-
Posts
925 -
Joined
-
Last visited
-
Days Won
1 -
Donations
0.00 PLN
Throgg last won the day on September 7
Throgg had the most liked content!
Profile Information
-
Płeć
Mężczyzna
Recent Profile Visitors
The recent visitors block is disabled and is not being shown to other users.
Throgg's Achievements

Młodszy chorąży (9/23)
1.8k
Reputation
-
Odpowiedź na to pytanie, zadane w tytule wątku jest wręcz prowokacyjnie oczywiste - oczywiście, że nie. Atrakcyjność u ludzi w 90% determinuje genetyka i zarówno w przypadku czy to mężczyzn, czy to kobiet, o atrakcyjności danej osoby decyduje przede wszystkim jej budowa ciała. Wszelkie pozostałe atrybuty, jak morda, włosy, czy cycki, mają wręcz marginalne znaczenie, bo jeżeli sylwetka wpasowuje się w kanon piękna (czyli u chłopów ,,w barach szeroki, w dupie wąski"), to stanowią one jedynie malutki bonus, do głównego nośnika seksualnego magnetyzmu, jakim jest budowa ciała. Kobieta, ze układem kostnym przypominającym ogra, jest obarczona takim samym brzemieniem genetycznym, jak facet poniżej 180 cm - w obu przypadkach, bez posuwania się do łamania kości i składania ich na nowo, trudno cokolwiek z takim fantem zrobić.
-
CV dobrego rodzica
Throgg replied to meghan's topic in Niedojrzali emocjonalnie faceci - ploty - dupoobrabialnia ;)
Parafrazując Johna Actona: ,,Każda władza deprawuje, a władza rodzicielska deprawuje absolutnie".- 41 replies
-
- 2
-
-
- rozwój
- rodzicielstwo
-
(and 2 more)
Tagged with:
-
W zupełności rozumiem argumenty jakie przytoczyłeś, jednak ze skrajnego przykładu wyniesionego z własnych doświadczeń, starasz się wywieść wniosek idący również w skrajność, tyle że po przeciwległej stronie. Bo dla zdrowej relacji, nawet będąc mistrzem patelni (w sensie kulinarnym), to zasadnym jest, aby swoją partnerkę angażować do brania udziału w domowych czynnościach, a w szczególności do gotowania. Zasadą jest jednak to, że takiej postawie nie może przyświecać chęć wykorzystania drugiej strony, aby całkowicie zrzucić z siebie ciężar domowych obowiązków i tym samym, nieświadomie sprowadzić na siebie nieporadność w tych sprawach. Musi być zachowana pewna ekwiwalentność zaangażowania obu stron, przy czym jest ustalanie równego udziału nie musi przebiegać w sposób ,,matematyczny" i jest dużo bardziej wielowymiarowy. Krzątanina wokół domowego ogniska ma bowiem pewien wymiar symboliczny, bo poza osiąganiem konkretnych korzyści (oszczędzasz czas, bo ktoś inny przygotowuje Ci posiłek), to jest też najbardziej prostym sposobem na okazywanie troski i zaangażowania - tak najzwyczajniej w świecie. Jeśli typiara poświęca czas, aby stać przy garach na przygotowanie posiłku, który macie wspólnie spożyć, pomimo, iż racjonalnie ma przynajmniej kilka możliwości tego nie robić (knajpa, dowóz lub po prostu czeka, aż sam coś zrobisz), to w zasadzie nie ma lepszej busoli do ustalenia, czy związek zmierza w dobrym kierunku. Zwalnianie partnerki z domowych obowiązków, bo ,,jestem dużym chłopcem i umiem o siebie zadbać", to paradoksalnie wyzbywanie się kontroli, a bez niej, związek staje się dla Ciebie niewiadomą. Ba, to już nawet przestaje być związek, a po prostu relacja. Bo jeżeli ktoś robi za Ciebie pewne rzeczy, to uczy się jednocześnie względem Ciebie pewnej odpowiedzialności, a to jest właśnie rzecz najistotniejsza w prawidłowym związku, czyli wykształcenie obopólną odpowiedzialność względem siebie.
-
Zawiodłem się po zawartości tego wątku, bo baśni w nim żadnej, a ino dywagacje na temat półmitycznego stworzenia, jakim jest kurdupel jebaka, ale za to czysto akademicznym wydźwięku, a więc przykre do umilania czasu we wrześniowe wieczory. Jeśli więc chcecie dzieci posłuchać baśni o Manlecie jebace i jego wyprawie w Himalaje, to siądźcie w koło i nadstawcie już uszu, bo historia ta, jak ich zresztą wiele, zaczyna się niepozornie w dawnych czasach, w odległych krainach. Na wschodzie był sobie gród, a w nim gmach swój miała Alma Mater. Jak na każdą jesień, do grodu tego zjeżdżali się żacy z pobliskich jak i dalszych zakątków, aby zaznać znój nauki i studiowania ksiąg. A z pośród żaków tej wszechnicy, jeden szczególnie okrywał się sławą przymiotów wręcz półboskich, gdyż jak wieść niosła, to żak ten, będącą wzrostu pośledniego, rzekomo do swojego łoża zgarniał dziewki niczym sierp łan zboża. Stąd też ,,Manletem jebaką" go nazywano, ale tak jak astronomów zajmuje natura ciał niebieskich, że księżyc choć na nieboskłonie gołym widocznym, to jednak czy płaski on, czy też formę ma kulistą, nie sposób jednoznacznie orzec, tak też Manlet jebaka, choć okiem z łatwością dawał się jednym spojrzeniem objąć, tak jego sława bawidamka niewiadomego była pochodzenia. Bo choć oczy miał bystre, czerep kudłaty a członki - choć krótkie - zdradzały krzepę, to jednak wzrostem bliżej mu było do skrzata, niźli gieroja, co utrapienie niósł ojcom, a rozpustę ich córom. Miał Manlet jednakże swoich apologetów wśród żaków pierwszego stopnia, co gdy posłyszeli, że sława jego bezeceństwem jest bez krzty potwierdzenia, zaraz ci pierwsi najgłośniej podnosili larum, że jest niby kajet sławetny, w którym to wszelkie wyczyny Manelta są spisane. Grymuar ten rzekomo był oprawiony z błon dziewiczych zerwanych na nocnych schadzkach, a na każdej jego stronicy znajdowała się majuskuła abecadła, rozpoczynająca imię dziewki, którą Manlet w swym dotychczasowym żywocie wychędożył. I przy każdej majusukle, co najmniej kilka imion jest spisanych. Poruszenie zawrzało wśród żaków i zaraz padły pytania, czy ktokolwiek kajet ten w rękach trzymał, albo przynajmniej na własne oczy widział, a apologeci zaraz odparowali, że przecież w Manleta jest on posiadaniu, ale żacy pierwszego stopnia, nie są godni, aby artefakt ten swoimi plebejskimi rękoma kalać, ani wzrokiem swych ślepi profanować. Kazano więc apologetom spierdalać i żacy sami gromadnie ruszyli do Manleta, prosić go, aby on ten sławetny kajet im okazał. Gdy spotkali go, rzekli: - Masz ponoć kajet, w którym majuskule abecadła są spisane, a przy każdej, po kilka imion dziewek, które żeś ponoć wychędożył. Pokaż go nam. Manlet wypiął pierś, jakby urosnąć ponad młodych żaków chciał, ale ci dalej spoglądali na niego z góry. - Dobrze słyszeliście. Mam kajet, a w nim majuskule abecadła spisane, a każda rozpoczyna imię dziewki, którą żem wychędożył. Nie pokażę go wam jednak, bo nie mam go przy sobie! Pomruk zawodu rozległ się wśród żaków i tajemnica Manleta zdawała się dalej nieodgadniona, jednak spośród żaków, zaraz któryś zadał pytanie: - A czy wszystkie majuskule abecadła masz spisane w tym kajecie i przy każdym imię dziewki, coś ją wychędożył? - Wszystkie, co do jednej - odparł butnie Manlet. - To jakie imię masz przy ,,Y"? Wielkie oczy zrobił Manlet i nie mogąc wydobyć z siebie głosu, stał przed żakami, próbując znaleźć odpowiedź na ich pytanie. Wtem jednak to znów ze strony żaków przyszedł sukurs, gdy jedne z nich krzykną: - Pewnie ,,Y" jak Yeti, co jest tak prawdziwe, jak te wszystkie dziewki, co żeś zapisał w tym swoim kajecie! Gromki śmiech rozległ się pośród murów konserwatoriów, a Manelt, choć zdawało się to wbrew prawidłom fizyki, jeszcze mniejszym się stał i milcząc czmychnął, gdy żacy zanosili się rechotem. Wieść o tym, o Manlet wyjebał Yeti, pędem strzały rozniosła się po wszechnicy i zaraz do Manleta nowy przydomek przylgnął, gdyż ,,Furasem" zaczęto go przezywać i po dziś dzień z Himalajami jest on kojarzony. Sławetnego kajetu też nikt po dziś dzień nigdy nie widział, choć jeden ze dawnych apologetów Manleta, raz zarzekał się, że widział go, jak wystawał w jego plecaku. Ale i jemu kazano spierdalać. KONIEC. I tak jak w każdej baśni, i w tej też jest ziarenko prawdy. Śpijcie dobrze:*
-
@Kiroviets Taka mała errata do mojego porannego wpisu, bo pisałem go na szybko i czytając go ponownie widzę, że nie do końca precyzyjnie wyraziłem myśl: Mianowicie, tatuaże u kobiet nie należy klasyfikować wg stopnia ostracyzmu, jakim świadomy mężczyzna powinien napiętnować ich nosicielkę, tylko stanowią dość wygodny kierunkowskaz, co do seksualnych upodobań pań i tego, na co można sobie z nimi pozwolić w łóżku. A bransoletki na nogach noszą najczęściej laski, które też mają małe tatuaże, czyli tier 1 - klapsy po dupie będą mile widziane.
-
Tatuaże u kobiet, to taki odpowiednik stopni wojskowych u facetów, jeśli chodzi o rangę w hierarchii seksualnego zeszmacenia, co zresztą u kobiet jest powszechnym upodobaniem: Mały, dyskretny tatuaż w widocznym miejscu, np. kwiatek - laska lubi spanking i ciąganie za włosy; Duży tatuaż na tułowiu - laska lubi anal; Tzw. ,,rękaw" - deepthroat i podduszanie Tatuaże w stylu ,,brudnopis" - fisting i gangbang weteran
- 28 replies
-
- 35
-
-
-
-
Hanna Banaszak miała w swoim repertuarze jeszcze jedną, dużo mniej znaną, ale za to dużo bardziej zdzirowatą piosenkę, a mianowicie Jak Pan Mógł? O tyle mniej znaną, że jej wykonania nie mogę nawet znaleźć w nieprzepastnym YouTube, a jedyne na co trafiłem, to jej cover w wykonaniu Studio Buffo: O ile aranż jest ten sam, to jednak dużo bardziej sugestywnie wypada interpretacja Banaszak, polecam więc poszukać oryginału w plikach audio. Jednakże w przypadku obu piosenek, ciekawostką jest fakt, że autorami tych tekstów są... faceci. Mam ochotę, to tekst Młynarskiego (ogólnie teksty Młynarskiego, to są takie apokryfy redpilla), a Jak Pan Mógł? - Jeremiego Przybory. I to jest najciekawsze, że Przybora, będący symbolem archaicznego, siermiężnego dżentelmeństwa, doskonale wiedział co jest 5 z babami.
-
Beksiński był klinicznym przypadkiem mizantropa, który w doskonale zawoalowany sposób, wyrażał pogardę wobec wszystkich ludzi - nawet swojej żony oraz Tomka. Stąd też się wzięło to urban legend o negatywnej mocy tych obrazów, bo Tomek miał obwieszone nimi mieszkanie i po jego samobójstwie, osoby które w nim były, stwierdziły, że ,,to i nie dziwota, że się zabił". A w rzeczywistości, to aura samego Zdziśka go wykoleiła w dzieciństwie i chłop wszedł w dorosłość dość mocno wykrzywiony. Można też gdybać, że Beksiński swoją postawą sprowokował też własną śmierć, bo Robert Kupiec, który go samotnie odwiedził, był w zasadzie emanacją wszystkich cech, których Zdzisiek nienawidził u ludzi - prawdopodobnie więc został przez niego tak upokorzony, że ten go po prostu w odwecie zaszlachtował, zamiast odejść z kwitkiem. O ile się nie mylę, to oryginał należał właśnie do Tomasza, który miał go w mieszkaniu. Ja jednak odbieram ten obraz bardzo pozytywnie - poza samą jego estetyką, bo ta kompozycja złota i brązów bardzo cieszy oko - to zawarta w nim symbolika w postaci balonu przebijającego się przez grubą warstwę chmur ku oddalonemu słońcu, i zostawiającą w dole wygłodniałe wilki, ma w sobie coś z poczucia uwolnienia i zostawienia za sobą wszelkich swoich trosk i krzywd. No i ten napis Nevermore na balonie, to jakby dokładne podkreślenie przesłania tego obrazu.
-
Wbrew ezoterycznej bigoterii, przestrzegającej przed diabłami wyskakujących z obrazków, ozdobiłem jedną z moich ścian reprodukcją obrazu Beksy. O takim: Bardzo lubię ten obraz, bo kiedyś widziałem dokładnie takie samo niebo w świecie rzeczywistym, w podobnej, zimowej scenerii. Lubię też jego twórczość w dużo cięższym kalibrze, a najbardziej jego serię obrazów z krzyżem: Mam do nich szczególny stosunek, bo kiedyś będąc dzieckiem, w półmroku zimowego popołudnia widziałem kruka, który przez przypadek zabił się na liniach wysokiego napięcia. Jego truchło zwisało głową z dół, ciągle uczepione linii, zaś jego rozpostarte skrzydła na tle słupa, tworzyły kształt krzyża. To był widok podobnie surrealistyczny, jak powyższe obrazy, a te, za każdym razem gdy na nie patrzę, przywołują mi przed oczami tamten widok i kolory tamtego dnia. Mam nieodparte wrażenie, że ze Zdziśkiem musieliśmy kiedyś widzieć to samo, choć on widział więcej i dalej niż inni.
-
W przeciwieństwie do wielu tutaj ,,teoretyków życia w Polsce", kilkukrotnie miałem już okazję wziąć się za łby z systemem i dotkliwie tą łapę, która się nade mną wzniosła, pokąsać. I żyję, i mam się dobrze, wystarczyło po prostu nie dać sobie lecieć w chuja.
-
,,Poprosiliśmy o wypowiedź przedstawicieli urzędu wojewódzkiego i PKP Polskie Linie Kolejowe. Z przesłanych nam oświadczeń dowiadujemy się między innymi, że właściciele działki byli powiadamiani o kolejnych etapach postępowania, lecz nie brali w nim czynnego udziału, czyli nie odbierali pism, nie wnosili żadnych wniosków dowodowych, uwag i żądań. Tym samym pozbawili się możliwości wniesienia skargi do sądu administracyjnego." Wszyscy Ci, którzy powołują się na ideę państwa prawa, najczęściej zapominają, że prawo, to zbiór nie tylko - nomen omen - praw, ale również i obowiązków. W tym między innym tego, że samodzielnie trzeba dbać o własny interes. Właściciele działki po prostu przebimbali postępowanie administracyjne i obudzili się dopiero z nocnikiem na łbie, kiedy decyzje stały się prawomocne. I teraz wielkie larum. Nie ma więc co ich żałować, bo wygląda na to, że to typowe polaczki, które jedyne co potrafią robić, to własną krzywdę wyolbrzymiać.
-
Choć sam jestem orędownikiem idei stop making stupid people famous, to jednak tak wdzięczny temat nie może się obejść bez przypomnienia - już dawno przebrzmiałej i obecnie już powoli zapominianej - gwiazdy pewnego seksskandalu. Mianowicie w 2015r. po wizycie w naszym kraju zespołu Rae Sremmurd, niejaka Marta Linkiewicz oznajmiła w mediach społecznościowych, że wprosiła się do ich koncertowego busa i - przytaczając dosłowny cytat - temu ciągnęła, a z tym się jebała. Groupies jest zjawiskiem praktycznie tak starym, jak sam showbiznes, więc pochwalenie się takim wyczynem w 2015r. nie powinno być przedmiotem jakichkolwiek kontrowersji, jednakże o medialności tego oświadczenia, zaważyły dwa, do tej pory nie występujące w połączeniu czynniki. Otóż Marta jest Polką, a członkowie Rae Sremmurd są czarni. Żeby zrozumieć socjologiczny fenomen tego seksskandalu, trzeba sobie uzmysłowić, że polskie społeczeństwo jest niezwykle podatne na wszelkie traumy, które niczym rozgrzany pręcik, deformują, wypaczają i odznaczają swoją obecność na plastycznej mentalności tego narodu. Do takich traum można zaliczyć min. casus Simona Mola, który swoimi wybrykami utrwalił wśród Polaków stereotypowe wyobrażenie osób czarnoskórych, jako nosicieli zaktualizowanej bazy wszelkiej maści wirusów. Ponadto sama postać czarnoskórych, z uwagi na wiążący się z nimi pewien stereotyp, jest w Polsce obarczona dość osobliwym tabu, o którym się albo nie mówi, albo się zaprzecza, a i tak wszyscy doskonale wiedzą o co chodzi. Kontakty seksualne z czarnoskóry są więc w Polsce obarczone praktycznie potrójnym ostracyzmem dla kobiet - bo raz, że są w ogóle czarni i innej rasy, dwa, że roznoszą HIV, no i trzy - kobieta w tej relacji zawsze będzie postrzegana jako ta, co chciała się dobrać do afrykańskiej trąby. Ale jak wiadomo - zakazany owoc smakuje najlepiej. I właśnie dlatego bezpruderyjność oświadczenia Linkiewicz wywołała całą tą medialną burzę, bo zburzyła tą skrzętnie budowaną przez środowiska konserwatywno-prawicowe narrację, że dla polskiej kobiety seks z murzynem jest stygmatyzujący i powinien być powodem do wstydu. Oczywiście sama Linkiewicz nie zasługuje na jakąkolwiek pochwałę za swoje ekscesy, jest po prostu twarzą pewnego zjawiska socjologicznego i w tym dopiero miejscu przechodzę do clou niniejszego wpisu. Mianowicie w okresie prime time popularności Linkiewicz, czyli bodajże był to początek 2016r, albo 2017r., dostawała ona propozycję występów, polegających na ,,otwieraniu" imprezy klubowych - wychodziła na scenę, gadała coś do mikrofonu i odpalała szampana z butelki. Tak się składa, że w tamtym czasie miałem być okazję na jednej z takich imprez w Warszawie, co prawda nie dla samej Linkiewicz, ale też jej obecność na tej imprezie, nie działała na nas odstraszająco. W trakcie imprezy, do naszego towarzystwa dołączyły dwie młode dziewczyny, które oceniłbym ówcześnie na 17-19 lat. W trakcie przekrzykiwanej rozmowy, temat oczywiście zszedł na gwiazdę wieczoru, bo okazało się, że to jej występ, był głównym powodem dlaczego owe dwie dziewczyny zdecydowały się właśnie na ten klub. Zdziwiło mnie to trochę, bo sam występ to była przysłowiowa ,,bieda z nędzą", dlatego zapytałem czy - i w czym - im Linkiewicz imponuje. Wtedy ta najbardziej rozgadana, wyraźnie rozentuzjazmowana, wypaliła - ,,Bo ona jest dla mnie najodważniejszą osobą na świecie!". Znaczenia tych słów, dopowiedzcie sobie sami.
-
Byłem w kinie, więc się chętnie podzielę spostrzeżeniami. Dla średnio inteligentnych odbiorców współczesnej pop-kultury, nie powinno być żadnym zaskoczeniem, że film nakręcony w 2023r., który za główną bohaterkę obiera sobie kultową lalkę, nie może być niczym innym, niż alegorią do sytuacji współczesnych kobiet wtłoczonych w określone role, w ciągle chwiejącym się posadach, aczkolwiek dalej nieznośnie opresyjnym patriarchacie. I tu zaskoczenia oczywiście nie ma, bo symbolika samej Barbie jest tutaj oczojebnie czytelna, aczkolwiek czy nazwałbym ten film, jako kolejne natarcie kultury woke na niewinne dusze i serca, białej, pracowitej i bogobojnej młodzieży? Otóż nie i to jest największe zaskoczenie, co więcej pozytywnie, bo film można wręcz potraktować jako pewną trawestację tego nurtu. Bo o ile wszystkie materiały prasowe jednogłośnie grzmią, że Barbie wyszło spod kobieciej ręki Grety Gerwig (go girl!), to jednak trzeba już wykazać się lekką dociekliwością, żeby dowiedzieć, się, że przy tworzeniu scenariusza wspierał ją niejaki Noah Baumbach. A to nie byle kto, bo to mąż owej Gerwig, co więcej - sporo od niej starszy, czyli tak, jak to po bożemu przystało. W takim układzie ciężko ową Gretę posądzać o jakieś szczególne sympatyzowanie z feminizmem trzeciej fali i tym samym ideologiczną sraczkę w jej twórczości, aczkolwiek zawsze warto być przezornym. Niemniej jednak, trochę uspokojony o te informacje wybrałem się na seans z Myszą. I muszę uczciwie przyznać, że film już na samym początku zaciąga spory kredyt zaufania za sprawą pierwszej sceny, będącą parodią wiadomej sceny z Odysei Kosmicznej Kubricka. Bo umówmy się - kino science fiction to nie jest gatunek w którym szczególnie jest rozmiłowana żeńska część populacji, więc miło, że już na samym starcie film sygnalizuje, że nie będzie schlebiał typowo babskim gustom. Przede wszystkim trzeba wyjaśnić, że jeśli ktoś oczekuje po Barbie konwencjonalnej komedii, to niechybnie się od tego obrazu odbije i to z dużym niesmakiem, bo potencjał komediowy tego filmu jest dość... mizerny. Tzn. jest, ale nie tam, gdzie przywykło się go szukać, bo te pierwszoplanowe gagi rażą drętwotą, sztucznością i nienaturalnością. Ale to w końcu film o plastikowych lalkach, więc bez nabrania odpowiedniego dystansu i wyczucia konwencji, która jest w pewien sposób baśniowa, a z drugiej oparta na trawestacji, można się srogo rozczarować. Sam film pod tym względem balansuje na krawędzi i przed prawdziwą katastrofą ratuje go wyłącznie Gosling. Jeśli ktoś pamięta Ryana z Miłości Larsa, to tutaj jego talent do wyczucia tej subtelnej komedii zaklętej w mimice i gestach, jest pomnożony razy 100 i swoją kreacją przyćmiewa w tym filmie absolutnie wszystkich. Symptomatyczna jest tutaj również postać antagonisty, którą jest firma... Mattel, będąca producentem lalek Barbie w rzeczywistym świecie. Mogłoby się zdawać, że w dobie kiedy wielkie koncerny uprawiają politykę super-hiper-friendly, przymierzenie - nawet dla jaj, na potrzeby filmu - maski schwartzcharaktera byłoby wizerunkowym strzałem kolano. Tutaj jest to jednak wręcz przeszarżowane, bo Mattel obok odgrywania bezdusznej i przerysowanej korporacyjnej machiny, przez cały film uprawia również nachalny product placement, skierowany bezpośrednio do widza. Kumam ten poziom satyry, ale wybrzmiewa to też poniekąd złowrogo, w stylu: tak, jesteśmy wielkim koncernem, drenującym was z pieniędzy, a wasze dzieci z marzeń - i chuja nam z tym zrobicie. Sama firma Mattel, w filmie jest reprezentowana przez jej wieloosobowy zarząd, złożony wyłącznie z białych mężczyzn - w sposób oczywisty symbolizuje on ten zły i opresyjny patriarchat, jednak w tak skrajnie przerysowany sposób, że aż... stereotypowo. Czy feminizm może mieć stereotypowe wyobrażenie o patriarchacie? No i to jest właśnie moim zdaniem jedna z tych trawestacji nurtu woke, gdzie zarząd firmy Mattel, wydaje się mniej wiarygodny, niż postacie ze świata lalek. Ponadto, w trakcie scen z ich udziałem, film nieprzypadkowo obiera konwencję komedii slapstickowej, jak choćby w scenie pościgu po biurowcu, która jest wręcz wyjęta z Beny Hilla (który swoją drogą współcześnie określiłoby się jako przykład skrajnie szowinistycznego humoru). Takich odniesień, metafor i symboliki, jest w filmie dużo więcej. Przyznam, że nawet może za dużo, bo ciężko nie oprzeć się wrażeniu, że przesłanie filmu w pewnym momencie staje się lekko bełkotliwe, ale to przez chęć poruszenia kondycji roli kobiety i mężczyzny we współczesnym świecie, z każdej strony. Najmocniej oczywiście wybrzmiewają te razy wymierzone w patriarchat (i muszę przyznać, że momentami dość celne, dotykające problemów, o których manosfera nie chce rozmawiać), ale jednocześnie brak tutaj optymizmu (a wręcz powiedziałbym, że bije z filmu wręcz sceptycyzm), że feminizm byłby w stanie przynieść rozwiązanie tam, gdzie zawodzi patriarchat. A już prawdziwą perełką filmu, jest jego ostatnia scena, będąca siarczystym prztyczkiem w nos, zadanym feminizmowi trzeciej fali. Seansu więc nie żałuję, aczkolwiek daleki też jestem od zachwytu, jakim pieją media - Barbie mimo wszystko najbliżej jest do komedii, a gdyby nie Gosling, to film byłby zbyt przekombinowanym, przeintelektualizowanym i - co najbardziej karygodne - mało zabawny.