Jestem w kilkuletnim związku małżeńskim, w którym żyję jedynaczką. Jesteśmy w zbliżonym wieku. Problem jest z jej emocjami, które jak podejrzewam wynikają z faktu, że jako jedynaczka dostawała w zasadzie wszystko czego chciała. Trudno się z nią chodzi na kompromisy, bo ona ich po prostu nie uznaje. A jak już pójdziemy na jakiś kompromis, to w zasadzie przez kilka kolejnych dni muszę wysłuchiwać jej płaczu, gorzkich żalów jaka to ona jest nieszczęśliwa, że czegoś nie można było zrobić.
I tak też jest teraz, gdzie się budujemy, sporo to wszystko kosztuje czasu, nerwów a co za tym też i zdrowia. Uparła się na wyjazd na wycieczkę gdzieś nieługo - standardowy wyjazd za granicą. Owszem lubię jeździć na tego typu wycieczki, ale wiem, że pogodzenie zakończenia budowy (bo to jest już taki etap), z pracą (trzeba zarabiać, aby to wszystko finansować) z jeszcze wycieczką która pochłonie około 1/3 miesiąca będzie bardzo trudne. Ja ogólnie nie mam z tym większego problemu aby nie jechać - bo chcę dokończyć ten temat. I tak 80% spraw związanych z budową jest na mojej głowie, więc po prostu nie chce mi się jechać. Wolałbym gdzieś w kraju już wyskoczyć na kilka dni, ale ona oczywiście nie chce, tylko chce jechać za granicę. No więc mamy z tego powodu dosyć poważny kryzys, padły mocne słowa. Ona chodzi, płacze, pokazuje jaka to jest nieszczęśliwa. I tak za każdym razem, gdy coś pójdzie nie po jej myśli. Powiem szczerze, że mam już tego serdecznie dosyć i gdyby nie ta cała jebana budowa, to wolałbym już kupić mieszkanie w bloku i mieć święty spokój. Tłumaczę, że okres budowy jest ciężki, wszystkich trzeba pilnować, bo każdy może coś spartaczyć, o to nie trudno. Trzeba organizować dostawy, szukać majstrów, analizować ceny. No zajmuej to dużo czasu i jeszcze ona, wkłada nóż w plecy, bo nie rozumie, że wszystko jest na mojej głowie, tylko tupanie nogą i jedziemy na wakacje, bo w Polsce nie da się wypocząć itd.
Obserwuję już przez tą całą sytuację: budowę i jej humorki początki jakiejś nierwicy. Zacząłem popalać, bo to mnie w jakimś stopniu relaksuje. Nie chce mi się z nia spędzać czasu - bo to jest tylko ciągłe marudzeniem i wprowadzanie w depresję. Dlatego po pracy staram się uciekać z domu, aby spądzać z nia jak najmniej czasu, bo po prostu dostaje od tego nerwicy. Ot i tak to u mnie wygląda.
I ogólnie byłoby mi łatwiej, gdyby nie ta jej postawa, to ciągłe jęczenie, marudzenie, wprowadzanie w depresję, w jakich to ona warunkach musi obecnie żyć (wynajmujemy mieszkanie). To jest coś, co mnie ogromnie demotywuje. I tak się zastanawiam - po co mi to wszystko? Miało być lepiej, a jest gorzej.