Jump to content

Islandia


Maciejos

434 views

Indonezja była "większym" wypadem w 2023 roku po stosunkowo krótkiej przejażdżce koleją po Europie - stwierdziłem, że zamiast lecieć do Polski, to wezmę dodatkowy tydzień urlopu i udam się tam koleją. Sama "przejażdżka" trwała blisko tydzień, bo byłem po 2 dni w Amsterdamie, Frankfurcie i Berlinie. Gdybym wiedział, że nic nie ugram z laską we Frankfurcie, którą to spotkałem kilka miesięcy wcześniej w Irlandii, to olałbym to na rzecz Brukseli, w której zatrzymuje się pociąg relacji Londyn-Amsterdam. Ot dodałbym kolejny kraj (a bardziej - stolicę) do mojej listy odwiedzonych krajów. W 2025 mam w planach (już zarezerwowanych) dobicie do 20 odwiedzonych krajów, z czego 18 w Europie.

 

Jednak tutaj nie będzie nic o "city breakach" z 2023 roku. Tutaj będzie krótka relacja z "większego" wypadu w 2024 roku - wypadu na Islandię. Wypadu, bo trwał on tylko 5 dni, jednak był to inny trip niż do tej pory. Z racji, że o tym co robić w danym miejscu myślę dopiero po tym jak zdecyduję się tam jechać, a nie chciałem zmarnować kilku dni w jednym miejscu (i ewentualnie jeździć na cholernie drogie jednodniówki), postanowiłem, że anuluję zarezerwowany hotel na cały pobyt i zamiast tego wynajmę kampera.

 

W tym wpisie będzie mniej historii miłosnych, a więcej przemyśleń związanych z niezwykle samotną podróżą, podczas której przejechałem prawie całe południową cześć Islandii - od małej miejscowości pomiędzy Keflavikiem a Reykjavikiem (skąd brałem auto) do Höfn. Do tego będzie też o nieco niespodziewanym zwrocie akcji, zmianie planów i o błędach, których będę starał się już nie popełniać podczas planowania jakiegokolwiek wyjazdu.

 

Dzień -1: Lądek

 

Dzień -1 rozpocząłem w Londynie (wiem, że nie ma takiego miasta, ale jest Lądek, Lądek-Zdrój...). Nie lubię tego miasta, bo zwyczajnie jest za duże i "przytłaczające". Tempo życia zbyt duże, ruch uliczny to tragedia, a do tego jakoś niezbyt komfortowo czułem się z ogromną walizą + sprzętem foto za 5-cyfrową sumę PLN. Spotkałem się ze swoją bardzo dobrą znajomą, poszwendaliśmy się po mieście. Kalifat Brytyjski nie byłby Kalifatem Brytyjskim, gdyby danego dnia nie zabrakło jakiegoś występku. Stojąc przed sklepem usłyszeliśmy kobiecy krzyk. Było to w środku dnia przy ruchliwej ulicy. Po emocjach zawartych w tym krzyku pomyślałem, że ktoś bliski został potrącony. Okazało się, że telefon pewnej turystki odwiedzającej serce Kalifatu - Londonstan, zmienił właściciela z tejże turystki na zamaskowanego jegomościa na (prawdopodobnie kradzionym) skuterze. Pech chciał, że turystka robiła zdjęcie jakiegoś budynku (może to też jest rewir złodziejaszków) i stała zbyt blisko ulicy. Jegomość podjechał, zwolnił, wyrwał telefon i pojechał w siną dal, zostawiając za sobą szlochającą babkę w wieku 25-40. Ciekawi mnie czy gdyby w Warszawie miał miejsce taki proceder, to czy znalazłby się jakiś odważniak, żeby takiego gościa na przykład staranować? Może oglądałem za dużo Sadistica i samosądów na złodziejaszkach.

 

Dzień zakończyłem w fajnym hotelu, poszperałem w internecie i pozaznaczałem kilka miejscówek.

 

Dzień 0: Luton

 

Objadłem się niesamowicie podczas śniadania i ruszyłem na spacer. Pomimo mieszkania w UK, w Londynie byłem tylko 3-4 razy, z czego turystycznie AŻ raz. Pozostałe razy to wizyty w ambasadzie, w dodatku nie polskiej. Odwiedziłem w końcu jedną z wielu londyńskich galerii sztuki - TATE modern. Lubię sztukę i galerie są obowiązkowym elementem każdego wyjazdu. Póki co żadna galeria nie przebiła MAK w Wiedniu. Po dniu łażenia i robienia fotek telefonem odebrałem bagaż z hotelu i udałem się do Luton. Zwykle nie rozmawiam z przypadkowymi ludźmi, ale trafiłem a sympatyczną starszą parę, z którą to przegadałem całą podróż pociągiem z Londynu to Luton. Jegomość zobaczył foto-plecak i jakoś tak się zgadaliśmy.

 

Bagaż...

 

Miałem ze sobą ok 10-12 kilogramowy plecak ze sprzętem foto (2 aparaty, kilka obiektywów, dron, baterie, filtry i inne pierdoły) oraz rejestrowany bagaż do 23 kilogramów. Wziąłem swoją największą walizkę i załadowałem ją grubymi zimowymi ubraniami. Musiałem pójść na pewien odzieżowy kompromis, bo w kraju z którego wyjeżdżałem było ok 16-17 stopni, może nawet ciut cieplej; a w miejscu docelowym było coś koło 2-3, a do tego nieprzewidywalna pogoda, o której opowiem za moment. W dzień wylotu musiałem zamienić lekkie dresowe spodnie i bluzę z kapturem na polarowe spodnie, kalesony, długie koszulki "termiczne", polar Patagonia (polecam R1 Air - noszę od tamtej pory i jest nie do zdarcia) + grubą polarową kurtkę. Tak naprawdę to nie wiedziałem jakiej pogody oczekiwać poza tym, że będzie zimno. Czy wiedziałem, że w Kwietniu na Islandii jest wciąż zima? Oczywiście, że nie. Z braku czasu nie zrobiłem żadnego rozeznania, ani nie zaplanowałem trasy. Przez porę roku miałem bardzo ograniczone możliwości, bo pomimo kampera - musiałem nocować na wyznaczonych "polach namiotowych". Plan był prosty - znajduję relatywnie dalekie miejsce - jadę tam i po drodze zahaczam o atrakcje/szlaki. Okaże się, że od Reykjaviku do Höfn miałem tylko 2 pola kempingowe....

 

Dzień 1: Przylot do Keflaviku, Bumble i HU-J44

 

Lot miałem bardzo wcześnie, bo chwilę po 6 rano. Jak można się domyśleć - niewiele co spałem podczas nocy, bo chyba jakoś o 4 miałem pociąg na lotnisko. Odziany jak na Syberię, Polarowy Rycerz wyruszył w podróż życia. Myśl o tym, że za kilka godzin odbiorę kampera, a dokładniej to przerobionego mini-dostawczaka, i tym samym spełnię swoje skryte marzenie o spróbowaniu tzw. "van-life", czyli stylu życia w domu na kółkach. Oj, ja jeszcze nie wiedziałem jak się wtedy wkopałem.

 

Lot jak to lot - w większości przespany. Pewna Azjatka na pokładzie samolotu dosyć szczególnie zwróciła moją uwagę. Prawie każdy był ubrany adekwatnie do zastanej pogody w miejscu docelowym - kurtki/swetry, długie spodnie, buty zimowe. Tymczasem młoda, bo na oko 20-kilkuletnia, pewnie studentka, leciała w jeansowej mini i cienkiej kurteczce. Azjatki to jest stan umysłu, ale w dobrym opakowaniu.

 

Po wyjściu z samolotu opatuliłem się i zapiąłem pod szyję. Wiatr był nie do zniesienia.

 

Długo zastanawiałem się jakie auto wypożyczyć, szukałem kompromisu pomiędzy ceną a wyposażeniem. Kluczowe było mieć na pokładzie inwerter, bo miałem sporo sprzętu do ładowania - baterie do drona/aparatu, tablet i telefon. Dodatkowo wziąłem GPS/Wi-Fi, żeby umilać sobie jakoś wolny czas przed snem. Po prawie godzinnej wizycie w siedzibie wypożyczalni i szkoleniu jak otwierać drzwi auta, aby silny wiatr nie wyrwał ich z zawiasów, otrzymałem kluczyki do swojego mobilnego domu. Wiem, że na Islandii jest sporo Polaków, i pomimo, że obsługiwał mnie jakiś Norweg czy inny Svensson, to ktoś z Polski musiał maczać palce przy mojej rezerwacji - jak inaczej wytłumaczyć auto z bardzo patriotyczną rejestracją: HU J44? :D 

 

Plan tego dnia zakładał: 

1. Odebrać auto

2. Pojechać kawałek za Reykjavik, porobić trochę fot, zakochać się w islandzkiej naturze

3. Wrócić do Reykjaviku, zameldować się w hotelu

 

Można pomyśleć - po co mi hotel, skoro miałem mobilny "dom". Zostawiłem noclegi w pierwszy i ostatni dzień mojej podróży (poranny lot). Przed wyruszeniem w trasę chciałem zobaczyć troszkę Reykjaviku. Hotel nie był drogi, bo na tamten czas miałem spore zniżki i nocowałem dosłownie za grosze.

 

Pierwsza jazda samochodem po długiej przerwie poszła sprawnie, tylko raz ktoś na mnie zatrąbił, bo nieco się zamotałem na dwupasmowym rondzie. Powiedzieć, że tam wieje, to jak nie powiedzieć nic. Podmuchy wiatru dosłownie zsuwały moje auto z drogi. Bałem się jechać szybciej niż 60-70km/h, bo jak widzisz takie obrazki:

 

IMG-0971.jpg

 

To wiesz, że na drodze nie ma żartów. Podczas całej podróży mijałem 3 lub 4 auta, które wypadły z drogi. Wyprzedzę i dodam, że pod koniec pobytu śmigałem 90-110km/h, bo po kilku godzinach za kółkiem szło się przyzwyczaić.

Odjechałem kawałek za Reyjkavik. Tak na przystawkę, żeby wiedzieć co mnie czeka później. Surowy krajobraz tej wyspy to coś niesamowitego. Zmienna pogoda, różnorodne tereny...to było jak w jakiejś grze komputerowej, bo do tamtej pory nie doświadczyłem tylu widoków i zmiennych warunków co na prawie 500km trasie do Höfn.

Zanim odebrałem auto to pan z wypożyczalni poinformował mnie o stronie internetowej, na której muszę sprawdzać warunki drogowe i to najlepiej krótko przed wyruszeniem w trasę.

 

IMG-1032.jpg

 

Jak można się domyślić - zielony - ok, czerwony - zamknięty, niebieski - zachować ostrożność - ślisko/lód. Każdy odcinek drogi ma też pokazany kierunek i siłę wiatru, podczas mojego pobytu było to minimum 7-9m/s w porywach do 15-16.

 

Dla ciekawskich, oto ów strona: https://umferdin.is/en

 

Z początku chciałem jechać nieco na południe (tam gdzie te znaki zakazu wjazdu), ale kilka dni przed moim przybyciem miała miejsce erupcja wulkanu, który to odciął kilka dróg. Zdecydowałem się pojechać na wschód od stolicy.

 

IMG-1061.jpg

 

3E9A0117.jpg

 

Widoki mówią same za siebie. Pozornie nieatrakcyjny przejazd autem z punktu A do B był niesamowitym spektaklem. Takich widoków nie zapomnę nigdy. Po pierwszym zmarznięciu udałem się z powrotem do miasta.

 

Po zameldowaniu się do hotelu od razu odpaliłem Bumble i wykorzystałem darmowe "swipe". Miałem kilka matchy, a to jakaś Filipinka, a to Ukrainka, a to Polka. Z tą ostatnią gadało mi się na tyle przyjemnie, że wyperswadowałem spotkanie kolejnego dnia. Wtedy jeszcze miałem troszkę "hipisowskiego" vibe'u, więc dobrze się zgraliśmy. Islandia to chyba raj dla takich wyzwolonych i spełnionych (lub nie) artystek. Ma to swój urok, bo już dawno znudziły mi się nieszczególne kobiety, które nie miały żadnych zainteresowań. Na recepcji pracowała Polka, z którą odbyłem branżową rozmowę. Słyszałem o atrakcyjnej emigracji do Islandii, ale nie znałem nikogo, kto by tam był i mógł to potwierdzić. Jako ówczesny pracownik hotelu, musiałem przyznać, że bez mrugnięcia okiem rzuciłbym wszystko w UK i pojechał robić to samo na Islandii. Pieniążki + coś świeżego - otoczenie, z dużym potencjałem na podróżowanie i cieszenie się naturą.

 

Telefon wibruje.

 

Dziewczyny z Bumbla odpisywały. Z panną J. umówiłem się kolejnego dnia. Miałem jeszcze połowę dnia, ale swoje trzeba było odespać. Drzemka zmieniła się w kilka godzin snu, po to tylko, żeby umyć zęby i iść spać dalej.

 

Dzień 2: Muzeum Penisów i zdążyć przed nocą

 

Dzień rozpocząłem obfitym śniadaniem. Pracowałem wtedy na nocki, więc mój sen w nocy był krótki, ale dobrej jakości, bo po 4 godzinach snu potrafiłem nie spać kolejne 18-20 i być pełen energii. Tak było dnia pierwszego, w Poniedziałek.

 

O 9 już chodziłem po mieście, które było puste. Kilku szwendających się turystów i ludzie idący do pracy - to wszystko. Żałowałem, że nie wziąłem aparatu, który został w hotelu, bo było kilka fajnych miejscówek, ale ja mimo to chciałem wycisnąć jak najwięcej z dnia. Spotkanie z kolorową J. o 13, a potem jeszcze mam jechać w kilkugodzinną trasę. Pizgało jak w kieleckim. Pierwszym miejscem na liście był sklep z ubraniami i znalezienie czegoś na zakrycie uszu. Miałem gruby polarowy kaptur, ale stan pogodowy wymagał jeszcze jednej warstwy. 

 

IMG-1041.jpg

IMG-1016.jpg

IMG-0990.jpg

IMG-1020.jpg

(te zielone kwadraty to jakiś kwas z hostingu)

 

Spotkanie z J. było nawet sympatyczne. Polka, która trochę pojeździła po świecie. Yoga, tatuaże, pstrokate kreacje. Z tatuażami na szczęście nie wyglądała jak brudnopis, ale bardziej jak jakaś mandala albo no nie wiem, dywanik - ot fajne wzorki. Poszliśmy do Muzeum Penisa. Ha ha, ta Islandzka seksualność. Siusiaki w formalinie. Kurtyna.

 

IMG-1055.jpg

Ta w loczkach to Pani J. Oferowałem jej dołączenie do mojego tripa i było całkiem blisko na pozyskanie towarzyszki. Ten typ tak ma - "yolo". Jakieś zdrowotne sprawy sprawiły, że musiała odmówić. W sumie nawet na spotkanie ciężko ją było wyciągnąć, bo oficjalnie była na L4. Może i dobrze, że jednak nie dołączyła, albo i źle? Marzłem w tej blaszanej puszce.

 

Spotkanie zakończyło się jakoś o 14:30-15. Szybkie zakupy, zatankowanie pod korek i w drogę. Byłem już nieco śpiący, ale mimo to chciałem za wszelką cenę dojechać do Höfn. Szanse na zorze polarne były dosyć duże tej nocy, ale jednak zachmurzenie zrobiło swoje. No trudno - może innym razem.

 

Oto kilka widoczków z trasy:

 

IMG-1074.jpg

IMG-1087.jpg

IMG-1105.jpg

 

Podczas tej prawie 7 godzinnej trasy miałem każde możliwe warunki na drodze - od słonecznego dnia po ulewę i oblodzenie. 

 

Dojechałem i padłem.


Dzień 2: Foty, lodowiec i mroźna noc

 

Spałem dosyć średnio. Auto miało zamontowane Webasto, ale z najgorszym możliwym wylotem ciepłego powietrza. Przy złożonym "łóżku", a tak naprawdę to był wątpliwej jakości tapczan, wylot ogrzewał autko, przy rozłożonym tapczanie - wylot był zakryty i jedyne ujście do kabiny było tuż przy niekoniecznie szczelnych drzwiach. Spałem w kalesonach, koszulce termicznej z długimi rękawami i w grubych skarpetach. Webasto miało czas pracy tylko przez 5h i po tych 5h się wyłączało. Oznaczało to pobudkę i zresetowanie wątpliwej jakości ogrzewania. Hehe. SURVIVAL! Jak na biwaku - budzisz się żeby dołożyć drewna do ogniska. Widoczek z kempingu miałem całkiem fajny:

 

IMG-1122.jpg

 

Przekąsiłem troszkę suszonej ryby zakupionej poprzedniego dnia i ruszyłem porobić troszkę fot. To był też pierwszy dzień, gdzie nie było aż takiego wiatru, więc polatałem moim malutkim DJI Mini 3 Pro.

 

BAC11-EE5-99-C5-4-CD7-A688-3-FC31-AEB776

 

IMG-1125.jpg

IMG-1126.jpg

 

Plan na ten dzień był następujący:

1. Porobić troszkę fot

2. Wyjechać z Höfn w kierunku Reykjaviku 

3. Zaliczyć szlak zasugerowany przez AllTrails w pobliże lodowca

4. Zatrzymać się przy słynnym Glacier Lagoon (nie polecam)

5. Dojechać do kempingu Skaftafell i zakończyć dzień

 

135km od miejsca pobytu do czynnego kempingu. Jak wspominałem - pora roku ograniczyła moje możliwości noclegowe, bo jednak ciepły prysznic i kibelek jest potrzebny. Nie gotowałem, bo jechałem na prowiancie w postaci puszek/przekąsek. Jeszcze w Reykjaviku kupiłem sporą zgrzewkę wody. To akurat było tam tanie - dobra woda z lodowca. A Wy jak tam? Polaris z Biedry czy Muszynianka? :D O cenach w sklepach jeszcze wspomnę, bo są dziwnie. Ta sama butelka PEPSI w sklepach oddalonych od siebie o 200-300m potrafi kosztować 2x mniej (lub więcej, zależy jak patrzeć). Podatek turystyczny?

 

Dojechałem na parking przy małym gościńcu, który był początkiem szlaku pod lodowiec. Już w komentarzach wyczytałem coś o psie, który miał dołączać do turystów na szlaku. To nie była bujda. Dojeżdżając na parking niczym na wsi doskoczył do mojego auta jakiś burek, który obszczekał auto od góry do dołu. Po otwarciu drzwi, miły i potulny piesek o mało nie wskoczył mi na kolana i polizał po buzi. Poszedłem na recepcję zapytać ile jestem winny za parking. Zmieszany recepcjonista odpowiedział, że nic. Jeszcze podziękował, że zapytałem. Pewnie turyści parkują na krzywy ryj i bez pytania. Trasa całkiem przyjemna. Pierwszy raz używałem kijków i byłem zadowolony - odciążyło mi to troszkę stawy, bo kilkanaście kilo na plecach dało się odczuć. Strome podejścia z obsuwającymi się kamykami - nie tak bym chciał zakończyć swój marny żywot. Co mi się najbardziej spodobało, poza psem znającym drogę - to jak cicho i spokojnie tam było. Nie było słychać ani wiatru, ani żadnych zwierząt. Nic.

 

Na drodze piesek znalazł poroże, które chciałem wziąć ze sobą. Oczyszczone stanowiłoby niesamowitą pamiątkę. Zostawiłem, bo po pierwsze - to teren parku narodowego, a wiadomo jak niektóre kraje respektują wnoszenie/wynoszenie przedmiotów na terenach. Po drugie - było to niesamowicie ciężkie, spokojnie ponad kilogram. Nie miałem też za bardzo miejsca, a był to może 25% wędrówki, która potem mocno mi się wydłużyła przez luźne podłoże. W pewnym momencie piesek zniknął i wrócił z kośćmi niewiadomego pochodzenia...no cóż.

 

IMG-1152.jpg

2-CD2599-F-42-C2-4-E10-B9-F0-A1030092-CA

IMG-1162.jpg

DJI-0124-2.jpg

DJI-0130.jpg

 

Pomimo, że uważam podczas takich wędrówek, bo jestem zdany sam na siebie, to jednak nachodzą mnie potem myśli - co jakbym jednak się tam poślizgnął i spadł ze zbocza. Dziwnie odroczony strach, który nie istnieje w trakcie.

 

Po kilku godzinach wędrówki wróciłem do auta. Zdjąłem z siebie p-deszczowe warstwy, zagadałem z właścicielem pieska, który w tamtym czasie miał tylko rok. Jak się okazało - matka tej suczki była również bardzo aktywna i przynajmniej raz dziennie dołączała do turystów na szlaku. 

 

Gdyby ktoś był zainteresowany tym szlakiem: https://www.alltrails.com/en-gb/trail/iceland/eastern/hijallanes

 

Wsiadłem w do auta i ruszyłem w stronę Glacier Lagoon - lagunie Jökulsárlón. Na moje mocno przereklamowane miejsce, bo turystów było więcej niż atrakcji. Ok - nie miałem najlepszej pogody podczas mojego pobytu, ale po raz kolejny przekonałem się, że zdjęcia w Google Grafika niekoniecznie oddają rzeczywistość.

 

Zniesmaczony dojechałem do kempingu. Wykąpałem się, oddałem przeglądaniu i obrabianiu zdjęć. Tak jak poprzedniej nocy - przygotowałem się do spania i ustawiłem na nowo Webasto.

 

Dzień 3: Ewakuacja

 

Obudziłem się w środku nocy zmarznięty jak w lodówce - pora zresetować ogrzewanie. Obudziłem się jeszcze raz jakoś po 6, gdy było już widno. W środku auta było dosyć mglisto i czułem zimne opary paliwa. Nie sądziłem jeszcze, że ogrzewanie tak naprawdę nie zadziałało. Natychmiast otworzyłem drzwi do auta i wypuściłem nagromadzoną parę/dym. Nałożyłem kolejne warstwy ubrań i wybrałem się na kolejny szlak tuż przy kempingu. Zimna noc + poprzedni dzień dał mi na tyle w kość, że ledwo doszedłem do połowy trasy po czym zawróciłem. Nie miałem ochoty spędzać kolejnej nocy w tym szrocie. Na szczęście hotel, w którym zatrzymałem się pierwszej nocy miał dostępny pokój po okazyjnej stawce, więc zarezerwowałem go od razu. Stwierdziłem, że ewakuuję się z kempingu i zmierzam prosto do Reykjaviku, zatrzymując się w Vik i czarnej plaży Reyjnisfjara, przy wodospadzie Skógafoss, a potem w sklepie sprzedającym islandzkie wyroby z wełny niedaleko Selfoss. 

 

Pogoda jak zwykle nieprzewidywalna. Tak było w Vik:

 

IMG-1208.jpg

 

A tak po drodze do plaży oddalonej 20 minut autem - dosłownie za górą widoczną na zdjęciu powyżej:

 

IMG-1210.jpg

 

Sama plaża majestatyczna i bardzo niebezpieczna. Oznaczenia o wciągających falach są wszędzie, a mimo to ludzie wciąż dają się złapać wodzie. Serio...pozować do zdjęcia z...wodą, żeby ryzykować życiem. 

 

IMG-1220.jpg

 

A tu Youtube:

 

 

No cóż powiedzieć...

 

Po niesamowicie mroźnych i deszczowych 20 minutach kontynuowałem podróż. Podczas wizyty na tejże plaży miałem 4 warstwy na górze, 2 na głowie i 3 na nogach, a mimo to dało się odczuć mrozek. 

 

Skogafoss nie urwało. Pogoda była nieciekawa, a do tego dosyć tłoczno. Jedyne zdjęcie jakie udało mi się zrobić bez ludzi w kadrze:

 

3E9A0418.jpg

 

Niedaleko Reykjaviku zatrzymałem się w małym sklepie przy Selfoss. Na pamiątkę kupiłem sobie wełniany sweter, który kosztował krocie, ale z powodzeniem zastępował mi kurtkę podczas chłodniejszych dni w UK. Akurat o ubrania dbam, także posłuży na lata. Już od dawna przestawiam się na funkcjonalny aspekt ubrań, bardziej niż na ten wizualny. Dla mnie ciuch ma być wygodny i łatwy w obsłudze (pranie/prasowanie), wygląd jest drugorzędny. To tylko ciuch.

 

C893-BBFE-F9-B7-4-B4-D-AC1-F-608456-F9-F

 

O Islandii mówi się, że jest bezpieczna. Tak też tam się czułem, bo w sumie...nie było tam nikogo na zewnątrz w taką pizgawicę. Bezdomni pochowani po parkingach podziemnych. O, tutaj nawet znalazłem trochę śladów po takowych:

 

IMG-1314.jpg

Może ratownik medyczny ratował tam poszkodowanego i zapomniał po sobie posprzątać :D 

 

Resztę dnia spędziłem grzejąc się w hotelu. Zawitałem tego dnia do hotelowej restauracji, ale miałem jeszcze prowiant z "wyprawy". 

 

Pomimo sporej ceny, taka zupa w kubeczku smakowała wybornie.

 

103786-E8-129-D-4-F56-9-DCD-BFFAE997255-

 

W hotelowej restauracji zagadałem się z kelnerką. Węgierka, która przyleciała tam kilka lat wstecz. Byłem ciekawy ile taka kelnerka może tam zarabiać. Wspomniała coś o 480000 koron islandzkich, co daje około 14.000PLN. Wiadomo, że życie też tam kosztuje, jednak co mnie zaintrygowało, to gdy dodała, że łatwiej jest jej tam zbierać kasę, bo nie ma gdzie jej wydawać. Ciekawe spostrzeżenie, bo miałem takie same podczas mojego życia w Japonii. Pomimo zarabiania relatywnie niewielkich pieniędzy i wydawaniu sporej części na głupoty - mimo tego miałem jeszcze od zarąbania kasy, którą odkładałem.

 

Nie będę ukrywał - rozmowy z emigrantami na Islandii + krajobraz skłonił mnie do tego, żeby pomyśleć o postawieniu tam moich stóp i pomieszkaniu z rok-dwa, zanim ruszę w cieplejsze rejony.

 

Dzień 4 i 5: Kręcenie się po mieście, galerie sztuki, wyjazd

 

Z J. z pierwszego dnia już się nie spotkałem. Nie pamiętam nawet czy w ogóle jeszcze rozmawialiśmy, a ja też się skupiłem się na innych matchach, które chciałem wyciągnąć na miasto. Każda pracowała i wyszło z tego gówno. Tego dnia odwiedziłem z 3-4 galerie/muzea i zaraz trzeba było się pakować. Miałem odstawić auto z samego rana, a następnie wziąć taksówkę spod siedziby wypożyczalni do lotniska w Keflaviku.

 

Koszty, przemyślenia:

 

Islandia nie jest znana z bycia tanią. Tani może być lot, ale nocleg i żywność to już kolejna para kaloszy.

 

Krótkie podsumowanie kosztów:

  • Przelot £290 - bazowa taryfa EasyJet była śmiesznie tania. Bagaż kabinowy + rejestrowany w obie strony dały niezłą sumkę.
  • Wypożyczenie kampera £600 - bazowo było to coś koło 480, jednak WiFi/GPS + ubezpieczenie dodały troszkę kosztów.
  • Noclegi £150 - w tamtym czasie miałem sporą zniżkę w hotelach pewnej sieci. Gdyby nie to, to pewnie bym nie podróżował aż tyle.
  • Inne - £400-500 - paliwo, jedzenie, pamiątki, parkingi, bilety wstępu. Sporo relatywnie niedużych kosztów, które się zsumowały

 

Co bym zrobił inaczej:

  1. Zdecydowanie dowiedziałbym się czegoś więcej o miejscu docelowym, czegoś praktycznego. Uważam, że byłem przygotowany bardzo powierzchownie.
  2. Poszukałbym partnera do takiej wyprawy - rozłożenie kosztów wynajmu/paliwa + towarzystwo. Uwielbiam moje pustelnicze wycieczki i podejście do życia, ale czasami ma się ochotę na cheat meal.
  3. Wynająłbym kamper z napędem 4x4, który otworzy drogę do ciekawych miejsc. Mój kamper z napędem 2WD ograniczał mnie tylko do głównych, asfaltowych dróg.
  4. Pojechałbym na dłużej i, najlepiej, wynajął pełnoprawny dom na kółkach, jak ten z pierwszych fot, który niestety wylądował "w rowie". Wtedy objechałbym Islandię drogą numer 1 i zobaczył choć ciut więcej co ta wyspa oferuje.

 

W 2025 szykuje mi się jeden dłuższy wypad. Nie sądzę, żeby działo się na nim coś pikantnego, chociaż prawdopodobnie uzbroję się w Bumbla i zobaczę co ciekawego oferuje Skandynawia.

  1. Zamienił walizkę na plecak i znacznie przemyślał co ze soba zabieram.

 

 

  • Like 4

0 Comments


Recommended Comments

There are no comments to display.

×
×
  • Create New...

Important Information

We have placed cookies on your device to help make this website better. You can adjust your cookie settings, otherwise we'll assume you're okay to continue.