Skocz do zawartości

deleteduser115

Starszy Użytkownik
  • Postów

    420
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    7
  • Donations

    0.00 PLN 

Ostatnia wygrana deleteduser115 w dniu 12 Maja 2021

Użytkownicy przyznają deleteduser115 punkty reputacji!

8 obserwujących

Profile Information

  • Płeć
    Mężczyzna

Ostatnie wizyty

7126 wyświetleń profilu

Osiągnięcia deleteduser115

Starszy Kapral

Starszy Kapral (5/23)

2 tys.

Reputacja

  1. @self-aware Cieszę się, że w taki czy inny sposób przekonałeś się jak szkodliwym, wyniszczającym mózg syfem jest blackpill. Pamiętam Twój pożegnalny post, był bardzo poruszający i przygnębiający, nie pozostawiający praktycznie żadnej nadziei. Sam pomyślałem sobie wtedy - kurczę, a może faktycznie człowiek żyje we własnej bańce i nie zauważa tego jak zmienił się świat, jak faktycznie niektórzy faceci mają przerąbane, a wszelkie próby motywowania ich do zmian są z góry skazane na porażkę, bo i tak cokolwiek nie zrobią będą musieli obejść się bez kobiet. Teraz wiem, że to błędne założenie. Sam wczoraj przy okazji uczestnictwa w jednym warsztacie rozwojowym (czy wspominałem już tu kiedyś, że to rewelacyjna okazja do poznawania wartościowych kobiet? od dawna na nie nie chodzę, ten organizował kumpel, z którym długo się nie widziałem i postanowiłem wpaść - obok niego byłem tam jedynym facetem) poznałem kilka bardzo fajnych, mądrych i posiadających wspólne ze mną zainteresowania młodych dziewczyn, którym chętnie bym się przyjrzał bliżej, gdyby nie mój status małżeński (a jakimś Bradem Pittem nie jestem, kilku braci będących ze mną w grupie zlotowej na Whatsapp widziało mnie na zdjęciu i może potwierdzić ;) ) i po prostu WIEM, że teorie internetowe jedno, a realne życie drugie. Ty teraz też to wiesz. Czytałem też Twój drugi temat, mocny focus na pieniądzach i kobietach i bijące od niego jakieś poczucie „braku”. Szczerze wątpię czy to poczucie zostanie zasypane, gdy te brakujące rzeczy uzupełnisz - trochę przypominasz mi pod tym względem mnie samego sprzed jakichś 10 lat (miałem wtedy wszystko, czego tak bardzo pragniesz, a jednocześnie byłem cholernie nieszczęśliwy, miałem poczucie głębokiego uszkodzenia i wybrakowania). Sam wychodzę z różnych toksycznych gówien (mam mocno narcystyczny rys osobowości, taki spadek po dzieciństwie) i wiem, że łatwo nie jest, szczególnie, gdy schematy postępowania wyniesione z przeszłości są tak silne, a deficyty uwagi czy miłości tak głębokie. Potykam się nie raz i nie dwa, często się sparzam, ale potem wstaję i idę dalej, z jeszcze większą motywacją. Według mnie brakuje Ci Stary miłości własnej, idziesz przez świat jak ten żebrak, który nie ma nic - i ja Cię rozumiem, bo ten brak bardzo mocno się czuje. Zgadzam się z @niemlodyjoda, że być może jakaś terapia byłaby dla Ciebie dobrym rozwiązaniem na początek. Technika uwalniania jest na pewno pomocna, ale nie bierze pod uwagę tego jakie informacje niosą dla Ciebie emocje (a to zawsze jakieś niezaspokojone potrzeby, zawsze, czasem inne niż to na pierwszy rzut oka nam się wydaje). Ty bardzo byś chciał nie czuć, co rozumiem, bo miałem kiedyś podobnie, problem jednak w tym, że pozbywając się smutku pozbędziesz się też radości - znieczulica na własne emocje dotyczy ich wszystkich. Ból jest nieodłączną częścią życia i trzeba zbudować sobie z nim odpowiednią relację, czuć go i rozumieć. I nie musisz być wcale idealny, żeby fajnie żyć, serio. Podoba mi się Twoje trzeźwe spojrzenie na siebie, brak kreacji, nie zwracanie uwagi na wizerunek - to dobry prognostyk na przyszłość. Wiedziałeś zapewne, że dostaniesz tu zjebkę za historię o bzykaniu zajętej kobiety, a mimo wszystko miałeś odwagę o tym napisać. Jest jednak druga strona medalu - to kuszący sposób na uzyskiwanie atencji, co wykorzystywała nasza forumowa legenda blackpilla - uważaj na to ;) Taka atencja w żaden sposób nie „nakarmi” Cię wewnętrznie. Podsumowując - cieszę się, że obaliłeś pewne iluzje. Czas na następne! Jak to mawiał Johnny Rotten nie mamy czasu na iluzje, trzeba brać co dają albo zdychać :D Powodzenia Stary, trzymam kciuki.
  2. @yerodin Moi poprzednicy dali Ci w tym wątku szereg dobrych rad. Rozmijacie się ze swoją partnerką w zakresie Waszych potrzeb (do których każde z Was ma prawo) i zamiast biernie przyglądać się dalszemu rozkładowi związku zrób to, co w zasadzie w tej sytuacji trzeba zrobić i to po prostu zakończ. Nie marnuj swojego i jej czasu. Wiem, że prawdopodobnie towarzyszy Ci teraz strach przed samotnością, masz w głowie szereg pytań "co dalej?" - to całkowicie normalne i naturalne. Byłoby sporym błędem z Twojej strony, gdybyś w celu zatrzymania partnerki pozwolił jej na realizację z Tobą "polish dream". Zgadzam się z resztą chłopaków, że konsekwencją takiej postawy byłaby utrata jej szacunku do Ciebie, a nie powrót wielkiej miłości (której - jak pamiętam z Twoich poprzednich tematów - między Wami tak naprawdę nigdy nie było). Mając w pamięci Twoje poprzednie tematy zaryzykowałbym stwierdzenie, że wybrałeś tą dziewczynę wyłącznie dlatego, że nie miała jakichś większych wad. Czy brak powodów, żeby kogoś nie kochać jest wystarczającym powodem, dla którego się kocha? Zgadzam się z kolegą @sargon, że każda kolejna dziewczyna będzie chciała tego samego. To normalne i naturalne. Znam bardzo wiele kobiet i ani jednego wyjątku od tej reguły, ani jednego - każda jedna będzie z czasem chciała dziecka i stabilizacji, tak to wymyśliła natura. Dlatego też uważam, że nie ma sensu, byś zawracał głowę kolejnej dziewczynie - zostań przez jakiś okres sam (młody jesteś, bez obaw, jeszcze kogoś sobie znajdziesz) i pracuj nad relacją z samym sobą.
  3. Nie bardzo wiem jak mam traktować Twoje pierwsze zdanie - uznaję, że po prostu chcesz podyskutować i pominę tą Twoją drobną złośliwość w moją stronę Tak, obecnie wychowywane dzieci mają lepiej niż kiedykolwiek, można powiedzieć, że wreszcie wyciągane są wnioski z doświadczeń poprzednich pokoleń, a praca takich osób jak choćby Alice Miller czy Susan Forward, które zwracały uwagę na rażące zaniedbania rodziców w toku wychowania własnych dzieci przynosi wreszcie jakieś owoce. Nie jesteśmy jednak na forum dziecięcym, lecz skupiamy tu pełnoletnich facetów, którzy dorastali głównie w latach 80-tych. Sporo tu osób takich ja jak, które dorastały w niepełnym rodzinach, a alkohol czy przemoc były czymś naturalnym w ich dziecięcym środowisku. Wielu z nas dźwiga na swoich barkach toksyczny wstyd i poczucie winy. Wielu z nas próbowało bezskutecznie nadrabiać własne deficyty emocjonalne w relacjach z kobietami i dostało ostro po dupie. Myślę, że warto o tym pisać w takim miejscu jak to. Moim zdaniem rozwiałeś własne wątpliwości w ostatnim cytowanym przeze mnie zdaniu. Tak, braki w czułości i bliskości ze strony rodzica próbujemy nadmiernie nadrabiać w relacjach z kobietami, poświęcając dla tych "wartości" samych siebie, pozwalając sobie w zamian wchodzić na głowę. Samoopieka w moim rozumieniu tego słowa to m.in. opłakanie tych strat i zrozumienie, że relacje z kobietami służą innym celom, a próba wpisywania ich w rolę naszych zastępczych matek zawsze kończy się tak samo - to znaczy źle (chyba, że jesteśmy świadomi tego, że przypisaliśmy naszej partnerce taką rolę i pracujemy nad sobą). Można natomiast zaopiekować się własnym wewnętrznym dzieckiem samemu, obecnie nurty samorozwojowe proponują szereg różnych technik w tym zakresie (m.in. przeróżne wizualizacje i pracę z ciałem), które przynajmniej u mnie dały bardzo dobre rezultaty. Nigdzie nie napisałem, że jest to możliwe. Uczuć czy emocji, których źródłem są nasze przeszłe doświadczenia nie da się zmienić czy kontrolować - trzeba je po prostu przeżyć. Ogólnie jestem zwolennikiem jak najniższej kontroli i jak najszerszego wyrażania siebie, przy czym dla wyrażenia pewnych uczuć czy myśli warto znaleźć sobie bezpieczną przestrzeń. Kluczem podejścia, które ja proponuję (i na sobie praktykuję) jest rozwijanie miłości własnej, a nie bycie własnym wrogiem, który non stop się recenzuje - myślę, że oboje mamy na myśli właśnie to. Tak, przy czym te deficyty mają różną "głębię" w zależności od osoby i jeśli ma ona w miarę normalnie funkcjonować w związku nie będąc np. wampirem energetycznym czy manipulantem to musi się sobie przyjrzeć. To niestety wymaga czasu i ustawienia priorytetów. Można to oczywiście robić będąc w związku, ale po samym sobie wiem, że to bardzo trudne zadanie, wymagające dużej uważności na samego siebie i ciągłego korygowania kursu. Trzeba też mieć świadomość, że niektórzy z nas są tak wewnętrznie poranieni, że niestety mogą nie nadawać się do żadnej relacji. Ale generalnie się zgadzam - pewną dozę toksyczności u samego siebie trzeba zaakceptować, rozmawialiśmy o tym już kiedyś. I znowu - moim zdaniem warto o tym głośno mówić, szczególnie w takim miejscu jak to. Wielu mężczyznom wydaje się, że wystarczy kobieta i przestaną odczuwać ten wewnętrzny, rozdzierający ich ból. Oboje wiemy o tym, że to niemożliwe. Wielu mężczyzn zapomina też w jakich żyjemy czasach - kobiety mocno podkreślają własną autonomię, oczekiwania i potrzeby i nie mają zamiaru pełnić wobec nas służebnej roli. Związek to forma wzajemnej wymiany i tak jak piszesz, warto przyjrzeć się temu, co możemy od kobiety rzeczywiście otrzymać, a co jest naszą niezaspokojoną dziecięcą potrzebą, którą możemy już tylko starać się uzupełniać sobie sami. Blackpillowcy się wyciszyli, więc wpadłem. Dużo fajnych, merytorycznych treści, co mnie cieszy. Odnośnie drugiej części - jest długi weekend, trzeba sobie jakieś przerwy robić
  4. Mężczyźni mają zdecydowanie za wysokie oczekiwania w stosunku do kobiet - liczą na to, że będą ich zastępczymi matkami, że ich zaakceptują takimi, jakimi oni są, że nie będą pilnować własnych interesów i zapomną o własnych potrzebach. Czy można się dziwić temu, że przeżywają srogi zawód? Rozczarowanie kobietami, że nie potrafią kochać mężczyzn bezwarunkowo to niemal fundament całej manosfery. Bezwarunkowo możesz pokochać siebie wyłącznie Ty sam, nie drugi dorosły człowiek. Wydaje się to oczywiste, bo i nam "trudno" jest kochać nieatrakcyjne kobiety, ale jakimś dziwnym trafem takiej właśnie miłości bezwarunkowej oczekujemy od kobiet. Dlatego właśnie mówię - kluczem jest rozpoznanie własnych deficytów i własna praca nad nimi. Nikt nas nie zwolni z tego zadania.
  5. Odpowiadając na Twoje tytułowe pytanie - tak, mają, i to w zasadzie już od urodzenia. Wczesne dzieciństwo to czas, w którym większość facetów doznaje największych zranień - odbierane jest im prawo do wyrażania emocji (słynne "chłopaki nie płaczą"), dawkowana jest im czułość, bliskość (czytałem badania, zgodnie z którymi statystycznie mali chłopcy są dużo rzadziej przytulani niż dziewczynki), są odzierani z wrażliwości, mają być silnymi i twardymi kilkulatkami, zgodnie ze stereotypowym postrzeganiem mężczyzny. W efekcie większość mężczyzn wchodzi w dorosłe życie z deficytami emocjonalnymi, nie potrafi być źródłem własnego szczęścia, tłumi własne emocje (a żyć to przede wszystkim CZUĆ), uważa się za niepełne jednostki i w potencjalnych partnerkach poszukuje tego dopełnienia, swojej brakującej części. Taką postawę utrwala przekaz społecznokulturowy, zgodnie z którym źródłem szczęścia mężczyzny jest kobieta, krucha, delikatna, wrażliwa i słaba istota, której mężczyzna powinien zawsze ustępować i którą powinien się opiekować. Nasza "nagroda" za dobre sprawowanie Niestety - w praktyce okazuje się, że ani my wyłącznie silni, ani kobiety wyłącznie słabe, o czym przekonujemy się boleśnie w trakcie naszych pierwszych doświadczeń miłosnych. Reagujemy na te własne pierwsze doświadczenia bardzo różnie. Niezmiernie rzadko postanawiamy przyjrzeć się sobie, własnym brakom i coś z nimi zrobić - tj. postawić na rozwój osobisty, którego celem będzie przede wszystkim zdrowa miłość własna. To ścieżka najtrudniejsza, najboleśniejsza, wymagająca zderzenia się z i pożegnania wielu iluzji, niemniej jednak przynosząca najwięcej wewnętrznej satysfakcji. To przyjęcie i zaakceptowanie własnej wrażliwości, emocjonalności, to niezgoda na bycie wyłącznie silnym i twardym, to akceptacja także własnej słabszej części i nauka zaprzęgania własnej męskiej energii do opiekowania się tą swoją wrażliwszą stroną. To nauka zdrowego wyrażania złości, asertywności. Kochanie i akceptowanie samego siebie takim jakim się jest, a nie takim, jakim każe się nam być. Stanie się pełną jednostką, dla której kobieta nie jest już "wypełnieniem", "jedyną nadzieją na szczęście", a już pewnego rodzaju przygodą, taka osoba może podchodzić do relacji D-M już z pewnym dystansem, ze świadomością ich nietrwałości, ulotności. Taka osoba wie, że ma siebie, potrafi być swoim własnym wsparciem i już nie rozsypie się na kawałki po zakończeniu relacji, a nawet jeśli to potrafi się w takich momentach sobą zaopiekować albo dać sobie prawo do proszenia o pomoc. Kolega @DOHC wspomniał o przerażających statystykach samobójstw wśród mężczyzn - wynika to w dużej mierze z tego, że tak trudno jest nam przyznać się do własnych słabości, porażek, a jest to przecież nieodłączna część życia. Inną reakcją na te pierwsze, bolesne doświadczenia jest narzekanie, przy czym głównym jego celem są "baby". Prawda jest jednak taka, że od naszych potrzeb nie jesteśmy w stanie uciec, więc nawet wtedy staramy się znaleźć jakiś sposób na radzenie sobie z tą nowopoznaną rzeczywistością. Przeglądając wczoraj tematy z ostatnich tygodni zauważyłem, że wiele osób bądź dokonuje smutnych podsumowań własnych związków bądź stara się znaleźć jakiś patent, który zapewniłby im długotrwałą, udaną relację z kobietą. Jak wynika jednak z moich wieloletnich obserwacji nie ma takiego patentu. Bardzo trudno nam oswoić się z brutalną prawdą, że nie jesteśmy w stanie w pełni kontrolować (np. poprzez zamknięcie partnerki w domu na wsi ;) ) bądź zmienić drugiej osoby. Nie ma takiej możliwości. Druga osoba ma swój zestaw traum, deficytów, własnych doświadczeń, zranień, nawyków, schematów działania i przywiązania (polecam teorię przywiązania Johna Bowly'ego), pragnień, marzeń i potrzeb i jeśli chcemy w ogóle angażować się w związki nie ma od tego ucieczki - przysłowiowa himalajka nie istnieje. Dodatkową trudnością jest fakt, że człowiek z dzisiaj to nie ten sam człowiek za lat 5 czy 10, ludzie się zmieniają, ewoluują, przy czym jeśli chodzi o związki niezmiernie rzadko dzieje się to równolegle w przypadku obu partnerów. Nasze potrzeby zmieniają się z czasem i nasz ideał z dzisiaj za kilka lat przestaje być tym ideałem. Co chcę przekazać? Nie da się kontrolować rzeczywistości w takim stopniu jak nam się to marzy. Środek naszego życia przypadł na dosyć trudny okres, ciężko nie dostrzegać pędzących zmian społecznych - kierunek wydaje się być nieunikniony. Wydaje mi się, że nie ma innej drogi niż zadbanie w pierwszej kolejności o siebie, o własny rozwój, wypełnienie własnych deficytów (kobieta nigdy nie zrobi tego za nas!), a w następnej kolejności o stworzenie takiej strategii działania, która z jednej strony pozwoli w maksymalnym stopniu zaspokajać nasze potrzeby, a z drugiej nie będzie dla nas nadmiernie ryzykowna.
  6. No właśnie czasem nie od razu. Jest pewna kategoria tych wampirów, na którą moim zdaniem należy uważać szczególnie, zwłaszcza, gdy samemu jest się niepewną siebie osobą. Gdy byłem jeszcze dwudziestoparolatkiem miałem w pracy kolegę, z którym spędzałem dosyć dużo czasu. Przystojny, wysoki facet, co chwila spotykający się z innymi dziewczynami, wydawało mi się, że bardzo pewny siebie. Często podkreślał z kim to się on nie spotyka i jaki to nie jest zajebisty i absolutnie bez kompleksów. Imponował mi, bo sam pewności siebie nie miałem za grosz, a jego "zajebistość" i pozorna "siła" były tym, co mnie do niego szczególnie przyciągało, bo sam z własną siłą nie miałem kontaktu. Często mi dogryzał, najczęściej w towarzystwie dziewczyn, z którymi pracowałem w jednym pokoju - a to "ale masz dzisiaj chujową koszulkę", a to "co robiłeś w weekend? w domu siedziałeś? ale chujnia". Dogryzał też innym facetom, komentując ich wygląd tak, żeby słyszeli to inni ludzie w biurze. Gdy dostałem nerwicy oczywiście wyśmiewał moją słabość, mówiąc po prostu "nie bądź pizda, weź się w garść". W pewnym momencie miałem gościa dosyć. Czułem, że potrzebuje mnie słabego, by samemu czuć się silnym i wartościowym. Nie miał kontaktu z własną słabością i wrażliwością (podświadomie gardził nimi), zbudował sobie fałszywą fasadę, dlatego słaby i wrażliwy Johnny służył mu jako worek treningowy i sposób na radzenie sobie z własną, wypartą słabością. Ograniczyłem z dnia na dzień z nim kontakt wyłącznie do kwestii służbowych, a że niewiele w pracy robiliśmy wspólnie to z czasem kontakt wygasł do zera. On oczywiście pisał, proponował wspólne wyjścia, nagle wręcz zaczął zabiegać o mnie, ale zacząłem traktować go jak powietrze. Jadł obiady sam, chodził po firmowych korytarzach sam. Potem zmienił pracę. Pozornie nie był wampirem, bo nie służyłem mu za tampon emocjonalny, nie wypłakiwał się na moim ramieniu ani nic z tych rzeczy. Niemniej jednak "używał" mnie w szczególny sposób - po to, by samemu czuć się lepiej. Na takich gości uważaj szczególnie, jeśli już zaczniesz wychodzić między ludzi. A jeśli chodzi o wątek główny to moim zdaniem przedmówcy wyczerpali temat, przy czym mi najbliższe jest stanowisko, które przedstawili @Król Jarosław I i @Redbad.
  7. Chyba wziąłeś moją radę, żeby mieć nas w dupie zbyt dosłownie, bo napisałeś takie wielkie "nic", że nie wiem co mielibyśmy z tym zrobić. Z pewnością "prosząc" się o seks na pewno go nie dostaniesz, z bardzo wielu powodów. Kobiety nie przepadają za żebrakami. Posłuchaj mojej rady i załóż nowy wątek, bo tu już większość Braci zaglądać nie będzie, pośmiali się trochę i poszli do świeższych wątków. Im nowszy wątek tym więcej różnorodnych obserwacji.
  8. Skoro prosisz się o seks to widocznie małżonka dalej jest dla Ciebie atrakcyjna pomimo Waszego stażu i się nią nie znudziłeś. Pytanie więc dlaczego ona znudziła się Tobą/dlaczego nie chce z Tobą sypiać? Przyczyny tego mogą być oczywiście zupełnie niezależne od Twojej osoby, ale musiałbyś napisać coś więcej - jak długo jesteście ze sobą, czy macie dzieci, czy po drodze były jakieś grubsze kryzysy, co konkretnie partnerka Ci zarzuca w kłótniach, jak wygląda podejmowanie decyzji w Waszym związku (kto "rządzi"), jak wyglądają kwestie finansowe, jak wyglądał i zmieniał się Wasz seks na przestrzeni lat itd. Im więcej informacji tym lepiej. Jesteś tu anonimowo, więc się nie krępuj. Po to jest to forum, żeby pomagać takim osobom jak Ty i dzielić się doświadczeniem. Nie rozwiążemy Twoich problemów za Ciebie, ale jest tu trochę żonatych facetów i może ktoś zauważy coś, czego nie dostrzegasz Ty, a konsekwencji będziesz w stanie wdrożyć jakieś zmiany w swoim życiu. Staż związku bywa najczęściej wymówką - seks jest barometrem związku i jeśli się o związek nie dba (to oczywiście wysiłek obu stron, nie tylko Twój) to odbija się to właśnie na seksie. Jasne, z czasem partnerka nie działa na nas tak, jak na początku związku - to niemożliwe, ale w Twoim przypadku jakieś działanie dalej jest, skoro prosisz się o seks. EDIT - spróbuj się nie wybielać, pisz jak jest naprawdę - już samo to trochę Cię oczyści. Jesteśmy tylko anonimami, możesz mieć nas w dupie
  9. To jest w sumie dobre pytanie, bo bekę możemy ciągnąć jeszcze długo, pośmiać się czasem trzeba, ale podstawowy problem wydaje się być tu jednak nieco inny. Na miejscu autora zostawiłbym na boku kwestię jego Pretty Woman i zajął się tym: Fajnie by było, gdybyś nieco szerzej swoją relację małżeńską opisał - może jakieś nasze sugestie pozwolą Ci spojrzeć na tą sytuację z innej perspektywy i skłonić Cię do poszukiwania rozwiązań? "Proszenie się o seks" brzmi delikatnie mówiąc słabo, szczególnie jeśli jak mówisz jesteś atrakcyjnym gościem. Ciekaw jestem co sprawiło, że pozwoliłeś się żonie tak wykastrować. Może już nie w tym wątku, a w jakimś nowym.
  10. Oby za 50 lat nie siedział w bujanym fotelu i nie opowiadał swoim wnukom jak to w 2021 roku zatrzymał legendarnego Roberta Lewandowskiego w pochodzie po nowy, bramkowy rekord Bundesligi 😕
  11. Rekord póki co wyrównany EDIT - i brak żółtej kartki, także szansa na pobicie rekordu w meczu z Augsburgiem
  12. Zareagowałem dokładnie tak samo. Ciekawe co zrobi "Kamila", gdy jej przyszłemu, idealnemu mężowi cofnie się linia włosów albo na jego czole pojawią się zmarszczki. Absolutnie rakotwórczy kontent, ale częściowo potwierdza to, co napisałem wcześniej - kolesie zaprezentowani w filmie jako "brzydko łysiejący" z włosami wyglądaliby tak samo pierdołowato i mieliby dokładnie takie samo powodzenie u kobiet. Dla odmiany - Zidane czy Statham wyglądają dobrze zarówno owłosieni, jak i łysi. A są i tacy jak Vin Diesel czy Dwayne Johnson, którym lepiej z łysą glacą niż z czupryną. Tak jak pisałem wcześniej - najczęściej na łysych facetów z rozbawieniem reagują owłosieni faceci, żeby podbudować swoją marną samoocenę ("o! jestem od nich lepszy!"). Tyle, że w świecie relacji damsko-męskich wygląda to nieco inaczej. Zdecydowana większość kobiet (nie mówię tu o "Kamili" i 13-latkach) naprawdę nie zwraca na to uwagi - coś bym o tym wiedział, a chodzę łysy już 15 lat. I pomyśleć, że dopiero co stoczyliśmy walkę z czadologią, żeby nieco odmienić to miejsce. Gdy wszedłem rano na forum i zobaczyłem ten temat moja reakcja wyglądała mniej więcej tak:
  13. Na moje oko znalazłoby się tu trochę red flags. "Pretty Woman" to naprawdę fajny film, ale rzeczywistość wygląda chyba nieco inaczej
  14. Z moich obserwacji wielu łysym, którzy właśnie na fakt łysienia zrzucają swój brak powodzenia u kobiet posiadanie włosów kompletnie w niczym by nie pomogło. Jak ktoś wygląda jak przysłowiowa dupa zza krzaka to z włosami również będzie tak wyglądać. Kolejną obserwacja jest taka, że na łysienie facetów zwracają uwagę głównie... inni faceci, a szczególnie boją się go Ci, których jedynym atutem są ładne włosy Gdy zaczynałem łysieć JEDYNE uwagi na temat swoich zakoli słyszałem właśnie od facetów - jakby sprawiało im przyjemność to, że ich koledze wypadają włosy Żadna, podkreślam żadna kobieta nie powiedziała "o fuuuj, Ty łysiejesz, to straszne" albo chociaż "o, łysiejesz" Piszę o tym, bo wiem, że wielu łysiejących bardzo się tego boi - kompletnie niepotrzebnie. Jeśli bowiem: - masz dosyć zgrabną czaszkę, - ładne, symetryczne rysy twarzy, - ładne oczy, - fajną sylwetkę to łysienie w żaden, nawet najmniejszy sposób nie spowoduje, że nagle staniesz się niewidzialny dla kobiet (a tego każdy łysiejący obawia się najbardziej). Moje powodzenie po stracie włosów wzrosło - pewnie dlatego, że z nimi wyglądałem jak mały chłopiec. Oczywiście dużo zależy też od tego, jak do tego łysienia podchodzisz - jeśli nosisz fryzurę jak Gargamel albo bawisz się w jakieś zaczeski to najczęściej (bo to też nie reguła) będziesz wyglądać śmiesznie/żałośnie. Tylko golenie się na bardzo krótko/zero - podkreślasz wtedy rysy twarzy i pokazujesz, że masz na to wyjebane i nie jest to Twój życiowy problem. Ogolenie głowy uwalnia Cię od tego "problemu". Jak jeszcze fajnie opalisz głowę i dorzucisz do tego brodę to sam się przekonasz czy rzeczywiście laski brzydzą się łysymi A kolesie z zaczeskami będą Ci się przyglądać z obsraną miną. Przeszczepy, peruki, systemy, wcierki - stosowanie takich patentów świadczy o tym, że robimy z tego swój życiowy problem i jest to nasza duża słabość. Laski nie przepadają za facetami, którzy przywiązują nadmierną wagę do swojego wyglądu, to one chcą być kobietami w swoich związkach. Ogolenie głowy pozwala w szybki sposób na oswojenie się z nowym wyglądem i jego zaakceptowanie. Zdarzają się (rzadko, bo rzadko) faceci, którzy ogoleni na łyso wyglądają źle, a z włosami dobrze. Ale reguła jest jednak taka, jak opisałem to w pierwszym zdaniu. Owszem, bywają kobiety, które za łysymi nie przepadają, podobnie jak i takie, które nie lubią blondynów. Jestem łysy od 2 roku studiów i NIGDY nie zdarzyło mi się usłyszeć "wiesz, fajny z Ciebie facet, ale jednak jesteś łysy, więc się z Tobą nie umówię" Polecam ten kanał każdemu, kto martwi się łysieniem: https://www.youtube.com/channel/UCwBM95HF8Wjnf36i86w3ZQg
  15. Moim zdaniem żadna z powyższych. Pierwsza z powodu, o którym wspomniałeś - jak za bardzo czegoś się chce to często nie wychodzi. Przykład z tą rozmową kwalifikacyjną - tak bardzo będziesz chciał się spodobać przyszłemu pracodawcy i wypaść "super", że będziesz nienaturalny, nadmiernie pobudzony, zaczniesz recytować wyuczone regułki czy przechwalać się, a w ostatecznym rozrachunku wyjdziesz na pajaca. Poza tym potencjalny pracodawca zacznie odczuwać presję z Twojej strony, że "musi Cię zatrudnić", a w takiej sytuacji samoistnie pojawi się po jego stronie opór i prawdopodobnie, jeśli ma wybór w postaci innych kandydatów, zachowa się niezgodnie z Twoimi oczekiwaniami. Świetnie opisał to David Hawkins w "Technice Uwalniania". Druga to zwyczajne oszukiwanie samego siebie, bo tak naprawdę my dobrze wiemy, że sramy przed danym wydarzeniem w gacie. Jest jeszcze trzecia metoda - po prostu zrobić to, co jest do zrobienia. Brzmi prosto, tyle, że utrudnia to "stres", którego źródłem są liczne emocje związane z danym "wydarzeniem" - napór wewnętrznego napięcia. To, co musimy w tej sytuacji zrobić to przyjrzeć się tym właśnie emocjom, bo to tak naprawdę one czynią to wydarzenie stresującym (wydarzenie samo w sobie jest neutralne) - bierzemy kartkę, ołówek i szczegółowo rozpisujemy, czego w danej sytuacji się obawiamy, robimy mapę myśli i mapę emocji. Jednym słowem musimy rozeznać się, co też dzieje się w naszym wnętrzu - to zajebista okazja, żeby czegoś się o sobie nauczyć. Spisanie emocji i myśli na kartce pozwoli Ci je nieco zneutralizować i ujrzeć absurdalność większości z nich. To, że istnieje strach nie oznacza, że istnieje również powód strachu. Wróćmy do tej rozmowy kwalifikacyjnej. Boisz się, że nie dostaniesz tej pracy, bo źle wypadniesz, powiesz coś głupiego albo Twoje kwalifikacje okażą się za niskie i ktoś je wyśmieje. Poza tym boisz się, że jeśli nie dostaniesz tej konkretnej pracy to już na zawsze będziesz bezrobotnym. I tak dalej. Jeśli samo spisanie nie wystarczy robisz kolejny krok i zadajesz sobie pytanie "Co najgorszego się stanie, jeśli to czego się boję się zmaterializuje?". I piszesz załóżmy coś takiego: "Już nigdy nie znajdę pracy", "Będzie mi przykro jak będą się ze mnie śmiać", "Będzie mi wstyd", "Nie będę miał co jeść i skończę pod mostem". Dwa skrajne od razu odrzucasz, bo dobrze wiesz, że są nieprawdziwe - będą jeszcze inne rozmowy i inni potencjalni pracodawcy, skoro masz dwie ręce, dwie nogi i głowę. Sam zaczynasz zauważać to, że tak naprawdę boisz się własnych, przyszłych emocji, a nie braku zatrudnienia. Pomocne może być w tym momencie wyobrażenie sobie, że stało się najgorsze - nie dostaliśmy tej pracy, ktoś się z nas śmieje lub jest nam wstyd i posiedzenie w emocjach, których tak się baliśmy. Zimne dłonie, przyspieszony puls, suchość w ustach, skrócony oddech... i tyle. Możesz wtedy pomyśleć sobie "Zaraz, zaraz, to przed tym tak spierdalałem przez całe moje życie?". A potem robisz to, co jest do zrobienia.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.