Eurotrip cz.1: Finlandia, Estonia
Witam ponownie. Zapraszam w skromne progi. Tym razem zapraszam do części pierwszej relacji z, póki co, największego wypadu w 2025. Przez 14 dni odwiedziłem 5 krajów: Finlandię, Estonię, Szwecję, Danię i Norwegię. Plan na taki multi-trip miałem już od dawna, jakoś w 2017-2018 miałem całkiem tani, ale za to intensywny kurs przez kilka krajów Europy, w tym Austrię, Słowację, Mołdawię i jeszcze jakieś 2 kraje. Planowanie takich wyjazdów jest dosyć ciekawe i sprawia mi to sporą frajdę - zgrać wszystkie loty, terminy i godziny to istne wyzwanie logistyczne, ale z czasem idzie nabrać wprawy. Na początku będzie notka techniczna, opis właściwy będzie później.
W skrócie przedstawię plan mojego wyjazdu, który...podpieprzyłem z jakiegoś biura podróży.
Finlandia -> Estonia -> Szwecja -> Dania -> Norwegia
Londyn -LOT-> Helsinki -PROM-> Tallinn -LOT-> Sztokholm -LOT-> Kopenhaga -LOT-> Oslo -POCIĄG-> Bergen -LOT-> Londyn
Było intensywnie, ale przez to też sporo się nauczyłem - przede wszystkim jak pakować się na tyle minimalnie, żeby nie targać ze sobą ogromnej walizy. Na wyjazd przygotowywałem się może półtora miesiąca. Tyle mniej więcej zajęło mi skompletowanie wszystkiego. Odświeżyłem garderobę, dokupiłem trochę gadżetów, w tym foto. Opowiem o wszystkim zanim przejdę do właściwego opisu. Zafascynowałem się redditem /OneBag, w którym ludzie pokazywali swoje minimalne zestawy na dłuższe lub krótsze wyjazdy. Nie mogłem pojąć jak jesteś w stanie zabrać wszystko co potrzebujesz do plecaka 20-30L i jeździć tak przez kilka tygodni, a nawet miesięcy. Nie będę ukrywał, od dłuższego czasu chodzi mi po głowie bikepacking - czyli długa tułaczka rowerowa. Obejrzałem kilka filmów na youtubie o gościach podróżujących z Anglii do Singapuru na jednośladzie i szczenę zbieram wciąż do teraz. Myślę, że kiedyś rzucę się na coś podobnego (może niedługo, przed 40-tką, jeśli jeszcze mam energię), bo myśl o takiej samotnej i ryzykownej podróży jest mega ekscytująca. Ile ja bym fot narobił....
Przeglądając tego reddita zastanowiłem się - a może ja po prostu zamiast nauczyć się pakować lepiej, to powinienem przemyśleć czy...potrzebne mi jest tyle rzeczy?
Ta myśl zmieniła moje nastawienie do tego wyjazdu, stąd też mój zestaw na 14 dni wyglądał tak:
Bagaż kabinowy: plecak Decathlon Forclaz 40L oraz mini torba-plecak przez jedno ramię, w której trzymałem aparat.
Zawartość plecaka:
- 3x "packing cubes" z Amazon Basics - GORĄCO polecam, bo mieć kilka mniejszych toreb z ciuchami/sprzętem bije na głowę wjebanie wszystkiego do plecaka i potem kłopotania się z zapinaniem tego wszystkiego. Tym bardziej jak podczas tego wyjazdu miałem 5 lotów, a co za tym idzie 5 kontroli bagażu, z których prawie na każdej miałem ściągany bagaż do kontroli. Pakowanie się z powrotem trwało chwilę. Do Forclaza 40L wchodzą z lekkim dopchnięciem 3 takie kostki - jeden do małego przedziału, dwa do większego.
- statyw foto, którego użyłem aż raz....no cóż - waży tylko 1.5kg i zajmuje tyle co butelka 1.5L. Z fotograficznego doświadczenia - lepiej wziąć i nie użyć, niż nie wziąć i żałować.
- wkładkę z plecaka foto od Manfrotto, w której trzymałem jakieś kable, filtry, ładowarki etc
- ręcznik podróżny + drybag 10L (do prania, jeśli nie da rady w zlewie)
- saszeta z kosmetykami, szczoteczką do zębów i kostką mydła (polecam Dr Bronner - dobre do mycia i...prania)
Odzież, którą wziąłem na ten stosunkowo mroźny trip:
- 3x komplet bielizny
- 2x koszulki Uniqlo DRY-EX, które polecam, bo schną niesamowicie szybko. Nie jest to odzież termalna. Wziąłem je jedynie po to, żeby szybko schły przez noc.
-
1x koszula flanelowa, bo nigdy nie wiesz kiedy porandkujesz
- dół termiczny z jakiegoś demobilu - sprawdził się w Islandii, więc czemu go nie wziąć
- polar Patagonia R1 (x2, bo jeden miałem na sobie) - polecam. Dodaje +100 do wyglądu jak "aktywny turysta", ale robi robotę i doskonale odprowadza pot.
- 1x krótki i 1x długi termal top z Brynje. Wygląda jak wyprawa na niemieckie gej-rave party, ale ta norweska technologia zmieniła moje podejście do bielizny termicznej. Siatka skutecznie izoluje ciało. Sprawdza się w sytuacjach bez lub z lekkim wiatrem. Kosztuje sporo, ale na moje - warto. Będąc w Oslo dokupiłem jeszcze termalny dół - kalesony poszły w odstawkę, bo dostałem doskonałe ocieplenie dołu bez nadmiernego pocenia się.
- 1x para spodni, chinosy ze sporą ilością elastanu. To była zapasowa para. Grunt to mieć coś co da się łatwo zrolować i przy tym nie pognieść.
- niezniszczalne Martensy, chociaż jakbym wiedział, to wziąłbym coś wygodniejszego - barefoot.
- + odzież na sobie
Pakowałem się w taki sposób:
Przez to do małych kostek weszło mi sporo ciuchów, z których część były zapasowa.
Ok, tyle z technikaliów. Jeśli ktoś chciałby o tym porozmawiać - zapraszam do wiadomości prywatnych, chętnie podpowiem czy nakieruję. Nie jestem specjalistą, a raczej amatorem, który uczył się na błędach. Zapraszam do części właściwej.
Dzień 0 i 1:
Rozpoczął się...dzień przed wylotem. Pracowałem do około 17, po czym miałem 2.5h na dokończenie pakowania, umycie się i dojście na dworzec, z którego wyruszyłem na lotnisko. Na lotnisko dotarłem około 1.30 i miałem 4.5h do wylotu do Helsinek. Lotnisko Londyn-Stansted to po prostu stypa. Ludzie śpiący na podłodze gdzie popadnie, bo nawet nie ma gdzie tam usiąść. Do około 3-ciej spora część lotniska jest zamknięta. Nie miałem gdzie usiąść, to siedziałem na zewnątrz. Po całym dniu byłem padnięty, zdrzemnąłem się w busie na lotnisko i nafaszerowałem energetykami. Oj jak potem tego żałowałem...
Doleciałem do Helsinek około 10-11 lokalnego czasu. Moje Airbnb było dostępne dopiero od 15, więc postanowiłem połazić po mieście, zjeść coś i przede wszystkim się ogrzać. Przypominam, że nocy dnia 0 spałem może 3-4h w trzech turach. Wycieńczenie sprawiło, że było mi zimniej niż zwykle. Zawitałem do lokalnego McD. Podczas swoich podróży lubię próbować specjałów McD danego kraju. Moje serduszko skradł Rye Feast, czyli burger w bułce razowej. Brzmi dziwacznie, ale uwierzcie - to naprawdę smakuje. Po zakończonym posiłku i naładowaniu swoich upadających baterii zdecydowałem się połazić w okolicy mojego lokum na następne dwa dni. Zmarzłem jak gówno i w akcie desperacji wylądowałem w jakiejś kawiarni najbliżej swojego lokum. Okazało się, że kawiarnia była prowadzona przez całkiem sympatycznego...niemca. Pogadaliśmy trochę o micie "najszczęśliwszych ludzi świata - Finów", którzy wyglądają bardziej jak chodząca depresja. Opędzlowałem strudla i zameldowałem się do airbnb.
Mój wyjazd byłby niczym bez relacji randkowych. Nie pamiętam dokładnie w którym momencie zainstalowałem Bumble, ale chyba nawet trafiłem na promkę na premium i raczyłem się nim przez tydzień. Nie pamiętam, żeby Finki były jakieś niezwykłe na tejże apce. Generalnie to piękne kobiety z delikatnymi rysami twarzy, ale na apkach wymieszane z ekspatkami (lub ewentualnie z Estonkami, bo Helsinki i Tallinn dzieli może 90km w linii prostej).
Dzień 2 i 3:
Jeśli miałbym być absolutnie szczery. To nie pamiętam nic ciekawego z Helsinek. Sklep Muminków, pełno rusków, zimno i turyści z Chin. W sklepach było niewyobrażalnie drogo. Woda/napój, jakieś wafle ryżowe i serek topiony i już nie masz 10 Euro. Wtedy jeszcze nie prowadziłem sportowego trybu życia, także jadłem co popadło, byle były kalorie. Zwykle wpadała jakaś czekolada i trzymało mnie na pół dnia. Czas spędziłem na łażeniu to tu, to tam i cykaniu fot. Zwykle chodziłem po muzeach i galeriach sztuki, ale tym razem jakoś chciałem przyoszczędzić, więc podczas całego wyjazdu odwiedziłem niewiele takich przybytków. Było niesamowicie zimno, więc spacery były nieco ograniczone czasowo, a do tego pochmurnie - więc nie szczególnie było co focić. Bumble milczało. Nie byłem zbyt zadowolony z takiego startu.
Jedyne za co muszę pochwalić stolicę Finlandii to architektura. Ciekawy budynek dworca głównego z stylu Art Deco, monumentalne kamienice lub inne betonowe konstrukty.
Po młodzieżowemu napiszę - "skip". I już jestem na promie do Estonii.
Przeprawa kosztowała mnie 19 Euro i trwała 2.5h. Ogromny prom z kilkoma pokładami i nawet jakimś kasynem na wejściu. Ceny - wiadomo, lotniskowe. Dobrze, że był zasięg i przez całą drogę miałem 5G w telefonie, inaczej zmarłbym z nudów.
Do Estonii dopłynąłem około 13 lokalnego czasu. Po wyjściu z portu ruszyłem prosto do hotelu. Było chyba nawet nieco zimniej, ale jakoś znośnie, bo zdążyłem się już przyzwyczaić. Pierwsze wrażenia podczas spaceru do mojego lokum na tylko jedną noc - dziwny miks polski lat 90 z nieco nowocześniejszą odsłoną. Mocno posowieckie budynki, a tuż obok wieżowce. No i do tego było gdzieś o ponad połowę taniej niż w Finlandii. Przysłowiowa siatka zakupów, za którą nawet nie zapłaciłem 10 Euro.
Przepiękna starówka. Generalnie całkiem fajny kraj z jeszcze ładniejszymi kobietami. Bumble szalał. Match za matchem, głównie ekspatki lub przejezdne. Tym samym trafiłem na pewną Chinkę, z którą miałem okazję spotkać się dnia kolejnego. To było jedno z dziwniejszych spotkań. Umówiliśmy się dnia kolejnego, cała reszta nie mogła spotkać się tego samego wieczora, a to jedna pracowała, a to z rana do pracy, pierdololo.
Wieczorem zaczął padać śnieg, także odpuściłem wszelakie spacery.
Dzień 4:
Poranek jak to poranek - szybki prysznic i na dół na śniadanie. Spanie w hotelach ma ten urok, że odwiedzając każdy kraj można sprawdzić co fajnego jadają na śniadanie. W Albanii było sporo ciast, na Islandii - łososia i tranu, na Łotwie - śledzie i syrniki, a w Estonii? W sumie nic szczególnego. Taka kuchnia mocno wschodnio europejska.
Tego dnia nie miałem żadnego planu, poza dotarciem na lotnisko wczesnym popołudniem, więc spotkałem się z jedną przyjezdną zmatchowaną dzień wcześniej. To było najdziwniejsze spotkanie jakie miałem. Chinka, która wyglądała bardzo nie-chińsko, pracująca w jakimś dziwnym miejscu, które wysłało ją na turné po kilku europejskich krajach jako "trenerka" na "spotkaniach" z klientami, którzy zakupili produkty chińskiej medycyny.
Brzmi trochę jak pokaz garnków i tak też do niej podszedłem. Muszę przyznać, że na tyle Chinek, z którymi miałem okazję zamienić parę zdań - ona była kompletnie jak z innego świata. Chinki spotkane w UK to takie śpiocho-flepy. Ciągną się jak w transie albo na bombie, do tego wydają się niezbyt kumate życiowo. Tymczasem poznana pańcia była kompletnym przeciwieństwem. Bystra, interesująca, dociekliwa, pełna energii i werwy. Do tego wyglądała bardzo nie-chińsko, chociaż jak sama stwierdziła - właśnie podobno ona wygląda bardzo "tradycyjnie". Nie wiem, nie byłem w Chinach.
Połaziliśmy i poszliśmy gdzieś na herbatkę. Miałem kilkudziesięciominutowy wykład o jakiejś energii ciepłej i zimnej, o braniu leków vs chińskiej medycynie, oraz ciekawy opis jej firmy. Szkoda mi jej trochę było, bo pańcia wydawała się pragnąć czegoś od życia, tymczasem będąc "niewolnicą" własnego systemu. Mieszka w siedzibie tej firmy, która dodatkowo ustala jej życie. Ma telefon firmowy, który tylko pinguje jej z aktualnym planem dnia. Prawie jak w Black Mirror. Troszkę zalatywało sektą....
Tego dnia miała zacząć pracę o 16:30, odprowadziłem ją pod chatę i...zaproponowała żebym wszedł 😮 Pomyślałem, ok, dziwne, bo sama gadała wielokrotnie, że ona nie randkuje z nikim, bo "faceci myślą tylko o seksie", a ona szuka raczej kandydata na męża. Jeśli ktoś byłby zainteresowany - w myśl chińskiej miłości, czyli - ma być dobrze ustawiony finansowo lub ku temu iść, do tego ma być umięśniony, bo ona lubi takich, a nie wyglądających jak baby. Wylądowaliśmy w jej wynajmowanym mieszkaniu. Zaproponowała herbatkę, której nie odmówiłem. Oczywiście była to chińska herbatka zdrowotna. Po zaparzeniu wyglądało (i smakowało) to jak namoczone grzyby w akompaniamencie niewiadomego suszu. Pachniało lukrecją, która była w składzie. Latało tego gówna po szklance, to zacząłem wygrzebywać widelcem i wrzucać do kosza. Myślałem, że dostanę zaraz z liścia, bo laska z OGROMNĄ złością powiedziała, że to jest LEKARSTWO, a ja śmiem to wyrzucać. Odłożyłem te dziwactwa na talerzyk...
O tej porze była pora jej popołudniowej herbatki, która była...SKÓRĄ OSŁA xD Tak. Skóra osła, która wyglądała jak czekolada. Ułamała kawałek, zmieliła w młynku do kawy, zalała wodą. Pierwsze wrażenie - jak zupa. Nie, nie piłem tego. Nie zostałem poczęstowany. Dopiłem herbatkę, ona zaczęła się szykować. Przytuliłem na pożegnanie i wyszedłem w szoku. ONS-y to nie mój temat, miałem dawno jedną sytuację, gol do pustej bramki, ale koncertowo to zjebałem. Może tak miało być, ale na drugim spotkaniu to już lubię temat pociągnąć.
Po spotkaniu odebrałem bagaż z hotelu i udałem się na lotnisko. Nie wiedziałem jeszcze, że niedługo zmatchuje mnie z pewną Estonką, która zawróciła mi w głowie jak nastolatkowi. Będzie to oddzielna historia. Może jakiś blog randkowy/love life 🤔
Część druga wkrótce.
-
4
-
3
13 Comments
Recommended Comments