Skocz do zawartości

Quasar

Użytkownik
  • Postów

    15
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Profile Information

  • Płeć
    Mężczyzna

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

Osiągnięcia Quasar

Kot

Kot (1/23)

9

Reputacja

  1. Pełna zgoda. Ale przez ten etap już przeszedłem. Myślałem, analizowałem, byłem na nią wściekły, zaprzeczałem. Potem wybaczyłem i zrozumiałem. Wiem gdzie były błędy z mojej strony, i wiem że niektórych nie dało się uniknąć. Napisałem w pierwszym poście, że jestem na nią ciąle zły, ale właściwie tylko na fakt, że się poddała. Z drugiej strony trochę ją podziwiam, bo wzięła na siebie odpowiedzialność bycia tą złą i przerwała błędne koło, które i tak by pękło zaraz, albo sam bym je przerwał. Na ten moment przeżywam jedynie smutek związany z faktem, że no rozstania są smutne i smutna jest bezsilność. Plus tęsknię bo jak pisaliście, tęsknie za emocjami, bezpieczeństwem i "ułożonym" życiem bo mój mózg buntuje się przeciwko zmianom. Mózg zawsze buntuje się przeciwko zmianom, ponieważ do zmian musi przywyknąć, wyrobić nowe nawyki i nowe ścieżki, a to kosztuje energię - natomiast każdy organizm naturalnie stara się energię oszczędzać. Zrozumiałe i logiczne. Ale co jeśli chęć wejścia w następną/inną relację towarzyszy mi od kilku lat a nie dopiero od rozstania? Ja nie uważam, że niepotrzebnie go straciłeś, bo zyskałeś doświadczenie. Złe, bo złe ale jednak. Nauczyło Cię to czegoś i coś przeżyłeś. Moja filozofia życiowa opiera się na tym, ze nawet złe przeżycia są lepsze niż ich brak. A podnoszenie się po porażkach to jest coś co cechuje wojowników. Jasne, że lepiej wybierać mądrze, korzystać z rad innych i nie popełniać błędów. Ale nie popełnia ich tylko ten co nikt nie robi. Filozoficznie: wolałbym smarzyć się w piekle po śmierci niż obrócić w nicość (niestety będzie to drugie) Ból, strach, żal, niepewność, cierpienie - wszystko jest częścią życia i jest miliony razy lepsze niż brak egzystencji.
  2. Ja wiem, że to tylko hormony. Ale generalnie składasz się z hormonów, komórek, nerwów, bakterii, krwii i wszystkiego co jest w ciele. Nic więcej tam nie ma, żadnej metafizyki czy coś. Ja to ogarniam, po prostu nie wiem co to zmienia? No pełna zgoda. Ale polubiłem jazdę autem i skoro mogę jeździć to czemu mam tego nie robić? Czemu mam wracać do zapierdalania pieszo skoro mam środki i możliwości jeździć? Że czasem trzeba pobiegać dla zdrowia, wiadomo, ale nie sprzedam przez to auta i nie będę biegał 100km. Obywałem się kiedyś też bez piwka, trawki, dużego TV, konsoli, internetu czy telefonu. I obyłbym się nadal jakoś, ale po co? Dokładnie tak o tym myślę. Ale przecież nie przestajesz jeść bo dostałeś sraczki po hinduskim. Po prostu jesz coś innego. Nie boję się chyba być samemu, znaczy boję bo każdy się boi. Ale wiem że jeśli będę musiał to sobie poradzę. Ale tak samo wiem że poradzę sobie bez TV ale nie wyrzucę go za okno, żeby to sprawdzić. Też to przerabiałem. Generalnie jak już jesteśmy w tematach biologicznych to też jest reakcja organizmu. Po orgaźmie facetowi podniecenie i potrzeba bliskości opada bardzo szybko, laskom dłużej. Dlatego one chcą się przytulać a ja np. wolę iść pograć w grę albo spać. Jeszcze raz dzięki za merytoryczną dyskusję.
  3. No i to jest właśnie powód dla ktorego zapytałem o coś na forum. Jeden ma takie zdanie, inny drugie, a ja muszę posłuchać rad - a koniec końców i tak wybrać samemu bo to moje życie i ja poniosę odpowiedzialność za swoje wybory. Jak coś się zjebie to nie będę winił anona z netu tylko siebie - miałem dane, podjąłem decyzje, była zła lub dobra. Ja akurat się zgadzam z Casusem. 14 lat związku nauczyło mnie posiadania kobiety u boku i regularnego seksu. To jest już część mnie, wrosło we mnie i nie bardzo mi sie chce tego pozbywać. Nawet jeżeli nowa pełni tylko rolę plasterka to po to są plastry. Łatwiej mi myśleć logicznie i oceniać na trzeżwo moje małżeństwo i moje błędy jeśli mam coś czym mogę zająć mózg czasami. Konia bije całe życie i doprowadziło to właśnie do sytuacji, że spędziłem całe życie z jedną kobietą bo przecież wyżyć się można oglądając porno. Nawet jeśli nowa mnie bajeruje, nawet jeśli to jest demo, to tymi bajerami i tak zwraca mi uwagę na to że sporo rzeczy było nie tak i nie warto za tym tęsknić i próbować wrócić. Po tym jak znam siebie oceniam, że gdybym właśnie przyjął strategię pt. siedzę sam w chacie, przeżywam, myślę i przechodzę etapy żałoby to na 90% po kilku miesiącach próbowałbym zrobić wszystko zeby do niej wrócić bo zamiast się wyleczyć, tesknota uczyniłaby z niej anioła, kobietę idealną w moim mózgu. Wiem to bo to przeżyłem - jak wyprowadziła się ostatnio to właśnie tak było. Próbowałem dojśc do siebie samemu , płakałem, tęskniłem a potem zacząłem błagać żeby wróciła, aż wróciła. Po czym po 2 latach usłyszałem że "szkoda że nie wykorzystaliśmy tego czasu lepiej" i że to był błąd bo wróciła z litości. A jak mam być bracia szczery to najbardziej mi szkoda czasu. Nie ma dla mnie cenniejszej waluty niż czas, i myśl że miałbym teraz siedzieć rok jak smutna pizda i przechodzić żałobę dostaje mdłości. Nie dam rady zmarnować roku czy więcej na siedzenie samemu i chodowanie kwiatków , czy "zajmowanie się swoim hobby" Swoim hobby, a trochę im mam, zajmuje się cały czas. A ruchanie, emocje i relacje są mi potrzebne jak tlen. Ja się nie nadaję do życia samemu i nie chce mi się tego uczyć. Ale stać na baczność i uważać do rozwodu też muszę, bo skorzystam z rad i nikomu na gębę nie zaufam, odwidziało się jej raz z małżeństwem, może się odwidzieć z ustaleniami. Kobietami kierują emocje. Dlatego też wcześniej pisałem, że rozgrywam to na spokojnie, że jesteśmy przyjaciółmi, że sobie ufamy - ja nikomu kurwa nie ufam, a jej tym bardziej. Ale lepiej do rozwodu poprowadzić to spokojnie, na luzie, po przyjacielsku bo wtedy jest większa szansa że nic jej nie odwali, niż jak stanę okoniem i zacznę ją straszyć prawnikami itp.
  4. No właśnie nie była.... ani na początku, ani w środku, ani na końcu. Następna też nie będzie. Moim zdaniem musisz mieć we łbie listę rzeczy których wymagasz żeby druga osoba miała. Jak 80% się zgadza to warto pomyśleć nad taką opcją. Jak nie to do widzenia. Idealnych nie ma.
  5. No otóż to. tego się właśnie obawiam. Wniosek - skończyć z pornolami i zalewem ciągłych bodźców z neta. Pełna zgoda, ale o ile alkoholik nie umie przyznać że jest alkoholikiem tak wie, kiedy jest napity. Ja też się nie przyznaje że jestem uzależniony od zielonego, ale wiem kiedy jestem na haju. Mogę się oczywiście tutaj mylić, mało tego,daje jakieś 50/50 bo jednak statystyka i schematy przemawiają przeciwko mnie. Też zdaje sobie z tego sprawę, bo to właśnie przywiązanie jest tym co ludzie powszechnie nazywają miłością. Na razie muszę bardzo uważać na sprawy rozwodowe, nie wychylać się. A w tym temacie będę jeździł, obserwował, analizował. Jak będę to robił za długo włączy się przywiązanie i trudno, jeśli się rozjebie to też trudno. Rozwód jest w chuj ciężki, wręcz traumatyczny, ale nadal wolę to niż tą pierdoloną nudę i stagnację która mi towarzyszyła przez ostatnie lata. Przynajmniej coś się dzieje. Fair point, ale znowu, ja bardziej przedstawiam swoj sposób myślenia, po to żeby właśnie ktoś mi wytknął błędy dobrymi argumentami. Z tym stroszeniem piórek to trochę racji, a trochę faktu że ja po prostu lubię podyskutować. Uważam, że jeśli ktoś ma logiczne, dobre argumenty i dowświadczenia to spokojnie wybroni swoją tezę, tym bardziej przed takim gołowąsem jak ja. Ja po prostu nie przyjmuje stwierdzeń "bo tak i chuj" - zawsze będę drążył. pytał dlaczego tak a nie inaczej. Tak jak napisałem jestem wdzięczny za odzwew i nie przybyłem tutaj "stroszyć piórka" czy grać gieroja. Kot zdaje sobie sprawę z bycia kotem.
  6. Nigdzie nie napisałem że wszystko ok, nigdzie nie napisałem że nie posłucham rad stąd. Dyskutuje, przedstawiam sposób myślenia mojego mózgu, czytam posty i uwagi. Zbieram Wasze doświadczenia, uwagi i rozwijam temat. Musiałbym nie mieć mózgu, żeby ignorować cenne uwagi i wskazówki o byciu ostrożnym. Ale też nie wiem czy niektórzy oczekują, że przeczytam dwa posty, grzecznię przytaknę, podkulę ogon i ucieknę zrobić co mi kazano?
  7. No dobra, tylko pytanie na ile mój mózg jest skrzywdzony pornolami bo tam wiadomo jakie są laski? Bo pamiętam jak dzisiaj, jak pierwszy raz rozebrałem żonę to byłem zawiedziony w chuj. To samo było z kochanką, to samo teraz z tą laską. A gdy żona myślała o odejściu albo miała innego to nagle była najpiękniejsza na świecie i nawet jej średni tyłek urósł w moim mózgu do miana dzieła sztuki. Kochanka jak ją obracałem była małą kulką, potem znalazła faceta i nagle po 2 latach talia zajebista, tyłek podniesiony, pytam o co kaman, i się okazało że nowy partner ją namówił na siłkę i efekty wyszły zajebiście. Ja też do 30stki wyglądałem jak janusz, dopiero potem się wziąłem za siebie. Większość tu ocenia, że wpadłem w nową znajomość po tylu latach i jestem na haju i nie widzę wad itp : no właśnie nie jestem na haju, zakochaniu ani niczym innym. Za dużo jeszcze myśli z małżeństwa, za dużo wspomnień i bólu. Nową laskę traktuje jak kojący balsam i myślę że w miarę trzeźwo ją oceniam. Wiem co mi się w niej nie podoba, nie patrzę przez różowe okulary. Natomiast ma dużo cech które oceniam bardzo pozytywnie, jak podejście do związków, zaradność, praca nad sobą, podejście do traktowania partnera, do seksu, upodobań itp. Wiem, że dużo z tego jest na pewno słynną tutaj "wersją demo". Natomiast ja trochę mam gdzieś co ona mi pokazuje, pytam ją o jej historię, o poprzednie związki, o spojrzenie na życie, i z tego wyciągam informacje i analizuje czerwone flagi. Z jednej strony chujowo, bo nie umiem się w niej narazie zakochać i założyć różowych okularów i to może świadczyć o tym, że jednak nie jest w moim typie, bo hormony walą głównie ze względu na wygląd i nowość. Z drugiej staram się ją trzeźwo ocenić jako osobę i nie spalić mostu i szansy. Tym bardziej nie chce jej skreślać za szybko. Jeśli za miesiąc, dwa nadal będę się wahał i uważał że nie dam rady, to się pożegnamy, albo sam najwyżej dostanę kolejny raz po dupie, teraz to i tak nie ma znaczenia, bo kielich goryczy przelała moja żona, możesz dolewać, nie zmieni to faktu że będzie się wylewać.
  8. Bardzo dużo tu prawdziwych, cierpkich i brutalnych rad padło, jestem wdzięczny kolegom. Ja sobie zdaje sprawę jakim słabym jeleniem teraz jestem, jak łatwo można mnie omotać i zrobić w balona. Z żoną spiszę papier, i ogarnę pełnomocnika, z nową nie będę się obnosił, zresztą ona to wie że musimy być po cichu jak już. Mówiłem jej też, że nie jestem gotowy na związek i że w każdej chwili może to pierdolnąć. Zaakceptowała to czyli wie na co się pisze. Oczywiście macie też rację, że podświadomie zrobiłem z tej koniety matkę, ostoję na trudne czasy, przystanek przy ognisku zanim znowu wypierdolą mnie na zimno. Wtedy zbiorę siły i ruszam dalej. Manipulacji się nie boję, jakkolwiek to frajersko dla was brzmi, ale znam się bardzo dobrze na manipulacjach i sam ją często stosuje. Co do przeżywania bólu, ja już większość tej żałoby przeżyłem ostatnim razem jak żonka się wyprowadzila (bo już kiedyś był taki cyrk , że wyprowadza się bo musi pomyśleć ale wróciła). No jest smutno, są wspomnienia, ale to naturalne funkcje mózgu jak ktoś pisał, trzeba przetrwać jak ból brzucha. Oglądałem wczoraj calą noc kanał jaki tu polecano, Musisz Wiedzieć, i właściwie poza paroma rzeczami nie dowiedziałem się nic nowego. Wszystko co mówi autor o związkach, biologii, monogamii, społeczeństwie, o tym że miłość nie istnieje, że nie ma drugiej połówki, że związki to walka o zasoby i przetrwanie - to były dla mnie raczej oczywiste kwestie, wynikające z fizyki, biologii, z budowy świata i wrzechświata, z tego że wszystko jest materialne, logiczne i schematyczne. Bardziej się zastanawiam, w czym to Wam panowie tak pomogło, bo jedną sprawą jest znać przyczynę a drugą umieć na nią zareagować. Zdanie sobie sprawy, że jesteście zaprogramowani społecznie, lub że za miłość odpowiadają hormony nie sprawia, że umiecie nad tymi hormonami panować lub że jesteście w stanie przezwyciężyć programowanie społeczne. Gdy czujecie się chujowo to po prostu wiecie czemu się czujecie chujowo. Znacie przyczynę ale nie usuwacie skutku. Jestem wielkim zwolennikiem dążęnia do prawdy, zresztą dzięki astrofizyce i budowie wszechświata pozbyłem się złudzeń religijnych, niemniej zdaje sobie sprawę że prawda czasem nie daje nic oprócz wiedzy i przytłoczenia.
  9. No właśnie mam to samo, ona w sumie też: spisać uzgodnienia u notariusza jak najszybciej i czekać na rozprawę. Generalnie to ona bardziej obawia się, że ją pociągnę do orzekania winy niż ona mnie. Ale oczywiście macie też racje że do samej rozprawy sporo czasu, dużo może się zmienić, a ona zmienić zdanie. Muszę to wziąć pod uwagę i się zabezpieczyć.
  10. Napisałem że żadnej rady nie odrzucam i neguję. Na razie zbieram informacje, fakty i je analizuje, i dlatego napisałem post na forum. Z kumplami gadałem również. Mam trzech, bliższych lub dalszych którzy się rozwiedli, jeden miał gnój ale wiedział że będzie miał gnój, pozostała dwójka rozstała się bez kwasu, podzieli majątek i wio. Już zacząłem.
  11. Panowie, ja wiem i przyswajam Wasze słowa, i na pewno będę ostrożny ale: - zdradziliśmy się nawzajem kilka lat temu ale to ja mam dowody na jej zdradę i świadków a nie ona nie ma i nawet o tym nie wie. - to ona chciała rozwodu, i wszędzie wszystkim przedstawiała to jako "różnica charakterów" a nie zdrada czy wina - na to też mam świadków - ona zarabia tyle co ja więc nie ma dysproporcji - nie będziemy mieli pełnomocników, umówiliśmy się na to. Chyba że ona zmieni zdanie i sobie jakiegoś weźmie to wtedy ja też, wiadomo. Ale byliśmy u jednego i tego samego prawnika, na dodatek którego ogarnąłem ja. - nie ma żadnych szans, żebym został uznany za wyłącznie winnego rozkładu pożycia, mam za dużo dowodów, świadków i to nie jest tak że jestem w tym w mordę zielony bo sam byłem świadkiem na rozprawie rozwodowej i mam kliku znajomych co się rozwiedli. Wiem, że system działa na korzyść kobiet, widziałem składy sądów. Ale to by musiało się ciągnąć długimi latami a jednego czego jestem pewien to że ona nie chce żeby to się ciągnęło.
  12. Nie mieliśmy. I tu jest kolejny problem. bo generalnie bym chciał pozostawić po sobie potomka na tym świecie i trochę się boję że jak za długo będę chodził i szukał i zaliczał to się zrobię za stary i mi się odechce. Rozwód to jest przynamniej kilka miesięcy czekania na rozprawę - nie ma szans, że wytrzymam bez ruchania tyle, po prostu nie da rady, chociaż tyle o sobie wiem.
  13. Wiem żeby się nie afiszować, słyszałem tą radę kupę razy. Z tymże ona też się z kimś spotyka bo się przyznała, więc sama sobie wytrąciła ten argument z ręki. Plus no nie wyszło nam, jak wziąć wszystko na chłodno to sam dawno chciałem odejść ale nie miałem siły zniszczyć tylu lat pracy nad tym związkiem, oboje chyba wiedzieliśmy że to się stanie bo były rozmowy. Ale nawet jak się rozwodzimy to generalnie nikt nikomu nie robił wyrzutów, nie było kłótni, jadu ani nic. Cały czas mamy narrację że jesteśmy dogadani co do kasy, podziału i w ogóle. Związek może nie wyjść ale przez tyle lat zbudowały się więzy na zasadzie rodziny, wiem to, chociaż może mi nikt z was nie wierzyć i sypać, że kobiety są tylko manipulatorkami. My byliśmy też kumplami, przyjaciółmi całe małżeństwo i jako przyjaciele się rozeszliśmy, mimo że jest cholernie smutno. Więc nie wierzę że mi coś odwinie z tym, i może zostanę frajerem roku. W każdym razie "nie afiszuje się". Znaczy ja złożyłem pozew, ona od razu odpowiedziała bo byliśmy razem na spotkaniu z jednym prawnikiem i przy nim sporządzaliśmy oba pozwy, właściwie tylko parafki doszły.
  14. Oczywiście, że nie mam. Ledwo zaczeliśmy. Ale podział majątku już obgadaliśmy, na rozwód trzeba czekać. I wiem, że to reakcje w mózgu, inaczej to nie działa. Ale wiedza. dlaczego z biologicznego punktu widzenia jesteś głodny nie sprawia, że głodny nie jesteś. No właśnie chyba bym się nie wkurwił. I to też niedobrze nie? I nie wiem nawet do końca co znaczy, że nie jesteśmy parą, bo pytanie czy chcesz z kimś chodzić zadawało się w gimnazjum a potem to już niby powinno się wiedzieć samemu. Spotykamy się, czasem śpimy ze sobą, spędziliśmy razem jeden weekend i parę nocy. Ja wiem, że nie oceniam jej racjonalnie. Ale w życiu się nauczyłem, że nie ma czegoś takiego że ktoś lub coś na ciebie poczeka aż się wykurujesz bo Wrzechświat ma to gdzieś co ci jest. Rzuca ci szansę i bierzesz albo nie. Ale znam też trochę kobiet, trochę się naczytałem historii i atrakcyjną, poukładaną i racjonalną kobietę która od samego początku przejawia mental że w związku trzeba tyle samo dawać co brać to rzadkość. Głupio mi teraz odpuścić, zwłaszcza że, jak pisałem jestem wrażliwą cipą. Jak mnie żul zaczepi pod sklepem i powiem nie to czuje sie jak potwor i mysle o jego chujowym zyciu. A ona wyraźnie coś już do mnie czuje a ja co tydzień zmieniam zdanie.
  15. Witam wszystkich, trafiłem tu przypadkiem wpisując w google różne pytania na temat rozwodów, związków i tym podobnych. Mam 36 lat, jestem dość atrakcyjnym gościem, mam ciekawe pasje, trenuje sztuki walki, wierze w samodoskonalenie się, ufam nauce i faktom. Z drugiej strony jestem po matce empatyczną pizdą, przejmuje się uczuciami wszystkich, i jestem cholernie wrażliwy, czego w sobie totalnie nie znoszę. dwa miesiące temu zostawiła mnie żona. Byliśmy razem 15 lat i była w sumie moją pierwszą kobietą. Powiedziała, że już tego nie czuje, że nie widzi we mnie partnera tylko przyjaciela i inne takie. Byłem i jestem zdruzgotany bo całe moje życie się zawaliło. Ciągle tęsknie za nią. Chyba normalne, nie minęło za wiele czasu w końcu. Cholernie za nią tęsknie, nie umiem się pozbierać, ryczę jak baba czasem, a jednocześnie jestem na nią strasznie wkurwiony że przez swoje kobiece emocje rozwaliła coś budowanego latami. Zwłaszcza, że sporo zarabiała, jak i ja, mieliśmy dostatnie i poukładane życie, kupliśmy razem chatę ... i wtedy jej się odwidziało. Niemniej im więcej wracam myślami do niej tym bardziej widzę, że to nie był idealny związek, że czułem się w nim często bardzo źle, a mnie od dłuższego czasu ciągnęło do spróbowania czegoś innego. Do tego moja męska duma ucierpiała i choćby mnie kołami zaciągali nie wrócę do niej bo czułbym się jak ostatni frajer. To ona mnie odrzuciła, słowa się rzekły, czasu się nie cofnie. Tamta furtka zamknięta choćbym nie wiem cierpiał i czuł, że chce żeby wróciła. W pierwszym tygodniu po tym jak mi to powiedziała poznałem w pracy kobietę. Wymieniliśmy parę spojrzeń, potem pogadaliśmy na imprezie firmowej. Opowiadałem jej o swojej pasji a ona patrzyła we mnie jak w obrazek. Potem zaczęliśmy gadać, zbliżać się do siebie i generalnie jesteśmy już prawie razem, a przynajmniej ona by chciała żebyśmy byli bo ja ... no właśnie. Ja już k*rwa nie wiem. Atrakcyjna laska, miła, ciepła, serdeczna, ogarnięta, samodzielna, z dojrzałym spojrzeniem na związek i przezajebiście sprawuje się w łóżku - pierwszy raz z nią to był jakiś kosmos, następne nie były gorsze. Do tego ma jedną cechę którą cenię u kobiet - trafiają do niej argumenty. Potrafi się unieść emocjami jak każda laska, rzucić focha, ale wystarczy parę sensownych argumentów i chwila na ochłonięcie i wszystko jest ok. Generalnie widać, że jest mocno elastyczna i poukładana. Tylko, że... ma mały tyłek. Chudy i kościsty. Kompletna głupota, czuje sie jak idiota, ale dla mnie to jest duży turn off, bo jestem zakochany w dużych, jędrnych dupach. Z tym, że tyłek da sie wyćwiczyć (chyba) a z tego co z nią rozmawiałem, bardzo chętnie poszłaby ze mną na siłkę i poćwiczyła. Nie wiem teraz, czy ja się naoglądałem za dużo pornoli (na pewno jestem uzależniony) , czy po prostu mam wysokie standardy i nie jest to nic złego, czy jestem jeszcze totalnie skołowany rozwodem. Nie jestem zakochany w niej i to też jest problem, ale ja się nie zakochuje od tak, mi na to trzeba paru miesięcy. Ona wie o mojej sytuacji, ostrzegałem ją kilka razy, że nie wiem czy umiem być teraz w związku i że jeszcze się poukładałem. Powiedziałem jej nawet, że musimy chyba to przerwać bo nie chce jej zrobić krzywdy, i wytrzymałem tydzień, żeby się z nią znowu nie spotkać. Wiem, że gdybym był w innym stanie to byłoby super, bo w sumie marzyłem o takiej lasce, z takich charakterem. Logika podpowiada, że najlepiej i najrozsądniej by było poczekać, aż mi przejdzie, a w międzyczasie wziac w łapy tindera i pozaliczać panienki z dużymi dupami, czyli zrobić coś o czym marzylem całe małżeństwo. Tylko, że wiem, że potem będę żałował. Wiem to i już. Za kilka miesięcy mnie sieknie, będę chciał z nią być a będzie już za późno - to też wiem, bo mam rywala który się wokół niej kręci, ale ona woli mnie. A jednocześnie ciągle mam w głowie myśl, że ona była po prostu pierwszą laską która dała mi atencji w trudnym dla mnie czasie. Myślałem też, żeby spotykać się z nią (bo nie jesteśmy razem tak oficjalnie, określamy się jako "relacja" a nie para) a między czasie po cichu odpalić tindera i spróbować upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Dryfuje więc między zakończonym małżeństwem, wizją nowej kobiety, która mi bardzo imponuje, a wielką chęcią żeby po prostu iść i por*chać wszystko co mi wpadnie w ręce. I najbardziej mi przeszkadza, że jestem tak wiecznie rozdarty i niezdecydowany. Bo z jednej strony wiem, że chce stałego związku, czyjejś obecności w chacie, mieć z kim pojechać na wakacje, a z drugiej strony czuję, że mam mega potencjał którego nigdy nie wykorzystałem i mnie to zżera. W sumie nawet nie wiem, czy ktoś przeczyta tą epopeję ale musiałem się w końcu wygadać.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.