Skocz do zawartości

vindictive

Użytkownik
  • Postów

    20
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Profile Information

  • Płeć
    Mężczyzna

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

Osiągnięcia vindictive

Kot

Kot (1/23)

6

Reputacja

  1. Cześć. W nawiązaniu do wpisu Węzeł gordyjski sprzed dwóch lat (jprdl jak ten czas leci), chciałem się z Wami podzielić obecnymi odczuciami co do tego co przeżyłem i przeżywam obecnie. Ostatecznie @Exar popchnął mnie do tego, choć myślałem o tym już od jakiegoś czasu. Ostatnio napisałem coś w temacie ponad rok temu, byłem rozbity. Dziś jest... sam nie wiem jak, ale I'm pretty fuckin far from okay. [ROMANS] Zacznę od romansu - tak jak pisałem w lipcu 2020, mimo wcześniejszego postanowienia o pozostaniu przy dzieciach, doszło jeszcze do spotkań z kochanką. Po lipcu spotkałem się z nią jeszcze raz, ostatni, we wrześniu 2020, a więc ponad rok temu. To był błąd. Z jednej strony nie potrafiłem jej odmówić tego spotkania, a z drugiej nie potrafiłem już tak zupełnie odpłynąć i cieszyć się chwilą gdy do niego doszło, bo czułem konsekwencje. Czułem, że to zmierza donikąd. Podczas spotkania jeszcze taka akcja wyszła, że po tym jak doszedłem, nie zmieniłem gumy i się zsunęła przy dalszej jeździe. Było spore ryzyko, że zajdzie, ale obiecywaliśmy sobie wcześniej, że nie będzie brała więcej tabletek "po" (tak, to nie był pierwszy raz...). No więc ona powiedziała coś w stylu "poradzimy sobie z tym...?" (w sensie, że poradzimy sobie gdybyśmy mieli mieć dziecko). Ale ja nie byłem w stanie tego potwierdzić, bo zwyczajnie tego nie czułem (nie miałem wiary w taką przyszłość). Po powrocie do domu znowu wzięła tabletkę, ale była na mnie wkurwiona o tę akcję. Twierdziła później, że ją zmanipulowałem, żeby wzięła, chociaż ja w rzeczywistości naprawdę nie wiedziałem, co by było gdyby. Potem w sumie często dostawałem jakieś takie różne przytyki w korespondencji, więc zacząłem uciekać od tej relacji (choć brałem to na karb jej poczucia odrzucenia, to jednak nie miałem ochoty odbierać tych wrzutek). Przed świętami Bożego Narodzenia zawiozłem jej prezent, który jej parę miesięcy wcześniej obiecałem. Raczej się już nie spodziewała go dostać. Nie widziałem się z Nią wtedy ani nie rozmawiałem. Zostawiłem pod drzwiami. Była chyba w lekkim szoku. Ale jednocześnie to chyba rozbudziło na nowo nadzieje. Trochę znowu popisaliśmy, ale jak skumała, że nic się nie zmieni w realnym terminie, to zaczęły się takie dziwne teksty znowu - np. że to wszystko było nieprawdziwe, że chyba sobie wtłoczyła w moją postać przymioty jakich potrzebowała, ale tak naprawdę to ja taki nie jestem. Takie powolne deprecjonowanie mojej osoby. Więc znowu nie miałem ochoty tego wysłuchiwać. Rozmawialiśmy jeszcze jakoś telefonicznie wczesną wiosną. Powiedziałem wtedy, że skoro nie będziemy teraz, to już nigdy nie będziemy razem. Krótko po tym może jeszcze kilka maili wymieniliśmy. Odebrała to tak, że jej w ogóle łaskę zrobiłem, że z nią rozmawiałem (to akurat nieprawda, po prostu miałem dość jej wjeżdżania na moje poczucie winy i subtelnych docinek, więc byłem sceptycznie nastawiony do rozmowy). Po tym nastała cisza. W czerwcu dostałem życzenia urodzinowe (tylko podziękowałem). Dwa tygodnie później ja jej wysłałem życzenia (podziękowała, po czym w kolejnym mailu przyczepiła się do tego, co napisałem [życzyłem jej różowych okularów], tak zupełnie z dupy - już nie będę cytował, żeby nie przedłużać). I dostałem parę dni później chujowego maila, którego głównym przesłaniem było, że jestem narcyzem! Że mi był ktoś potrzebny kto da mi seks i podziw, ale że mi się partnerki nudzą. Kosmos. Nic z tego o mnie nie jest prawdą. Trochę mnie zatkało jak to przeczytałem. Napisała to dziewczyna, co nie ma w sobie empatii i realizuje tylko swój własny interes. Jeszcze napisała, że to co było między nami nie było realne i prawdziwe. No tu w jakimś sensie mogę się zgodzić. W końcu nie mierzyliśmy się z problemami codzienności. Nie powstrzymałem się, po paru dniach odpisałem - że jest mi zwyczajnie przykro, że jest złośliwa i że mam na to wszystko inny punkt widzenia. Napisałem, że to chyba normalne, że jak się do kogoś żywi uczucia to się go pragnie i chce się jego uwagi. I to skończyło kontakty na prawie trzy kolejne miesiące. Z końcem września napisała o jakąś pierdołę. Muszę przyznać, że wewnętrznie chciałem, żeby coś napisała. Jednak tęsknota powraca. Odpisałem jej tylko na to co chciała. Ale coś mnie tak ciągnęło, że tym razem to ja napisałem jej niemiłego maila po kilku dniach. I dostałem też niemiłą odpowiedź. Między innymi napisała o tym, że ja potrzebowałem myśleć, że ona nadal mnie kocha, a nie zauważyłem, że ona przestała mnie kochać. Wiem, że to idiotyczne, ale nawet jak były takie wymiany, to odczuwałem jakąś satysfakcję z kontaktów z nią. Eh. Zaproponowałem rozmowę. Choć początkowo nie chciała ze mną rozmawiać przez telefon, to jednak rozmawialiśmy ostatni raz dwa tygodnie temu (nie, nie płaszczyłem się o tę rozmowę, jedynie przedłużyłem jej szansę na decyzję). To była dość długa rozmowa, ale głównym przesłaniem z mojej strony było to, że nie chcę żebyśmy się tak rozstawali, że nie chcę nienawiści. W jakimś sensie, nawet mi ulżyło, jak napisała o tym, że mnie nie kocha (powtórzyłem jej nawet przez telefon jej słowa), bo w sumie skoro już taką decyzję podjąłem jaką podjąłem, to dobrze że jest uwolniona. Nie pytałem zbyt głęboko o jej sytuację. Wiem, że trochę chorowała w tym roku, ale nie wiem jak jej relacje damsko-męskie. I to tyle, od tych dwóch tygodni nie zaglądam na maila w ogóle. Wcześniej, we wrześniu miałem taki okres, że robiłem to prawie codziennie. Teraz to nie ma sensu. Padło w końcu, że mnie nie kocha. Może nawet nigdy mnie nie kochała, a ta cała bajka była tylko środkiem do celu... Nie widzieliśmy się rok. [MAŁŻEŃSTWO] Z pobocznych spraw - rok temu żona zaczęła naukę zaocznie (w sumie 2,5 roku). Gdzieś już w zeszłym roku nadszedł taki moment, że oboje z żoną mieliśmy dość mielenia tematu o nas dwojgu. W sumie nie było jakiejś nici porozumienia. Ja prawie wprost mówiłem, że jej nie kocham, ale chcę dobrze dla dzieci. A ona, że ją boli to wszystko, ta zdrada. Ale tak jakby nie przyjmowała w ogóle tego co ja mówię. W sumie dla niej chyba też istotną kwestią było uratowanie rodziny. Więc tak zawiśliśmy w codzienności znowu. Byliśmy na wyjeździe na początku roku rodzinnie, na wakacjach w czerwcu, jeszcze jeden wyjazd w sierpniu. Prowadzimy na pozór normalne życie, jak wcześniej. Niby jest okej, ale ja czuję straszną barierę. Nasze rozmowy kręcą się wokół dzieci, jakichś nieistotnych spraw. Nasze poważne rozmowy wcześniej kończyły się i tak najczęściej brakiem zrozumienia. Myślę o tym czy znowu nie spróbować z terapią. Tylko teraz tak jak to powinno być, bez osób trzecich za rogiem. Poprzednia próba była fałszywa i w dodatku ze słabym terapeutą. Seks jest rzadko. Nawet myślałem by iść na divy ale w moim obecnym stanie to może nie jest najlepszy pomysł. Nie wiem, albo nam ktoś pomoże dojść do porozumienia i pozostania razem, albo pomoże się rozstać. Wolałbym pierwszą opcję, ale nie da się siebie zmusić do uczuć. Ja nawet płakać już nie potrafię. [JA] Choć jestem dość spokojnym człowiekiem oraz introwertykiem, to jednak dużo mnie spotkało w ostatnich 3 latach. Pomijając kwestię romansu, złapania boreliozy, zmieniłem pracę (zakończenie poprzedniej i zmianę na niższe stanowisko trochę jednak moja utajona ambicja definiuje jako porażkę), ale przede wszystkim okazało się, że mój ojciec... nie jest moim ojcem - ale to temat chyba na osobną historię. Mam duży problem z poczuciem sensu. Czuję zmęczenie. Wieczorem nie chce mi się spać, rano nie mogę wstać. Prokrastynacja na wyjebanym poziomie jest teraz u mnie codziennością. Zmuszam się, żeby coś konstruktywnego zrobić. Jedno to praca, ale dwa, że wcześniej poza pracą robiłem jeszcze jakieś fajne rzeczy. A teraz... wróciłem do czegoś co ostatnio robiłem 5 lat temu - zacząłem znowu grać na pc. 😕 Najchętniej uciekłbym gdzieś od wszystkich. Pobyłbym tak zupełnie sam. Ale tak się nie da, są zobowiązania - praca, dzieci. Dzieci dają mi jakieś pocieszenie. Ale czasem się łapię na tym, że też mi się trudno na nich czy na ich słowach skupić. Z drugiej strony to może lepiej, że jednak pewne rzeczy utrzymują mnie jako tako przy rzeczywistości. Nie wiem, zawsze odkąd pamiętam, ciążył mi jakby jakiś neurotyzm. Po pierwszym romansie udało mi się jakoś zbudować postać dobrego męża, ojca, pracownika. Oparłem się o takie postanowienie, że więcej takich rzeczy nie zrobię. Ale coś we mnie jednak musiało odjebać fikołka. Nie potrafię tego zupełnie wyeliminować ani nawet zdefiniować. Co to jest takiego, ta pustka która mnie ogarnia, ten bezsens...? To brak miłości? Z perspektywy - czy było warto? Przez długi czas zadawałem sobie pytanie, co jest lepsze - przeżyć uczucie i je stracić, czy nigdy się nie dowiedzieć, że można coś takiego w ogóle przeżyć. Dziś chciałbym sobie powiedzieć, że to był błąd. Że to był sen, że to nie było prawdziwe... ale tak kurewsko trudno mi to przychodzi. Chciałbym, żeby to wszystko się skończyło, ale nawet pisząc tutaj, wracam do tego. To też mówi mi, że tego gówna, które teraz wybiło, nie uda mi się zakopać w ukryciu przed samym sobą, jak to dotąd robiłem. Niemyślenie średnio pomaga w tym wypadku. Utknąłem. Więc biorąc pod uwagę całe życie, muszę wam napisać - ku przestrodze - NIE RÓBCIE TAK.
  2. No ciekawy pocisk @Exar. Tak do końca nie zszedłem, bo płacę za to i pewnie jeszcze będę płacił. Co do dzieci, oboje byliśmy w identycznej sytuacji. Na marginesie, może się w końcu zbiorę, żeby ku przestrodze napisać jak to jest po... A mi chodzi o to, że kolega dostał tylko jedną wiadomość od kobiety i już jakieś redpille i czerwone lampki. No bez jaj. Świat nie jest zero-jedynkowy. Po prostu NIE WIEMY co za tym stoi - może to wariatka, a może przypadkiem go dostrzegła, nudzi się, on się spodobał. Ch wie. Ja też uważam się za przystojnego z twarzy, a mimo to nie miałem nigdy wielkiej przebitki z bajerą i często moje byłe "koleżanki" musiały wykazać się inicjatywą na początku. Zmierzam tylko do tego, że jak odpisze i pogada to krzywda mu się nie stanie. Nikt nie każe mu z nią być. Nie popadajmy w paranoję.
  3. Mam wrażenie, że tu na forum niezły matrix powstaje. Klientka tylko napisała, a tu już czerwona lampka... Boisz się, że Cię zje przez monitor jak odpiszesz? Podejdź do tego ze spokojem, przecież się nie oświadczysz odpisując.
  4. Nie będę radził o prawnikach, bo na tym się nie znam. Ale po tym co przeczytałem, też uważam że jest po temacie. Ona już się nie wystraszy. Czuję z tego co piszesz, że już podjęła decyzję i teraz tylko chce to ułożyć, żeby obyło się to gładko dla niej.
  5. Ja pier... Też nie wierzę, że ktoś daje tu rady, żeby ją zmieniał i został. @Jonash kierowanie się litością w kwestii decyzji co do trwania związku to jedna z gorszych rzeczy jakie możesz zrobić. Ja rozumiem, że jest Ci wygodnie, czujesz się bezpiecznie bo masz kogoś. Ale za dużo tu minusów. Kierując się tym, że zrobisz jej krzywdę jak ją zostawisz, tak naprawdę robisz krzywdę Wam obojgu. Natury nie oszukasz - jak teraz Cię nie pociąga, nie jest dla Ciebie partnerką, to się samo nie zmieni (tym bardziej, że ona ma wyjechane na to, że Ty czegoś oczekujesz - jak wnioskuję). A jeśli zerwiesz to teraz, ona ma szansę się ogarnąć i znaleźć sobie kogoś. Im dalej tym będzie jej ciężej. Ze swojego dzisiejszego punktu siedzenia mogę Ci podpowiedzieć: żeby zakładać rodzinę musisz mieć pewność, że to ta kobieta. Nie kieruj się poczuciem winy. Bycie samemu nie jest takie straszne. Otworzą Ci się różne możliwości, tylko się nie spinaj.
  6. Trochę widzę też niestety to w mojej córce, jak przeżywa gdy czuje się czegoś winna. Z innych przemyśleń - ludzie lubią generalizować. I tego forum to też się tyczy. A ja teraz myślę, że nie należy się spieszyć z ocenami. Ilu ludzi, tyle odczuć i spojrzeń. Nie podejmuje się dawać komuś rad, żeby zrobił tak czy inaczej. Każdy musi sam dojść do swojej odpowiedzi. Można komuś wskazywać potencjalne konsekwencje poszczególnych wyborów. Czasem życie stawia nas przed trudnymi wyborami. Żałuję, że skrzywdziłem żonę. Ale w gruncie rzeczy nie traktuję tego wszystkiego jako jakiś dramat. Przynajmniej na razie. Jest to ostatecznie jakaś droga. I mam nadzieję, że jeszcze trochę tej drogi mi zostało. Są gorsze i lepsze momenty, ale chyba to życie. "Nigdy ostatni i nigdy pierwszy. Hej, to chyba śni Ci się życie" Pozdro dla wszystkich, którzy mnie oceniali, tych co nie oceniali i tych co cokolwiek z tego wynieśli. Czytałem wszystkie wpisy i serdecznie dziękuję.
  7. Cześć. Wybacz @Azizi zwłokę. Trochę tu nie zaglądałem. Mocno zmęczyłem się myśleniem, kombinowaniem. Gdzieś w pierwszym kwartale roku moim największym pragnieniem zaczął być spokój. Od kwietnia mam nową robotę. W sumie prawie to samo, ale o poziom niżej. Kasa niewiele mniejsza, a stres mniejszy. Teraz potrzebuję trochę odpocząć. Plusem jest to, że na miejscu. Bez dojazdów. Tak jakby się to jakoś darmo ułożyło. Z żoną w sumie nie wiem. Ona nigdy nie potrafiła rozmawiać o uczuciach. Jak czuje się zagrożona to po prostu smutkiem osiąga moje współczucie. Ale w czasach spokoju jednak takie lekkie wycieczki robi. W sumie nie mam się co dziwić, czuje się skrzywdzona. Ale jak rozmawiałem z @RealLife, to ja i tak mam luksus. Pewnie czeka mnie jakaś rozmowa, bo ciężko żyć udając, że wszystko jest okej, kiedy już chyba od dawna nie jest. Ale to po wakacjach. Na razie odpoczywamy. Fajnie jest pobyć tak więcej z dzieciakami. Gdyby nie dzieci, pewnie bym chciał się rozstać, ale zobaczymy... W sumie już żadnej opcji nie zakładam. Co ma być to będzie. Ona się rozwiodła. Finalnie to zrobiła. I mimo, że rozumie że chcę zostać z dziećmi i nie chcę prowadzić podwójnego życia, bo mnie to zdrowie kosztuje, to źle się z tym czuje, że nie jestem przy niej. Nie zerwaliśmy kontaktów. Wciąż korespondujemy. Ostatnio się nawet dwa razy spotkaliśmy po trzech miesiącach przerwy. Tyle że po drugim spotkaniu znowu rozbudzone nadzieje i stare problemy spowodowały jej podłamanie. A na mnie się to wylewa. I też mnie to męczy. Co sprawia, że uciekam... Jak pisałem, spokój. Głową muru nie przebiję. Trochę dryfuję. Nikomu chyba nie będę sprzedawał złotych rad. Z resztą, nie mogę powiedzieć, że już po wszystkim i mam na to wypracowany osąd. Ale myślę, że doszedłem do pewnych kwestii o sobie. Myślę, że nie realizowałem swoich potrzeb, a kierowałem się jakąś litością. Chyba zawsze bardziej kibicowałem słabym. To chujowe uczucie kogoś krztusić a ja niestety zbyt łatwo brałem na siebie winę. Zawsze bałem się poczucia winy. Cdn.
  8. Cześć bracia. Długo się nie odzywałem, bo starałem się wszystko poukładać. Przede wszystkim sobie w głowie. Nie wiem, czy jest prawidłowo, ale jednak decyzje zapadły. Do tego by się odezwać sprowokowała mnie historia brata, który ma teraz ciężkie chwile. Nota bene spotkaliśmy się nawet pogadać. Ja mam trochę więcej szczęścia, bo moja żona mimo wszystko nie robi mi pod górkę. Ona jest potulna, więc mnie nie atakuje. Taka myśl mi się nasuwa z tych różnic w naszych historiach, że chyba dość istotne jest, by nie brać winy na siebie. Wydaje mi się, że jeśli kładziesz uszy po sobie i chcesz całą winę wziąć na siebie, to po tobie. Ale może w większej mierze to kwestia charakterów i umysłów kobiet - są różne. Mimo, że cały czas myślę o "kochance" (nie lubię tego słowa) i wiem, że gdyby nie sytuacja byłbym najbardziej szczęśliwy z nią, podjąłem decyzję, że zostaję w domu. Dotarło do mnie to, co tak naprawdę wiedziałem cały czas - nie będę szczęśliwy z dala od dzieci. Wyrzuty sumienia wobec nich by mnie zabiły. Więc staram się być i żyć normalnie. Wypełniam sobie życie krótkoterminowymi planami, których mam mnóstwo (chyba od dawna, jeszcze przed romansem, uciekałem od zatrzymania się i spojrzenia na swoje życie z żoną, gdzie nie ma namiętności i bliskości duchowej, ale tak jakoś da się żyć). Brak mi bardzo kobiety, która jest moją najlepszą przyjaciółką (możecie się tu nabijać o zasłanianiu oczu cipką, ale przez rok widywaliśmy się średnio może 2x w miesiącu, a rozmawialiśmy i pisaliśmy do siebie po kilka razy dziennie). Oczywiście, że jest mi teraz trochę łatwiej jak hormony opadły, wieszał się już nie będę, ale i tak moim marzeniem jest bycie z Nią. Może kiedyś jeszcze będzie mi dane. Ale podszedłem do tego tematu tak, że dzieci są dla mnie najważniejsze, z tego wniosek, że zostaję (żona mnie pokojowo na jakimś układzie nie wypuści, próbowałem), stąd muszę w domu ułożyć spokój, stąd nie mogę zaliczać więcej wpadek (z resztą stres mnie zżerał, co nie pozostaje bez wpływu na zdrowie), stąd nie mogę się spotykać, stąd "kochanka" będzie trochę cierpieć, stąd trudno może być zachować przyjaźń. Ona się rozwodzi. Czy ja będę w stanie ułożyć relacje z żoną? Czy chcę? Jestem oddany innej kobiecie. Ale przede wszystkim ja nie wiem jak mógłbym ją zmienić. Np. od 5 mcy "szuka" pracy. Z żoną jest jeden zasadniczy temat - dzieci. Do tego dom (choć tak naprawdę to ja mam pomysły i to tworzę). Wybrałem niewłaściwą kobietę. Nie kłócimy się na ogół, nie ma wrogości. Za to nie kocham jej. Ale chyba lepiej jednak być blisko dzieci i mieć wpływ na nie. Zachować stabilizację dla nich. Ktoś tu dziś napisał, że lepiej dla dzieci jak nie żyją w domu z dwójką obcych sobie ludzi. Ale chyba dopóki nie muszą przechodzić przez piekło zniszczenia domu, to tak jest lepiej? Czas znowu dryfować na codzienności, niestety... Pozdrowienia dla Was.
  9. Dziękuję za zainteresowanie @Azizi Generalnie w wydarzeniach jeszcze niezbyt wiele. Ale wewnętrznie chyba jednak trochę tak... Z żoną jakby jest spokojniej. Jestem w stanie z nią mieszkać i być, chociaż o bliskości większej ciężko mówić. Choć spałem z nią ostatnio. Choć wydaje mi się, że jestem w stanie przeżyć i sobie poradzić bez kochanki, to nie jestem chyba jednak jeszcze w stanie uciąć tego radykalnie... Trochę nadal dryfuję. Nie pisałem, bo więcej zjeb na razie nie potrzebuję. Wiem w jakim kierunku wg wszystkich mam iść, nawet jeśli jeszcze boję się operacji. Pozdro.
  10. @RealLife nie mogę napisać priv. Wyskakuje mi że mogę wysłać 0 wiadomości dziennie (zależy od reputacji?). Więc może Ty napiszesz pierwszy? Chętnie poznam historię. Co do osobowości, opis Intj faktycznie w dużej mierze oddaje mnie. Nie jestem dobry w czytaniu i opisywaniu emocji. A więc może jak śpiewał poeta, I'm easily amused and just as easily confused. I to nie oznacza, że nie mam w sobie empatii i ciepła, przywiązuję się. Trzeba tu zauważyć, że chyba większość z moich partnerek w zasadzie zdobywała mnie, a nie odwrotnie. No może trochę przesadzam, ale jednak często to nie ja wykonywałem pierwszy krok.
  11. Tak, wiem, mogłem @AdamGdynia tego nie pisać, ale nie mogłem się powstrzymać. No co ja poradzę, że to prawda @Unknown myślę, że schemat jest taki, że tracisz głowę (tzn. ja straciłem), w dodatku nie czuję się dobrze z tym, że tak postępuje, więc w ramach projekcji przerzuciłem na żonę jakąś odpowiedzialność i się od niej odwróciłem, ona stała się podejrzliwa, a ja w wirze wydarzeń nie byłem dość ostrożny. W tym przypadku, znalazła jakąś kartkę z hotelu w spodniach, potem przeczytała nieskasowane smsy (jeszcze udało się trochę wyślizgać), a szczytem było wejście na kompa (Nie myślałem że znajdzie hasło) i maila... tu się grubo posypało. Będę się starał Bracia... zrobić jak należy...
  12. Na wstępie dziękuję za odpowiedzi, podpowiedzi, opinie. Doceniam, choć nie zawsze się zgadzam. Wszystko czytam, choć ciężko z czasem żeby się do wszystkiego teraz odnieść. Ale wszystko przyjmuję, tylko część rzeczy muszę przetrawić/przetestować. I nie uważam Was za nieudaczników "co trzepią do klawiatury" jak @Azizi napisał. W sumie to mało jeszcze o Was uważam, natomiast faktem jest, że nie można uogólniać, bo każdy ma jakąś swoją historię. Nie będę Wam teraz może pisał o planach, bo z realizacją czasem mi ostatnio nie wychodzi - wolę nie zapeszać. Poza tym ze względów jednak bezpieczeństwa nie chcę póki co za dużo bieżących wydarzeń opisywać. Mogę tyle, że pracuję jednak z Żoną żeby było lepiej (tzn. to takie głupie trochę bo ja nie czuję żeby było jakoś bardzo źle) - byłem już 3ci raz na terapii (problemem jest to, że oszukałem odnośnie tego, że zakończyłem relację z koleżanką). Poza tym chciałbym faktycznie na tydzień gdzieś wyjechać w góry (nie wiem czy lepiej sam czy z kolegą). Chciałbym jeszcze zauważyć, że możemy to rozważać w płaszczyźnie zwierzęcej (okej @XYZ - nie czuję się super macho, ale też nie chcę być pustakiem/zapładniaczem; ale faktycznie, można na to popatrzeć tak, że znalazłem kobietę, z którą faktycznie chciałbym przedłużyć gatunek, no jest przyciąganie/magia). Możemy też miłość rozbierać na czynniki, na chemię - ktoś mi powiedział, że na to składa się namiętność, bliskość emocjonalna i zaangażowanie. Co najmniej pierwsze dwa z tych kryteriów są spełnione z koleżanką, z żoną zdecydowanie trzecie. @azagoth napisał, że ćpam hormony, ale o czym by pisali poeci, gdyby nie ich uniesienia? Ale chciałbym Wam powiedzieć, że ja nie wierzę w przypadki, a mimo wielu przeciwności jakie widzę (nawet z tym zaufaniem do koleżanki [czy nie zrobi tak samo mi?]), zauważam tak wiele wspólnych zainteresowań i zdarzeń z przeszłości którą przeżyliśmy niezależnie... wiem, że to nie są wytwory wyobraźni, która chce się dopasować do stworzenia idealnego świata. @AdamGdynia to ciekawe, że akurat Metallice zaproponowałeś... to jej ulubiony gatunek. @RealLife zaciekawiłeś mnie tym, zrobiłem, poniżej wynik. Jestem ciekaw z czym wyjdziesz. Swoją drogą przeczytałem jeden z początkowych Twoich postów, nieźle się zapowiada do czytania. Tak teraz mi przyszło - nie myślałeś żeby zaproponować im poligamię? [myślałem, że wkleję, ale za małe limity] Architekt INTJ-A (wkleiłem cechy w załączeniu). Wniosków jeszcze całych nie przeczytałem, ale coś w tym jest. Takiego plot twistu się nie spodziewałem ? Bez kitu pojawienie się tego kolegi wywołało u mnie dużego banana na twarzy. Postaram się już Was nie zamęczać rozterkami, ale mam nadzieję, że dojdę do wniosków, a wtedy na pewno będę się nimi dzielić. Pozdro!
  13. ^^ poczytałem ten wątek. Przyznaję, niezła inba (temat z gadaniem z dzieckiem to szczyt). Choć muszę przyznać uczciwie, że pewne symptomy mógłbym znaleźć podobne. Okej. Mogę próbować dać otworzyć sobie czaszkę i poddać się próbie operacji na mózgu wykonanym przez Was. Nie odbieram tu nikomu prawa głosu, ale szczerze to bardziej do mnie trafiają przemyślane wypowiedzi jak od @Jaśnie Wielmożny, a nie tak emocjonalne jak @azagoth (nie dziw się, że myślę sobie, że się spinasz, bo byłeś wyjebany i się przejmujesz takimi akcjami). W tamtym wątku podobało mi się to co pisał @Esmeron oraz pytanie @trop z 10 lipca, na które odpowiedź nie padła. Czy ja sobie racjonalizowałem własne zachowanie? Trochę byłem zmęczony i potem jak to się zaczęło, zrzucałem dużo odpowiedzialności za to na żonę (może to była projekcja?). @Jaśnie Wielmożny - Pani koleżanka potrafi sobie to ładnie zracjonalizować (trochę mi faktycznie nie do końca to pasuje), bo mówiła, że to kwestia potrzeb (jakoś takich słów używała - na temat potrzeb). Ja wiem, że wielu z Was postrzega kobiety jako bezrozumne zwierzęta (no może nie wiem, ale tak to widzę jak czytam co piszecie). Jednak ja nie chcę do Niej tak instrumentalnie podchodzić. Ona mówi, że jej łatwiej bo do męża nie należy (i akurat wiem, że on właściwie już z nią nie mieszka, a rozwód jest prawie w toku - choć obiektywnie oczywiście nigdy nie mogę być pewien, że do finiszu dojdzie). Chciałem być trochę jak Ona - mieć ten luz, zapomnieć o zasadach w imię uczuć. Ona mówi, że rozumie, że dzieci są dla mnie ważne. Ona nie naciska na mnie w kwestii rozstania, bo to musi być moja decyzja, ja muszę tego chcieć. Wierzę, że chce, żebym nie był nieszczęśliwy, ale też trochę to do mnie przebija jako brak chęci wzięcia odpowiedzialności za sytuację po mojej stronie. Raczej nie przejmuje się za mocno moją żoną (ale to też tak może działać, że jej własna perspektywa, gdzie mąż nie walczył i przystał na rozstanie, wpływa na postrzeganie czy wyobrażenia o sytuacji u mnie). Jak @Esmeron tam pisał, też nie chcę iść w stronę nienawiści. Przy moim pierwszym romansie tak było, długi czas musiałem na nią jeszcze w robocie patrzeć. Długi czas czułem się źle z sytuacją. I jednocześnie wkurwiało mnie jak patrzyłem jak sobie owija wokół palca kolejnych koleżków. Ale nie chcę też teraz nienawidzić siebie. Możecie mnie jebać, ale Wracając do żony - ja bym sobie na jej miejscu nie wybaczył. Nie mogę się teraz odnaleźć w chacie, myślę czy dobry krok to nie byłaby wyprowadzka na jakiś czas. Ale córka mówi do mnie, żebym częściej spał w domu, bo tu jest prawdziwe szczęście. Konsekwencją całego stanu rzeczy jest utrata tożsamości. Siedzę w domu i nie wiem kim jestem. Wczoraj przyszło mi pytanie co właściwie stanowi o tym kim jest człowiek. Jak jesteście w stanie sobie zracjonalizować, że wielu z Was puka mężatki, że kobiety wielu z Was traktuje instrumentalnie, a mimo to sobie pomagacie i nie uważacie się za kurwy, to może zechcecie i mnie zoperować. Chciałbym jednak jeszcze być w stanie przekazać dzieciom jakieś wartości... Ja nie wiem gdzie skończę. Wiem jednak jak powinienem postąpić i zacząć - zerwać kontakty, spróbować być z żoną (teraz mi się to wydaje zajebiście trudno wykonalne). A jak z żoną się nie uda, to wtedy na chłodno ocenić sytuację. Tyle teoria... Realizacja jest co najmniej trudna. Bo jednak myślę o Niej (tak z ciekawości - nie obchodzi Was co z Nią będzie? Pewnie najlepiej założyć Wam, że przecież też wiedziała w co się pakuje i też złamała zasady). Trochę się boję o stratę Pani koleżanki, ale staram się trzymać myśli, że jeśli to jest TO, to i tak kiedyś się uda. Bo ja nadal wierzę w miłość. Ale teraz muszę odzyskać siebie. Wiedzieć kim jestem. Jeszcze jest kwestia jak ze spokojem wewnętrznym "czasowo" odejść od koleżanki... Poza tym robota mi się sypie z rąk, ale może to też czas by spierdalać i coś nowego próbować. Tak drogie dzieci... konsekwencje.
  14. Ostatnio też mi to przeszło przez myśl... odpowiedź jaka mi się nasuwa to "nie ma kurwa opcji". Nie wyobrażam sobie tego, że jakiś typ miałby się koło moich dzieci kręcić. Z resztą gdyby nie to, że są do matki bardzo przywiązane to nie miałbym problemu z tym żeby je zabrać. Ładnie to napisałeś. A mi ciężko się postawić z boku będąc w centrum wydarzeń. Chyba nie uda mi się wymanewrować tak, żeby nie zaliczyć ostrego pierdolnięcia... niezależnie co zrobię. A większość sobie powie - należało mu się.
  15. ^^^ Chodzi mi o to, że niezgadzanie się z kimś a nazywanie go debilem to dwie różne rzeczy. Ale chuj, nie obrażam się. Emocje właśnie nie w stosunku do mnie a do sytuacji. Trochę nie podoba mi się generalizacja, bo jednak każdy przypadek, każdy człowiek jest inny. Choć oczywiście wiele rzeczy może być podobnych. Mam przemyślenie - przeczytałem sobie historię tutaj na forum, w której kolega stracił całkowicie szacunek bo szedł na ustępstwa... ("okazał się miekką fają"). Potrafisz sobie wyobrazić, że ja straciłem szacunek do żony po tym co sam zrobiłem... i że ona nie potrafiła mieć dość szacunku do siebie żeby mnie po tym kopnąć w dupę? A przynajmniej mnie nie usprawiedliwiać. Ja pierdolę, nie wiem jak mam do żony wrócić. Uczuć nie da się w sobie stworzyć/odtworzyć.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.