Po 1 - nawet gdyby nie była to większość, nie ma to znaczenia - jeśli nawet z Twojej 'logiki' wynikałoby, że połowa populacji 'ma coś do przepracowania' to ewidentny dowód, że gadasz głupoty.
Po 2 - jest to większość, bowiem w Stanach jest już ponad 50% rozwodów, a w Polsce tam, gdzie tych rozwodów nie ma - nie znaczy, że są to dobre związki bez zdrad i bez gównoburzy.
Jak doliczysz do tego pseudozwiązki małżeńskie gdzie facet siedzi zagranicą - a takich nie brakuje - wyjdzie, że tych zdrowych związków małżeńskich bez zdrad i rozstań, długoletnich, to jest tyle co kot napłakał a głównie dotyczą starszych roczników.
Nie stosuję kobiecej retoryki, to Ty masz kłopoty z logiką. Gdy weźmiesz pod uwagę facetów którzy się rozwiedli, którzy są samotni, którzy są w związku małżeńskich - ale drugim lub kolejnym, to wyjdzie, że takich ludzi jest ze 70-80%, a 'normalnych' długoletnich związków jest po prostu mniejszość. Nawet jeśli myliłbym się co do tej liczby jeszcze w Polsce - to już w USA się praktycznie nie mylę.
Wciąż jednak uciekasz przed tym co najważniejsze. Nie ma to znaczenia, czy to jest 60 czy 70 czy 80%. Wciąż są to liczby ogromne, które wskazują, że Twoje teorie, że 'Ci ludzie mają coś do przepracowania' nie mają prawa bytu. To nie jest 5%, to nie jest 10 czy nawet 20%. To są praktycznie liczby WIĘKSZOŚCIOWE. Niedługo z Twoich teorii wyjdzie, że 'normalnych' jest 15-20%, całej reszcie nie udało się bo 'po prostu ma coś do przepracowania'. Kompletny logiczny nonsens.