Witajcie, odkąd pamiętam miewam wahania nastrojów jednakże w ostatnim czasie nasiliło się to do tego stopnia że nie jestem w stanie momentami normalnie funkcjonować. Pchnęło mnie to do znalezienia genezy mojego problemu, jak wyczytałem mam osobowość neurotyczną a także uzależnienie emocjonalne. Postaram się to wszystko opisać w wielkim skrócie aby nie zanudzać choć nie ukrywam iż rozmawiając z kimś o tym bądź pisząc czuję ulgę, chwilową ale jednak.
Jestem po ponad dziesięcioletnim nieudanym związku, który ja zainicjowałem choć dość szybko okazało się iż nie jestem w nim szczęśliwy. Około rok temu podjąłem próbę odejścia (nie pierwszą) tym razem zakończoną sukcesem, jednakże cały czas w głębi czułem, iż źle mi w samotności i usilnie liczyłem, że znajdę tę jedyną. Pod koniec zeszłego roku poznałem pewną dziewczynę, choć spoglądałem na nią po kątem przyszłej partnerki to tak naprawdę nic o niej nie wiedziałem i nic nie planowałem. Zaczęło się niewinnie, po pierwszym przytuleniu nabrałem nadziei na "coś więcej" i choć od samego początku utwierdzała mnie, że nie ma zamiaru z nikim się wiązać ja zacząłem się nakręcać. Pisaliśmy ze sobą praktycznie całymi dniami, bez przerwy, zarywałem noce, czułem się szczęśliwy. Po jakimś czasie doszło do pierwszego pocałunku, później stosunku. Odebrałem to jako znak, że znajomość poszła krok dalej i zacząłem dość często poruszać temat związku itd. Oczywiście spotykamy się, choć to ona wcześniej przyjeżdżała do mnie tak teraz robię to tylko ja. Mimo spotkań, naszych rozmów na odległość już jest nie wiele, tłumaczy to tym że już zdążyliśmy się poznać i nie ma potrzeby spędzania całego czasu na telefonie, ale ja wyczułem iż jest w tym grubsze dno i owszem, okazało się, że chce ograniczyć kontakt ze względu na mnie, dlatego że się nakręcam a nie chce abym cierpiał i robił sobie nadzieję. Więc właściwie na tę chwilę jesteśmy w tak zwanym "luźnym związku". Choć ukrywamy to coś przed innymi, to spotykamy się parę razy w tygodniu. Ale wiem że odsuwam ją swoją zaborczością, nachalnością ale nie radze sobie z tym, automatycznie dopada mnie dół gdy nie mam z nią kontaktu, jestem zazdrosny, mam żal kiedy mi nie odpisuje i wiem że swoim kiepskim nastrojem odsuwam ją od siebie ale nie potrafię z tym walczyć, czuje że relacje które zbudowaliśmy, lada chwila się rozlecą mimo że gdy się spotykamy jest super, jestem szczęśliwy. Czekam cierpliwie na wizytę u psychologa gdyż sobie nie radzę, w głowie tysiące myśli, głównie że ona chce to zakończyć w delikatny sposób odsuwając mnie od siebie swoim zachowaniem, tym bardziej że staram się jej cały czas mówić o swoich uczuciach, potrzebach i nie wiem czy dobrze. Jestem z natury bardzo uczuciowy i wylewny ale mam wrażenie, że im więcej jej mówię tym bardziej ją tracę.
Po tym wszystkim nachodzą momenty i jest ich coraz więcej, że nie mam na nic ochoty, najchętniej zamknął bym się w domu i płakał. Ze stanu euforii po rozmowie z nią, po kilkunastu chwilach łapie doła.
Jak wyjść z tego emocjonalnego szamba, bo zatruwam życie sobie i wszystkim w około?