Skocz do zawartości

Cortazar

Starszy Użytkownik
  • Postów

    2052
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1
  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez Cortazar

  1. Zaraz się jeszcze okaże, że z tym lataniem to chodziło o latanie za cipką...
  2. Zwykle tak jest ale niekoniecznie. Wiele zależy od stanu zachowania, nominału i ilości wydrukowanych sztuk. Zazwyczaj obowiązuje zasada, że największe nominały osiągają najwyższe ceny ale też niekoniecznie. Już dziś 500zł z Sobieskim pomimo bycia w użyciu sprzedaje się drożej. Przykład z naszego podwórka: Wiele banknotów z okresu międzywojnia, a nawet z zaborów jest obecnie nadal bardzo popularnych ze względu na ich ilość, a co za tym idzie tania, natomiast ostatnie banknoty sprzed denominacji, czyli 2 000 000 z Paderewskim z 1992 a będące w obiegu do 1996 jeszcze przed przekroczeniem milenijnego progu zyskiwały na wartości. Podobnie było z nominałem 200 000 odbiegającym od ówczesnego wzorca ze względu na brak jakiegokolwiek popiersia. Pokrążył w obiegu, pojawiły się liczne podróbki i go wycofano. Już po denominacji był poszukiwany w oryginale i osiągał spore ceny. Podobnie rzecz się ma obecnie z PRL - owskimi bonami towarowymi. Bon do pewexu o wartości 100$ dziś jest wart kilka tysięcy złoty. No ale tu akurat działa zasada o której pisałeś. Nie mówię, że z norweskimi tak będzie ale kto wie. Tam jeśli dobrze kojarzę to 1000 jest największym nominałem, a zatem skoro kolega posiada nominał 500 to jest na to spora szansa. Banknot jednak powinien być w stanie idealnym a jeszcze lepiej jakby miał jakieś ciekawe numery seryjne. Wtedy bankowo sprzeda się jakieś 10-20% drożej od nominału a nawet jeśli za wartość nominału to i tak jest w domu bo taki był jego cel. Niezbadane są kolekcjonerskie potrzeby.
  3. Jak są w dobrym stanie zachowania to może je wystawić na aukcji i sprzedać jako banknoty kolekcjonerskie, może nawet na tym jeszcze zarobić.
  4. No i to jest chyba najlepsza metoda na spokojne poruszanie się wśród ludzi. Oni mają złudne poczucie bezpieczeństwa, cieszą się, że też nosisz a samemu można szybko odetchnąć. Z drugiej strony nawet lepiej, że niektórzy noszą te maseczki, z ryjów tak nie capi. Poza tym jak ktoś będzie miał gorszy dzień, potrzebę wyładowania negatywnej energii to zawsze może zdjąć maseczkę i się wykłócać.
  5. Nie pamiętam gdzie ale pisałem kiedyś, jak znajoma policjantka się żaliła na nasze społeczeństwo mówiąc: - Ci ludzie to się naprawdę muszą nienawidzić. Tylu donosów na nie noszących maseczki to chyba nawet za komuny nie było ogółem. A my na każdy donos musimy jechać i sprawdzić przez co oczekiwanie na każdy patrol się tak wydłuża, a potem ludzie się skarżą na policję. Szkoda gadać. Wolność wolnością ale żyć jakoś trzeba. Masz jakąś metodę na spokojne zakupy bez maseczki?
  6. Już napisałem, że to chore. Wolę nie nosić maseczki i mieć w kieszeni zaświadczenie ale jak to zwykle bywa, życie zweryfikuje co będzie lepsze. Ja tam użerać się z debilami nie zamierzam bo dla mnie to zwykła strata czasu i energii. To samo z łażeniem po sądach. I tak dla świętego spokoju trzeba będzie założyć. Bo jak nie to z prostej wyprawy po makaron zrobi się saga sądowa, łażenie po urzędach, szarpaniny z ludźmi, wyzwiska i tym podobne sprawy.
  7. Te maseczki to tylko kolejny powód do kłótni i podziałów w społeczeństwie. Teraz jak już wszyscy i wszędzie je mają nosić to ktoś bez maseczki będzie traktowany jak intruz i to niezależnie czy ma przeciwwskazania czy nie. Ja planuję sobie załatwić zaświadczenie od lekarza ale jestem niemal przekonany, że jak będę tak chodził bez maseczki to co chwila będzie się ktoś do mnie przypierdalał. I co? Każdemu co chwilę na każdym kroku machać świstkiem przed oczami? Tylko po to żeby kogoś uspokoić? I te wyzwiska za plecami czy nawet w twarz. Echhh... Chore to trochę ale dla świętego spokoju lepsze chyba będzie już założenie tej maseczki, przynajmniej w sklepie. Taka jeszcze dzisiejsza akcja ze sklepu na B. Ochroniarz przyczepił się do klienta bez maseczki. Zaczęli się wyzywać, w końcu szarpać i ochroniarz wylądował na podłodze z rozwaloną głową. Ktoś wezwał policję jednak wszyscy się rozeszli mając dość czekania na nich. Co ochroniarz wskórał poza guzem i upokorzeniem? Co klient bez maski wskórał poza wyzwiskami i szarpaniną? Jak tak widzę dzisiaj ludzi na mieście to każdy chodzi w maseczce. Jak ktoś jest bez to od razu wzbudza zainteresowanie reszty, no i komentarze. Podejrzewam, że większość bardziej obawia się społecznego ostracyzmu i mandatu niż samego wirusa. Jak za komuny.
  8. @dobryziomek Cały czas trzymam Cię za słowo i czekam na Twoją książkę. Mam nadzieję, że dotrzymasz słowa i wyślesz mi darmową wersję. A ponieważ nie znajdziesz mnie nigdzie indziej niż tutaj więc będziesz musiał wrócić. To z kolei wytwarza dziwną sytuację, że jednak nie odchodzisz a jedynie wyruszasz w bliżej nieokreśloną czasowo podróż. Twoje pożegnanie zatem jest nie na miejscu, gdyż mija się z prawdą co z kolei implikuje logiczną nieprawdziwość postu, także Twoja nauka nie została ukończona wobec czego Twoje odejście również jest nieuzasadnione. Stosując terminologię uniwersytecką można powiedzieć, że obroniłeś pracę magisterską i zdobyłeś jeden tytuł naukowy. To jednak Ci nie wystarcza i zostajesz na uczelni aby uzyskać doktorat. Jednym z zadań doktoranta jest nauczanie studentów. Zdobywanie dalszej wiedzy i nauczanie tego co już się wie. Teraz bierzesz urlop dziekański żeby odetchnąć innym powietrzem co jest całkowicie naturalne dla zdrowego funkcjonowania. Wrócisz jednak po odpowiednim wypoczęciu i będziesz zarówno kontynuował naukę jak i nauczał nowych studentów. Podziękowania są jak najbardziej na miejscu, odejście jednak nie, co właśnie zostało udowodnione. Do zobacz... do napisania.
  9. Mój obecny avatar to studukatówka Zygmunta III, największa i najdroższa polska moneta. Została wybita w 1621 roku w mennicy w Bydgoszczy. W 2018 roku sprzedano ją na aukcji za ponad 8 milionów złotych. https://zlotedukaty.pl/ Powyżej trochę informacji. Żeby nie było Wenecja biła złote monety o wartości nawet 105 dukatów. Dla jasności standardem wtedy był dukat o wadze ok 3,5 grama złota, czyli 100 dukatów, to ok 350 gram złota. Na awatarze porównane z najmniejszą ówczesną monetą. To taki Graal numizmatyków.
  10. Mroczne czasy nadeszły nad Wielkie Cesarstwo Incelskie. Czytajcie zatem drodzy Incele i Incelski i róbcie notatki coby czas nie zmurszył i nie zatarł wspomnień epok dawnych. Czasy, kiedy to południowe rubieże Wielkiego Cesarstwa Incelskiego świeciły pustkami a sielskie i beztroskie życie pośród dzikiej przyrody nastrajały do ideologicznych przemyśleń i filozoficznych rozważań o sensie Incelizmu, wielkości kosmosu, naturze wszechświata i takich tam, niewątpliwie odeszły w zapomnienie. Obecnie dawne rubieże tętnią życiem i handlem. Incelska część pogranicza zamieniła się w dwa rozległe księstwa, mianowicie Fapitanię na wschodzie i Fapeocję na zachodzie. Powstały liczne miasta, miasteczka i wsie a w każdym znajdował się rynek, na którym to organizowane były jarmarki, targi, festyny i inne imprezy. Nie brakowało także zajazdów, karczm i oberż gdzie zarówno podróżny jak i miejscowy Incel do woli mógł się nasycić różnego rodzaju jadłem jak i zaspokoić pragnienie incelskim czerwonym wytrawnym. W wielu sklepikach, kantorach i składach można było nabyć wszelkiej maści produkty od szpilki po komputery. Liczne warsztaty, magazyny i fabryki produkowały wszystko czego Incel zapragnie. Powstało sporo klasztorów a także dwa oddzielne biskupstwa i wiele różnych zakonów z myślą o nawracaniu niewiernych Czadów ale także aby podtrzymywać duchowe życie na odpowiednim incelskim poziomie. Z czasem oba przygraniczne księstwa zaczęły ze sobą rywalizować na każdej możliwej płaszczyźnie co prowadziło do różnego rodzaju konfliktów. Pewnego ciepłego dnia biskup Fapitani stwierdził, że przejmuje zwierzchnictwo nad biskupem Fapeocji i żąda złożenia mu hołdu lennego. Biskup Fapeocji stwierdził, że takiego wała jak Fapitania cała, no i się zaczęło. Do biskupiej sprzeczki dołączali wielmoże, sklepikarze połączeni w sieciach różnego rodzaju cechów, mieszczanie, pracownicy korporacji wyższego i niższego szczebla a także zwykli i prości Incele. Konflikt rozrastał się coraz bardziej aż ogarnął całe przygraniczne księstwa a następnie rozlał na kolejne prowincje docierając w końcu i do stolicy Wielkiego Cesarstwa Incelskiego i samego fapieża. Fapież nie mógł sobie pozwolić na rozłam więc zajął swoje stanowisko w tymże sporze co było ogromnym błędem, gdyż doprowadziło to do powstania koalicji antyfapieskiej dążącej do detronizacji obecnego fapieża i wyborem nowego. Na to się jednak nie zanosiło, zatem zdecydowano o wybraniu nowego fapieża zwanego odtąd Antyfapieżem. Dochodziło do drobnych starć i potyczek, sądy miały ręce pełne roboty i wydłużały się terminy rozpraw. Wydłużały się także terminy dostaw i produkcji. Cierpiała na tym gospodarka, cierpiał handel, cierpieli zwykli Incele. Wytworzył się czarny rynek i powstawały coraz to nowe bandy i szajki rywalizujące o kontrolę nad czarnym rynkiem. Żadna ze stron nie chciała odpuścić. I gdy wydawało się, że nic się nie zmieni w następnych zodiakach do gry wkroczył Wielki Książe Tshatsexu, który swoimi intrygami doprowadził do powstania kolejnego ugrupowania zwanego 'no-fapistami' a przeciwnego zarówno fapistom jak i antyfapistom. Konflikt zaogniał się coraz bardziej. Przywódcy każdej z frakcji organizowali sobie armie, opłacali najemników. Dochodziło do coraz ostrzejszych starć a nawet do pierwszych bitew, które stawały się coraz liczniejsze i krwawsze. Żadna ze stron nie mogła osiągnąć wystarczającej przewagi aby przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Otwarta już wojna trwała i końca jej widać nie było. W takich to ciekawych czasach przyszło przyjść na świat niejakiej Fapannie della Aqua. Leżąca na pograniczu Fapitani i Fapeocji wioska La Fapelle miała idealne warunki do sielskiego życia. Pobliska rzeczka wpadała bowiem do niewielkiego jeziorka obrośniętego wysokim trawskiem, które znajdowało się z dala od większych i hałaśliwych traktów handlowych. Dorastająca tam Fapanna uczyła się astrologii i z daleka śledziła wydarzenia rozgrywające się w cesarstwie. Kąpiąc się nago w jeziorku lubiła rozmyślać o świecie. Pewnego dnia, gdy była już dojrzałą Incelką, podczas rozmyślań nad jeziorkiem, doznała wizji. Nawiedził ją Wielki Prorok Incelizmu i oznajmił, że została wybrana aby zakończyć spór fapistów, antyfapistów i no-fapistów i uratować Wielkie Cesarstwo Incelskie przed najazdem Czadów. W tym celu musi udać się do Fapsburga i przekonać cesarza aby dał jej armię, którą samodzielnie poprowadzi do zwycięstwa nad antyfapistami i no-fapistami i przywróci Incelizmowi należną mu chwałę, kończąc bezsensowne wewnętrzne rebelie raz na zawsze. Fapanna della Aqua przejęła się tymi słowami i czym prędzej postanowiła rozpocząć misję. Gdy wróciła do wioski okazało się, ze tocząca się wojna tym razem zahaczyła o te tereny i zastała jedynie trupy zalegające wokół domostw. Spakowała resztki tego co zostało ze zgliszcz i ruszyła w kierunku Fapsburga. Tshatsex było księstwem w Królestwie Czad bezpośrednio graniczącym z Wielkim Cesarstwem Incelskim. Wielki Książe Roger d'Eath, rezydujący w swojej stolicy Fuckborough, pochodził z tej samej dynastii Lucyferingów co panujący król Shat-an I d'Eamon. Obaj skrycie snuli plany podboju Wielkiego Cesarstwa Incelskiego. Problem polegał na tym, że Incele byli zdecydowanie lepiej rozwinięci technologicznie, gospodarczo i militarnie. Mieli także przewagę liczebności i doświadczenie bojowe z wojen z Mondziołami. Ambicje Lucyferingów nie pozwalały im się poddawać. Plan Shat-ana I polegał na rozbiciu wewnętrznym cesarstwa i jego rozpadzie na mniejsze księstwa, które to po kolei Czadowie będą podbijać i sobie podporządkowywać. Zebrana armia zmierzała już ku granicznym terenom. Wywiad donosił o srogich walkach trzech wrogich stronnictw. Zapowiadało się na szybkie i łatwe opanowanie zarówno Fapitani jak i Fapeocji. Jadący na czele kolumny Wielki Książe Tshatsexu zwrócił się ku wojsku i metalicznym tonem krzyknął: - Kill 'em all!!! Graniczne drony zostały zestrzelone, placówki handlowe i dyplomatyczne spalono i rozpoczął się potop Czadów wgłąb Wielkiego Cesarstwa Incelskiego.
  11. Ja bym pilnował z tym pakowaniem żeby czasem makaronu nie wzięła bo podobno lockdown idzie i nie wiadomo kiedy się przyda... A potem stój w kolejkach i szukaj pełnoziarnistego...
  12. Znajomy Francuz prowadzący tam działalność zastanawia się nad wyjazdem w przysłowiowe Bieszczady bo tam z roku na rok coraz gorzej. Francuski system dobija Francuzów podatkami i papierologią coraz bardziej. To chyba obecnie najgorsze miejsce w Europie pod tym względem.
  13. Dzięki hojności i rozrzutności Jego Cesarskiej Mości Imperatora Wielkiego Cesarstwa Incelskiego Fapopsa I mogła wreszcie dojść do skutku długo wyczekiwana i jeszcze dłużej odkładana wielka wyprawa na niezbadane dotąd terytoria Mokembinów. Ekspedycja była niemalże gotowa, pozostały już naprawdę ostatnie szczegóły do skompletowania a gotowy raport czekał na cesarskim biurku do zaakceptowania gdy zupełnie niespodziewanie Cesarz zmarł. Plany wielkiej ekspedycji poszły w kąt i rozpoczęły się wielkie przygotowania do cesarskiego pogrzebu. Kierował nimi oczywiście wielki cesarski kanclerz, niejaki hrabia Fapillus Faponacci. Hrabia Fapillus Faponacci był Incelem bardzo bogatym i wpływowym, podobnie jak prawie każdy na stanowisku kanclerza, gdyż posiadacze owego urzędu w bardzo szybkim tempie dochodzili do wielkich wpływów i wielkiego bogactwa czy to za sprawą własnych umiejętności czy też w mniej oficjalnych okolicznościach, jednakże obecny kanclerz swoje stanowisko, tytuł i pozycję na cesarskim dworze zapewniał tylko i wyłącznie sobie. Mimo iż pochodził z średnio zamożnej rodziny był w stanie dokonać niesamowitych osiągnięć i dojść do ogromnego majątku co zaowocowało obecną pozycją, uznaniem elit i szacunkiem Cesarza Fapopsa I, który stał się jego serdecznym przyjacielem. Od najmłodszych lat wykazywał się ponadprzeciętnymi zdolnościami analitycznymi wobec czego rodzice posłali go do słynnej Akademii Incelizmu w stołecznym Fapsburgu aby tam podnosił i szlifował swe umiejętności. Na wydziale matematyki był najmłodszym Incelem a jednak ukończył go z najlepszym wynikiem i to dwa zodiaki wcześniej od pozostałych zadziwiając grono pedagogiczne pionierską pracą magisterską dotyczącą ciągów liczbowych. Liczba 'fap' od jego nazwiska stała się stałą i weszła do podręczników matematyki już na stałe. Jego inne rozprawy pozwoliły usprawnić a nawet zrewolucjonizować niektóre dyscypliny naukowe takie jak choćby architektura czy mechanika a nawet muzyka. Wszystko to sprawiło, że zainteresował się nim sam Cesarz, który zaprosił go na swój dwór i zapewnił dogodne warunki do dalszej pracy. Mógł tutaj spokojnie realizować swoje liczne projekty, którymi zadziwiał zarówno specjalistów jak i sceptyków. Dostawał coraz to nowe zlecenia od licznych przedsiębiorców, którzy nie szczędzili incelcoinów na nowe start upy, które tworzył i rozwijał. Dorobił się sporego majątku, który sukcesywnie powiększał inwestując dotychczasowe zasoby w różnego rodzaju projekty. Dzięki przyjaźni z cesarzem oraz licznym kontaktom wszedł w posiadanie górskich terenów niedaleko niedawno nabytej i rozbudowanej posiadłości nad jeziorem Łabędzim, gdzie znajdowały się ekskluzywne letnie posiadłości najbogatszych Inceli w Cesarstwie. Stworzył tam wytwórnie źródlanej wody mineralnej 'Incelianka', która w szybkim tempie podbiła i zdominowała rynek. Zdobyte fundusze zainwestował w eksplorację gór gdzie odnalazł między innymi rzadki minerał nazwany 'Incelium', który zrewolucjonizował rynek komputerowy. Jego kopalnie i fabryki rozbudowane po drugiej stronie pasma górskiego, zwanego od tej pory 'Górami Faponackimi', stały się największym centrum przemysłowym w całym Wielkim Cesarstwie Incelskim. Sam zaś Faponacci stał się najbogatszym przedsiębiorcą, którego majątek mógł się równać z majątkami fapieża lub Wielkiego Mistrza Zakonu Fapucynów. Wszystkie te dokonania zaowocowały przyznaniem mu tytułu hrabiowskiego i udekorowaniem Orderem Zasługi Incelskiej a po śmierci obecnego kanclerza propozycją objęcia tego stanowiska, z czego skorzystał. Teraz jednak hrabia Fapillus Faponacci stał na tarasie najwyższego piętra swojej letniej rezydencji nad jeziorem Łabędzim i trzymając w dłoni lampkę incelskiego czerwonego wytrawnego rozmyślał. W tym czasie liczne powozy, limuzyny i luksusowe jachty zjeżdżały się do jego rezydencji na organizowane przez niego przyjęcie mające charakter pożegnania zacnego Cesarza Fapopsa I. Na końcu kawalkady różnorodnych pojazdów jechało słynne fapa- mobile tym razem pomalowane w tęczowe kolory z czarną żałobną wstęgą. Hrabiego z rozmyślań wyrwało nagłe pojawienie się okazałego ponaddźwiękowego sterowca, którym przybywał nie kto inny jak sam Wielki Mistrz Zakonu Fapucynów Enrique Fapisco Refluxondo de la Incelquez y Fapierdad. Zasmucony hrabia wyjął z bocznej kieszeni swej galowej tuniki osobistego incelfona i zapisał krótką notatkę wyrażającą myśl, która właśnie wpadła mu do głowy. 'O tak, to będzie budowla, która przyćmi wszystkie inne, włącznie z Mauzoleum Walikoniosa'. - pomyślał zadowolony z siebie po czym wykonał kilka krótkich rozmów ze swoimi asystentami i zszedł na dół po krętych schodach obitych czerwonym aksamitnym dywanem. Ostatni goście zapełniali udekorowaną główną aulę letniej rezydencji kanclerza częstując się serwowanym w kryształowych pucharach incelskim czerwonym wytrawnym a także degustując zakąski i zagryski podawane na srebrnych i złotych paterach. Kameralna orkiestra przygrywała a służba krzątała się podając i donosząc coraz to nowe specjały. Hrabia Faponacci stanął na podwyższeniu i uniósł dłoń dając tym samym znać, żeby muzyka ucichła. Zgromadzeni goście odwrócili się w jego stronę przerywając wszelkie rozmowy. Gdy nastała kompletna cisza i wszyscy wpatrywali się w niego, stuknął palcem dwa razy w stojący przed nim mikrofon i przemówił: - Witam wszystkich bardzo serdecznie! Zgromadziliśmy się dziś tutaj aby pożegnać naszego umiłowanego cesarza Fapopsa I. Był wspaniałym i wybitnym władcą, który wyniósł nasze Wielkie Cesarstwo Incelskie na wyżyny rozwoju technicznego i organizacyjnego. Dzięki niemu mogliśmy wzrastać, rozwijać się i bogacić stając się lepszymi Incelami. Wznieśmy puchary i wypijmy toast za naszego nieodżałowanego monarchę. Wszyscy podnieśli puchary do góry wypowiadając formułkę 'za cesarza' po czym opróżnili je do dna. Służba natychmiast zakrzątała się wokół napełniając je na nowo. - Jako że cieszyłem się bliską przyjaźnią z cesarzem postanowiłem uhonorować jego wyjątkową postać i z własnych funduszy wybudować mu grobowiec, który będzie jednocześnie jego świątynią. Hrabia wyjął niewielkie urządzenie w kształcie ślimaka i nacisnął kilka guziczków znajdujących się na nim. Za jego plecami wysunął się ogromny ekran a na nim pojawiła się wizualizacja 3D projektu grobowca. Goście jęknęli z zachwytu, niektórym opadły szczęki a po chwili rozległy się oklaski. Kiwano głowami zarówno z niedowierzania jak i z podziwu. Oczom ich ukazał się widok ostrosłupa prawidłowego o podstawie czworokątnej, który pędzi w przestrzeni kosmicznej zmierzając ku Incelii, gdy jest blisko obraca się podstawą ku powierzchni, odpala silniki hamujące i łagodnie ląduje automatycznie instalując elementy wejściowe i rozświetlając okolicę feerią barw. Następnie jest zbliżenie do podchodzącego orszaku żałobnego, który jest około 80 razy mniejszy od budowli. Orszak wchodzi do okazałej krypty i składa ciało Fapopsa I do alabastrowego sarkofagu otoczonego kolumnami po czym nakrywa go masywne wieko, na którym znajduje się śpiąca postać cesarza wyrzeźbiona w czystym złocie. Orszak wychodzi i ukazuje się oddalony obraz jak z przestrzeni kosmicznej nadlatuje olbrzymi sfinks (coś co ma ciało lwa i incelską głowę i jest symbolem tajemnicy), ląduje przed wejściem do grobowca i układa się w pozycji sugerującej stanie na straży. Fala oklasków nie ma końca. - Dziękuję! - powiedział kanclerz hrabia Fapillus Faponacci po czym zwilżył usta incelskim czerwonym wytrawnym.
  14. Mondziołowie zamieszkiwali na ogromnych obszarach na wschód od Wielkiego Cesarstwa Incelskiego. Już od pierwszego kontaktu obu cywilizacji wiadomo było, że pokój i współistnienie są niemożliwe. W ciągu wielu, wielu wieków wzajemne kontakty polegały na potyczkach, walkach i wojnach. Wynikało to z podstawowej zasady, którą kierowali się Mondziołowie: 'jeśli czegoś chcesz to sobie to weź'. Dzięki tej niezmiennej i jakże prostej maksymie, Mondziołowie nigdy nie byli w stanie się pogodzić i zjednoczyć. W zależności od miejsca zamieszkania różnili się wzrostem, poziomem skośności oczu, brutalnością, chciwością i stylem ubierania się dostosowywanym głównie do panującego klimatu jednak byli oni niewielkiego wzrostu inceloidalnymi istotami. Najwyższa forma organizacji mondziolskiego społeczeństwa nazywała się szczepem. Szczep miał jednego wodza, któremu reszta przysięgała bezwzględne posłuszeństwo. Nowego wodza wybierano na specjalnych wiecach wtedy gdy stary wódz umierał i organizowany był w osadzie lub miejscu gdzie akurat był zmarł. Szczep dzielił się na odłamy, gdzie każdy odłam miał swojego naczelnika. Z kolei odłamy dzieliły się na klany i tu każdym klanem dowodził kacyk. Można powiedzieć, że Mondziołowie byli w stanie nieustannej wojny. Klany walczyły z klanami, odłamy z odłamami a szczepy ze szczepami. Potyczki z Incelami były tylko niewielkim procentem tego ile wojen toczyli w ogóle a o walkach z innymi niestety nic nam nie jest wiadomo. (Podobno ktoś kiedyś słyszał, że ktoś kiedyś słyszał, że jego znajomy słyszał, że była jakaś potyczka z Czadami). Mondziołowie poruszali się na wysokich i pierońsko szybkich czterokopytnych zwierzętach. Czasami zdarzało się ich ujrzeć na motorach lub podobnych maszynach ale to rzadko bo raz, że nie były one tak szybkie jak owe zwierzęta a dwa nie znali się na mechanice, a maszyny się psują, a trzy nie znali paliw a maszyny potrzebują paliwa i się ono zużywa i trzeba tankować a Mondziołowie nie wiedzieli jak. Maszyny te były oczywiście zdobyczne na Incelach, sami nie zajmowali się takimi głupstwami jak produkcja czy projektowanie, a o mechanice nie wspominając. Jako, że zwierzęta te były dość duże to można się było poruszać na nich parami, czyli był jeździec - kierowca, i jeździec - pasażer. Zdarzało się, że obaj strzelali z krótkich łuków lub jeden z łuku a drugi miał włócznie, długą lub krótką. Bywało i tak, że korzystali ze zdobycznej broni, przynajmniej dopóki działała i dopóki mieli amunicję. Struktura mieszkalna Mondziołów była dość prosta jako, że byli raczej z natury ludem koczowniczym. Zakładali proste obozy tymczasowe, które szybko można było zwinąć żeby albo uciekać albo się ukryć albo po prostu jechać dalej. Przykładowo kacyk klanu będącego w drodze do lub skądś decydował w pewnym momencie o rozbiciu obozu i ci którzy nie byli wojownikami zwanymi potocznie siepaczami, czyli starcy, dzieci i kobiety zajmowali się układaniem namiotów, rozpalaniem ognisk, przygotowywaniem jadła, zabezpieczaniem pędzonych stad zwierząt służących jako główny pokarm i takimi tam. Kacyk i siepacze natomiast zabezpieczali obóz wystawiając warty i szykując się do ucztowania. Uczty zwykle były huczne i suto zakrapiane mondziolskim różowym niechrzczonym, aczkolwiek zdarzało się, szczególnie w uboższych klanach, że trzeba było się zadowolić mondziolskim różowym chrzczonym. Nierzadko bywało i tak, że nie wszyscy takową ucztę byli w stanie przeżyć a to ze względu na jakieś niesnaski między siepaczami, a to ze względu na Mondziołkę a to z kolei temu coś nie przypasowało i tak dalej. Powodów do walki czy też pojedynku było bez liku, no i obowiązywała główna zasada: 'jeżeli czegoś chcesz to sobie to weź'. Ubytki klanowe po takich pojedynkach były dość szybko, bo jeszcze tej samej nocy odrabiane w czasie pijackich orgii. Potyczki między klanami były normą, potyczki między odłamami zdarzały się czasami, głównie ze względu na niesubordynację kacyków w stosunku do naczelnika. A skoro naczelnikowi ciężko było wyegzekwować posłuszeństwo kacyka to tym trudniej było wyegzekwować posłuszeństwo naczelników wodzowi szczepu i co za tym idzie bardzo rzadko zdarzały się walki między szczepami. Jednak tym razem trwała wojna między aż trzema szczepami naraz. Żaden ze szczepów nie posiadał stałej armii, nie było żadnych większych epickich bitew, nie było zdobywania terytoriów. Jak już wspomnieliśmy szczep składał się z odłamów a odłam z klanów, z zatem walczyły tylko klany i to zarówno z wrogimi klanami jak i między sobą. Istny kołowrotek i totalny chaos, a wszystko w myśl zasady: 'Jeśli czegoś chcesz to sobie to weź'. Jose Maria Fapisco Refluxos de la Incelquez y Fapierdad siedział właśnie nad księgami i kolejny raz sprawdzał dane telemetryczne wolno sącząc incelskie czerwone wytrawne. Cele pośrednie realizowane były na bieżąco i wszystko szło jak po maśle. Tworzenie sieci map, zaznaczanie punktów kontrolnych, tworzenie nowych obszarów będących nowymi podbojami terytorialnymi z wydzielonymi strefami do osadnictwa, jako obszary przemysłowe, rolne itd... nudy, i tym zajmowali się zadaniowi specjaliści. Usuwanie wrogów, eliminacja i eksterminacja przeciwnika, z którym nijak nie dało się negocjować, złapani popełniali samobójstwo, odgryzali sobie język lub inne dziwne i nie przystające do Incelizmu praktyki wykluczające jakiekolwiek kompromisy. Nie było w stanie wyperswadować im co znaczy granica więc trzeba było z nimi walczyć. Tyle krucjat i tyle strat po obu stronach. Należało zakończyć to raz na zawsze. A przynajmniej eliminować ich do czasu... no właśnie... do czasu zrealizowania celu głównego, czyli odnalezienia magicznej i legendarnej lampy z 'Ginem' w środku, który zapewniał, przynajmniej według podań i legend, niewyczerpane źródło szczęścia i radości. Materiały skradzione fapieskiemu legatowi podczas jego wizyty w siedzibie Wielkiego Mistrza Zakonu Fapucynów wraz z danymi dotychczas już zgromadzonymi przez Refluxosa dawały mu coraz jaśniejszy obraz obecnego położenia lampy. Dodatkowy satelita szpiegowski zainstalowany na orbicie kilka zodiaków temu dostarczył już mnóstwa danych analizowanych na bieżąco. Zgodnie z nimi upragniony cel był już w zasięgu ręki. Ostatnia potyczka była już nudna i Refluxos nawet jej nie oglądał. Przeglądał sennie ostatnie dane gdy zadzwonił komunikator. - Wasza Ekscelencjo, detektory pokazały właśnie lokalizację punku X, przesłać je Ekscelencji? Refluxos znieruchomiał. Poczuł nieznany dotąd strach połączony z przyjemnym podnieceniem. Zauważył, że ręka mu lekko drży gdy naciskał przycisk komunikatora. - Tak, proszę. - Starał się mówić spokojnie ale zaschło mu w gardle. Chwilę później przyglądał się już mapie z zaznaczonym punktem X. 'Aha... to tutaj... nareszcie znalazłem, aż nie mogę w to uwierzyć'. Skopiował dokładne współrzędne do podręcznego wykrywacza żeby punkt wyświetlał się na ekranie i informował go na bieżąco pokazując jednocześnie odległość i głębokość. Z danych wynikało, że lampa znajduje się zaledwie kilka mil stąd a więc po bitwie będzie już można przystąpić do kopania. Wielki Mistrz wyszedł na mostek zobaczyć jak wygląda sytuacja w bitwie. Patrzył na pobojowisko martwym wzrokiem błądząc myślami i wyobrażając sobie jak trzyma już lampę w rękach, podziwia ją i szykuje się na spotkanie z 'Ginem'. - I jak? Kończycie na dziś? - spytał - Może jeszcze z godzinkę, żeby nie było wątpliwości, potem sprzątanie, skanowanie, mapowanie i można się szykować na jutro. Działamy cierpliwie i skutecznie do bólu, ich bólu, zgodnie z planem Waszej Ekscelencji. - odparł stojący obok nawigator Incelitzidis. - Świetnie, jak skończycie przekaż Sydneyopulosowi Fapodopulosowi żeby przyszedł do mnie. - Oczywiście Wasza Ekscelencjo! - Jako, że jesteś moim najlepszym inżynierem i wykazałeś się podczas tej krucjaty nie lada męstwem i odwagą, zawsze byłeś na pierwszej linii frontu i doskonale sobie radziłeś z założeniami taktycznymi i dowódczymi kierując eskadrami machin, zostaniesz nagrodzony. - Wasza Ekscelencjo, wszystko ku chwale Wielkiego Cesarstwa Incelskiego, Cesarza, Fapieża i Wielkiego Mistrza Refluxosa! - wykrzyknął Sydneyopulos - Dobra, dobra, wiadomo ale za zasługi nagroda się należy. Proponuję Ci zarządzanie podbitymi terenami. Będziesz moim Incelem w nowo tworzonym dystrykcie cesarstwa, co Ty na to? - To wielki zaszczyt i honor. Pokornie dziękuję za zaufanie. Dołożę wszelkich starań aby należycie wywiązać się z powierzonych zadań... - Jestem o to spokojny. A teraz wypijmy toast za zwycięstwo. - Podał jeden puchar z incelskim czerwonym wytrawnym Sydneyopulosowi i razem wypili. - Mistrzu, czy to znaczy, że kończymy krucjatę? - W zasadzie tak, zdobyliśmy spory kawał terenu i wykończyliśmy wiele klanów. To była podstawa, zobaczymy jak sobie poradzisz z utrzymaniem tego wszystkiego. Na pewno trzeba będzie zainstalować wiele zabezpieczeń a to trochę potrwa i w tym czasie może być niebezpiecznie ale dostaniesz wszystko co będzie niezbędne i czego będziesz potrzebował. Na razie założymy tu obóz i będziemy mieli okazję do analiz i planowania. Przemyśl wszystko na spokojnie i zrób wstępny raport. - Rety, Mistrzu, wygląda to na poważne przedsięwzięcie. - Oczywiście, że poważne. Tyle zainwestowanych środków nie może pójść na marne. Myślę, że świetnie się spiszesz w roli gubernatora. Sydneyopulos zalał się rumieńcem ale był podekscytowany i dumny. - Będziemy w stałym kontakcie i możesz na mnie liczyć w razie kłopotów. Jeszcze dziś w nocy wracam z niewielką obstawą, załatwię tylko jeszcze jedną malutką sprawę. 'Malutką, hehe, to będzie kulminacja całego tego zamieszania, cel ostateczny całej tej wyprawy i narodziny nowej epoki. Nareszcie wszyscy klękną przed wielkim Jose Maria Fapisco Refluxosem de la Incelquez y Fapierdad. To będzie pierwsza w historii Incelii dyktatura. Poznacie siłę i ugniecie się przed potęgą jakiej kosmos nie widział. HA HA HA HA HA HA!!!' - zagrzmiał w myślach Refluxos, a niczego nie podejrzewający Sydneyopulos snuł nieco mniej ambitne plany rozwoju nowo podbitych terytoriów. 'Jest!!! Mam to! Po tylu zodiakach niepewności, poszukiwań i wyrzeczeń! Jest!' - Brudny i spocony Refluxos stał w blasku elektronicznego niewielkiego oświetlenia w wykopanym do pasa rowie i trzymał w rękach pożądany od dawna obiekt. Lampa Fapaldyna mieściła mu się w dłoniach i wymagała starannego oczyszczenia. Zapakował go do uprzednio przygotowanej skrzyni, zabrał podręczną łopatę i szybkim krokiem ruszył w kierunku obozu. Na miejscu odstawił skrzynię w kącie i postanowił się najpierw wykąpać i odświeżyć a także ruszyć w drogę powrotną podświadomie odkładając w czasie moment oczyszczania i uruchamiania lampy. Wraz z niewielkim oddziałem byli już niedaleko dawnej granicy Wielkiego Cesarstwa Incelskiego gdy w swoim powozie siedział za okazałym stołem z oczyszczoną już lampą i wpatrywał się w nią z podziwem. 'Gin' powinien być ukryty wewnątrz, należało tylko zastosować odpowiednią sekwencję pocierań aby go stamtąd uwolnić... Reflxos z wypiekami na twarzy zaczął pocierać lampę. Czoło mu się lekko zrosiło potem ale nic się nie działo. Odłożył lampę i rozczarowany zaczął się zastanawiać czy może on coś robi nie tak, czy trzeba jeszcze raz sprawdzić starożytne zwoje, czy tłumaczenie ich było wystarczająco dobre, może zostało coś pominięte a może należałoby wykorzystać funkcję spopielania w kominku w głównej komnacie zamku w stosunku do zespołu kryptologów odcyfrowujących zwoje... Myśli kotłowały mu się już w głowie i poczuł się zagubiony. Podniósł raz jeszcze lampę do góry i przyjrzał się jej z bliska. Lśniła dokładnie wypolerowana żółto-czerwonym blaskiem mało znanego stopu miedzi, złota i szafranu odbijając w mroku wątłe światło wypełniające komnatę pędzącego powozu. Nagle powóz podskoczył na jakiejś nierówności i lampa w rękach Refluxosa przechyliła się. Jakaś ciecz wylała mu się na twarz niewielkim strumieniem wpadając także do ust. Straciwszy równowagę przy równoczesnym zakrztuszeniu się cieczą Refluxos runął jak długi recytując w myślach dość ciekawą aczkolwiek nie nadającą się do publikacji wiązankę przekleństw. W ciągu zeptosekundy neurony w jego mózgu połączyły wszystkie do tej pory zgromadzone fakty związane z lampą. Nie wstając z podłogi podniósł kielich, który spadł był ze stołu podczas podskoku powozu i przechylając doń lampę nalał do połowy ciecz po czym wychylił całość jednym porządnym haustem. Nalewając kolejną porcję zanosił się już śmiechem natężającym się z każdą chwilą. Nalewał, wypijał i zanosił się śmiechem. Po dojechaniu do zamku służba znalazła go leżącego i śpiącego pod stołem. Był zalany w trupa a z lampy sączył się 'Gin - niewyczerpalne źródło szczęścia i radości'. Tak oto dobiegła końca kolejna krucjata, która okazała się, podobnie jak całe dzieje Wielkiego Cesarstwa Incelskiego oraz same 'Kroniki Incelskie' chaotyczna i burzliwa.
  15. @Lalka Pokaż mi swój dowód osobisty a powiem Ci jak się nazywasz i kiedy się urodziłaś.
  16. @Turop Mógłbyś spróbować latania na paralotniach. Nie ma tam silników a jedynie wykorzystuje się siłę nośną. Jest niesamowita frajda z możliwości okiełznania i podporządkowania sił natury. No i zdecydowanie tańsze, więc na początek może zaspokoić głód latania bardziej regularnego. Oczywiście życzę powodzenia i wytrwałości w pilotowaniu samolotów.
  17. Najlepsze efekty sauny to właśnie maksymalne różnice temperatur, które wzmacniają odporność. Nagrzanie ciała w gorącej saunie, około 5-15 minut, zależnie od doświadczenia i szybkie wskoczenie albo pod zimny prysznic albo do zimnego basenu. Odpoczynek dopiero po ochłodzeniu. Niby zaleca się trzy razy ale wiele zależy od doświadczenia. Dla początkujących polecam jednak stopniowo się wdrażać i z czasem zwiększać zarówno ilość wizyt w tygodniu jak i długość wizyt w saunie. Odpoczynek po wyjściu spod prysznica może być dobrą opcją do medytacji jeśli ktoś stosuje.
  18. Marudzicie... W Niemczech non stop przed wjazdami do większych miast są sakramenckie korki. A jak się jeszcze jakiś wypadek trafi to bywało, że i dwa dni się stało uziemionym. W Monachium byłem kiedyś to lokalsi narzekali, że co chwila jakieś remonty, korki i nigdzie na czas się dojechać nie da. Polska nie jest jakimś wyjątkowym miejscem do mieszkania. Wszędzie są problemy, czy to u nas czy gdzie indziej. Cieszyć się raczej należy, że ten cały zachód do nas tak późno przychodzi. Zawsze to trochę spokojniej, a i jakąś refleksję się da zrobić... Marudzicie.
  19. Cortazar

    Groszowe sprawy

    No to proszę bardzo, tu można podążyć śladem rzymskiego sesterca podróżując po Cesarstwie Rzymskim. Proszę bardzo. Z czasów przed Euro 'grosz' poza Polską występował jeszcze tylko w Austrii. Należało uzbierać takich 100 żeby mieć szylinga. Co ciekawe szyling, jakby nie pisać to łaciński solid (solidus, wprowadzony na arenę dziejową przez samego Konstantyna I Wielkiego, a karierę również zaczynał jako duża srebrna moneta) czy też polski szeląg, albo jak kto woli 'boratynka' z czasów Jana II Kazimierza, symbol upadku, korupcji i defraudacji pieniądza w Rzeczypospolitej. Wtedy też mieli rozmach a po akcjach podawali się do dymisji (król abdykował w 1668r.), naprodukowano tego tyle, że do dziś można znaleźć to w ogródku jak się trochę pokopie, odmian i rodzajów co niemiara a więc całkiem fajny temat do zbierania. Ale wracając do grosza... nie jest, ani nie był to wymysł polski. Grosz to po prostu duża, gruba moneta srebrna, która miała zastąpić w sakiewkach wielość drobniejszych monet i być stosowana do większych (grubszych) transakcji. Jako jedną z pierwszych takowych można uznać grecką tetradrachmę z VI w. p.n.e. Później w Rzymie duża srebrna moneta przyjęła postać denara dewaluując się z czasem z 4,55 grama czystego srebra w okolicach 215 r. p.n.e. do o połowę lżejszego miedzianego (2-3% srebra) badziewia w III w. n.e. Upadek Zachodniego Cesarstwa Rzymskiego to także upadek monety srebrnej w Europie. Można ją co prawda spotkać ale bite są one na wschodzie, w państwie Sassanidów - drachmy, a następnie arabskie dirhemy z dynastii Omajadów, Abbasydów i Samanidów, które przez długi czas utrzymują standard grubej monety srebrnej. Grubą monetę srebrną bije też bogate Wschodnie Cesarstwo zwane Bizantyjskim. Zaczyna się w VII wieku od hexagrammów o wadze niewiele większej niż 2 gramy a kończy na asprach i basilikonach, które z czasem oczywiście się dewaluują i zawierają coraz mniej srebra. Takie jak poniżej na zdjęciu lub podobne bito aż do upadku Bizancjum w XV wieku. Także do XII wieku w Europie panowały srebrne arabskie dirhemy i bizantyjskie basilikony (pomijam miedziaki i monety złote) gdyż tam właśnie było centrum ówczesnego handlu. Europejskie mennictwo budzi się dopiero w czasach wypraw krzyżowych. Powszechne denary w końcu mają swoich następców w postaci grosso multiplo. A wszystko zaczęło się w Genui w 1139, kiedy to zaczęto wybijać denara o wartości równej czterem dotychczasowym, później sześciu dotychczasowym, a następnie ich wielokrotnościom. Grosso multiplo o wadze 5,59 g. Kawał solidnego srebra. I niech ten cytat z książki 'Dzieje grosza i złotego' będzie dopełnieniem początków 'grosza'. Pierwszy oficjalny podział grosza na 12 denarów pojawił się w 1189 roku we Florencji i nazywany był florenem a ważył ok 1,8 grama. Dopiero gdy Florencja zaczęła bić monety złote nazwa floren przeszła właśnie na nie zostawiając nazwę grosz dla grubej monety srebrnej o wadze powyżej 1 grama. Jeszcze do końca XII i w XIII wieku grosze biją prawie wszystkie włoskie miasta z prawami menniczymi. Następnie na pierwszy plan wysuwa się Wenecja i jej nieprzebrane zasoby srebra (zrabowane z Konstantynopola w 1204 roku podczas 'nieudanej' wyprawy krzyżowej). Poniżej wenecki grosz zwany potocznie matapanem. 2,18 g i 98,5% srebra. Weneckie grosze nabierają rozpędu i doczekują się naśladownictwa w mennictwie Serbii i Bułgarii a także w Republice Ragusy gdzie w okolicy Dubrownika odkryto nowe pokłady srebra. Serbia zaczyna w 1272 roku od groszy ważących powyżej dwa gramy by skończyć w 1335 z wagą 1,19 g. Bułgaria w czasach Władysława Łokietka bije grosze o wadze 1,37 g. Sam Łokietek natomiast groszy nie bije, bije je natomiast Jan Luksemburski, król Czech i tytularny król Polski w latach 1310-1335. Czy to zatem jemu czy może dopiero wielkiemu Kazimierzowi zawdzięczamy grubą polską monetę srebrną? Zanim do tego dojdę muszę się przespać a następnie omówić grosze turońskie, angielskie groaty, ich naśladownictwa niderlandzkie, hiszpańskie, irlandzkie, cesarskie, węgierskie, i dopiero grosze praskie, które tak naprawdę stanowiły podstawę systemu monetarnego na ziemiach polskich jeszcze przez wiele długich lat. Dopiero w 1526 coś się u nas z tymi groszami ruszyło ale to już było pozamiatane, zdewaluowane i warte zupełnie co innego. Grosz Jana Luksemburskiego
  20. Timo Werner jest już zawodnikiem Chelsea. I nic tutaj Lipska nie tłumaczy, zagrali kiepsko i przegrali, sami są sobie winni. W nowej edycji mają już miejsce w przeciwieństwie do Lyonu. Rzymskie Lugdunum to niewątpliwa rewelacja tej edycji, podobnie jak Tottenham rok temu ale jednak sądzę, że dziś zakończy się ich przygoda z LM. Stawiam na dzisiejsze zwycięstwo Bayernu, może nie tak efektowne jak ostatnie ale pewne i zdecydowane. Jednego finalistę, czyli PSG wytypowałem, brawo ja, MC mnie zawiodło. ALM tylko połowiczne. Co do kibicowania rodakom w zagranicznych klubach to przypominam, że w PSG na ławce siedział wczoraj bramkarz M. Bułka.
  21. To jest dział, który się nazywa 'Co Cię wkurwia?' Kolega właśnie napisał, że wkurwia go sztucznie wywołany ruch LGTB mający swoje korzenie w marksizmie kulturowym dokładnie i szczegółowo opisanym przez niejakiego Krzysztofa Karonia. Sam marksizm kulturowy, tak w skrócie bo szczegóły łatwo znaleźć w internecie, polega na rozbijaniu społeczeństwa poprzez buntowanie się mniejszości. Było już równouprawnienie kobiet, teraz jest równouprawnienie gejów i lesbijek. No bo niby dlaczego heteroseksualny mężczyzna może założyć rodzinę i mieć dzieci a homoseksualny nie? Właśnie, że może i zaraz ci to udowodnimy. Jeszcze nie tak dawno temu widząc dwóch mężczyzn w wózkiem byłem pewien, że to złomiarze, dziś już nie jestem. Liczba absurdów powinna wywoływać w normalnym i przeciętnym człowieku fale niepohamowanych wymiotów co też autor tematu pokazuje. Pokazuje to również, że program jest doprecyzowany z najmniejszymi szczegółami i zajmują się nim specjaliści. Każde zamieszanie, marsz czy inne manifestacje są odpowiednio wcześniej przygotowywane. Tu nie ma miejsca na spontaniczność i przypadek. Najwyższym osiągnięciem marksizmu kulturowego w sztuce (tak, tak, oni operują w każdej dziedzinie życia) jest kupa czyli gówno, takie wysrane z dupy, jeszcze ciepłe i parujące, brązowe, o zwartej konsystencji. I takim właśnie gównem jest cały ruch LGBT. To jebany syf celowo nam serwowany w odpowiednich momentach i o odpowiedniej pierdolonej dawce. Arch jak zwykle w formie poklepuje własne multikonta po pleckach i pierdoli głupoty, że homoseksualizm to coś normalnego. I co jeszcze archu nam powiesz? Twoja psychiczna choroba też jest czymś normalnym? Może czas zacząć się leczyć na nogi bo na leczenie głowy już zdecydowanie za późno. Ja pie... Specjalnie dla Ciebie: LGBT - motyla noga jak ja ich nie potrafię zrozumieć, co oni mają pod sufitem, że się tak nieładnie zachowują? Przestańcie, grzecznie proszę (tup nóżką).
  22. Pierwszy raz od 2007 nie ma ani jednej hiszpańskiej drużyny w półfinale LM. Jest jeszcze szansa na hiszpańskiego trenera jeśli MC wygra z Lyonem. Ale jeśli będzie niespodzianka i to Lyon awansuje to będziemy mieli dwa niemiecko francuskie półfinały. To miałem pisać wczoraj. Dziś jestem w szoku bo nie spodziewałem się takiego rozstrzygnięcia. Niemiecko - francuskich półfinałów nie było jeszcze w historii LM... Czy Bayern pokona rewelację OL? Czy Inna rewelacja RB Lipsk pokona PSG? Kurła... !!!
  23. @Carl93m Czemu nie prowadzisz już bloga? Dawno nie robiłeś wpisów a recenzje książek całkiem przyjemnie się czytało. Czytaj, opisuj własne wrażenia, wywalaj tam swoje emocje.
  24. Zadowolony z siebie arch wchodzi do baru i od progu krzyczy: - Barman, małe piwo i pięć słomek! Mamy dziś forumowy zlot i trzeba to uczcić! A żeby nie marnować niepotrzebnie czasu przedyskutujemy kwestię podwyżki wynajmowanych nieruchomości oraz kwestię opłacalności zapłacenia divie 300zł za godzinkę, hehehe! Barman, który nie jedno już w swoim życiu widział, spojrzał znudzony na archa, podrapał się po brodzie, po czym obojętnie zaczął nalewać piwo. Gdy skończył powiedział: - Tylko nie przesadzajcie ze statystykami koledzy...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.