie dawać. Żądała od reszty domowników pomocy, wyręczała się nami. 

Mój tata żył w wielkim stresie, pod dużą presją mojej matki. Pracował ciężko fizycznie. Ponad 30 lat przepracował na Hucie. Po jakimś czasie przeszedł na rentę z powodu problemów z biodrami (miał protezę w obu), później też pojawiły się nowotwory. Te choroby z nikąd się nie wzięły. Stres robi swoje. Brak wsparcia od drugiej osoby w cięzkich chwilach jest bardzo dołujący. Mając problemy finansowe, mój ojciec był zdany tylko na siebie. Moja matka nie przepracowała ani dnia będąc w związku z moim ojcem. Jedynie jak była Panną. 

Edit: Choć mój ojciec nie dawał większości po sobie poznawać. Nie lubił pokazywać słabości tak jednak było widać, jak nerwy wyniszczają jego zdrowie. Mimo wszystko starał się być optymistą. Kochał moją matkę, choć ona mu dawała ostro po dupie. Nie zapomnę jak mówił, że z jednej strony chciałby się od tego uwolnić i tym wszystkim pierdolnąć, ale miał na uwadze dobro nasze no i bał się, że moja matka sobie sama nie poradzi. " Ja sobie poradzę, ale co z wami?" 

 

  • Smutny 1
Odnośnik do komentarza

Po przeczytaniu Twojej historii troszkę bardziej Cię rozumiem. Nie zgadzam się fakt, ale rozumiem. Twoje poglądy są odwrotnością moich poglądów. Bo w domu też miałyśmy odwrotną sytuację, a dzieciństwo i wzorce wyniesione z domu mają ogromy wpływ na nasze życie. U Ciebie mama zawalała Twoim zdaniem, u mnie ojczym. Moja mama pracowała w pracy często po 12h robiła wszystko w domu, sprzątała gotowała, jak jeszcze z nimi mieszkałam miala 2 dzieci, którymi się zajmowała. A ojczym ją zdradzał, mnie bił, ciągłe kłótnie, gość miał nerwicę. Ty patrząc na swoją mamę ukształtowałaś sobie negatywny, pasożytniczy obraz kobiet i pozytywny mężczyzn. 

Ja patrząc na moją mamę, babcię ( jej historię może kiedyś opiszę - harowała razem z mężem w cukierni, po czym on po powrocie odpoczywał, ona robiła wszystko w domu, codziennie 2 daniowy obiad, pieniądze trzymał on, mówiła, że nawet na majtki musiała się prosić, był chorobliwie zazdrosny. Ich dziecko - moją mamę dali na wychowanie mamie i siostrze dziadka, co oczywiście do końca zycia prababaci babci wypominała) to widzę, że to one się zawsze poświęcają skaczą wokół mężczyzn. I ja tak skończyć nie zamierza, więc z tym walczę. Widzimy świat całkiem inaczej, obie możemy mamy zniekształcony obraz, tylko każda w inną stronę. Ja mam zasadę, żeby nie krytykować kobiet nie być wrogą im, bo moim zdaniem na tym polega feminizm, nie na zasadzie " kto nie z nami, ten przeciw nam". 

 

Jesteś uczulona jak widzisz matki zaniedbujące swoją rolę...Matki muszą bardzo dużo zrobić w związku z naturą - urodzić. A panowie nie, mając tak uproszczone zadanie to jest dla nich problem być przy porodzie, zmienić pieluchę czy pomóc w domu. Ja z kolei na to jestem uczulona. Nie negując ról płciowych całkiem, jakieś oczywiście są. Ale oboje mają pewne obowiązki przy dziecku i są sobie równi. I zajmowanie się domem to nie jest "tylko" to jest bardzo dużo. Może Twoją mamę to przerosło, tyle dzieci...mąż wyjeżdżający, chory syn... Nie znam Twojej sytuacji, po prostu mam coś co potocznie nazywa się solidarnością jajników. I zawsze staram się kobietę zrozumieć. Nad postawę kobiet stąd też się często zastanawiam, dzięki za ten wpis, bo trochę mogłam zrozumieć Twój punkt widzenia. 

 

Uważam, że Twój mężczyzna ma wielkie szczęście, że na Ciebie trafił i mam nadzieję, że to docenia ;)

Pozdrawiam. 

Odnośnik do komentarza

@Hippie Gratuluję odwagi. :)

czym dla Ciebie jest wolność?

Dalej uciekszasz?

Dasz radę przeciwstawić się mamie- postawić na swoim?

Powodzenia. :)

  • Dzięki 1
Odnośnik do komentarza

Dziękuję @Lalka.

Wolność to dla mnie bycie niezależnym od innych, jest to też możliwość dokonywania własnych wyborów, samodzielne wybieranie ścieżki jaką chce się podążać. Dostrzeganie wielu możliwości i przebieranie w nich. Nie ograniczanie się. Bycie sobą i umiejętność okazywania tego otwarcie.

 

Czy uciekam? Już nie aż tak jak kiedyś. Myślę, że nauczyłam już się stawiać czoła problemom. Kiedyś uciekałam w przyjemne doznania - teraz jak mam niedokończoną sprawę mierzi mnie to tak, że znajduję w sobie siłę by się z tym zmierzyć. 

 

W zasadzie to już się przeciwstawiłam mojej Matce. W zeszłym roku miałam z nią ostatnią wymianę zdań na skypie. Ona doskonale wie, co ja myślę o jej postępowaniu ale odbiera to po swojemu. Uważa siebie za ofiarę. Wg niej wyrzekłam się jej i nie jestem już więcej jej córką. 

Gdy wylatywałam do Anglii na pożegnanie rzuciła ": I co ja bez Ciebie zrobie? Zostawiasz mnie z tym wszystkim samą...[...] no ale leć, niech Ci sie wiedzie" - jak zwykle granie na emocjach... Nauczyłam się tego słuchać odpowiednio i już ani trochę nie robi to na mnie wrażenia. Schemat bardzo prosty - wzbudzenie poczucia winy i ulitowanie się nad nią.

Moja Matka oczekiwała, że będę jej pomagać regularnie finansowo z racji tego, że jestem jej córką i w podzięce za wychowanie mam jej dawać jałmużnę " Bo jej się należy". Wysłałam jej tylko raz pieniądze. Później puknęłam się w łeb. 

Po dwóch latach pobytu w UK przestałam ją nawet odwiedzać jak byłam w polsce. Bo nie miałam miłego powitania swoją drogą. Podczas krótkiego posiedzenia przy kawie można było przy niej dostać doła. Wylewała ciurkiem swoje żale i jakie to życie jest do dupy. Cięzko mi było trzymać język za zębami. Gdy zaczełam wyrażać swoje opinie od razu temat zmieniał się na to jaką jestem wyrodną córką, że ja gówno wiem o życiu, lalala. Wychodziłam automatycznie. To jest niezbity dowód na to, że uwolniłam się od niej. To jest też wg mnie ta wolność. Wcześniej nie miałam takiego wyboru, musiałam gnić w tym mieszkaniu i wysłuchiwać jej moralizatorstwa. Zamykałam się w pokoju a ona wchodziła bez pukania i smęciła. Zakładałam słuchawki i puszczałam na fula muzykę ale dalej czułam jej obecność... to był dla mnie koszmar. 

 

Odnośnik do komentarza

Dobrze się czytało;) Myślę że dla Ciebie też w jakiś sposób dobrze, że to wszytko napisałaś. Takie wpisy pomagają uporządkować to wszystko w głowie.

Odnośnik do komentarza

@Hippie To duży krok dla Ciebie odciąć się od mamy w taki sposób. Tak jakby zaczęło się dopiero żyć i akceptować samego siebie. 

I tak pewnie, jakby Twoja mama przyszła do Ciebie po pomoc to by ją dostala- prawda?

Ale już nie ma możliwości manipulacji. Nie dawaj sobą manipulować więcej, a jeśli chodzi o mamę to miej oczy szeroko otwarte bo to jest inna relacja niż z kimkolwiek innym. Mama- córka. 

Ważna więź i pożądana. 

Macie takie samo zdanie z rodzeństwem na ten temat?

Odnośnik do komentarza

@tytuschrypus Tak, potrzebowałam tego. Jest to mega oczyszczające.  Kilka lat wstecz miałam opory, często miewałam efekt nadmuchiwanego balonika, który wybuchał w najmniej odpowiednich chwilach. Rozmawiałam o tym, ale natrafiałam w pewnym momencie na opór gdzie nagle potrafił mi ugrząźć głos w gardle i łzy mi same napływały do oczu. Teraz się od tego uwolniłam. Nie mam gonitwy myśli jak kiedyś. 

 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza

@HippieWiem, o czym mówisz. Najważniejsze to przepracować w swojej głowie i tam to rozwiązać, na spokojnie pracując nad tym. I wtedy człowiek przestaje o tym myśleć. 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza

@Lalka Gdyby szczerze przyznała, że problemy leżą w niej i potrzebuje pomocy, zrobiła rachunek sumienia - myślę, że bym podjęła próbę pomocy jednak trzymałabym duży dystans. Nie wierzę aż w takie przemiany, zwłaszcza, że ona ma tez już swoje lata. Człowiek w wieku 60 lat raczej nie zmienia z dnia na dzień postępowania.

Tak. Mają podobne podejście, przynajmniej siostry. 

Brat który mieszka też w okolicach mojej mamy, czasem do niej przyjeżdża i jej pomaga, jednak też trzyma dystans. 

Odnośnik do komentarza

@HippieI tak najtrudniejsze jest za Tobą, odciąć się, zrozumieć i zacząć żyć.

Trudne jest jeszcze wybaczenie.

 

Ale i tak- powodzenia i gratuluję odwagi by o tym napisać. :)

Odnośnik do komentarza

Cześć Hippie, Ty nie jesteś czasem Kasia? ;) Smutna historia, poruszyła mnie, bo w pewnym momencie jakbym czytała o swojej rodzinie. Co prawda moja mama była dla dzieci bardzo dobra, ale podobnie się zachowywała względem ojca. Użyłaś nie raz takich sformułowań, które idealnie opisują to co się u nas działo. Podejrzewam, że to dlatego, bo wszystko jedzie na tym samym schemacie, omawianym w audycjach Marka ironicznym głosem jako "miś, byłeś za dobry".

 

W dniu 13.08.2018 o 00:52, Fit Daria napisał:

Moja mama pracowała w pracy często po 12h robiła wszystko w domu, sprzątała gotowała, jak jeszcze z nimi mieszkałam miala 2 dzieci, którymi się zajmowała. A ojczym ją zdradzał, mnie bił, ciągłe kłótnie, gość miał nerwicę. Ty patrząc na swoją mamę ukształtowałaś sobie negatywny, pasożytniczy obraz kobiet i pozytywny mężczyzn.

 

Podejrzewam, że obie macie rację tylko patrzycie po prostu na inną stronę tych samych schematów. Ja wprost nie znam innych związków niż 1. facet jest zły, a kobieta do rany przyłóż 2. facet jest dobry, a kobieta tylko narzeka. I vice versa, im większe kobieta robi jazdy, tym większy rollercoaster i większy u facetów haj hormonalny. Dlatego dziwi mnie jak funkcjonują takie zwyczajniejsze związki jak np. Twój Hippie. Czy jakbyś nie przeszła tego wszystkiego i nie zorientowała się jak to działa, to też byś jechała schematem? Nie znudzisz się swoim facetem, "miś za dobry" albo on, skoro tak bardzo się będziesz starać? Jak Ty to widzisz? Aha, i dobrze, że napisałaś to wszystko, czasem się zastanawiałam czemu tak tych facetów bronisz, miałam Cię nawet za jakąś pozorantkę, bo nikomu nie ufam, ale widzę, że nieźle się myliłam. ;)

  • Like 1
Odnośnik do komentarza

Nie @Bruxa, jestem Gosia. :P 

Myślę, że nie znudzę się, bo bycie w związku z tym człowiekiem daje mi dużo satysfakcji. Kocham go, jest dla mnie bratnią duszą. Z nikim nie miałam nigdy takiego kontaktu jak z nim. Jesteśmy już na takim etapie związku, że nie wyobrażam sobie, że nagle to się wszystko kończy. 

Budowanie związku nie jest proste. Trzeba rozumieć siebie i swojego partnera zarazem. Aby to funkcjonowało, trzeba ściągnąć maski. I obydwie strony muszą się starać po równo. Jak sie ma tylko same wymagania względem partnera a nic się samemu nie wnosi do związku - można taką relację od razu spisać na straty. 

 

2 godziny temu, Bruxa napisał:

Czy jakbyś nie przeszła tego wszystkiego i nie zorientowała się jak to działa, to też byś jechała schematem?

Cóż, ciężko mi na to odpowiedzieć, bo jednak przeżyłam to co przeżyłam, dzięki temu, że byłam świadkiem takiej relacji miałam naukę od najmłodszych lat. Moja podświadomość zakodowała to sobie jako drogę której nie należy obierać. Może być tak, że bez tych przeżyć dłużej bym do tego dochodziła. Jednak ciężko mi jest wyobrazić siebie jako osobę, która tylko żąda od partnera, a sama nic nie daje. Która tylko narzeka i nie umie się cieszyć życiem. Nie jestem osobą konfliktową, zwykle szukam drogi (kompromisu) by uniknąć kłótni. Jestem skora do uległości, ale gdy poczuję, że ktoś to za bardzo wykorzystuje - dystansuję się. 

Charakter kształtuje się w okresie dzieciństwa. Przeżycia w tego czasu ciągną sie do dorosłości. Wszystkie motywacje i lęki kształtują się we wczesnych latach. Gdybym miała inne dzieciństwo, inne wzorce, automatycznie miałabym inną osobowość.

 

Nie powiem, w skrócie wychowywałam się w dysfunkcyjnej rodzinie. Może i mojego tatę przedstawiłam w jasnym świetle,  jednak błędy też popełniał, inaczej moja mama by mu tak na głowę nie wchodziła. Widać wyraźnie, że w ogóle go nie szanowała a to dlatego, że mój Ojciec nie wyznaczył granicy. On jednak nie był uświadomiony jak działa kobieca psychika, dlatego błądził. Gdyby wiedział wszystko o czym tutaj się pisze to nie wiem czy by się w ogóle wiązał z moją Matką i miał z nią nas, dzieci. Jednak potrafił kochać. I tę miłość okazywał nam dzieciom w szczególności. 

 

 

Odnośnik do komentarza
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.