Witam!
[Jeśli zły dział proszę o przeniesienie]
Mam pewien dylemat który nie daje mi spokoju od dłuższego czasu. Może coś podpowiecie.
Ale od początku.
Rok temu poznałem na weselu kobietę, Anię lat 35 ( ja 33). Zapoznanie ułatwił alkohol, trochę wypiłem… i moja pewność siebie urosła na maxa. Zaczepiłem na parkiecie upatrzoną wcześniej niewiastę, trochę potańczylismy i bezwstydnie wyciągnąłem na zewnątrz gdzie po zwykłej, dłuższej rozmowie … skończyło się na sexie.
Ania w smsach pisała że nie żałuje tego co się stało i jest ok. Ogólnie dobrze się nam pisało więc kontakt utrzymywaliśmy, zaczęły się telefony (w 90% z mojej strony) aż doszło do spotkania 1,2,3…
Przyznam się szczerze że przez całe życie ciężko idzie mi z kobietami, prawdę mówiąc nigdy nie byłem w związku, jeśli już jakaś się mną zainteresowała to była z mocno średniej półki, a te z wyższej szybko mnie zostawiały. Mam w zasadzie zerowe doświadczenie w tych tematach.
Spotkania ogólnie opierały się na seksie ( przyznam szczerze że sam chciałem obeznać się w tym temacie bo za wiele okazji w życiu nie było…) Po czasie, spotkania były na całe weekendy, jakieś wycieczki, wspólne spędzanie czasu, obiadki, znajomi itd.
Aż w końcu Ania zaczęła przebąkiwać coś o zamieszkaniu razem, najpierw były to zwykłe pytania czy zamieszkam, a ostatnimi czasy doszedł do tego płacz i słowa że ona dłużej tak nie może…
I pewnie zamieszkał bym z nią bez namysłu gdyby nie odległość która nas dzieli ( 200km). Laska ogólnie ma swoje mieszkanie które spłaca, ma dobrze płatną robotę i swoich znajomych i życie w swoim mieście. Ja natomiast mam swoje życie gdzie indziej, kumpli, kapele, a przede wszystkim pracę w której awansowałem i mam możliwości rozwoju. Nie mam własnego mieszkania tylko wynajmuję pokój.
Ania w ostatnim czasie prawie o połowę zmniejszyła kontakt ze mną, stało się to dokładnie po jej powrocie z koleżankami z wakacji. Na pytanie co się stało odpowiadała że nie wie czy jest sens się starać… i na tym stanęło.
Nadal dzwonię do niej i piszemy ze sobą. W dużej mierze to ja inicjuje rozmowę. Nadal jest chętna na spotkania ze mną.
Mój dylemat polega na tym że nie wiem czy rzucić wszystko i w zasadzie zaczynać od nowa czy dać sobie z nią spokój. Z jednej strony kusi mnie to żeby być już w jakimś związku w tym wieku ( presja otoczenia też jest). Dziewczyna jest pracowita, nie trzeba jej utrzymywać i ma mieszkanie ( chociaż nie wiem czy mieszkanie to plus czy minus…) Powiem szczerze że sex stał się średni w zasadzie chyba nigdy nie udało mi się jej do końca zadowolić pomimo wszelkich prób. Ogólnie dobrze się dogadujemy i jeszcze nigdy nie było między nami sprzeczki. Uważam że jest dobrą dziewczyną chociaż zdaje sobie sprawę że czasem pozory mylą i nie wszystko jestem w stanie zaobserwować będąc tylko 1 czy 2 razy w miesiącu u niej.
Ja nie mam jej za wiele do zaoferowania w sensie nie mam swojego mieszkania, tylko stare auto. Często nawet przedstawiałem siebie z tej słabej strony ale jakoś nigdy jej to nie zniechęciło do mnie.
Ogólnie rzecz biorąc boję się tego ryzyka w sensie że zamieszkam z nią, a po miesiącu nie wypali i zostanę z niczym, nie mówiąc już o szukaniu pracy… Dręczą mnie te myśli non stop i nie wiem w którą stronę pójść.
W życiu zawsze miałem problem z podejmowaniem decyzji. Teraz gdy mógłbym kogoś mieć na poważnie okazuje się że musiałbym wiele zmienić w swoim życiu.
Może Koledzy z większym doświadczeniem życiowym podpowiedzą czy warto podjąć to ryzyko?
p.s
Dodam że jej młodsza siostra ostatnio urodziła, a Ania jest zauroczona tym dzieckiem co jakiś czas wysyła mi zdjęcia tego dziecka i pisze że jest piękne bla bla bla. Może ona ma już taką silną presje na dziecko? W sumie to już blisko jej do 36 lat… więc wiek robi swoje.
Pozdrawiam.
Szary