Skocz do zawartości

Żywot wieśniaka poczciwego

  • wpisów
    7
  • komentarzy
    10
  • wyświetleń
    16339

A dupa boli w ten piękny dzień


Rnext

3573 wyświetleń

I to realnie, fizycznie i namacalnie.

 

Jest ledwie wczesne popołudnie a moja wewnętrzna klepsydra chciałaby wskazywać wieczór. Ja natomiast, siedzę ucieszony jak głupi do monitora, że jeszcze tyle dnia zostało. Splot okoliczności  życiowych i pogodowych sprawił, że parę duszących jak czad ciężarów ze mnie zeszło i w końcu mogłem pełną piersią zająć się sobą. Bez ciśnień i myślenia o tysiącu spraw i sytuacji. Czysta głowa, całkowicie gotowa na doznanie świata zewnętrznego.

 

Budzisz się wyspany z poczuciem wolności, swobody i możliwości, gotowy na doświadczanie niespodzianek, przekonany, że nic złego cię nie spotka. Nawet, będąca od jakiegoś czasu w zaniku, chęć do pisania i fotografowania wraca. To pewnie przez to słońce wpadające przez okno sypialni wprost na łóżko. Do tego nawet zimny prysznic poranny nie rozbił nastroju. No piec się zawiesił i nie dawał się zrestartować a jako że nie chciało mi się tracić na niego tak ładnego poranka - kij tam, zimna woda nie zabija przecież od razu. Pewnie włamał się przez sieć elektryczną jakiś ruski hacker, specjalnie żeby zrobić mi psiku(ta)sa z rańca.

 

Przed śniadaniem, niekoniecznie precyzyjnie głodny, postanowiłem kopnąć się rowerem po okolicy w terenie. Na pewno podczas wycieczki wyklaruje się do końca w brzuchu, na co mam ochotę. Przecież trzy lata nie dosiadałem swojego rumaka z bieżnikiem w kostkę, wydającym przy szybszej jeździe przyjemny dla uszu pomruk gryzionej  twardo ścieżki pod kołami. Euforycznie odurzyło mnie pachnące w każdym miejscu inaczej powietrze, odgłosy ptaków wodnych i napowietrznych. Nawet lekki smrodek starego torowiska wygrzanego słońcem z przerdzewiałym mostkiem nie był odrzucający. Na tyle się zagalopowaliśmy w świat, że pomału od dawna nie używane w ten sposób nadgarstki i kark uniesionej nad pochylony korpus (delicti) głowy, zaczynały mnie ciągnąć. Jedyna myśl jaka mogła mi przyjść do łba - "dobra wracamy kolego, nie przeholuj tak od razu, stary". I tak była jeszcze niemal dycha po piaszczysto trawiastej ścieżce. W dodatku miejscami tak wąskiej, że z trudem minęli byśmy się z kartą kredytową. 

 

Rower w garażu, trochę wysiłku i czuję jak wchodzą mi endorfiny wraz z apetytem. Ciepłe tosty z komiśniaka z masełkiem, serek wiejski z ziołami, cebulką i szczypiorkiem z werandy wjechały w trzewia, tak jak ja chwilę wcześniej w zalesiony park. Jeszcze tylko krótkie rozważanie - co mam ochotę na obiad, zakończone prostym i jedynie słusznym wnioskiem, że nie chce mi się gotować w taki dzień. Więc wlecą w gary przygotowane wcześniej składniki z zamrażarki. Specjalnie na takie okazje. No i na okazje, gdybym jakoś zaniemógł. Padło na dwa mielone i sos koperkowy. Choć kalafior tańczący w bułce tartej z fasolką szparagową też kusiły. Ale bardziej kusił kolejny wypadzik rowerowy. Taki chociaż malutki. Tak przed obiadem jeszcze. Tak tylko dla dotlenienia. 

 

No jasne że przegrałem bijąc się z myślami pomiędzy wypedałowaniem choć paru kilosków a ucieczką na rowerze od robótki którą planowałem dokończyć dla klienta na poniedziałek. Skończyło się tym, że właśnie zsiadłem z roweru nieco zwilżony potem, bez problemu zrestartowałem kocioł w garażu i poczułem... To co powinienem. Bo nieprzywykła do siodełka dupa - boli w ten piękny dzień. 

  • Like 3

2 komentarze


Rekomendowane komentarze

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.