Indonezja 2025 cz.1
Stało się.
Po raz drugi zdecydowałem się odwiedzić ten sam kraj więcej niż jeden raz. Do tej pory tylko Estonia była odwiedzona dwukrotnie, chociaż to było bardziej "przy okazji". Część info przekazałem w moim poprzednim wpisie - w zajawce "Se(x)quela" do mojej poprzedniej podróży, tej z 2023. Pomimo, że teoretycznie odwiedziłem ten sam kraj i spędziłem w nim tyle samo czasu, to czuję się jakbym odwiedził totalnie inne miejsce z innymi ludźmi, inną pogodą. Wszystko to, co pamiętałem z 2023 było jakby nieobecne - być może spędziłem za dużo czasu w Jakarcie i przez to miałem inne wyobrażenia.
Podróż
Podróż zajęła mi ponad 30 godzin. Tak - 30 godzin z punktu A do B, a dokładniej licząc, tak jak przy Jakarcie - od momentu wyjścia z domu do wejścia do lokum na miejscu. Plan podróży był następujący:
1. Dostać się na lotnisko London Heathrow - ok 3h
2. Lot do Abu Dhabi - czekanie za lotem 3h + 7h lotu
3. Lot do Jakarty - czekanie za lotem 2.5h + 8.5h lotu
4. Lot do Makassar - czekanie za lotem ok 6h + 3h lotu
5. Transfer z lotniska - czekanie około 1.5h + 1h jazdy
Jak widać, trochę się naczekałem za lotami/transportem w Makassar. Ten ostatni zależał akurat od korków, które z początku wyśmiewałem, a potem miałem ich naprawdę dosyć. Jeszcze kilka dni przed podróżą otrzymałem info, że mój lot w Indonezji został opóźniony o 2h. Anulowałem bilet ze 100% zwrotu, po czym kupiłem kolejny w linii Garuda - narodowego przewoźnika. Bilet był o tej samej porze co poprzedni lot przed opóźnieniem. Dawałem sobie 2-3h na transfer, bo z Jakarty wylatywałem tylko raz i nie bardzo pamiętałem to lotnisko. Od razu dodam - jest to spore, ale jednocześnie bardzo zorganizowane miejsce. Hala odlotów jest chyba moją ulubioną ze wszystkich lotnisk. Nie ma vibe galerii handlowej z funkcją lotniska, ale jest gdzie zjeść i napić się, kupić pamiątkę i przede wszystkim - nie zgubić się.
Cała procedura wrzuciła mnie na lekki deficyt finansowy, bo opóźniona linia BatikAir miała 60 dni na zwrot pieniędzy. Zwrócili po 2 tygodniach, gdy jeszcze byłem w Indo, jednak mimo tego - byłem w plecy około £100 za pierwszy lot, a kupiłem kolejne 2 bilety (powrotny, którego nie miałem wcześniej) za ponad £200. O jak to się śmiesznie złożyło. Chciałem wydymać Freda, a to Fred wydymał mnie, bo mój lot linią Garuda...RÓWNIEŻ BYŁ OPÓŹNIONY, o czym dowiedziałem się dopiero na lotnisku.
Loty były generalnie okej. Idzie się przyzwyczaić do tych długich lotów. Trzeba pamiętać, że economy w Qatar/Emirates/Etihad to nie economy z Ryanair/WizzAir i komfort podróży wzrasta. Lot Garudą był kiepskim doświadczeniem. Raz, że opóźniony, dwa - że byłem jedynym białaskiem w samolocie, trzy - że boarding to była męczarnia. Ludzie się rozpychali, obsługa w ogóle nie ogarniała co się dzieje. Jak jesteście przyzwyczajeni do (czasami zbyt nachalnego) kontrolowania ruchu/kolejek przy bramkach, to tam było "wszyscy na wszystkich". Co zaskoczyło - na krótkim locie dawano ciepłe posiłki.
Z ciekawostek dodam, że w Etihad można zaznaczyć sobie jaki posiłek chcemy otrzymać. Oczywiście to nie wybór a'la carte, a bardziej wymagania żywieniowe - halal, dla cukrzyków, wegetariańska, bez tłuszczu, z niską ilością kalorii, etc. Ja z racji "sportowego trybu życia" wybrałem opcję low-calorie, czym okazały się bardzo proste posiłki - gotowane mięso i warzywa, prawie zero sosów/zalew/marynat. Mi tam smakowało, ale co było najciekawsze - specjalne posiłki zostają wydane PRZED wydawaniem posiłków dla reszty. Ja swój dostawałem czasami i z 30 minut przed regularnym serwisem. Nie wiem czy tak funkcjonują inne linie, ale jeśli tak (jak pomyślimy logistycznie), to jest to dobry "tip" dla osób chcących iść spać jak najwcześniej, lub ewentualnie iść na posiedzenie do WC i mieć spokój, bo każdy w tym czasie będzie jadł
Pierwsza noc
Pierwsza noc była mocno wyczekiwana. Nie dlatego, że miałem już ugraną towarzyszkę podróży, a po prostu ze zmęczenia i głodu. 35h w tych samych ciuchach daje we znaki. Zarezerwowany apartament przez AirBnB był nieco przepłacony. Nie chciałem brać klitki jak w Jakarcie ani też loftu 100m za miliony, więc zmuszony byłem wybrać apartament 2 pokojowy. Był on "w centrum", na 11 piętrze. Obok była ulica ze "spa barami", które chyba nie miały nic wspólnego ze Spa
.
Okolica przypominała mi nieco te z Jakarty - wiezowce na zamkniętym osiedlu, do tego basen, z którego jak poprzednio - nie skorzystałem i "siłownia", która okazała się dwiema bieżniami z lat 80-90 i jednym rowerkiem z podobnego okresu. Gdzieś w okolicy był też sklep spożywczy, dosyć dobrze zaopatrzony. Apartament średnio mi się podobał - wszędzie łaziły mrówki, płyta indukcyjna wywalała korki, prysznic wyglądał ładnie - taki "amerykański", ale nikt nie zrobił spadku przy kładzeniu płytek i woda po prysznicu była WSZĘDZIE.
Towarzyszkę podróży poznałem jakiś czas wcześniej przez neta. Chodził mi po głowie wyjazd i odpoczynek, a że trafiła się Pani, to połączyłem przyjemne z pożytecznym. Mieliśmy fajny vibe, a do tego całkiem udane życie łóżkowe. Pańcia przywróciła mi wiarę w to, że rozpalona kobieta zajedzie Cię na śmierć i na chuju zagra jak potrzeba. Pani to połączenie moich poprzednich indonezyjskich przygód - szczuplutka, z cyckiem, a do tego krejzolka. Znajomość pierwszej nocy została skonsumowana jak należy.
Makassar - pierwsze wrażenia
Dzień rozpocząłem dosyć leniwie - pomimo, że raczej nie miałem jet-laga, bo spałem całkiem dobrze, to bywałem niesamowicie śpiący z rana. Potrafiłem przespać noc, a mimo to być zmulonym do 13-14. Kawa i cola jakoś ratowały. Pierwszego dnia nie miałem żadnych planów. Tak w ogóle, to ten wyjazd był w ogóle niekoniecznie zaplanowany. Podczas podróży w 2023 miałem jakiś obraz tego co chciałbym tam robić. Znalazłem fajne miejscówki na kilka miesięcy przed wylotem i planowałem co i jak. Teraz? Wiedziałem tylko o 3-4 miejscówkach, które powinno się zobaczyć i to tyle. Plusem była ich odległość - kilka miejscówek (Leang-Leang, Rammang-Rammang i Bantimurung) były dostępne autem w ciągu godziny, kilka innych (Rantepao/Lemo/region Toraja) było oddalonych o 8h busem. Tym razem nie popełniłem błędu co ostatnio - wziąłem bus nocny. Dzień pierwszy spędziłem na ładowaniu baterii do dronów/aparatu i szybkiej szamce w galerii handlowej. Tryb sportowy sprawił, że chciałem jeść jak najmniej ryżu, a jak najwięcej mięsa. Głównym daniem podczas całej podróży było Sate, czyli grillowane/pieczone kawałki kurczaka/wołowiny nabijane na patyczki. Do tego dobrałem zupę, która nawet nie wiem z czego była, ale smakowała jak polska grzybowa.
Miasto samo w sobie było całkiem ok, chociaż bardzo nadgryzione duchem czasu. Jakarta trąciła myszką tylko w starych dzielnicach i slumsach. Makassar było w tym bardzo konsekwentne - wyblakłe budynki, poszarzałe od kurzu/brudu pomniki, design miasta trochę na lata 80. Na pewno widać, że miasto w latach swojej świetności wyglądało naprawdę ładnie. O mieście wiedziałem tylko tyle, że znajduje się w nim bardzo kolorowy meczet z 99-ma kopułami (99 dome Mosque) oraz, że jest znacznie mniej oblegane przez cudzoziemców niż Jakarta. To ostatnie odczułem, bo przez 12 dni widziałem tylko 3 cudzoziemców.
Na wieczór chciałem coś ugotować. Tak jak wspomniałem - nie chciałem zatracić efektów treningów i diety (spoiler: po przyjeździe ważę tyle samo co przed). Zakupiłem produkty, chcę odpalić indukcję i nic...wciskam każdy przycisk - nie działa. Otwieram szufladę pod płytą - jest tam jakiś kabel, który nie jest podłączony do kontaktu. Wyciągam całą szufladę i znajduję gniazdko. Upewniam się, że kabel prowadzi do płyty. Ok - wszystko już podłączone, płyta działa. Kładę patelnię, odpalam, ustalam moc i ciach - w mieszkaniu ciemno. Pomyślałem, że może miałem za dużo urządzeń włączonych na raz: 2x klimatyzator, lodówka, ryżowar. Po telefonach do pracownika obiektu i administratora - elektryk włączył prąd. Pstryknął jakiś główny bezpiecznik na korytarzu, do którego nie miałem dostępu. Pomyślałem, że może użyłem złego garnka - wziąłem inny. Próba numer 2 - to samo... stwierdziłem do pańci, że pierdolę to gotowanie i jedziemy gdzieś zjeść. Wezwaliśmy elektryka po raz drugi i pojechaliśmy do galerii handlowej na jakieś żarcie. Właścicielka airbnb przepraszała ile mogła i powiedziała, żebym używał kuchenki turystycznej, która była schowana gdzieś pod zlewem. Myślę, że to nie pierwszy raz, gdy ta płyta wywalała korki. Odłączony kabel od gniazdka + prowizorka remontowa (łazienka) dała mi do zrozumienia, że ten remont robił jakiś bardzo bystry majster. No cóż, taki mamy klimat.
Leang-Leang, Rammang-Rammang, Bantimurung
Jest i pierwszy wyjazd. Drony naładowane, aparat też. Gdyby ktoś był zainteresowany fotografią i sprzętem, to mój foto-sprzęt na ten wyjazd wyglądał tak. Trochę "overkill", ale dodam ile razy go użyłem:
- DJI Mini 3 Pro + 2 baterie (3-cią dokupiłem na miejscu, DJI ma ZNACZNIE niższe ceny w Indonezji vs UK, dla przykładu Mavic 4 Pro w wersji Creator - UK £3200, ID £2500). Zrobiłem nim spokojnie ponad 200 zdjęć.
- DJI Avata 2 + FPV controller. Wziąłem dla zabawy, żeby trochę polatać i się odprężyć. Niestety nie byłem zbyt zaznajomiony z nagrywaniem, więc latałem tylko po plaży.
- Canon R6. Główny aparat, zrobiłem spokojnie z kilkaset zdjęć.
- Canon 70-300/4-5.6 L. Rzadko kiedy potrzebowałem 300mm, ale przydał się w kilku sytuacjach. Mogłem przycinać, ale co ciekawe - prawie w ogóle nie croppuje swoich zdjęć. Edycja owszem, jednak kadrowanie jest zawsze wewnątrz i niezwykle rzadko coś poprawiam.
- Canon 24-105/4 L. Główny obiektyw, bardzo wszechstronny.
- Canon 50/1.8 - użyłem do portretów kilka razy
Do tego statyw + filtry. Statyw przydał się dwa razy. Nie waży dużo i stosuję zasadę - lepiej mieć i nie użyć, niż nie mieć i potrzebować.
Ruszyliśmy późnym porankiem. Po wyjeździe z Makassar zostałem miło zaskoczony fajnym wiejskim klimatem. Nie doświadczyłem tego poprzednim razem. Taka prowincjonalna Indonezja miała niesamowity urok. Domki wzdłuż drogi, a za nimi pola ryżowe. Domki oczywiście robione z byle czego, bo bieda krzyczała na każdym centymetrze.
Leang-Leang słynie z jaskiń, w których odkryto malunki na ścianach, datowane na około 40.000 lat temu. Co fajne - można zobaczyć te malunki z bliska. Prowadzi do nich dosyć nieciekawa droga, bo bardzo strome schody i do tego krótka wspinaczka, ale warto było. Nie było tłumów, w sumie to na całym terenie było może z 15 osób łącznie z obsługą. Dla zainteresowanych odsyłam do https://en.wikipedia.org/wiki/Caves_in_the_Maros-Pangkep_karst
Bantimurung to park narodowy. Nie wchodziliśmy wgłąb zbyt daleko. Na wjeździe wita nas olbrzymia dekoracja w kształcie motyla, oraz rzeźba małpy. Te pierwsze były wszędzie, a do małp trzeba było dojść. Główną atrakcją przyciągającą lokalsów jest bieda-wodospad, w którym za opłatą można zjeżdżać na kole (nawet laski w burkach xD). Poza wodospadem - klasyk w postaci sprzedawców pamiątek czy fotografów robiących zdjęcia za kasę. Nagabywali mnie co parę kroków, żebym kupił plastikowego motyla w ramce lub jakieś przekąski. Moim faworytem była babka, która kręciła się w pobliżu bezpańskich kotów oferując...jedzenie dla tych kotów
Poza tym to klasyczny motyw, który widziałem potem kilkukrotnie w innych miejscówkach - płacisz X za wejście, a potem na miejscu masz jeszcze pierdyliard pomniejszych atrakcji, dodatkowo płatnych. W tym przypadku - wypożyczenie kajaków, obserwowanie małp, zjazdy na pontonie/kole, a nawet miejsce piknikowe - dodatkowo płatne.
Rammang-Rammang to ukryta wioska, do której dostać można się po przeprawie łodzią. Przewodnik niewiele mówił o samej wioseczce, bo był bardziej zainteresowany pokazaniem nam "ciekawszego miejsca" za niewielką dopłatą (£5). Razem z pańcią zdecydowaliśmy się na wersję z bonusem. Podczas przeprawy łódką natknęliśmy się na grupę turystów, którzy potem okazali się Polakami. Oni akurat poszli wgłąb tejże wioski. Obstawiam, że była to zorganizowana grupa wyprawowa, coś jak SuperTramp czy Torre. "Bonus" okazał się całkiem fajną formacją skalną, która z góry wyglądała jak skały wyrastające z drzew, a w środku - coś jak wyżłobione przez wodę korytarze. Na tym etapie podróży byłem jeszcze nieco powściągliwy z odpalaniem drona. Europejskie, rygorystyczne podejście do latania dronami zrobiło swoje. Miałem trochę problemów ze znalezieniem fajnych kadrów, ale cośtam się udało.
Przygotowania do kolejnych wycieczek
Kolejne dni minęły w miarę luźno. Ot - keks, jedzenie, keks, spanie. Pańcia jest z tych, co ma spore libido, znacznie większe niż moje, ale za to nadrabiam kondycją. Seksualnie na pewno w jakiś sposób się zgraliśmy. Myślę, że wspomnę o niej więcej w części 2, gdy jej jedna niewinna storka na Instagramie rozpętała totalne piekło, które trwa do dziś (a ja już jestem od paru dni w domu). Piekło, które gotuje jej nieporadny były chłopak. Oj śmiesznie było, miałem z gościa niezłą bekę, chociaż z drugiej strony - czym dłużej ta sraka związana z nim trwa, tym bardziej mnie to męczy. Znamy zakończenia takich dziwacznych historii, w której uczestnikami są: pańcia, jej ex i jej obecny. Całe szczęście, że jestem z dala od potencjalnej eskalacji, chociaż mimo to trochę martwię się o jej kondycję, bo gościu jest totalnym odklejeńcem - będzie o tym w części 3.
Na weekend zaplanowaliśmy popłynięcie na polecaną wyspę Samalona. Znaleźliśmy dosyć przystępny trip - pięciogodzinna wycieczka z posiłkiem, snorkelingiem i czasem wolnym za około £7 za osobę. Przecież to jak za darmo. Zgłosiliśmy swój udział. Zbiórka w Sobotę o 7:30 rano. Mamy czwartek, co by tu porobić...
Galerie handlowe, bo czemu by nie? Jedna rzecz, którą lubiłem w tamtejszych sieciówkach, to że ceny były przynajmniej 40% niższe niż w UK. Prosty przykład - koszulki Uniqlo DRY-EX, które zachwalałem w swoim wpisie o tripie po Skandynawii, w UK kosztują £19.99. W promocji uda się kupić za £12-13, ale wiadomo jak wtedy jest z dostępnością kolorów i rozmiarów - bierzesz co jest. W Indonezyjskim UNIQLO za te same koszulki płacisz £11.30. Kolorów i rozmiarów do wyboru. Byłem z tego małego faktu naprawdę zadowolony, bo chyba o to już powinno w moim życiu chodzić - żeby cieszyć się z małych rzeczy, ale w głębi dążyć do tych większych, tak myślę. Poza tym wciąż staram się zminimalizować swoją szafę, a takie funkcjonalne ciuchy do wszystkiego są na wagę złota.
Do tego standardowo jakieś żarełko. Pańcia, która urodziła się i dorastała w tym mieście, znała większość restauracji, więc chodziliśmy do tych najciekawszych. Co mi zaimponowało - laska jeździła autem po totalnie zapierdolonym mieście bez nawigacji. Z ciekawszych potraw w pamięci zapadł mi Bubur, czyli kleik ryżowy z dodatkami, w miarę standardowymi jak na azjatyckie klimaty - jajko, trochę mięsa, niby-warzywa i prażynki. Troszkę fot jedzenia:
Bubur
Coto Makassar (wygląda tragicznie, ale to jedna z ciekawszych zup jakie jadłem)
Mie Titi (Mie - makaron), który w tym przypadku był jeszcze dodatkowo smażony(?) do tego zalany dziwną mieszaniną jajek i mięsa. Było to zaskakująco dobre, a restauracja wygrywała miejskie konkursy na dania makaronowe.
Sate
Nasi Goreng (smażony ryż) w restauracji typu "zajeb + otwarta kuchnia + syf)
Nasi Goreng w ciut lepszej restauracji
Jak wspomniałem - w Makassarze jest ikoniczny meczet z kolorowymi kopułami. Nie mogłem tego przegapić i nie cyknąć kilku fotek. Przy budce z żarciem, z której braliśmy "Bubur", jest rzeka, a po drugiej stronie taki widok:
Udaliśmy się tam w bardzo słoneczne południe, chyba w piątek. Nie zaglądałem do środka, bo nieszczególnie mnie interesował, a poza tym było strasznie gorąco.
Pod wieczór udaliśmy się na plażę na zachód słońca. Całkiem fajna miejscówka, sporo lokalsów, budki z jedzeniem, dobry letni vibe. Próbowałem polatać DJI Mini, ale nie miałem filtrów ND, poza tym sceneria nie była zbyt ciekawa, udało się cyknąć tylko parę fotek pańci.
Tego też wieczoru Pańcia popełniła jeden karygodny błąd - wrzuciła nasze zdjęcia na Instagram...
Wyspa Samalona
Wyprawę zaczęliśmy w porcie o godzinie 7:30. Byłem jedynym białaskiem na 50 osób uczestniczących w wycieczce. Zdążyłem się już przyzwyczaić, chociaż przez cały wyjazd czułem wzrok na plecach. Na całe szczęście ludzie nie byli tak natrętni jak w Jakarcie 2 lata wcześniej. Mało kto mnie zaczepiał.
Przeprawa motorówką trwała około 15-20 minut. W myśl azjatyckiego BHP czy innych procedur nikt nie został wyposażony w kapok, no bo po co? Ja pływać umiem, ale pańcia już nie. Na szczęście morze nie było w żaden sposób wzburzone, o czym nie mogę powiedzieć podczas drogi powrotnej
Wysepka bardzo sympatyczna. Było to moje pierwsze spotkanie z tego typu widokami - krystalicznie czysta woda mieniąca się na niebiesko, palmy, biały piasek, pełno muszli na plaży, a w niewielkiej odległości - rafa koralowa. O godzinie 9 wybraliśmy się kilkadziesiąt metrów od brzegu na snorkeling. Moja pańcia i kilka osób z naszej wycieczki zrezygnowało. Kapok, który dostałem był nieco za duży, a do tego (ledwo) trzymający się tylko na jednym paseczku zawiązanym na supeł
Oglądanie kolorowych rybek i koralowców było czymś niesamowitym, chętnie bym to powtórzył, chociaż pewnie teraz wolałbym spróbować normalnego nurkowania. Kapok jakimś trafem się ze mnie zsunął, więc wrzuciłem go na motorówkę i pływałem bez niego. Prowizorka, tak jak to przewidziałem. Po powrocie na brzeg mieliśmy posiłek i czas wolny. Posiłek to niczym nie wyróżniający się zestaw indonezyjski - ryż, mikro kawałek kurczaka, 5 tysięcy sosów w samarkach i...prażynki. Nie byłem jakoś zbytnio głodny, wolałem spędzić ten czas na cykaniu fotek. Wylatałem dwie baterie w Mini i dwie w Avacie. Niestety, ale miałem problemy z nagrywaniem, więc po prostu polatałem wokół wyspy w ramach treningu. Pomimo prawie 30h w symulatorze FPV LiftOFF wciąż czułem niepokój latając swoim jedynym dronem fpv. Może fakt, że w rzeczywistości nie ma przycisku "reset", a jeden błąd (tym bardziej nad wodą...) i jesteś w plecy kilka tysięcy zł.
Po powrocie wróciliśmy do standardowego trybu urlopowego - szwendanie się po jadłodajniach lub chillowanie w apartamencie. Zdarzyło się kilka spotkań towarzyskich z jej koleżankami. O kobietach w tamtych rejonach opowiem w innym wpisie. W skrócie - kobiety na wyspie Sulawesi podobały mi się dużo bardziej niż na wyspie Java. W Makassar większość chodziła w hijabach, ale już w innym regionie Sulawesi - Toraja, o którym będzie w cz.2, prawie żadna. Laski były tam takie dzikie i nieokrzesane, o ciekawych rysach twarzy.
Do Rantepao (Toraja), mieliśmy wybrać się autem. Pomimo, że to 8h od Makassar, byłem gotów na taki długi wojaż. Zabrałem z domu międzynarodowe prawo jazdy, poza tym już na Islandii miałem prawie siedmiogodzinną trasę z Reykjaviku do Höfn z jedną przerwą na picie i szczocha. Do tego musielibyśmy wynająć samochód, ale że cenowo/terminowo to nie pasowało, zdecydowaliśmy się pojechać busem. Na miejscu w Rantepao mieliśmy ziomalkę mojej pańci, która wcześniej mieszkała w Makassar i nawet razem pracowały. Czego chcieć więcej? Baterie naładowane, prowiant kupiony, bus zamówiony. Za dwa bilety wyszło 500.000IDR (£25), oczywiście w jedną stronę. Hotel kosztował £13, a lokalny przewodnik + kierowca to kolejne £60. Ujdzie, tym bardziej, że bardzo mnie ciekawił rejon Toradżów. Słyszałem o ich nietypowych pogrzebach i wierzeniach wobec zmarłych. Potem odkryłem, że YouTuber OjWojtek (WiP Bros) odwiedził właśnie ten region. Dla zainteresowanych podlinkuję film:
To tyle w części pierwszej.
W części drugiej zdam relację z pogrzebu w jednej z wiosek w Toraja, a także pokażę naprawdę nietypowe miejsca pochówku. Nie zabraknie plot twistów.
Edited by Maciejos
Nie wybrano grafiki
-
4
-
4
7 Comments
Recommended Comments