Skocz do zawartości

Strefa komfortu


Cortazar

1721 wyświetleń

Witajcie!

 

Temat strefy komfortu ciąży mi na wątrobie już od jakiegoś czasu. Nie do końca wiem jak go ugryźć ale też nie chcę wykrwawiać się w nowym temacie. Naskrobię co nieco tak z pewnym chaosem żeby zbyt łatwo się wam nie czytało i coby zobrazować własne bolączki, tęsknoty i zagwostki. Planuję szersze wynaturzanie się i rokuje sobie ku temu casus 'bo tak', więc będę rozwlekał się i skracał kiedy uznam to za stosowne. No wiecie, takie tam samo dowartościowywanie się własne i osobiste.

 

Czym zatem jest strefa komfortu? W skrócie: To takie magiczne coś gdzie jest nam dobrze, gdzie czujemy się bezpiecznie i gdzie chcemy przebywać jak najdłużej bo jest nam tam dobrze i czujemy się bezpiecznie. Czy jest to mieszkanie 50m kwadratowych? A może 300 metrowy dom? A może jakiś kawałek suchego miejsca pod mostem? A może 50 mieszkań w różnych częściach świata? A może to nic fizycznego? Może to stan umysłu? Zapewne z każdego po troszkę, zależy kto pyta.

 

Czy można strefę komfortu przyrównać do orgazmu? Najpierw uruchamiamy wyobraźnię, jakaś gra wstępna. Następnie trzeba popracować fizycznie a często nawet się spocić podczas tej pracy. I wreszcie spełnienie, tryskamy szczęściem, radością i miłością. Można się odwrócić na drugi bok i zaspokojony, usatysfakcjonowany zasnąć snem sprawiedliwego. Czyż nie brzmi jak strefa komfortu?

 

Trzy proste kroki. Plan, realizacja, bycie szczęśliwym. Łatwizna.

 

 

 Moment kiedy chcemy wejść do niej zaczyna skomplikowany proces układania sobie puzzli w głowie. Jeśli ustalimy sobie, że w tym miejscu będzie nam dobrze fizycznie to musi tam być dobrze również psychicznie. A nawet odwrotnie. Moja pokręcona logika tak to sobie wydedukowała. No bo przecież chyba nie chodzi o to żeby króliczka tylko gonić a samo złapanie psuje całą zabawę? Czy może chodzi? Mieć cel i dążyć do niego przez całe życie, nie patrzeć na boki, nie myśleć o pierdołach, depresjach, nałogach. Osiągasz go i pyk, game over, wygrywasz bilet do nieba, przechodzisz do kolejnego etapu, zaczynasz kolejną grę w innych nieznanych warunkach.

 

Od pacholęcia dążyłem do zdobycia własnego lokum, miejsca gdzie będę mógł robić co mi się podoba i gdzie nikt nie będzie mi mówił co mam robić. Mój jest ten kawałek podłogi i chuj wam w dupę, robię co chcę i takie tam.

 

Z rodziną jest fajnie, sami najbliżsi, miłość aż tryska uszami, wieczna kontrola, a po co ci to, a weź tego nie rób, co ludzie powiedzą, w kościele już byłeś, jeszcze zobaczysz jak pójdziesz na swoje. A ja, że właśnie już tylko na to czekam. No i żem się doczekał.

 

Gdy wchodzisz z chodnika na jezdnię jesteś jak intruz. Może i nie chcą cię przejechać ale każdy trąbi jak pojebany i wszyscy by chcieli żebyś tylko jak najszybciej spierdalał. Żebyś im nie przeszkadzał bo oni tu byli już wcześniej a ty się nagle pojawiasz i kurwa co? będziesz tu rządził? A z jakiej racji? Tobie też nikt nie powiedział, że jak się pojawisz to cię poklepią po plecach ale i nikt nie mówił, że cię strąbią i przegonią. Przecież niczyjej posady zajmować nie planowałeś, nikogo podsiadać też nie chcesz. Chcesz tylko pokazać, że uczyłeś się pilnie, umiesz już takie fajne rzeczy robić sam, tego wymagaliście to proszę was bardzo. Skąd zatem ta nienawiść na samym starcie? Czyżby to było wejście do cudzej strefy komfortu? No ja ze swojej to też bym pogonił.

 

Czy opuszczając rodzinny dom opuszczamy strefę komfortu czy ją zyskujemy? To samo z bliskimi, przyjaciółmi, dziewczynami? Opuszczając ich tracimy czy zyskujemy? Gdzie kryje się strefa komfortu, gdzie jej granice? Jak je określić i jak zbilansować? Na czym je oprzeć i jak je wyostrzać?

 

(Co ty takie pytania zadajesz, weś zgaś telewizor i kłać się spać bo jutro cza do kościoła wcześnie wstać, ja włosy muszę umyć i żeby mi wyschły).

 

No dobra, załóżmy, że wydaje nam się, że w końcu udało nam się określić pewne ramy naszej strefy komfortu. Dążymy do uzyskania jej minimalnego poziomu a z czasem będziemy go jakoś powiększać. No dobra, załóżmy, że mamy już pewien poziom naszej wyśnionej a jednak realnej strefy komfortu. Czujemy spełnienie, siedzimy bezpieczni a miodek i mleczko leją się z nieba strumieniem. Co dalej?

 

Gra się nie kończy, awatar ten sam, punkty się nie zerują więc trzeba grać dalej. Czy kolejnym etapem będzie WYJŚCIE ze strefy komfortu?

 

Tyle zachodu, pracy, cierpienia, wyrzeczeń i potu i trzeba to wszystko powtarzać? Ale jak to? Tam jest tak ciepło, milutko, bezpiecznie i mam to zostawiać tak sobie i już? Dążyć do kolejnej strefy komfortu czy może do tej samej co wcześniej?

 

O co tu chodzi z tym opuszczaniem strefy komfortu? (Pytanie jest w pewnym sensie retoryczne ale tylko w pewnym więc chętnie poczytam wasze odpowiedzi jeśli je macie.)

 

Poz dr O! I do zoo!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

  • Like 2

3 komentarze


Rekomendowane komentarze

Czy to pojmowanie strefy komfortu musi być takie "terytorialne" ?  Zakładam, że im człowiek bardziej świadomy, tym bardziej abstrakcyjnie może do tego podejść. Powiedziałbym, że to taki wewnętrzny wszechświat, w którym funkcjonowanie wymaga od nas najmniej siły psychicznej.

Edytowane przez t0rek
  • Like 1
Odnośnik do komentarza

Masz rację lecz trudno tego nie połączyć z czymś materialnym i namacalnym. W moim przypadku to terytorium, jak to nazwałeś pozwoliło w ogóle na jakikolwiek rozwój a nawet powstanie tego wewnętrznego wszechświata.

Odnośnik do komentarza

No to, żeby nie uciekać w dużą abstrakcję, dla mnie to np. praca i wychodzenie poza strefę swojego doświadczenia. 

 

  • Like 1
Odnośnik do komentarza
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.