Skocz do zawartości

Nakhema

Użytkownik
  • Postów

    44
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez Nakhema

  1. Preferuję w pracy osoby, które nie zagadują zbyt wiele i robią swoje, zamiast brylować. Ale sama jestem mocno introwertyczna i nadmierny kontakt z ludźmi jest dla mnie męczący. Sama jestem mocno zadaniowa i potrafię przez 8 godzin robić swoje i nie odezwać się ani słowem, choć od czasu do czasu lubię jakąś gadkę przy przerwie na kawę, czy obiad, ale nie wyobrażam sobie łażenia od biurka do biurka i zawracania ludziom gitary. W pracy się pracuje. Może te kobitki po prostu nie mają zajęcia?
  2. Myślę, że zszokowane Ukrainki są takim odpowiednikiem mężczyzn z krajów zachodu, których szokuje często bardziej tradycyjna postawa kobiet ze wschodu. Jak mówią, wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Ja osobiście nie uważam, że mężczyzna biorący czynny udział w opiece nad dzieckiem jest czymś niecodziennym, szokującym albo niemęskim. W Polsce współcześnie praktycznie nie da się wyżyć (godnie) z jednej pensji, tak, żeby mieć jakąś finansową poduszkę i oszczędności na niespodziewane wydatki. Skoro w parze zarówno kobieta, jak i mężczyzna muszą pracować, to siłą rzeczy muszą między sobą podzielić obowiązki wynikające z prowadzenia wspólnego gospodarstwa domowego, w tym obowiązki związane z opieką nad dziećmi. Druga sprawa, to chyba fakt, że obecnie w wieku rozrodczym są dzieci późnych lat 80 i lat 90 - doskonale pamiętam jakie układy rodzinne panowały w domach moich rówieśników i często była to nadaktywna matka i wyrób ojco-podobny po pracy zasiadający na kanapie i wchodzący w interakcje z dziećmi, jak trzeba było przylać pasem. Duża część rodziców moich znajomych pracowała na stałe za granicą albo w kraju, ale kilkanaście godzin na dobę, a wychowaniem zajmowali się dziadkowie. Osoby z fajną relacją z ojcem mogę zliczyć na palcach jednej dłoni. Myślę, że wiele osób z tego pokolenia chce poprowadzić swoje relacje z dziećmi inaczej, stąd pewnie większe zaangażowanie. Kolejna sprawa, to zmiana układów rodzinnych - kiedyś dzieci się wychowywało z pomocą dziadków i babć, a nawet cioć, kuzynek, teraz cały ciężar spada na barki dwóch osób i ojcowie siłą rzeczy muszą część z tego ciężaru wziąć na siebie. Kiedy ja i mój partner podjęliśmy decyzję o tym, że chcemy mieć potomstwo, omówiliśmy jak widzimy wychowywanie dziecka i opiekę nad nim i oboje jesteśmy zgodni, że ojciec powinien budować z dzieckiem więź od pierwszych dni jego życia. Zobaczymy jak wyjdzie w praktyce, niemniej patrząc na przykład moich znajomych, którzy mają dzieci widzę, że w tych domach ojcowie są bardzo zaangażowani i mają super relację z dzieckiem, co nie oznacza, że mamy leżą i pachną, raczej oboje starają się tak dzielić pracą, żeby jedna i druga strona nie były zajechane. Ojcowie pchający wózki to chyba taki znak naszych czasów. Jestem ogromną fanką górskich wędrówek i często na łatwych szlakach widywałam rodziny z dziećmi i ojców pchających wózki (skąd mieli w sobie siłę, do dziś nie zgadnę) albo ojców niosących dzieci w nosidłach (matki w sumie też). Zawsze robiło mi się jakoś tak cieplej, bo obecność obojga rodziców to zdecydowanie fajna sprawa. Oczywiście, na pewno jest w tym i ciemna strona - wierzę, że przy zmieniającym się rozkładzie obowiązków są kobiety, które chcą się wymigać od swojej części zadań, ale tak samo są faceci, którzy nie chcą partycypować w wychowaniu swoich dzieci. To nie jest cecha związana z płcią, tylko raczej cecha konkretnych typów osobowości (a to się rzuca w oczy, bo niedojrzali ludzie mają czas na epatowanie swoją niedojrzałością). Odnośnie postaw braku szacunku Polek wobec Polaków - tak, jest wiele Polek, które nie szanują Polaków (lub mężczyzn w ogóle) i one zawsze będą bardziej widoczne i wokalne, niż normalne kobiety, bo normalne kobiety żyją sobie swoim życiem, w swoich normalnych związkach ze swoimi normalnymi facetami i ich historie ani poglądy nie są na tyle kontrowersyjne i nośne, by interesować mainstream
  3. Ja w swoim partnerze bardzo cenię, że: - można na nim polegać - przeszliśmy razem przez chorobę nowotworową (na relatywnie wczesnym etapie relacji), był ogromnym wsparciem, wiem, że jak się zadeklaruje, że coś zrobi, to zrobi; - jest troskliwy w stosunku do bliskich mu osób; - jest inteligentny i otwarty na dyskusję - lubię rozmawiać na różne tematy, atakować problem z różnych perspektyw, on chętnie w tym bierze udział i niejednokrotnie wychodzi z ciekawymi wnioskami, ta więź intelektualna jest dla mnie szalenie ważna; - daje mi poczucie bezpieczeństwa - w kryzysowych sytuacjach wybierze rozsądne wyjście, w razie zagrożenia podejmie szybką i dobrą decyzję; - ma świetne poczucie humoru - dużo ironii, często autoironii (spory dystans do samego siebie) podlanej smakowicie czarnym humorem, zawsze potrafi mnie rozśmieszyć, chociaż nasze żarty rzadko kiedy śmieszą innych, więc chociaż sami się dobrze bawimy xD; - jest odpowiedzialny; - jest asertywny i szczery, nie da po sobie przejść i jak coś mu nie pasuje to stawia granicę; - dba o siebie i swoje zdrowie, dobrze się odżywia, nie pije alkoholu. Taki do tańca i do różańca
  4. To chyba typowe problemy naszego pokolenia. Nasi rodzice wchodzili na rynek pracy i dorabiali się w bardzo trudnych warunkach, kiedy naprawdę trzeba było zakasać rękawy, żeby coś osiągnąć (albo dobrze kombinować i mieć znajomości). Widzę to po sobie i po moich rówieśnikach. Myślę, że mamy wgrane programy, które sprawiają, że czujemy się winni, kiedy kasa spływa, a nie musimy wkładać w to aż tak dużo wysiłku. Ale to niewłaściwy sposób patrzenia na świat. Nie ma tak naprawdę kolejności dziobania i prezesem firmy może być super mądry gość z ogromną wiedzą i charyzmą, może być cwaniaczek z układami albo niekompetentny gość, który nie ma kwalifikacji, ale ma szczęście. Myślę, że praca jest warta tyle ile ktoś chce za nią dać. Może ta pani z poczty jest zadowolona ze swojego życia? Może się nie spala tak jak ludzie w innych zawodach? Może po pracy wraca do domu i ma siły na cieszenie się życiem, nawet jeśli to życie jest skromniejsze niż u innych? Może za dużo od siebie wymagasz? Masz rodzinę z której chyba jesteś zadowolona (wnioskując z innych postów), jakąś poduszkę finansową, pracę za spoko pieniądze, może to jest moment, żeby zacząć cieszyć się owocami wysiłku, który włożyłaś, żeby w tym miejscu być? Nie ma się co biczować, bo na świecie nie ma jakiejś sprawiedliwej siły, która daje tym co zasłużyli, a tym co nie zasłużyli nie daje. To co mamy jest wypadkową wielu aspektów - miejsca, w którym się urodziliśmy, cech, które mamy, wychowania, jakie dostaliśmy, podejścia do życia, zdrowia, wieku, mentalności, sytuacji politycznej i gospodarczej, kultury, itp. Ktoś wyżej ładnie podsumował, że wypalenie często pojawia się w zawodach, gdzie w kółko wykonujesz ciąg określonych zadań bez wyraźnego efektu (np. wiele prac w korpo, zawód nauczyciela). Na to może pomóc znalezienie sobie hobby, w którym włożony wysiłek daje wymierne efekty - np. rabatka koło domu, szydełkowanie, stolarka. Może w tę stronę? Może terapia to nie jest zły pomysł. Dla mnie ewenementem jest młodsze pokolenie, które teraz wchodzi na rynek pracy - ma z pewnością duże braki w etyce pracy, ale z drugiej strony nie ma mentalności wyrobnika, który jak na chwilę usiądzie to czuje się zaraz winien, że usiadł. Fascynujące, co wzrastanie w określonych warunkach robi ludziom z głową.
  5. Mając żal do mężczyzn możesz sobie nawet nie zdawać sprawy z tego, że na co dzień emanujesz energią pretensji i niezadowolenia. To taka samospełniająca się przepowiednia, bo im mniej dostajesz tego, czego pragniesz, tym bardziej Ci ciężko i źle, tym bardziej się frustrujesz i dołujesz, a to nakręca spiralę dalszego i dalszego dystansu. Zadaj sobie pytanie, czy chciałabyś związać się z mężczyzną, który ma żal do kobiet. Jest duża szansa, że przelewałby na Ciebie swoje frustracje, nieprzepracowane kompleksy, a Ty zamiast cieszyć się bliskością drugiego człowieka musiałabyś udowadniać, że przecież kobiety nie są takie złe. Czy naprawdę to Ci się przytrafiło, czy może szłaś w życiu takimi ścieżkami, na których nie było tego, czego tak pragniesz? Może trzeba dokonywać innych wyborów? Szukać inaczej? Ładna figura, uśmiech, ładna cera i kobiecy styl raczej świadczą o atrakcyjności. Okulary można zamienić na soczewki albo dopasować oprawki. Nos można optycznie "pomniejszyć" dobrze dobraną fryzurą. Na słabe włosy można zaradzić dobraniem właściwych kosmetyków i dietą - polecam kanał/blog Włosomaniaczki. Może kanonu piękna stanowić nie będziesz, ale możesz wypracować sobie własny, niepowtarzalny styl i podkreślać te cechy, które są przyjemne dla oka. Sama wymieniłaś przynajmniej kilka i to dość znaczących. Przemądrzali ludzie potrafią być okrutni, potrafią poniżać bez "wyzywania" wprost. Może ktoś czuł się zraniony i odpowiadał tym samym. Poza tym gimnazjum to był patologiczny czas. Nie znam ani jednej osoby, która nie byłaby w którymś momencie gimnazjum wyzwana czy źle potraktowana. Nie znaczy to, że umniejszam Twoje krzywdy. Chodzi o to, że zdanie tamtych gnojków nie ma w obecnym życiu najmniejszego znaczenia. To były niedojrzałe łebki, które z jakichś sobie właściwych powodów lubiły umniejszać innym. Jeśli jednak to w Tobie tak mocno siedzi i wciąż zadaje ból, warto przepracować te trudne doświadczenia na terapii. Ogólnie, przychylam się do zdania @meghan, że najlepiej, żebyś poszła ze swoim problemem do specjalisty, który pomoże przepracować źródło tego, z czym się borykasz. Na forum każdy powie Ci co myśli na podstawie szczątkowych informacji, które podajesz i wszyscy mówią z perspektywy własnych doświadczeń/problemów. Bo najwyraźniej próbowałaś na siłę być miła i uprzejma, a wcale taka się w środku nie czułaś. Chciałaś kogoś "złapać" na tę uprzejmość i bycie słodkim dziewczęciem, a okazało się, że nie zdaje to egzaminu. Redpill to zestaw wielu ciekawych obserwacji, z którymi nie sposób się nie zgodzić, ale nie jest wyrocznią co do tego jaka kobieta powinna być. Jeśli nie jesteś z natury słodka, łagodna, delikatna, ciepła i spokojna, to małe są szanse, że się do tego zmusisz i wytrzymasz tak długo. Poza tym, nawet gdybyś się zmusiła, nieźle udawała i znalazła sobie w ten sposób chłopa, po latach i tak wyszłaby Twoja prawdziwa natura, a cała fasada dziewczyny "do rany przyłóż" posypałaby się jak domek z kart, razem ze związkiem. Popracuj nad swoimi słabymi stronami, wzmacniaj te dobre i naucz się być sobą, cokolwiek to znaczy. Udawanie kogoś kim nie jesteś nie przyniesie nic dobrego. I żeby nie było, nie mówię, że nie warto zachowywać się uprzejmie, że nie warto być wobec ludzi osobą ciepłą, ale chodzi mi o to, że nie warto pozować na "cichą myszkę", jak się jest np. charakterną babą. Co jest złego w byciu dziewicą? Na pewno są na świecie faceci, dla których to byłby dodatkowy atut. W czasach szybkiej inicjacji seksualnej i kobiet z "wysokimi licznikami" jesteś takim trochę jednorożcem, i to w dobrym tego słowa znaczeniu Mam wrażenie, że panowie lubią być "tym pierwszym". Głowa do góry, to co uważasz za swoją słabość możesz przekuć w atut. Pomyśl sobie, że normalni, zdrowi ludzie nie wyśmiewają innych ludzi. Każdy kto próbuje Ci dopiec w taki sposób sam boryka się z chaosem w swoim wnętrzu i robi tak, żeby zapomnieć jaki sam się czuje w środku mały, bezbronny i bezradny. Jesteś samotna, a samotność boli. I to jest zrozumiałe. W dodatku okrutnie sobie umniejszasz i epatujesz żalem do ludzi, a takie połączenie będzie przyciągać ludzi z problemami. Nadzieja jest zawsze, tylko, że moim zdaniem najpierw musisz sama sobie pomóc i udać się do specjalisty. Przyjrzeć się sobie, przepracować swoje traumy, odpuścić żal, poznać i zrozumieć siebie (prawdziwą, a nie taką, jaką chciałby Cię widzieć Redpill), a wtedy szanse na miłość bardzo mocno wzrosną. No i może sama siebie polubisz, a to też będzie ogromny sukces. Trzymam kciuki
  6. Kategoria winy nie pojawiła się w moich postach na jego temat ani razu Moim zdaniem sukces jest wtedy, kiedy osiągasz to czego chcesz - on się zmęczył przelotnymi znajomościami i chciał czegoś na stałe. Nie mógł tego znaleźć/zdobyć, ergo jego misja nie zakończyła się sukcesem. Nie oceniam czy jest to wynik jego podejścia do tematu, czy trafiał na niewłaściwe egzemplarze, czy tam gdzie szukał w ogóle można kogoś znaleźć na stałe, czy ma za wysokie oczekiwania, czy babki są, jak to napisałeś, zbyt "zjebane" na związek. Odpowiedź na to pytanie zna on i dziewczyny, z którymi się spotykał. Chodziło mi o podkreślenie, że chłopak mimo wyglądu chada nie potrafi sobie znaleźć dziewczyny do związku. A więc sam wygląd nie jest jedynym kryterium, które w topowym wariancie daje zawsze to czego chcesz. Nie neguję tego, że super wygląd zwiększa szanse na zainteresowanie płci przeciwnej (to zainteresowanie też nie zawsze będzie pochodzić od osób, od których by się tego chciało, więc nie jestem pewna, czy to zawsze taki "sukces"). Nie neguję, że przystojny facet będzie miał szansę na więcej randek, niż taki mniej atrakcyjny. Neguję natomiast pogląd, że wystarczy mieć wygląd chada, żeby uzyskiwać w relacjach z kobietami to, czego się chce.
  7. Pełna zgoda. Są faceci, którzy potrafią rozgrywać kobiety emocjami tak, że te same nie wiedzą kiedy budzą się z długami i zniszczonym życiem, bo złapały się na "słodziaka/twardziela z Tindera". Mam jednak wrażenie, że tacy panowie przyciągają określony rodzaj kobiet - z małym doświadczeniem, niską samooceną, dopamin junkies, z problemami. Wiem sama po sobie. Miałam w życiu czas, kiedy miałam strasznie roztrzaskaną osobowość i emocjonalność i dałam się złapać na taki mechanizm, o którym piszesz. Po wyjściu z takiej relacji i bardzo długiej i żmudnej pracy nad sobą mam wrażenie, że mam trochę inne filtry rzeczywistości i szybko włączają mi się czerwone lampy, jak widzę takie zachowania. Może nie jest to właściwy wniosek, ale zauważam w swoim otoczeniu, że na takich socjopatów/bad boyów łapią się głównie kobiety z deficytami. W drugą stronę to działa tak samo. Są też kobiety socjopatki/bad girls, które tak manipulują mężczyznami. Co niestety często przewija się na tym forum.
  8. Tu się zgodzę, że nie należy brać związków i relacji międzyludzkich za treść życia. Wybrał szukanie na Tinderze. Dlaczego tak robi, nigdy nie pytałam. Może w pracy nie chce mieć kłopotów jeśli coś by nie pykło. Może nie ma znajomych, którzy by go wyswatali. Swoją drogą, może właśnie ten Tinder jest głównym powodem, dla którego nie może sobie znaleźć sensownej dziewczyny na stałe. W każdym razie, chodziło mi o przytoczenie przykładu, który pokazuje, że topowy wygląd wcale nie gwarantuje satysfakcji w życiu związkowym. Pomaga bardzo, to na pewno, ale nie daje 100% gwarancji na dobry związek i mega powodzenie. Bo do tego trzeba dać z siebie trochę więcej. No i mieć też trochę szczęścia. Ja to jak klasyczny babon - jak drzwiami nie puszczą, to oknem się wedrę z moimi feminazistowskimi poglądami
  9. Dlaczego zabiegi polegające na zainteresowaniu swoją osobą kobietę, która Ci się podoba, uważasz za upokarzające? Wydaje mi się, że to norma, kiedy ktoś się podoba, to próbujemy tę osobę jakoś sobą zainteresować i każdy wytacza takie działa jakie ma - poczucie humoru, wygląd, charyzma, inteligencja, fajne zajawki. Co jest w tym uwłaczającego? Myślisz, że atrakcyjni ludzie nie chcą być kochani? Nie potrzebują budować głębokich relacji? I gdzie miałby szukać dziewczyny, jeśli nie na appkach randkowych? Tinder może zawiera różny element (oceniam na podstawie przekazów znajomych lub opisów z forum), ale znam co najmniej dwie pary, które poznały się tam i są małżeństwem.
  10. Miałam na studiach dwóch kolegów sportowców - jeden był tak przystojny, że na pierwszy rzut oka każda dziewczyna powinna za nim latać, ja sama przy poznaniu zaczerwieniłam się po same uszy, jak podał mi rękę i przedstawił się z uśmiechem; drugi z wyglądu był mniej niż przeciętny, a jeszcze, że kumplował się z tym pierwszym, to gdy stali obok siebie niższa atrakcyjność drugiego kolegi bardziej biła po oczach. Po wymianie kilku zdań z przystojniakiem żadna dziewczyna nie była nim dłużej zainteresowana - żadna, nawet w klubie na imprezie. Byłam świadkiem jak dziewczyna go spławiła. Był strasznie zarozumiały, pyszałkowaty i przekonany o swojej "zajebistości". Zachowywał się tak, jakby dziewczynie robił łaskę, że z nią rozmawia. Z kolei drugi kolega był strasznie czarujący, charyzmatyczny, zabawny... Nawet mieliśmy się ku sobie przez chwilę, ale nic z tego nie wyszło. Na początku było mi go szkoda, bo myślałam, że ten kolega przystojniak to mu sprzątnie wszystkie laski sprzed nosa, ale kompletnie tak nie było. Paradoksalnie to on miał większe powodzenie. Tak, musiał zagadywać do lasek, które mu się podobały, musiał się wygłupiać, droczyć, zwracać na siebie uwagę, ale jak już zainteresował sobą dziewczynę, to miał takie przyciąganie, że niektórzy by nie uwierzyli. Powtórzę - gość na pierwszy rzut oka był nieatrakcyjny. Ale wygrywał pewnością siebie, zadziornością, inteligencją, charyzmą, czarem, no i tym, że autentycznie interesował się dziewczyną, którą chciał poznać. Widząc go pierwszy raz miałam w głowie mimowolną myśl, że nie umówiłabym się z nim, tak po miesiącu znajomości byłam nim strasznie zauroczona. A jego kolega przystojniak był dla mnie odpychający i nieciekawy przez to jaką aurę roztaczał dookoła. To się czuje i kobiety wbrew pozorom też to czują. Mam też bardzo przystojnego znajomego (dobry kolega mojego partnera), który nie może się przebić na rynku matrymonialnym. Z jednej strony podbojów ma po kokardę, ale widać po nim i słychać kiedy opowiada o kolejnych tinderowych spotkaniach, że jest zmęczony płytkimi i powierzchownymi relacjami, ale ciągle nie może znaleźć dziewczyny, z którą mógłby "konie kraść". Jeśli założymy, że wygląd to 100% sukcesu, to dlaczego ten piękny mężczyzna nie może znaleźć sobie fajnej babki na dłuższą i ciekawą relację? Przecież do takiego chada to powinny się ustawiać kolejki składające się między innymi z kobiet z topki, no nie? Więc tak. Ładna buźka to nie wszystko, a fajna osobowość i lekka energia mają bardzo duże znaczenie, zwłaszcza jeśli celujemy w relacje z fajnymi ludźmi. Tylko, że ciekawa osobowość to niekoniecznie 3 zawody i poczucie wyższości nad innymi. Każda kobieta wyczuje niechęć i pogardę, której nie da się ukryć, jeśli realnie takie ma się podejście, i albo weźmie takiego delikwenta na jednorazowy wyskok albo da sobie spokój.
  11. Ja w swoim otoczeniu nienawiści do Ukrainek nie dostrzegam i nie czuję. Irytuje mnie może trochę to, że miasto, w którym mieszkam od czasów wojny za granicą jest trochę bardziej zatłoczone, trochę trudniej dostać się w różne miejsca, trochę dłuższe kolejki do lekarza, może trochę większa konkurencja na rynku pracy, ale nie jest to jakieś szczególne znaczące utrudnienie w życiu. Na rynku matrymonialnym nie widzę jakiegoś zatrzęsienia, ani rzeszy samotnych Polek porzuconych przez Polaków na rzecz Ukrainek. Ale od kilku lat nie jestem w obrocie, to nie wiem, może się mylę Uważam, że zaburzenie równowagi w każdym obszarze na dłuższą metę nie jest dobre. Tak jak kiedyś były czasy, gdy do pozycji społecznej kobiety i jej dobrostanu klucze trzymał mężczyzna i w określonym wieku trzeba było iść za pierwszego lepszego Stacha "choćby bił, byleby był", tak teraz faktycznie wahadło się przechyliło "na korzyść" kobiet. Są bardziej wyzwolone, powszechny dostęp do antykoncepcji uwolnił i rozbuchał ich seksualność, z tego co czytam, w Polsce jest ich mniej niż panów, więc naturalnie to one wychodzą z większymi oczekiwaniami. Ale nic w naturze nie ginie. Napływ kobiet z innego kraju pozwoli "ucywilizować" rynek matrymonialny (nie przeczę, że jest w nim sporo kobiecej perfidii, na którą z kolei mężczyźni dają przyzwolenie). Wiadomo, jak rośnie konkurencja, to każdy musi dać z siebie trochę więcej, żeby utrzymać atrakcyjną ofertę. Myślę, że nie wpłynie to jednak na pozycję wartościowych jednostek. Zauważam taką tendencję zarówno wśród kobiet, jak i mężczyzn, że fajna, ogarnięta osoba, która wie czego chce i ma coś do zaoferowania niezależnie od wieku, pozycji społecznej, czy czego tam jeszcze, zawsze sobie prędzej czy później gdzieś miejsce znajdzie. A ci, którzy do tej pory mieli problemy, będą mieć nadal, choć będą pewnie czarować rzeczywistość i pocieszać się, że ktoś tam ma w końcu gorzej A co do utraty tej kobiecej naiwności i tradycyjnie pojmowanej kobiecości wśród naszych rodaczek... Myślę, że to naturalna konsekwencja zmiany zasad gry i życia w rodzinie. Od teraz kobiety też pracują, zarabiają na swoje utrzymanie. Nie potrzebują być żonami żeby przetrwać. Nauczyły się też, że zabieganie o każdego gościa, z którym się prześpią donikąd nie prowadzi. Odkąd kobiety mogą kontrolować swoją płodność, podobnie jak panowie nie muszą aż tak uważać z kim śpią, więc się bawią. Czy to dobrze? Niekoniecznie. Ale każda dorosła i świadoma osoba podejmuje swoje decyzje, a potem ponosi ich konsekwencje. Przynajmniej coraz mniej jest smętnych historii, że kobitka to nie wie co zrobić, bo przespała się z facetem i on stracił nią zainteresowanie i ją rzucił (a kilka takich historii przytrafiło się osobom z mojego bliskiego otoczenia). W mojej opinii promiskuityzm kobiet nie różni się niczym od promiskuityzmu męskiego, zwłaszcza gdy kobiety mogą teraz łatwiej kontrolować z kim i kiedy chcą zajść w ciążę (wiadomo, aż do momentu, gdy płodność w naturalny sposób wygasa.
  12. Myślę, że idea czekania z seksem do ślubu w przeszłości miała trochę inne funkcje niż dziś. Fakt, że Autorka i jej narzeczony chcą budować relację na wspólnych uzgodnionych wartościach i zasadach jest moim zdaniem czymś fajnym i stanowiącym potencjał sukcesu relacji w dalszej perspektywie. Wstrzymanie się z seksem do ślubu narzuca pewną dyscyplinę, w której warto się ćwiczyć, bo dyscyplina i umiejętność panowania nad popędami w życiu się mocno przydaje. Ja osobiście nie obrałabym takiej drogi, ale jakby się nad tym zastanowić, sama nie preferowałabym seksu od pierwszej randki, tylko wdrażanie go na bardziej zaawansowanym etapie znajomości, jeśli rozważam związek na długie lata. Seks jest fajną sprawą i kiedy wprowadza się go do relacji z głową jest elementem wspomagającym budowanie intymności, bliskości, poznawanie partnera. Dla mnie jest istotny w budowaniu związku i czasami bywa doświadczeniem wykraczającym poza doświadczenia fizyczne (duchowym?), więc kompatybilność w tej kwestii ma dla mnie duże znaczenie. Pytanie jednak, czy kompatybilność musi być czymś zastanym, czy raczej można ją wspólnie budować? @Hatmehit podziwiam odwagę, szacunek wobec wartości partnera i trzymam za Was kciuki. Niezależnie od tego co innym się na ten temat wydaje, to Wy decydujecie w jakim kierunku chcecie prowadzić swoje życie i czy wstrzymanie się z seksem do ślubu jest okej, czy nie jest.
  13. Ten temat pięknie i na smutno pokazuje, że rodzice są ostatnimi osobami, które znają swoje dzieci. Ja dodam od siebie perspektywę wspomnień z mojego nastoletniego czasu, może to pomoże odnaleźć odpowiedź na to co się dzieje z tą dziewczyną. Byłam świetną uczennicą, zawsze chodziłam do szkoły, byłam grzeczna i posłuszna, ale do momentu jak zaczęłam dojrzewać, kiedy zaczęły się problemy z moim zachowaniem - zrobiłam się agresywna, pyskata (szkoły nie zawalałam co prawda) i moi rodzice też się dziwili "Jak to? Co się dzieje z naszym grzecznym dzieckiem?". Problem polega na tym, że zwykle dorośli ludzie mają nie mają prawdziwego kontaktu ze swoim dzieckiem. Z jednej strony bunt jest naturalny i musi nastąpić jako element oderwania się dziecka od rodziców, ale często kończy się zerwaniem i tak wątłej nici porozumienia ze staruszkami, o ile jakaś wcześniej była. Dorośli chcą mieć grzeczne i spokojne dziecko, bo nie czarujmy się, rzeczywistość jest wystarczająco wymagająca, a taki dorastający człowiek boryka się z milionem problemów, począwszy od odnajdywania się w swojej seksualności, przez różne huśtawki nastrojów, przez pierwsze zakochania i "związki", aż do ostatecznego formowania się swojego "ja". To jest czas, kiedy owoce wydają lata wychowania i budowania relacji z dzieckiem, jeśli zostały zmarnowane, to następuje rozłam, dziecko nie ufa, nie chce się zwierzać. Wiele nastolatków nie radzi sobie z sytuacją w domu - jak wygląda sytuacja w jej domu? Relacje między rodzicami? Wiele nastolatków uważa, że dorośli ich nie rozumieją (co świetnie pokazuje ten temat), a rodzice to męczybuły, które zainteresowane są tylko dobrymi ocenami, fajnym zachowaniem i dzieckiem-wizytówką "dobrego domu". Często dorastanie i dojrzewanie wiąże się z emocjonalnym bólem (u mnie to był dramat, nie mogłam się odnaleźć), który ciężko jest objąć i zrozumieć. Do tego może dojść też motyw buntu przeciwko rodzicom i potrzeba odwetu za np. brak prawdziwego zainteresowania (nie, na zasadzie "co tam w szkole"). Często dochodzi prześladowanie w szkole (mam kontakt ze współczesną młodzieżą i to czego się nasłuchałam, to aż strach, bullying w szkole w czasach internetu to kompletnie inne zjawisko niż dekadę temu). Do tego może też dojść depresja (albo inne zaburzenia), jako wynik wielu zaniedbań z czasów dzieciństwa (to, że dzieciak ma zagraniczne wakacje i smartfona, nie znaczy, że jest w życiu szczęśliwy) i to zachowanie jest formą wołania o pomoc. Ja będąc niewiele starsza od niej stanęłam na granicy popełnienia samobójstwa i naprawdę niewiele brakowało, żebym doprowadziła sprawę do końca, a w szkole nikt mnie nie katował i na zewnątrz wszystko wyglądało ładnie (dobre oceny, dużo zajęć pozalekcyjnych, wygrywane konkursy i olimpiady), tylko był to efekt nałożenia się kilku problemów naraz, których przez lata nikt nie pomagał mi rozwiązać. Myślę, że @Libertyn ma również rację w tym, że rozmowa z dobrym wujkiem może wywołać u dziewczyny fascynację, bo ktoś w końcu ją "zrozumie", "zobaczy". To się często przytrafia dziewczynom, które nie mają ojca albo mają "nieobecnego" ojca. Tutaj najlepiej by było wybrać chyba terapię rodzinną. Wydaje mi się, że wbrew pozorom źródło problemu nie musi leżeć w dziewczynie, tylko w samej rodzinie, a ona i jej zachowanie to taki "papierek lakmusowy". Znajoma psycholog dziecięca kiedyś mi opowiadała, że często przychodzą do niej rodzice zaniepokojeni zachowaniem swojego dziecka, a potem się okazuje, że tak naprawdę w domu są problemy, a zachowanie dziecka to reakcja na te problemy. Może to byłby dobry trop? Trzymam kciuki za pomyślne rozwiązanie.
  14. O dziwo okazało się, że jak spotkało się dwóch introwertyków, to każdemu się jadaczka nie zamykała! On jest bardzo ciekawą osobą, ma masę zainteresowań i jest bardzo łebskim facetem - na początku rozmawialiśmy o takich sztampowych rzeczach, w stylu zainteresowania (oboje jesteśmy fanami fantastyki, muzyki filmowej, gier komputerowych). Opowiadał mi godzinami o koszykówce (kiedyś trochę grał i sam jest ogromnym fanem), fajnie się słuchało. On też bardzo chętnie słuchał moich historii o tańcu (to jedna z moich największych pasji). Jest bardzo dobrym słuchaczem i bystrym obserwatorem, często jak ktoś z nim rozmawia i o czymś mu mówi, to on zadaje dużo dodatkowych pytań i rozmowa się kręci bez "niezręcznej ciszy", ale to nie jest takie wymuszone, tylko on autentycznie interesuje się swoim rozmówcą. Teraz jak mieszkamy ze sobą i przebywamy na co dzień razem to zwykle omawiamy takie codzienne sprawy, jak np. ja przeczytałam tutaj jakiś ciekawy post albo on omawia ze mną to, czego się dowiedział w podcascie Joe Rogana, albo o tym jaka jest sytuacja gospodarcza w Polsce, rozmawiamy o filmach, serialach. Jakoś o dziwo zawsze tematy są. Mamy też podobne poczucie humoru, więc wzajemnie bawią nas nasze żarty. On sam często miewa sytuacje, w których jego żarty przez innych odbierane są z dużą dozą niezręczności, więc jak spotkał kogoś, kogo bawi to samo, po prostu się otworzył. Jeśli zaś chodzi o Ciebie - no właśnie, masz ścisły umysł! No i super, na pewno masz jakieś pasje, zainteresowania, na temat których masz wiedzę. Na pewno jest coś w czym jesteś dobry i o czym byś mógł nam tutaj opowiadać bez końca. Są dziewczyny, które lubią piłkę nożną, są dziewczyny, które zaczytują się w literaturze dotyczącej nauk ścisłych, tylko po prostu na 100 poznanych kobiet pewnie duża część taka nie będzie. Jeśli chcesz poprawić sposób komunikacji czytaj więcej książek, udzielaj się na forach (najlepiej takich tematycznych w zakresie Twoich zainteresowań), ćwicz mowę w piśmie i w odbiorze, to serio pomaga.
  15. Myślę, że na takie pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi, bo wiele zależy od kontekstu małomówności takiego delikwenta. Można być spokojnym, małomównym i nie zagadywać do dziewczyn, bo nie czuje się takiej wewnętrznej potrzeby. Można być też wycofanym i skrajnie nieśmiałym z powodu kompleksów, negatywnego obrazu samego siebie, itp. Jedno i drugie ludzie wyczuwają z kilometra i to warunkuje sposób w jaki oceniają i reagują na interakcje z taką osobą. Jeśli zaś chodzi czy kobiety wolą mężczyzn spokojnych i małomównych, czy ekstrawertycznych i gadatliwych, to tutaj zależeć będzie od prywatnych preferencji. Są kobiety, które lepiej się czują z ostojami spokoju, są kobiety, które potrzebują adrenaliny i emocji. Tak jak są faceci, którzy szaleją za przebojowymi laskami z pazurem, a są tacy, których kręcą nieśmiałe ciche myszki. Z własnego doświadczenia mogę napisać, że dużo lepiej dogaduję się z introwertycznymi, nieśmiałymi facetami, bo sama jestem introwertyczna i głośni ludzie, których wszędzie jest pełno, strasznie mnie męczą. Mój partner jest skrajnie introwertyczny i raczej nieśmiały, ale na tyle też już dojrzały, że umie z tym funkcjonować. Z tego co widzę z biegiem czasu coraz mniej mu przeszkadza, że tak ma, zaakceptował to jaki jest, nauczył się kompetencji społecznych potrzebnych do funkcjonowania na co dzień, ale nie zmusza się do bycia duszą towarzystwa, czy grupowym wodzirejem. Taki ma temperament i zmuszanie się do bycia kimś innym nic by mu nie dało. Z drugiej strony, nauczył się też nie przejmować tym, że komuś może przeszkadzać jego introwertyzm i małomówność. W gruncie rzeczy myślę sobie, że osoby małomówne są w wielu sytuacjach społecznych cennym elementem towarzystwa. To często są dobrzy słuchacze, którzy nie mają presji na rzucanie raz po raz anegdot. Umiejętność uważnego słuchania jest zawsze w cenie, więc jako małomówny człowiek masz już jedną przewagę nad innymi! Wykorzystaj to, zamiast starać się na siłę inicjować rozmowę albo być kimś kim nie jesteś. Dodatkowo, czytając Twój post zastanawiam się, czy umiesz się komunikować w taki sposób, żeby inni właściwie rozumieli co mówisz? Tekst jest trochę chaotyczny i nie do końca umiem sobie wyobrazić sytuację, którą opisujesz. Może ta chaotyczność wypowiedzi sprawia, że ludzie reagują nieadekwatnie do Twojego komunikatu, bo po prostu go nie rozumieją? Niemniej jednak, jeśli chodzi o reakcje dziewczyn - nie przejmuj się tym. Ludzie często reagują w wielu sytuacjach w nieprzemyślany sposób, który niekoniecznie jest wymierzony w drugiego człowieka, tylko wynika z frustracji, złości, złego humoru, itp. Nie ma co rozkminiać, bo zajedziesz się mentalnie. Rozebrałeś na części pierwsze zdawkową wymianę zdań z jakąś losową dziewczyną, podczas gdy ona najpewniej nie pamiętała tej konwersacji już kilka minut po tym jak się odbyła. Wrzuć na luz. Z większością ludzi, jakich w życiu spotkasz, czy to kobiet, czy mężczyzn, nie będziesz nadawać na tych samych falach i mnóstwo jeszcze przed Tobą niezręcznych sytuacji, zanim spotkasz kogoś, z kim będzie Ci się fajnie rozmawiać. Dlatego nie warto tego tak mocno przeżywać, a skupić się na wyłapaniu takich interakcji, które zostawiają po sobie fajne odczucia. Dużo tu padło fajnych rad, więc nie będę ich powtarzać. W każdym razie, ze swojej strony życzę dużo luzu. Im szybciej się zdystansujesz do tego, jak inni się zachowują (przecież nie musisz otaczać się chamskimi ludźmi, którym nie pasuje to co mówisz), tym lepiej dla Ciebie - zyska na tym Twoja pewność siebie. Myśl o sobie, pracuj nad sobą, skup się na tym jaki sam chcesz być, polub siebie, a reszta rzeczy będzie przychodzić dużo łatwiej i naturalniej.
  16. Mam taką obserwację, że jest jakiś szczególny rodzaj ludzi, którzy zawsze doznają krzywd od innych. Przychylam się do wielu opinii, które tutaj padły - jesteśmy wszyscy (panowie i panie) zwierzętami, mimo wieków dorabiania sobie duchowości, kultury i cywilizowania się zawsze najpierw władają nami instynkty, a one są proste i zero jedynkowe: widzisz ofiarę, stajesz się drapieżnikiem/prześladowcą. Tak to działa na najbardziej pierwotnym poziomie, sama często odkrywałam w sobie zadziwiające pokłady wewnętrznej frustracji i niechęci w obecności osób, które tak jak autorka tematu, wiecznie stawiały się w roli ofiary, mimo że raczej na co dzień nie kipię złością, podłością, a raczej jestem życzliwie obojętna wobec większości spotykanych osób. Co do samej podłości kobiet - bywa różnie. Bywają podli faceci i podłe kobiet, tak w Polsce, jak i w innych zakątkach świata, niemniej uważam, że kulturowo podłość kobiet jest bardziej szokująca, niż podłość mężczyzn. Wynika to chyba z szerzenia mitu o tym, że kobiety to są niby te kwiaty delikatne, łagodne i zawsze milusieńkie. Nie są. A przynajmniej, nie zawsze są. I bardzo dobrze, bo nie zawsze można sobie pozwolić na bycie eteryczną, milusieńką liliją. Siła w życiu jest konieczna i podchodzenie do ludzi z pozycji siły (nie przemocy!), pewności siebie jest bardzo istotnym elementem wywalczenia sobie swojego miejsca w społeczeństwie. Silny, pewny siebie i sprawczy człowiek nawet w starciu z podłymi, złymi ludźmi znajdzie sposób aby siebie samego obronić, zamiast lamentować nad tym jaki to świat i ludzie są źli. Jeśli w pracy dzieją się rzeczy, które są przemocą fizyczną, czy psychiczną należy to bezwzględnie zgłaszać i tępić. Jeśli w życiu prywatnym trafiają się podli i źli ludzie, to trzeba pozwolić im odejść i dopuszczać do siebie ludzi życzliwych i takich jakimi chcemy się otaczać. Na koniec dodam, że ja sama potwierdzam, jakoby istniały dobre i życzliwe kobiety - otaczam się tylko takimi, jeśli mam wybór, wśród mojego niewielkiego grona bliskich przyjaciółek mam osoby życzliwe, szczere i lojalne, a reszta, która się nie sprawdziła musiała odejść.
  17. Otwartość i gościnność są naprawdę świetną wartością, wystrzegać się trzeba tych, którzy chcą z nich korzystać nie dając nic w zamian. Twoja rodzina jest po prostu za dobra, zbyt ufna, dajecie dużo szans ludziom, i tym, którzy są tego warci i tym, którzy nie są, ale nie umiecie stawiać granic. Może to lekcja, którą wszyscy powinniście przerobić? Głowa do góry, ludzie to istoty stadne i umiejętność dobrego i życzliwego współistnienia z rodziną czy przyjaciółmi powinna być standardowym wyposażeniem każdego człowieka, jednak za tym powinna też iść umiejętność połapania się kiedy ktoś tych wartości nadużywa.
  18. Zachowanie tej dziewczyny jest tak niesmaczne i żenujące, że aż zęby bolą... Nie szanuje Twojego brata ani jego rodziny, żeruje na nieswoich pieniądzach, wymusza bycie goszczoną sama z siebie niewiele dając, ciężko mi uwierzyć, że to brak pewności siebie powstrzymuje ją od rozpędzenia się na rynku pracy - wygląda to tak jakby tej pewności miała aż nadto, kiedy oczekuje, że ktoś będzie za nią płacił lub gdy traktuje obcesowo swojego wybranka lub jego rodzinę. Już nie wspomnę o tym, że startuje z rękami do Twojego męża. Osobiście bardzo lubię czytać Twoje posty, piszesz rozsądnie, z poczuciem humoru, widać, że troszczysz się o swoich bliskich i myślę, że intuicja bardzo dobrze Ci podpowiada, że ta dziewczyna nie rokuje dobrze na przyszłość. Skoro jej związek z Twoim bratem trwa jakiś rok, a ona już pokazuje rogi, ciężko sobie wyobrazić co będzie dalej. Obstawiam podobny scenariusz jak inni, pewnie będzie chciała utrzymać stan bycia utrzymywaną wbrew temu czego chciałby Twój brat. Jeśli Ty i Twój brat macie dobry kontakt, tak jak mówisz, to chyba warto na luzie pogadać o tym jak on się z tą dziewczyną czuje, co o niej myśli, jakie ma plany, jak widzi z nią przyszłość, itp. Myślę, że dopóki on nie zapyta wprost co Ty myślisz o jego lasce, to nie ma co wychodzić przed szereg i wyliczać co Cię zaalarmowało - jeśli on świadomie godzi się na taki układ, to tylko będzie między Wami kwas. Natomiast sama pogadanka o życiu i o tym czego on chce z pewnością pomoże mu poukładać sobie w głowie pewne fakty, o ile już nie jest ich świadom. Najbardziej chwyta za serce to jak bardzo ta laska wyśmiewa się z Twojego taty, który przecież tak jest za nią... Czasem się wydaje, że taka pokrzywdzona przez życie osoba powinna być chroniona i wynagrodzona za swoje cierpienie, a niestety bardzo często taki człowiek ma skręcony kręgosłup moralny i chętnie wykorzystuje dobre intencje i hojne serca innych. Trzymam kciuki, żeby problem rozwiązał się dla Was pomyślnie
  19. Chodzi o to czy byłam/jestem z mężczyzną z zasadami, takim jakiego opisałam? Tak. Myślę, że udało mi się zaprosić do swojego życia właśnie takiego mężczyznę. Zauważam, że z biegiem czasu jak jesteśmy razem jego atrakcyjność w moich oczach wzrasta, właśnie przez ten zestaw cech, przez to, że ma kręgosłup moralny, postępuje zgodnie z zasadami, na jakie się umówiliśmy, jest odpowiedzialny i po prostu jest dobrym człowiekiem. Mam też doświadczenie bycia z osobą o kompletnie innym zestawie cech, była to spektakularna porażka i może dzięki temu podejście mam jakie mam
  20. Odpowiedź brzmi: to zależy. Są kobiety, które potrzebuję żyć na rollercoasterze emocji, facet musi dostarczać skrajnych doświadczeń inaczej nie czują się osadzone w relacji i się nudzą - dla mnie osoba o takich ustawieniach jest dysfunkcyjna, choć czytując to forum mam wrażenie, że tak kobiety są przez redpillersów postrzegane. Są kobiety, które są nieasertywne, zakompleksione i jak się czepią jakiegoś pana, to nie puszczą, choćby podłogę nimi wycierał - znowu, świadczy to dla mnie o jakiejś dysfunkcji. Są też kobiety, które nie widzą się w monogamii - wtedy mężczyzna posiadający wiele partnerek seksualnych nie jawi się jako zdradzacz. Są też kobiety, które nie wiążą się z panami "wysokiego ryzyka zdrady", a gdy tej zdrady doświadczą są gotowe zakończyć związek i pożegnać niewiernego partnera, nawet jeśli wciąż go kochają. Pytanie strasznie ogólne. Jako kobieta, jednostka, która zna swoje potrzeby, możliwości i preferencje związkowe odpowiem, że nie pragnę być w związku z mężczyzną, który by mnie zdradzał lub który zdradza swoje partnerki. Dla mnie taka opcja jest kompletnie nieatrakcyjna. Luźny seks z takim panem też by mnie nie interesował, bo martwiłabym się o swoje zdrowie - duża ilość partnerów seksualnych to jednak większe ryzyko złapania jakiegoś weneryka. Czy taki mężczyzna może być atrakcyjny dla kobiety? Pewnie na poziomie pierwotnych, biologicznych mechanizmów, mógłby się wydać "łakomym kąskiem", no bo skoro tyle samic się do niego łasi, to pewnie coś w nim musi być, ale na poziomie świadomym i mając w życiu doświadczenie bycia zdradzaną jest to zdecydowanie jakość, której chcę unikać. Miałam kiedyś w pracy znajomego, strasznie inteligentny, miły facet, fajnie się rozmawiało, nawet po godzinach pracy, ale jak się okazało, że ma żonę, to śmieszki urwałam, a już w ogóle stracił w moich oczach na atrakcyjności, gdy mimo ochłodzenia kontaktu z mojej strony próbował wciągnąć mnie we flirty i erotyzować tę znajomość. Mdli mnie na myśl o ludziach, którzy robią z "gęby cholewę" i nie potrafią stosować się do zasad związku, w który weszli dobrowolnie i które sami ustanawiali. Czy można kochać kogoś kto zdradza? Można. Jak dowiedziałam się, że mój były mnie zdradzał, to nie przestałam go kochać w tej samej sekundzie, co ciekawe, w tej samej sekundzie przestał być dla mnie atrakcyjny, a zaczął mnie po prostu brzydzić. Miłość umarła dopiero po jakimś czasie, ale dla mnie zdrada była końcem relacji i wspólnego życia. Dla mnie jakościowy partner, to człowiek z zasadami, odpowiedzialny, szczery, uczciwy i potrafiący dotrzymywać przyjętych zobowiązań, tylko z taką osobą myślę można budować jakąś przyszłość, jakieś życie, jakąś rzeczywistość, a nie fikcję podlewaną ładnymi kłamstewkami. Jeśli mężczyzna reprezentuje sobą takie cechy, to jest dla mnie atrakcyjny, jeśli brak mu kręgosłupa moralnego, to choćby wyglądał jakby wyszedł spod dłuta Michała Anioła nie poczuję do niego mięty.
  21. Myślę, że wszystko zależy od randki i od osoby. Inaczej moim zdaniem powinna wyglądać randka z osobą, którą się już zna, inaczej z osobą, z którą zamieniło się dwa zdania na Tinderze. Ja sama czuję się mocno niezręcznie kiedy mężczyzna na randce chce płacić. Zawsze mam poczucie, że wiąże się to z jakimś oczekiwaniem. Jestem nauczona, że jeśli ktoś mi coś daje, to elegancko jest się zrewanżować. Dodatkowo też gdy zrywałam z moim pierwszym chłopakiem (jako nastoletnia koza) usłyszałam na odchodnym, że tyle kasy na mnie zmarnował (chociaż ja zapraszałam go w różne miejsca i tak samo płaciłam - na pizzę, na gorącą czekoladę, równie często). Zakłuło i skutecznie zniechęciło do bycia zapraszaną. Poza tym jestem nauczona pracy i zdobywania zasobów własnymi siłami. W mojej rodzinie mocno kładło się na to nacisk. Mama i ojciec utrzymywali dom wspólnie. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której ktoś musi mnie sponsorować albo co gorsza utrzymywać. Poczucie niezręczności kiedy facet chce płacić na randce doprowadzało do komicznych sytuacji. Gdy bylam na pierwszej randce z moim partnerem on szarmancko chciał zapłacić, był mocno zdziwiony kiedy upierałam się, że chce płacić za siebie. Z uśmiechem powiedział, że nie muszę tego robić. Nie chciałam wyjść na niewdzięczną, więc przestałam się upierać i podziękowałam, ale zaraz zaczęłam mu obiecywać, że będzie rewanżowe wyjście, gdzie ja zapraszam i ja płacę. On do dziś się z tego śmieje. Co ciekawe tydzień po tej randce, kiedy miało być to rewanżowe wyjście pochorowałam się tak, że skończyłam z antybiotykiem i randkę trzeba było odwołać. Cała chorobę myślałam o tym, że on pewnie uważa mnie za ściemniarę, która nie chce go nigdzie zabrać. Aczkolwiek te dwa tygodnie gdy nie mogliśmy się widzieć zdecydowały o tym, że teraz jesteśmy razem. To były najlepsze rozmowy w moim życiu (rozmawialiśmy na komunikatorze). Do dziś się uśmiecham na wspomnienie. Okazało się, że mój partner wyznaje zasadę kto zaprasza ten płaci. W ten sposób funkcjonuje to w naszym związku i myślę, że to uczciwe podejście. Każdy ma szansę coś zainwestować i podzielić się tym co ma. Aczkolwiek mimo upływu czasu nadal na naszych randkach, kiedy on płaci staram się nie zamawiać drogich rzeczy. Jakoś tak byłoby mi głupio go naciągać. Mam wrażenie, że on (choć się nie przyzna) robi tak samo, kiedy to ja płacę. Z drugiej strony, gdyby był skąpy i nie miał chęci zaprosić mnie nawet na kawę z automatu, to pewnie nie bylibyśmy razem. Kiedy ktoś jest dla mnie ważny potrafię być bardzo hojna i chyba bycie z osobą bardzo skąpą byłoby dla mnie trudne. A co do pierwszych randek z randomami - myślę, że drogie knajpy i atrakcje to niepotrzebne rozpraszacze. Ludzie lepiej się poznają w luźnych sytuacjach, na spacerze, na rolkach, na basenie. Takie randki z wyższej półki warto chyba zostawiać dla osób, które przejdą te pierwsze filtry i okażą się warte zainteresowania.
  22. Zdrada najczęściej jest skutkiem erozji związku. Jakiegoś braku. Choć czasem bywa też głupim błędem, który popełniają ludzie w dobrych szczęśliwych związkach. Nie czytałam wątku dotyczącego Twojego związku, więc ciężko mi powiedzieć, który rodzaj zdrady spotkał Ciebie. Generalnie wybaczanie po zdradzie to bardzo trudny temat. Moim zdaniem ma sens tylko w przypadku, gdy obie strony są gotowe przepracować powód zdrady oraz jej skutki. To wymaga dużej dojrzałości, siły i pewności, że taki zabieg ma sens. Powrót do normalności po zdradzie jest trudny. Strona zdradzana ma problem z zaufaniem. Nawet jak się zaprzesz rękami i nogami, że chcesz zaufać, to będziesz podskakiwać na każdą wibrację telefonu zwiastującą wiadomość, będziesz się zastanawiać, czy jak on nie odpisuje, to akurat jest zajęty kimś innym. Tak to wygląda. To droga przez emocjonalne piekło, sama wiesz. Najczęściej osoby zdradzone, które decydują się trwać w związku mają trudność z wyjściem z żalu, często dopytują o szczegóły zdrady, czują się odrzucone i w pewnym stopniu "zamęczają" zdradzacza poczuciem winy. To prowadzi do dalszej erozji związku. Osoba zdradzająca jeśli naprawdę chce się zrehabilitować będzie odczuwać poczucie winy pogłębiane przez pytania, zarzuty, ciągła niepewność i brak zaufania ze strony zdradzonego partnera. Nie da się bez końca udowadniać swojej niewinności, pokazywać telefonu, spowiadać się z każdej wiadomości. Na dłuższą metę obie strony takiej sytuacji są zajechane przez emocjonalny ciężar zdrady i ktoś pęka. Jeśli Twój facet chciał szczerze to wszystko naprawić, to z tego co piszesz wynika, że zaczął pękać. Nikt nie chce być karmiony poczuciem winy i czuć się jak najgorszy bydlak na świecie. Jest też opcja, że on już wtedy nie miał Cię w sercu, a teraz po prostu przestaje udawać. Którakolwiek z tych opcji nie będzie prawdziwa dla Ciebie najmniej istotne powinno być to, czy on utrzymuje kontakt z tamtą dziewczyną. Z punktu widzenia Waszego związku ona jest nieistotna. To co powinno zwrócić Twoją uwagę, to jego stwierdzenie, że "już mu tak nie zależy, ale Cię kocha" i potwierdzenie tego, że już mu tak nie zależy w jego zachowaniu. Zdajesz sobie sprawę z tego, że nie można być w stanie "nie zależy mi, ale kocham"? Jak kochasz, to Ci zależy. A jak nie zależy, to nie kochasz. Mocno przytulam, bo wiem jak zdrada boli. Trzymam kciuki za dobre decyzje.
  23. Myślę, że ustalenie reguł randkowania powinno zależeć od celu takiej randki. Nie każdy przecież chodzi na randki, żeby znaleźć "tę jedyną"/ "tego jedynego". Ja już jakiś czas nie jestem singlem, ale pamiętam co u mnie było na tak, a co na nie. Na tak: - Człowiek z pasją - zobaczyć ten błysk w oku jak ktoś opowiada o swojej pasji to niesamowity afrodyzjak - Inteligencja - jest o czym pogadać, potencjał na flirt - Wysoka kultura osobista - Podstawowa higiena i schludność - Zadowolenie z życia - lubię przebywać z ludźmi, od których bije pozytywna energia - Poczucie humoru - uwielbiam się śmiać i żartować - Bycie sobą - strasznie nie lubię jak ktoś udaje kogoś kim nie jest - Życzliwość wobec ludzi i zwierząt Na nie: - Szpan - odstraszają mnie panowie, którzy chwalą się tym co mają i ile zarabiają - Traktowanie innych ludzi z góry - Brak higieny osobistej - Ciągłe narzekanie i malkontenctwo - Niechęć do rozwoju i dbania o siebie (jak mawiał klasyk, nawet papier wie, że aby żyć trzeba się rozwijać)
  24. Ja przychylam się do opinii, że używasz ludzi. Przejrzałeś się w oczach kobiety, najadłeś atencją, komplementami, hajem hormonalnym, a do tego dorobiłeś sobie otoczkę przyjaźni, ciepłej i życzliwej relacji. Dlaczego czujesz irytację i zmęczenie? W mojej opinii na to może mieć wpływ kilka aspektów. Po pierwsze, wyciągnąłeś z tego układu to, co było Ci potrzebne. Jak sam mówisz poczułeś się lepiej sam ze sobą, skonfrontowałeś z nową rzeczywistością kilka poglądów, które do tej pory ciągnęły Cię w dół i odżyłeś. Na tym, co ta dziewczyna Ci dostarczyła zbudowałeś nową wizję siebie i własnych możliwości. Ale to co może dać druga osoba jest wartością skończoną, jeśli ciągle ciągniesz szczęście, poczucie własnej wartości, atrakcyjności od innych, to w końcu wyssiesz z nich to co mają i dojdziesz do momentu, w którym taka osoba nie będzie Ci mogła dać nic więcej. Po drugie, wszedłeś w relację i jej kolejne etapy niesiony hajem i tokiem wydarzeń, zamiast nadawać jej świadomy kierunek. Format relacji, która nie jest dookreślona i celowa zwykle wyczerpuje się wraz ze spadkiem hormonalnego uniesienia i powrotem trzeźwego rozsądku. Po prostu nie macie sobie już nic do zaoferowania, a trwanie w bezsensie jest irytujące i męczące. Po trzecie, zdrową relację z potencjałem na rozwój i opcją trwania przez lata można stworzyć tylko jak ma się dobre i stabilne fundamenty w sobie. Żadna ilość miłości i atencji z zewnątrz nie wypełni luk i nie zagoi ran, które leżą w Twoim zakresie działań. Miło czytać, że z osoby przygnębionej i zrezygnowanej stałeś się kimś, kto idzie do przodu, ale mam wrażenie, że nie jest to stan osiągnięty na stałe, bo zbudowany na iluzji i drenowaniu poczucia szczęścia i własnej wartości z kogoś innego, zamiast budowania tych podstaw własnymi zasobami. Praca nad sobą, z własną świadomością, przekonaniami i poczuciem szczęścia to praca w pojedynkę, robienie sobie bajpasa z drugiego człowieka to rozwiązanie tymczasowe i nietrwałe - patrz punkt pierwszy. Po czwarte, pomyliłeś niebo z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni stawu - wplątałeś się w układ, z którego wziąłeś coś dla siebie, teoretycznie ruszyłeś do przodu, ale dla mnie to wygląda tak, jakbyś stworzył sobie iluzję lekkiej, opartej na przyjaźni i życzliwości relacji, która tak naprawdę została zbudowana na kłamstwie, dwulicowości i nieuczciwości, zarówno Twojej, jak i tej dziewczyny. Twoja podświadomość wie jak jest naprawdę, nawet jeśli nie masz emocjonalnego stosunku do tego, że ta dziewczyna zdradzała swojego partnera, że tak naprawdę uwikłałeś się w klasyczny romans, to nie jest ten fakt dla Ciebie obojętny. Gdzieś w pokładach nieświadomości to się kłębi i generuje stany emocjonalne, takie jak irytację, wypalenie, niesmak. Człowiek nie może postępować niemoralnie bez wewnętrznych konsekwencji, a postawienie się w sytuacji dualizmu - z jednej strony piękna historia o odrodzeniu i odzyskaniu siebie w luźnym przyjacielsko-seksualnym układzie, z drugiej strony romans, oparcie tego wszystkiego na kłamstwie, ukrywaniu się przed partnerem tej dziewczyny - tworzy wewnętrzny konflikt. Chcesz wierzyć, że jest tak pięknie, jak się wydaje, ale w głębi siebie wiesz, że nie jest. A bycie ze sobą samym w konflikcie rodzi emocje złości, irytacji, wypalenia, a te najczęściej projektujemy na innych, ponieważ jest to prostsze. Summa summarum, myślę, że masz przed sobą jeszcze trochę pracy nad sobą. Wikłanie się w kolejne układy, nie da Ci ulgi na dłuższą metę, inaczej będziesz zmieniał kobiety, najadał się i wypalał w relacji aż do skończenia czasu, po prostu to co musisz zrobić musi być zrobione przez Ciebie. Techniki odpuszczania i wybaczania mają sens, ale dopiero jak człowiek wejdzie ze sobą w prawdziwy kontakt, przestanie się oszukiwać, że czegoś nie czuje, nie widzi, nie myśli. To długa droga i najlepiej na jej samym początku nie wchodzić w relacje, żeby się nie rozpraszać i móc oprzeć pokusie oparcia na kimś innym. Mimo iż jestem zagorzałą przeciwniczką zdrady, nie mam zamiaru Cię tutaj umoralniać i potępiać (sam wiesz, że źle zrobiłeś, a jak nie wiesz, to kiedyś do Ciebie to dotrze), bo to w żaden sposób nie pomoże Ci zrozumieć dlaczego postępujesz i czujesz tak jak postępujesz i czujesz na ten moment. Życzę powodzenia
  25. Przyznaję, że faktycznie w tym temacie mężczyźni są bezbronni wobec systemu i swoich partnerek i prawo powinno się zmienić. Testy DNA powinny być powszechne (ale płatne przez oboje rodziców) - choćby, żeby potwierdzić, że szpital nie wydaje rodzicom do domu cudzego dziecka A odpowiadając na pytanie postawione w temacie - jeśli ktoś jest na tyle wyrachowany, żeby ograbić swojego partnera z poznania prawdy i możliwości ustosunkowania się do tej prawdy, to z pewnością taka osoba nie będzie skłonna przyznać się do swojego oszustwa.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.