Skocz do zawartości

Basstard

Użytkownik
  • Postów

    7
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Profile Information

  • Płeć
    Mężczyzna

Ostatnie wizyty

717 wyświetleń profilu

Osiągnięcia Basstard

Kot

Kot (1/23)

10

Reputacja

  1. Długowłosy zrobił kawał niesamowitej roboty, kierując się jego poradami na pewno coś złapiesz
  2. I ja opiszę swoją historię - życie białego rycerza z niską samooceną. Na szczęście w pewnym momencie Marek dał mi porządnie w mordę swoimi felietonami i wybudził mnie z życiowego letargu. Obecnie mam 28 lat i przez większość życia byłem niewierzącym w siebie, uległym, zalęknionym chłopaczyną z autodeskrukcyjnymi zapędami. Na wstępie przytoczę historię mojej rodziny, przykład jak fatalne w skutkach może być kobiece pierdolenie. W domu miałem dość standardowy, polski scenariusz - matka furiatka i ojciec alkoholik. Moja rodzicielka to typowa kobieta - skrajna materialistka awanturująca się o pierdoły, manipulantka wpędzająca w poczucie winy, narzekająca, często nie do zniesienia baba. Ojciec za to był równym gościem, pozytywnym, wyluzowanym człowiekiem i choć nie przekazał mi żadnej konkretnej wiedzy o życiu i o byciu mężczyzną, to wspominam go bardzo ciepło. Niestety, wpadł w chlanie i wóda go pokonała. Zmarł w wieku 46 lat, ja miałem wtedy lat 19. Patrząc na relację rodziców z perspektywy czasu i przez pryzmat wiedzy wyniesionej z forum, matka zamęczała ojca swoim zachowaniem, facet nie miał spokoju w domu i przypuszczam, że musiał to odreagować i ukojenie znalazł w alkoholu. Miał białorycerskie ciągoty i nie lubił konfliktów, więc znosił jej pierdolenie w imię świętego spokoju i oddawał jej coraz więcej pola. Nie wiedział, że kobiecy apetyt na władzę nie ma końca. Jak sami dobrze wiecie, popełnił fatalny błąd. Ostatecznie zakończyło się to rozwodem. Oczywiście my, dzieci, zostaliśmy z matką. I wtedy zaczęła się jazda. Nawyk pierdolenia i tłamszenia był w matce silny i po wyprowadzce ojca cały swój jad skierowała na mnie. Znienawidziłem ją wtedy. Z powodu niskiej samooceny i potrzeby zdobycia akceptacji moich znajomych, nieświadomie zacząłem powielać wzorzec ojca, zacząłem chlać i eksperymentować z dragami. Tryb autodestrukcji został aktywowany. Obecnie, dzięki Markowej wiedzy, tamto życie jest już odległym wspomnieniem. Odzyskałem kontrolę nad sobą, poukładałem się na nowo. Wyjebałem toksycznych ludzi z mojego życia, przepracowałęm destrukcyjne wzorce, podniosłem swoją samoocenę, znalazłem satysfakcjonujące mnie hobby (gitara) i przestałem przesadnie przejmować się opinią innych ludzi na mój temat. Pierwszy raz w życiu czuję autentyczny luz psychiczny i jasno patrzę w przyszłość, zajebiste uczucie. Pozostaje jeden szkopuł, który nie pozwala mi się cieszyć życiem jeszcze bardziej - kontakty z kobietami. Mianowicie, nie uprawiałem jeszcze z kobietą seksu z pełnego zdarzenia. Kiedyś ta świadomość wpędzała mnie w straszny kompleks, teraz podchodzę do tego z o wiele większym dystansem. Po lekturze forum, stwierdzam, że to nawet lepiej, bo z moją ówczesną białorycerską szlachetnością w stosunku do dam, machnąłbym "przypadkiem" dzieciaka, albo, naćpany hormonami, dobrowolnie związałbym się węzłem szubienicznym z jakąś szlochą. A czemu jeszcze porządnie nie zakisiłem ogóra? Otóż, w wieku lat 20 poznałem laskę i się związaliśmy. Średnia z urody, ale świetnie się dogadywaliśmy. Haju hormonalnego nie było, zwyczajnie uległem jej, bo jeszcze wtedy spełnianie oczekiwań innych ludzi było moim głównym zajęciem. Oczywiście moje zachowanie w stosunku do niej - white knight lvl 3000. Byłem na każde jej skinienie, zrobiłem z siebie pieska i, jakżeby inaczej, zaczęło jej w końcu odpierdalać i poczęła mi włazić na głowę. No ale do sedna - jako prawiczek, obawiałem się trochę pierwszego razu i oboje odwlekaliśmy ten moment, bo ona też była pół-dziewicą (niepełny stosunek, bo bolało). Swoją drogą, powinna mi się czerwona lampka zapalić wtedy, ale jak człowiek siedzi w matrixie, to systemy ostrzegania są wyłączone. Nadmienię jeszcze, że tamtego czasu często pucowałem torpedę. Kiedy w końcu doszło do pełnego zbliżenia, dżordż odmówił posłuszeństwa i sflaczał. Po czasie uświadomiłem sobie, gdzie popełniłem błąd - naoglądawszy się pornoli, chciałem koniecznie wejść w nią ze zsuniętym napletkiem (a mam ciasny naplet, nie zsuwa się samoistnie, stulejarz jestem :D), zrobiłem to na siłę i zbyt mocny ucisk pozbawił żołnierza żywotności. Laska nie dała mi szansy na drugie podejście. Unikaliśmy tematu. Po miesiącu zauroczyła się w koledze z grupy i ze mną zerwała. Byłem zdruzgotany tą porażką. Zacząłem postrzegać siebie, jako niepełnowartościowego mężczyznę. Powstała wtedy w mojej głowie psychiczna blokada na bliższe kontakty z kobietami. Lęk, że znowu mi nie wyjdzie. Po drodze miałem parę okazji, wpadałem w ślimory z laskami na imprezach, ale na tym poprzestawałem. Młodziak byłem, więc i ciśnienie miałem spore, z tego powodu wpadłem głębiej w porno i zacząłem heblować belę zbyt często. 3 lata temu zdecydowałem, że podejmę próbę penetracji szpary ponownie, tym razem z diwą. Znalazłem piękną laseczkę na roksie i umówiłem się na wizytę. Na miejscu okazało się, że piękna była tylko na zretuszowanych zdjęciach, a faktycznie była średnia, dupsko dość duże, cyc trochę obwisły. No ale mówię sobie, chuj, nie ma tragedii i wchodzę z lekkim stresem. Nadmienię, że romantyzm był nadal we mnie silny, wyobrażenia o seksie miałem dość disneyowskie. I wiecie, o co ją poprosiłem? Zdjąwszy lśniącą zbroję, poprosiłem ją, żeby się zachowywała, jak podczas seksu z kimś bliskim, że chciałbym ją najpierw pocałować, żeby tak normalnie, prawilnie było. Czaicie? Samobója totalnego strzeliłem, bo laska po takim wstępie totalnie wyłączyła jakiekolwiek pożądanie i nawet zbytnio się nie starała, chciała mnie po prostu mieć z głowy. A ja w stresie i fajka znowu nie zadziałała. Obecnie jest już ze mną lepiej. Jeszcze 2 lata temu, kiedy rozmawiałem z kobietami i wchodził temat seksu, moja mowa ciała zmieniała się błyskawicznie i widać było, że odczuwam dyskomfort w tym temacie. Baby od razu wyczuwają takie rzeczy. Niektóre suki specjalnie poruszały ten temat w mojej obecności i napawały się moją słabością i niepewnością. Uczuciowe, moralne istoty, do kurwy nędzy. Ale jestem im wdzięczny, bo dzięki częstszemu stawianiu czoła lękowi, szybciej sobie z nim poradziłem. Aktualnie nie mam już z tym żadnych problemów, mam wyjebane i mogę napierdalać sprośnościami do woli. Zastanawiam się teraz nad kolejnym krokiem. Psychika się unormowała, ale nadal pozostaje kwestia napleta. Myślę poważnie o trwałym zdjęciu czapki żołnierzowi, tj. obrzezaniu. A potem chyba znowu zdecyduję się na diwę, tylko tym razem wezmę ją jak samiec, a nie okuta blachą pizda.
  3. Gregory David Roberts - "Shantaram". Porywajaca historia, jest tu wszystko - sensacja, kryminal, dramat, obyczaj, romans, filozoficzne rozkminy, a wszystko dziejace sie w indyjskich klimatach, z bogatym opisem tamtejszego swiata spolecznego i ekonomicznego. Podobniez jest to oparte na prawdziwej historii samego autora, brzmi jak chwyt marketingowy, ale jesli to prawda... to ozeszkurwajapierdole.
  4. Landlord (ma tylko sharehouse'y), u ktorego ja wynajmuje pokoj, wymaga od nowych ludzi payslipow z ostatnich 2 miesiecy, ergo szuka tylko ludzi ze stalymi zarobkami. Motywuje to tym, jak sam mi mowil: "Jest zmeczony cwaniakami, co nie placa mu czynszu, chce tylko porzadnych, uczciwych ludzi, ktorzy beda mieszkali tu latami" Choc rzeczywiscie, kiedy pomysle o nieogarnietych kumplach, ktorzy nadal pracujac przez agencje, pozaliczali juz po kilka/kilkanascie pokoi w roznych sharehouse'ach podczas swej imigranckiej kariery, to moj landlord jest wyjatkiem i z wynajeciem pokoju nie bedzie problemu, jesli ma sie te pincet funtow na deposit + miesieczny rent z gory. Jeszcze jedno mi sie przypomnialo. BARDZO przydaje sie telefon z GPSem, google mapsem jakims. Tutaj wszystko, kurwa, wyglada identycznie. Latwo sie pogubic, kiedy nie zna sie miasta, a wystarczy wklepac post code w GPS i wszystko, jak na tacy. Dodatkowo, tutejsze busy woza dupska pasazerow, wedle troche innych zasad. Busy nie zatrzymuja sie na kazdym przystanku, jesli nie poinformujesz kierowcy, ze chcesz wysiasc, to napierdala przed siebie i to wcale nie wolnym tempem. Kiedy nie jest sie pewnym, gdzie wysiasc, a po probie uzyskania pomocy od kierowcy, otrzymuje sie informacje zwrotna w postaci serii mrukniec, pojekiwan i innych dziwnych dzwiekow, ktorych nichuj nie potrafisz poskladac w sensowny przekaz, wysiadasz w koncu na oko, w myslach podejrzewajac, ze kierowca chyba jakis niepelnosprawny jest (a on ma po prostu menczesterski akcent, jeden z najbardziej belkotliwych akcentow w Anglii) , i okazuje sie, ze to NIE TU i napierdalasz z buta pol godziny, o ile sie nie zgubisz po drodze i wchodzisz spozniony do roboty, pokazujac jakim solidnym pracownikiem jestes. True story. Takze posiadanie GPSa ulatwia sprawe ogromnie, szczegolnie ze przystankow jest tu gesto i czesto, wiec mozna sobie z duza dokladnoscia wysiasc.
  5. I ja cos dorzuce, choc sporo dobrych rad juz bylo zapodanych. Mieszkam w Manchester i rowniez polecam, bo to duza przemyslowa aglomeracja, wiec i pracy jest sporo. Wszelkie realia i kwoty, ktore bede podawal dotycza wlasnie Manchesteru, choc pewnie wyglada to podobnie w calej Anglii, procz Londynu, wiadomka. Czy warto emigrowac? Jak najbardziej. Poczatki sa ciezkie, bo inna kultura, jezyk i trzeba troche pracy i cierpliwosci, zeby ustabilizowac sobie sytuacje. Jak juz sa stale zarobki na kontrakcie i sie czlek postara i zyje skromnie (nie mowie o zyciu o chlebie i wodzie, wystarczy nie przepierdalac na glupoty), to ze 400 funtow/miesiecznie da sie odkladac przy minimalnym wynagrodzeniu. 1. Oczywiscie najwazniejsze, to ogarnac sobie jakis pokoj. Bez adresu nic sie nie zalatwi. Jesli nie masz znajomych, u ktorych moglbys przewaletowac poczatki, to dobrym wyjsciem jest sharehouse - mieszkasz w jednym domu z roznymi ludzmi, kazdy ma swoj pokoj i dzielicie sie kuchnia i lazienka. Cena (wliczajac wszystko), to 70-100 f/tyg, w zaleznosci od jakosci i lokalizacji domu. Im dalej od centrum, tym taniej. Oczywiscie nie wszystko jest tak kolorowe. Zdarza sie, ze landlordowie (wlasciciele) wymagaja dowodu stalych zarobkow, wiec robi sie troche bledne kolo. Niektorzy ida na ustepstwa, najczesciej Polacy i ciapaki, ale z nimi bym uwazal bo sa jebanymi cwaniakami, ale jesli z poczatku nie ma innej opcji, to warto. Dodatkowo landlordowie wymagaja wplaty depozytu, zazwyczaj w wysokosci miesiecznej oplaty za pokoj. Oddaja przy wyprowadzce, chyba ze zostawi sie rozjebany pokoj, wtedy kasa moze przepasc. 2. Potem National Insurance Number - NIN. Taki troche polski NIP. Czeka sie na to ok. 3-4 tygodni. Niektorzy pracodawcy wymagaja go od razu przy rejestracji, niektorzy zadowalaja sie faktem, ze ma sie juz umowiony appointment. Potwierdza sie to listem z urzedu, ktory przychodzi pare dni po telefonie. 3. Konto bankowe. Niektore banki moga robic problemy z zalozeniem konta czlekowi, ktory nie ma zadnej historii w Anglii. Ja do tej pory mialem do czynienia z HSBC, Natwest i Nationwide - polecam. Lloydsa odradzam, cuda wianki sie tam czasem dzieja, maja chujowa obsluge klienta i online banking, ale jesli ma innej opcji, to zakladac i zmienic konto po jakims czasie. Mozna tez uzyc czyjegos konta, jesli ma sie zaufana osobe. 4. Jak juz te podstawy ogarniete, pozostaje szukac pracy. Dla swiezo przyjezdnego imigranta, bez sensownych kwalifikacji i z nieotrzaskanym jeszcze jezykiem, jedynym wyjsciem sa agencje pracy tymczasowej. Przy rejestracji warto troche nazmyslac w dziale "experience", oczywiscie bez przesady, nie w przypadku jakichs licencji na wozki widlowe na przyklad. Wpisac, ze mialo sie do czynienia z praca w fabryce, w magazynie itp. Nie weryfikuja tego w zaden sposob, a zwieksza to szanse na szybsze znalezienie pracy. Oczywiscie warto zarejestrowac sie w kilku takich agencjach. Niektore wala w chuja, dlatego warto kogos podpytac, ktore sa solidne. Zdarzaja sie okresy posuchy, kiedy rynek ma mniejsze zapotrzebowanie na pracownikow. Z moich obserwacji wynika, ze najciezej jest znalezc prace w okolicach stycznia, kwietnia i lipca/sierpnia, choc moge byc w bledzie, bo obserwowalem niewielki fragment rynku. Jesli sie czlowiek pokaze z dobrej strony i udowodni, ze jest dobrym pracownikiem, firma daje kontrakt i potem jest juz z gorki. A o to nie jest wcale trudno, trzeba tylko cierpliwosci. Z konkurencji do kontraktu odpadaja murzyni, bo wiekszosc z nich, to tepe strzaly. Angole sa leniwi i roszczeniowi. Po prawdzie, jedyni sensowni kandydaci, to przyjezdni z Europy. Przy placy minimalnej i 40h/tyg, dostaje sie 255f/tyg. Po dostaniu kontraktu w fabryce/magazynie mozna na spokojnie odlozyc jakis hajsik i kombinowac, co dalej. Po otrzaskaniu sie z jezykiem, kiedy komunikacja z Angolami nie sprawia juz wiekszych problemow, otwiera sie wiele mozliwosci. Oczywiscie wymaga to jakiegos wysilku, bo juz spora ilosc Polakow w Anglii powoduje, ze, jesli sie nie chce, to angielskiego nie trzeba zbytnio uzywac. Warto samodzielnie sie uczyc, ogladac angielskie tv, sluchac radia, gadac z Angolami (czesto sympatyczni i otwarci ludzie, tylko trzeba sie osluchac z ich belkotliwym akcentem). Przy dobrym zaangazowaniu szybko widac efekty. Potem ta zawilgocona wyspa stoi otworem - lepsza praca po zrobieniu jakichs kursow, wlasna dzialalnosc (mysle, ze sporo luk w rynku tu mozna znalezc, a i fiskus Cie nie ograbi, jak w Polsce). Jedyna przestroga, to uwazac na ludzi, wsrod ktorych sie obraca. Ostroznie z Polakami, bo rzeczywiscie sporo z nich, to przegrywy. Cpuny, alkoholicy i cwaniaczki. Generalnie, towarzystwo wykonujace najprostsze prace w fabrykach, magazynach, to niezbyt swiatla smietanka, choc zdarzaja sie perelki. Tak czy inaczej, mysle, ze zlapanie takiej najprostszej pracy to dobry sposob (jesli nie ma sie sensownego wyksztalcenia i expa), zeby sie jakos wstepnie ustawic, a potem, juz z jezykiem, przec dalej. Choc trzeba uwazac, bo dla wielu bywa to pulapka. Siedza w tych fabrykach po 10 lat, jezyka nichuj, tylko marazm i zycie z tygodnia na tydzien. No i trzeba sie spieszyc, bo brexit. Jak wyjda z unii, to nowoprzyjezdni moga miec problem.
  6. Swego czasu zaczalem interesowac sie filozofiami wschodu i szukajac informacji na temat medytacji trafilem na artykul na ecoego. Spodobalo mi sie i od tamtej pory jestem stalym, acz biernym czytelnikiem i sluchaczem Marka. Czas to zmienic.
  7. Basstard

    Siema

    Nadszedl i na mnie czas, zeby oficjalnie dolaczyc do sekty samcow. Marka czytuje od ok. 2 lat, na forum zagladam od niedawna. W weekend zapoznalem sie doglebniej z trescia forum, nie moglem od laptopa odejsc. Rad jestem, ze ta inicjatywa powstala - to kopalnia prawdy i wiedzy. Niebywale zjawisko w naszej zaklamanej, spolecznej rzeczywistosci. Salut!
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.