Zakladam, ze wszystkie one mialy cycki. A jesli tak, to za cyckami znowu bedzie jakis kobiecy charakterek. Nie wiem czy to mozliwe, ale czy nie ma dla nas ratunku, tzn. np. w postaci samych cyckow bez kobiety? O Stepford Wives w naszym pokoleniu jeszcze chyba nie ma co marzyc.
Wracajac do rzeczy. "Czy po 40 jest zycie". Okolo czterdziestki wydawalo mi sie, ze to jest samo sedno zycia, sama smietanka, juz nie glupi a wciaz glodny zycia. Okazuje sie, wedlug mnie i moich obserwacji, ze 40 jest granica swiatla i cienia. Po jej przekroczeniu nadal sie wszystko widzi, ale z kazdym krokiem mniej, latwo rabnac sie w glowe, wpasc buzia w pajeczyne, potknac sie, pogubic albo skrecic. Chcialbym wykorzystac swoja, zdobyta duzym kosztem wiedze o zyciu. Tylko jak, skoro kolana gna sie coraz bardziej. Myslalem, ze jesli juz nie moge biegac to moge dokladniej podziwiac widoki, skoro mieso mi nie sluzy moge odkrywac kuchnie wegetarianska, nie szaleje az tak za dziewczynami to wreszcie mam czas na ksiazki, nie moge zasnac to mam czas na filmy, itd.
Kiedys ludzie, zgodnie z natura, zyli 40 lat i to byl ich kres (nie tylko wojowie, ktorzy gineli w walce bo kobiety rowniez). I wlasnie o to mi chodzi, czy ta potezna i wszechwladna nature rzeczywiscie dalo sie oszukac, czy jest to oszukiwanie samych siebie, ze zycie trwa ho, ho jeszcze dlugo po 40? A gdzie poczucie dobrostanu?
Podszedlem do pana, ktory niedawno wydal wspomnienia o swojej karierze sportowej. Uscisnal mi dlon z taka sila, ze jezyk mi prawie wyszedl na wierzch. I podczas rozmowy zaczal pyrkac glosno. Usmiechnalem sie i on puscil do mnie oko i podniosl szybko koszule i opuscil. Pod koszula byl woreczek na odchody. Starosc nie radosc - powiedzial. Mial pojedynczy siwe wlosy.