Skocz do zawartości

Globtroter87

Użytkownik
  • Postów

    46
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Treść opublikowana przez Globtroter87

  1. Globtroter87

    Śmierć

    Rzeczywiście fatalny miałeś rok, jeśli chodzi o tę czarną serię wśród bliskich. Mam nadzieję, że był dla Ciebie w innych wymiarach lepszy. Śmierć jest (niestety) nie do uniknięcia dla każdego. Jest ona wkalkulowana w życie już od samego urodzenia. I choć niby każdy od małego dobrze wie, że kiedyś z pewnością umrze, w praktyce śmierć najczęściej nas zaskakuje i szokuje. Zwłaszcza, jeśli następuje przedwcześnie, a nie w starości, wtedy gdy może być już nawet wyczekiwana jako naturalna kolej rzeczy. W obliczu śmierci bliskich osób, pytania o sens życia nasuwają się same. O odpowiedzi znacznie trudniej. Ale czy to właśnie aby nie ramy życia, jakimi są dla każdego narodziny i śmierć, nie nadają życiu głębszego sensu? Kuszącą dla wielu ludzi byłaby możliwość, żeby żyć wiecznie (wszystkie religie wykorzystują to odwieczne pragnienie ludzi), ale czy życie nie straciłoby wtedy swojego “smaczku”, jaki nadaje mu niepowtarzalność i ulotność każdej przeżytej chwili? Mnie osobiście mocno poruszyła rok temu informacja o śmierci w wieku 33 lat kumpla z podstawówki. Zostawił osamotnioną żonę z córeczką. Uświadomiłem sobie wtedy dobitnie, że moje własne życie może zakończyć się znacznie wcześniej, niż się tego spodziewam, a założenie, że dożyję do starości, do następnego roku, a nawet do następnego dnia, w ogóle nie jest niczym pewnym, ani zagwarantowanym. Ostatecznie, w obliczu śmierci, nie możemy wiele zrobić. Nie mamy innego wyjścia, niż po okresie żałoby żyć normalnie dalej. Możemy sami zdecydować, czy lepiej jest nam potraktować śmierć, jako smutną ostateczność, pewnego rodzaju tabu i starać się wyprzeć ją ze swojego myślenia, rozmów i świadomości, czy może jednak lepsze jest życie w pełnej jej świadomości i akceptacji, wg stoickiej zasady "memento mori". Jest to, według mnie, bardziej uwalniające podejście i osobiście staram się często przypominać sobie o nieuchronnej śmierci.
  2. No ponoć to około 2 kilo zostaje z człowieka po spaleniu (i zmieleniu pozostałych kości w specjalnym młynku). No tak w ogóle, to mega ta Twoja historia, niczym z jakiegoś amerykańskiego filmu. Wynika z tego, że Polska się mocno zmieniła pod tym względem, a kremacja stała się już dość popularna. Kiedyś to praktycznie każdy trup kończył klasycznie, gnijąc pod ziemia w dębowej skrzynce, a teraz proszę ... nawet starsza pani decyduje się na "gorący kubek" dla swojego męża. Tak jak bracia piszą, przewóz w trumnie jest o wiele bardziej kosztowny i stanowi potencjalne zagrożenie sanitarne dla otoczenia. Wydaje mi się, że w Polsce nie jest legalne rozsypywanie prochów po kremacji "na łonie natury", a urna musi spocząć albo w grobie, albo w kolumbarium. Ale może ktoś wie o jakiś niedawnych zmianach w tym zakresie, bo nie jestem na bieżąco w tym temacie?
  3. Braku Facebooka nawet nie zauważyłem, ale z WhatsApp korzystam na co dzień w pracy i w rodzinie, więc musiałem przejść na klasyczne SMS-y i telefony. Ciekawe czemu ta "awaria" - jakiś atak hakerski z Rosji albo Chin?
  4. Hej, na razie czytam, rozmyślam, ale nie mam za bardzo czasu przez nawał pracy, żeby skupić się głębiej na jakichś wnioskach. "Rozsiadłem się wygodnie w fotelu i obserwuję". Dzięki wielkie za ostatnie wpisy szczególnie @VanBoxmeer i @RockwellB1. Napiszę więcej w najbliższym czasie na poruszane przez Was kwestię.
  5. Samo zamieszkanie za granicą niestety nie zwalnia z obowiązku spisu obywateli Polski. Dopiero oficjalne wymeldowanie z pobytu na czas stały w Polsce z niego zwalnia.
  6. Myślę że wybór języka, jeśli nie masz potrzeby, żeby uczyć się któregoś konkretnie, najlepiej oprzeć o samą przyjemnością, która da Ci nauka. W ten sposób początkowa motywacja tak łatwo nie spadnie. Inną kwestią jest czas jaki możesz poświęcić na naukę. Jako Europejczykowi, będzie o wiele łatwiej nauczyć Ci się hiszpańskiego, bo wiele podobnych słów pochodzących z łaciny już widziałeś już w angielskim czy polskim. Hiszpania jest bardzo ładnym krajem, a Hiszpanki urocze i bardzo seksowne. Język hiszpański pozwoli Ci też odkryć przepiękna grupę języków romańskich - francuski, włoski czy portugalski będą o wiele prostsze w nauce po tym, jak opanujesz wcześniej hiszpański. Do hiszpańskiego znajdziesz też dużo materiałów do nauki w internecie. Mogę polecić jeden podcast - Español Automatico, który przeznaczony jest dla uczących się tego języka, a słuchanie pomaga bardzo w szybkim opanowaniu prawdziwego języka. Dostępne są bezpłatnie cotygodniowe odcinki z nagraniami i transkrypcją. Sam uczę się obecnie dla przyjemności zarówno hiszpańskiego jak i mandaryńskiego (najpopularniejszy dialekt w Chinach i oficjalny język w ChRL), ale języki Dalekiego Wschodu do zupełnie inna bajka.
  7. Tak, spisałem się przez internet już na samym początku tej akcji (pod koniec kwietnia). Zajęło dosłownie 5 minut, ale to chyba dlatego, że nie mieszkam w Polsce. Mnie do uczestnictwa przekonała wizja możliwość odkłamania trochę tych statystyk, że w Polsce jest ponad 90-95% osób identyfikujących się jako katolicki. Sam jakos od 10 lat uważam się za agnostyka, a nawet najbliżej mi w poglądach do ateizmu i mam większość znajomych niewierzących, więc myślę że Polska znacząco się zmieniła w ostatnich latach w tej kwestii. Jest taka stronka, która wyjaśnia szczegóły odnośnie kwestii wyznania w spisie. https://chcesieliczyc.pl/
  8. Brzmi jak flatline. Choć ja sam przeważnie doświadczałem tego zjawiska dopiero po 4-6 tygodniach abstynencji. Bo to nie tylko hormony, ale też nawyk w głowie żeby nie myśleć o seksie non stop. Jak uda Ci się przetrwać bez zaspokojenia przez parę tygodni, to znaczy że psychika wytworzyła nowy "nawyk niemyślenia" o kopulacji cały czas. Leki przeciwdepresyjne mogą mieć duży wpływ na obniżenie libido. Czy popęd seksualny stanowił dla Ciebie jakiś problem, skoro piszesz o "piekiełku chuci"? Bardzo ciekawa hipoteza. Coś w tym jest. Sam zauważam, że jak zaczynam za dużo myśleć, to mi podniecenie spada. Najlepiej się bzyka, jak uda się wyłączyć myślenie, analizowanie, a mózg jest w trybie zabawy, w pełni zrelaksowany, a nawet lekko znieczulony alkoholem (2 lampki wina max. bo potem to już efekt odwrotny).
  9. @NoHope Nie, decyzji żadnej nie podjąłem, poza dalszą uważną obserwacją rozwoju sytuacji i korzystaniu z tego co jest na razie między nami dobre.
  10. Zgoda, ale to wtedy właśnie, te 5-6 lat temu były między nami najsilniejsze emocje i "haj zakochania" z "motylami w brzuchu" z mojej strony. Uczucie chyba nawet nie do końca odwzajemnione wtedy, może częściowo tragiczne, wręcz trudne do zniesienia. Plus mój wewnętrzny opór przed przekroczeniem bariery penetracji w seksie wynikający z religijnych bredni, jakie miałem wówczas w głowie. Natomiast, teraz, dla odmiany, nie wiem czemu (czy to może przez jakiś uraz o to, że wtedy nam nie wyszło?), ale nie przeżywam już tych silnych emocji zakochania wobec niej. Po prostu miło mi z nią się spędza czas na rozmowach, podróżach, wspólnych wyjściach do restauracji, etc. Dobrze się rozumiemy i wspieramy w codziennych wyzwaniach w pracy. Pojawiające się ewentualnie drobne zgrzyty codzienności próbujemy skutecznie rozwiązywać na bieżąco. A jak tylko jestem fizycznie blisko niej i czuję dotyk jej ciała, to mój sprzęt reaguje natychmiast adekwatnie do sytuacji i pragnę się wtedy z nią kochać i jak tylko mamy okazję, to konsumujemy nasze pożądanie.
  11. Rzeczywiście, na pewno bym mógł znaleźć. Choć mieszkam za granicą, to miałem już się umawiać z poznaną na Tinderze, sensowną i młodszą (28 lat) Polką, w zasadzie tuż przed podjęciem decyzji o związku z obecną dziewczyną. Mógłbym spotykać się też z nie-Polkami, które miałbym okazję poznawać praktycznie na co dzień, ale nie wiem czemu, ale jakoś zawsze ciągnęło mnie bardziej do rodaczek. Do tej pory w relacjach intymnych blokowały mnie najpierw przez długie lata przekonania religijne, a potem już tylko lęk i wstyd związany z brakiem doświadczenia łóżkowego będąc jeszcze prawiczkiem 25+ a w końcu 30+. Chciałem się "rozkręcić" seksualnie w sprzyjających warunkach, co mi się w końcu udało z obecną dziewczyną. Znamy się około 7 lat i spotykaliśmy się już przez mniej więcej rok, jakieś 5 lat temu. Była już wtedy między nami bliskość i zbliżenia łóżkowe (petting ale bez pełnego seksu z penetracją). Dlatego traktuję ją nieco inaczej, niż dziewczynę, którą bym poznał dopiero od kilku miesięcy.
  12. Forum czytam już od dłuższego czasu i doceniam tę skarbnicę wiedzy, którą można tu odnaleźć, żeby nauczyć się na cudzych błędach. Jestem świadomy, że na obecnym etapie związku, gdy mieszkaliśmy ze sobą na razie zaledwie 3-4 miesiące, podejmowanie świadomej decyzji o potomstwie byłoby na pewno zbyt pochopne. Przydałby się nam co najmniej z rok, a i to raczej mało. Z drugiej strony, ze względu na nasz (a zwłaszcza jej) wieku nie możemy sobie pozwolić na odwlekanie tej decyzji na kolejne 5-10 lat. Ja faktycznie mam jakąś awersję do ślubu, ale ona mi komunikowała parokrotnie, że ze względu na opinie w oczach jej rodziny i znajomych, nie zdecyduje się na dziecko, jeśli chociażby nie będziemy zaręczeni, czy po jakiejś formalizacji naszego związku. Swoją drogą, już teraz całkiem świadomie podejmujemy jakieś tam ryzyko nieplanowanej ciąży, ponieważ moja dziewczyna źle toleruje antykoncepcję hormonalną, więc nie mamy wyjścia tylko zabezpieczać się gumkami, które są przecież o wiele mniej skuteczne od pigułek. A dodatkowo, od niedawna, ze względu na to, że nie za bardzo przepadam za seksem w lateksie, zdarza się nam praktykować jeszcze bardziej ryzykowny pod tym względem stosunek przerywany, choć to raczej głównie w dni, które powinny być niepłodne i przez krótki czas tylko na początku zbliżenia, bo potem, bojąc się, że nie zdążę zareagować na czas, szybko zakładam kondoma. Ważne jest, żeby móc jakoś wyczuć i przewidzieć (ale czy to jest w ogóle możliwe?), jak partnerka zachowa się po osiągnięciu celu reprodukcyjnego. Każdy ma nadzieję, że w jego przypadku, relacja nie pogorszy się, a wręcz umocni dzięki wspólnemu potomstwu. Myślę, że budowanie związku na jak największej liczbie więzi ze sobą, najlepiej z osobą o podobnym do siebie kontekście socjalnym, intelektualnym i światopoglądowym, może działać prewencyjnie na ryzyko utraty zainteresowania, wykorzystania i rozstania. Zgadzam się, raczej nie należy takich wątpliwości zamiatać pod dywan z myślą, że jakoś to będzie. Pytanie, jak to wykorzystać? Czy myślisz, że powinieneś był się rozstać ze swoją byłą żoną wcześniej, jak tylko pojawiły się pierwsze czerwone flagi? Gratuluję Ci bardzo (i nieco zazdroszczę) super syna. Na pewno jest dumny, że ma tak rozgarniętego ojca. Co do małżeństwa, to się zgadzam, nie jest mi wcale do niego spieszno. Myślę jednak, że ze względu na praktycznie identyczną pozycję społeczną w tym samym zawodzie z równie dobrym wynagrodzeniem, nie zależałoby jej raczej na wykorzystaniu mnie dodatkowo w kwestii finansowej. Rozmawialiśmy już pokrótce o takich sytuacjach. Ona nie ma nic przeciwko intercyzom. Co do opieki ojcowskiej, to wręcz bałaby się, że miałbym ją zostawić potem samą, więc raczej nie miałbym problemu z kontaktem z dziećmi, po ewentualnym rozstaniu. Wie o tym, że ja miałem sam małą traumę w dzieciństwie przez nieobecność ojca i że zależy mi na tym, żeby taka sytuacja się nie powtórzyła. Przedłużać stanu bez dzieci raczej nie mogę już za długo - max. rok, czy dwa - bo sam chciałbym już wejść w ten etap życia, żeby mieć potomstwo.
  13. Już teraz wielkie dzięki Wam wszystkim za szeroki odzew i wartościową wymianę myśli. Czytam wszystkie wpisy z wielkim zainteresowaniem i wyciągam już bardzo ciekawe wnioski. Chciałbym odpowiedzieć na większość wpisów, ale akurat w tej chwili brakuje mi trochę czasu, żeby to dobrze przemyśleć i zrobić podsumowującą odpowiedź, bo mam w tym momencie dość napiętą sytuację z grafikiem obowiązków zawodowych. Postaram się więc dorzucić tu moje odpowiedzi stopniowo "na raty" w miarę możliwości. Wiesz, właśnie wcale nie obawiam się rodzicielstwa. Mam swoje lata, ona też. Warunki materialne też mamy oboje wystarczające, żeby podołać temu wyzwaniu. Szkoda byłoby czekać z taką decyzją przez lata jeszcze (a już na pewno nie na ślub), ale też nie powinna to być pochopna decyzja. Niby to kobietom zegar biologiczny tyka szybciej, ale ja też jak najbardziej planuję mieć w najbliższej przyszłości potomstwo. Chciałbym jednak to tak rozegrać, żeby mieć jak największe szanse, żeby żyć razem długo i szczęśliwie, bo wtedy i dzieci będą miały może szczęśliwsze dzieciństwo. Każde rozstanie jest bolesnym doświadczeniem dla obu stron, ale rozwód rodziców dla dzieciaków może być traumą na całe życie. Nie chciałbym, żeby moje przyszłe potomstwo przechodziło przez to co kiedyś ja sam. Pierwsze podejście do związku kilka lat temu nam nie wypaliło, bo oboje byliśmy wtedy chyba troszkę niedojrzali i niedopasowani do bycia razem. Ja miałem jeszcze zbyt radykalne poglądy, wynikające z indoktrynacji religijnej - nie byłem wtedy przekonany, czy w ogóle chcę seksu przed ślubem, a ona przecież ten temat miała już wtedy "przepracowany". Druga sprawa, że ona wtedy też nie do końca się jeszcze "odkochała" od swojego byłego, z którym już się za bardzo nie układało, ale po naszym rozstaniu, dała mu potem jeszcze jedną szansę. Zdaję sobie sprawę z tego, że być może byłem dla niej opcją zapasową. Zwłaszcza że w odróżnieniu do pierwszego podejścia, kiedy to ja byłem w niej bardziej zakochany, teraz to jej zależało mocniej odnowieniu relacji i powrocie do mnie. Ja wszedłem teraz z nią w związek z o wiele mniejszym zaangażowaniem emocjonalnym i praktycznie żadnymi oczekiwaniami. Czułem się z nią po prostu bardzo swobodnie, więc ten seks wyszedł nam naturalnie, praktycznie przy pierwszej okazji i w "komfortowych" dla mnie warunkach, co mnie z pewnością urządzało jako "spóźnionego" prawiczka. Szczerze mówiąc, to na początku na nic więcej nie liczyłem poza samym łóżkiem. Dopiero teraz, z czasem, jak nasza relacja się jako tako układa przez te kilka miesięcy, zastanawiam się, czy nie wejść w tę relację nieco poważniej.
  14. Od paru miesięcy jestem w związku z dziewczyną. Co prawda, znamy się już od paru lat, a nawet już kiedyś raz próbowaliśmy być razem, to dopiero teraz wzajemna chemia i sprzyjające okoliczności połączyły nas razem ponownie. Wszystko między nami wydaje się układać pomyślnie. Zawodowo jesteśmy z tej samej branży, ona bardzo ambitna i inteligentna. Mamy więc wiele wspólnych tematów do rozmów. Wspólny czas nam zawsze mija bardzo szybko. Oboje bardzo lubimy podróżować i już parę razy przez te kilka miesięcy wyruszaliśmy razem na wspólne wyjazdy. Jest oczywiście też między nami parę różnic, np. poglądy polityczne, czy religijne - ona wierząca, choć niezbyt praktykująca, ja kiedyś też wierzący, ale obecnie raczej określiłbym siebie jako agnostyk, a może nawet ateista. W łóżku też zdaje się jesteśmy raczej dobrze dopasowani, oboje lubimy częsty seks, czujemy się ze sobą bardzo swobodnie, nie mamy przed sobą żadnych oporów na nowe eksperymenty, etc. Ze względu na nasz wiek (ja 34 a ona 33 lata) oraz względną stabilizację życiową na polu zawodowym z raczej pewnymi perspektywami materialnymi na przyszłość, rozważamy poważnie też projekt rozszerzenia rodziny. Osobiście czuję się gotowy na podjęcie roli ojca, ale chciałbym, żeby matką moich dzieci była najbardziej odpowiednia kobieta z dobrym materiałem genetycznym i chętna do dbania o trwałość rodziny. Wiadomo, że te wszystkie poważne decyzje życiowe należą wyłącznie do nas samych i nie szukam tu porad w tej kwestii, ale napisałem ten wstęp dla nieco lepszego zrozumienia kontekstu mojej wątpliwości, która nieśmiało powraca w moich myślach. Mianowicie, ta dziewczyna jest dla mnie pierwszą i jedyną partnerką, z którą miałem seks w całym moim życiu, podczas gdy ona miała przede dwa długie związki, w których rzecz jasna był seks. Sytuacja ta, biorąc pod uwagę mój wiek, jest z pewnością dość rzadka i nietypowa, ale wynika z różnych przyczyn, choć chyba przede wszystkim ze względu na wyolbrzymione przeze mnie przez wiele lat, gdy jeszcze byłem wierzącym katolikiem, pragnienie czekania na kobietę w "czystości", aż do samego ślubu. Jestem obecnie bardzo szczęśliwy, że udało mi się w końcu, choć stanowczo zbyt późno, wyrwać z tej seksualnej blokady i uwolniłem realizację moich intymnych pragnień. Nie mam absolutnie żadnych wyrzutów sumienia, a tylko żałuję że tak późno. Jestem też teraz nieco wściekły na religię za to pranie mózgu młodym ludziom, wpierając im przekonanie, jakoby seks bez ślubu był grzechem. No ale nie o tym, chciałem tutaj dziś porozmawiać. Moje myśli od czasu do czasu wracają do tego, że choć jest nam bardzo dobrze razem i coraz śmielej planujemy wspólną przyszłość, to ostatecznie nie miałem okazji spróbować jak by to mogło być w łóżku (ale też w pełnym związku) z innymi kobietami. Na pewno wykluczam zdradę, bo jak się już zaangażuję w związek z jedną kobietą, to chciałbym pozostać monogamistą. Nie jestem raczej zainteresowany jakimś przygodnym seksem bez żadnych uczuć, ale chyba wolałbym mieć "na koncie" kilka dłuższych, czy krótszych związków, gdzie poza poznaniem się w sferze emocjonalnej i intelektualnej, mielibyśmy okazję odkrywać wspólnie naszą intymność i dzielić erotyczną energią. Z drugiej strony, szkoda byłoby jakąś zbyt pochopną decyzją stracić coś cennego, co obecnie między mną a moją dziewczyną się zaczęło budować. Cała sytuacja na pewno nie jest prosta, ale jestem trochę ciekawy Waszej opinii na ten temat.
  15. Mam również podobnie. Stuknęły 34 lata, to większość życia jeszcze przede mną, no ale nigdy nic nie wiadomo... Kolega z podstawówki od roku nie żyje... To "zniknięcie w pewnym momencie ... po prostu" bardzo oddziałuje na psychikę i wyobraźnię. Faktycznie to co czeka nas najprawdopodobniej po śmierci - niebyt, nicość, "sen bez snów" - nie powinno być niczym strasznym. Śmierć pozostaje jednak wielką niewiadomą, brakuje jakichkolwiek sprawdzonych informacji na temat tego, co czeka nas potem. Długie życie, a przede wszystkim ryzyko cierpienia związane z chorobami w starości, może być rzeczywiście paradoksalnie gorsze, od wcześniejszej śmierci, bez długiego cierpienia. W tej nieuchronności śmierci rzeczywiście pociesza myśl, że każdego to czeka. Nawet jeśli niektórzy przeżyją dłużej, czy szczęśliwiej życie, to skutek za 100 lat będzie ten sam - wszyscy będziemy już od dawna martwi. No właśnie, problemem przy myśleniu o śmierci jest niemożność wyznaczenia perspektywy czasowej czekającej na na pewno śmierci. Sam napisałem przed chwilą o perspektywie stu lat, bo jest praktycznie pewne, że wszyscy obecni użytkownicy tego forum, będziemy wtedy już od dawna martwi. Jednak w praktyce, tak jak piszesz, chyba lepiej myśleć o swojej śmierci jako czymś możliwym już dzisiaj, albo jutro. Żeby nie zapominać o tym, co w życiu naprawdę ważne, a nie przejmować się nieznaczącymi głupotami codzienności. "Memento mori" też powtarzam sobie to motto w zasadzie chyba codziennie - jakoś ta myśl mnie obsesyjnie nachodzi (zbyt?) często. Z tą różnicą, że ja akurat już nie liczę na żadne życie po śmierci, bo nie jestem już od ładnych kilku lat wierzący. Bardzo mądre słowa napisałeś. Można by się podeprzeć cytatem z Nowego Testamentu: "Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy" (Mt 6, 34). Należy żyć tu i teraz, czerpać na maxa z każdej przeżywanej chwili zgodnie z maksymą "carpe diem".
  16. Zgadzam się z tym że to najprawdopodobniej zupełnie normalna dziewczyna, choć być może trochę zakompleksiona i z obniżonym poczuciem własnej wartości. Nie dowierza, że może jej się udać w życiu osobistym, bo zapewne całe życie coś udowadnia swojej rodzinie sobie i swoim rodzicom.
  17. Święta prawda. Wszyscy rodzimy się bez wiary w bogów. Mam nadzieję, że uda mi się nie ochrzcić moich przyszłych dzieci zaraz po urodzeniu, a właśnie dopiero koło osiemnastki, jeśli w tym wieku same by uważały się za wierzące. Oby coś się ruszyło z tym też w społeczeństwie i żebyśmy nie powielali ślepo obrzędów, w które nikt już nie wierzy, tylko dlatego "że tak wypada". Co sprawiło, że się nawróciłeś po 30 latach życia? Ja mogę podzielić się podobną obserwacją, a w odwrotnym porządku - przez pierwsze 24 lata wierząc miałem sens i jak obecnie już nie wierzę, to też mam sens życia. Ateizm wbrew pozorom nic nie zmienia. Raczej nie chroni. Co ma piernik do wiatraka? Ani kobieta sensu życiu nie nadaje, ani religia. Ja też straciłem wiarę głównie z powodu uświadomienia sobie losowości i przypadkowości. Coś w tym jest. Dużo jest w wierze bezmyślnej tresury, pod batem strachu czekającego potępienia za życie "w grzechu". Gdy człowiek zaczyna myśleć samodzielnie, to zdaje sobie sprawie z wielu tych absurdów. Wiara musi wtedy upaść.
  18. Zgadzam się z Tobą, sam obserwuję, że jest właśnie tak jak mówisz. Osiągnięte cele przestają już motywować. Sama droga sprawia więcej satysfakcji niż zdobyty sukces. Odczuwa się stale potrzebę, żeby sięgać po więcej. Faktycznie, może być to jakiś mechanizm ewolucyjny, który ma nas motywować do ciągłego rozwoju. I to prawdopodobnie dzięki niemu, ludzkość stale idzie do przodu, a nie osiada na laurach. I rzeczywiście, gdy coś trafimy, to bardziej doceniamy, co już mamy. Warto nieraz uświadomić jak bardzo jesteśmy w szczęśliwej sytuacji, że żyjemy w dzisiejszych, spokojnych czasach w najbardziej rozwiniętej części świata. Że cieszymy się dobrym zdrowiem, możemy rozwijać pasje, czy zaspakajać nawet bardziej wyrafinowane potrzeby i przyjemności.
  19. Platonicznie zakochiwałem się parę razy w życiu. Erotycznie i konkretnie praktycznie to tylko raz. Obecnie wróciłem do tej samej dziewczyny, w której zabujałem się 6 lat temu, ale wtedy nam nie wyszło razem. Obecnie wobec niej odczuwam już tylko przywiązanie emocjonalne, duże zaufanie i pociąg seksualny. Zakochanie (nie)stety nie wróciło.
  20. Na to wychodzi. No risk no fun. 😜 Ja polecam od siebie blog o perfumach, który zadziwiająco pokrywa się z moimi osobistymi preferencjami. https://nezdeluxe.pl
  21. Czy ja wiem? Ja od paru lat już praktycznie kupuję perfumy tylko z tej półki cenowej. Mimo wielokrotnego wąchania próbek w sieciówkach typu Sephora, to jednak każdy zakup nowego zapachu jest swego rodzaju eksperymentem. Tylko że ja akurat lubię sobie raz-dwa razy do roku zmienić zapach i poczuć "nową energię".
  22. Wszystko zależy od Twoich preferencji. Ja sam lubię eksperymentować z perfumami i wypróbowywać nowe w zależności od pory roku, okresu w życiu, czy ogólnego nastroju. Najczęściej powtarzałem Bleu de Chanel. Ostatnio wypróbowuję dość oryginalną kompozycję Hermesa H24 - pachnie bardziej ziołowo (szałwią). Jestem dość zadowolony, ale raczej nie dla każdego.
  23. Też jestem zwolennikiem kremacji. Praktyczna, szybka i tania utylizacja zwłok. Mniej miejsca potrzeba i mniejsze zagrożenie biologiczne stanowią takie prochy po kremacji. Właśnie wcale niekoniecznie tak jest. Prędkość rozkładu zwłok zależy od wielu czynników (klimatu, temperatury, rodzaju i wilgotności gleby, rodzaju trumny, grobowca, etc.). Uważam natomiast za zupełnie bez sensu, konserwowanie zwłok chemikaliami (formol), by opóźnić, czy zatrzymać rozkład. To tylko trucie środowiska w imię czego niby? Komfortu rodziny, że ciało zmarłego bliskiego nie jedzą robaki? Zupełny nonsens. Podobnie nie rozumiem praktyki grobów murowanych, gdzie trumna jest zalana żelbetonem zamiast złożona bezpośrednio w glebie. Jak już ktoś nie chce spalenia, to niech chociaż natura bez problemu odbierze całą materię ciała przez rozkład w ziemi. Zgadzam się. Sam rzadko też chodzę na cmentarze, żeby kogoś tam "odwiedzić". Choć z drugiej strony, taka wizyta na cmentarzu potrafi nieźle skłonić do zadumy, że wszyscy w końcu skończymy tak samo martwi i nasze ciało zostanie tak samo zutylizowane w tym miejscu, jak tych, którzy już tam leżą. No dokładnie, pomyśleć zawsze warto. Ale czy faktycznie pomnik coś zmienia? Nie lepiej byłoby po prostu wszystkich tak samo, do pieca i potem w urnie z prostą tabliczką identyfikacyjną? Dokładnie tak. Dość szybko, bo jak tylko umrą ludzie, którzy nas pamiętają osobiście, pamięć po nas zaginie, jak i po miliardach innych ludzi na świecie. Logicznym jest, że groby, w których po 25-50 latach, pozostaje pewnie tylko parę bezimiennych kości, są "dzierżawione" ponownie, zamiast powiększać bez końca miejsca na cmentarze. Temat zdecydowanie "tabu" - mało kto chce o tym myśleć i rozmawiać, choć śmierć dotknie każdego z nas. Naprawdę podoba mi się takie podejście do śmierci. Choć śmierć jako koniec istnienia wydaje się czymś z definicji negatywnym, to jest zjawiskiem zupełnie powszechnym, więc naturalnym. Musimy się z nią pogodzić i zaakceptować. Oj, zdecydowanie się zgadzam. Choć w gruncie rzeczy to tylko utylizacja niebezpiecznego odpadu biologicznego (gnijące mięso), to świadomość, co się z nami stanie po śmierci na pewno pozwala się bardziej oswoić z myślą czekającego nas własnego końca. W ten sposób świadomość naszego materialnego końca wychodzi niejako poza chwilę śmierci i pozwala objąć wyobrażeniem czas istnienia materialnych szczątków naszego ciała, w którym obecnie żyjemy. Świadomość i medytowanie o śmierci (memento mori) to naprawdę bardzo ciekawa filozofia. 😀
  24. Ostatnio wykorzystując nadarzające się akurat okoliczności (rozjazdy wakacyjne) powróciłem do praktyki NO FAP. Dziś jestem już po 21 dniach "hard/monk mode", czyli bez żadnej masturbacji ani seksu. Na razie udaje mi się przetrwać tę abstynencję nawet całkiem spokojnie, bo przez większość czasu jestem w towarzystwie rodziny i trochę podróżowałem, więc uwaga skoncentrowana jest na innych bodźcach niż erotyka, ale miewam też trudniejsze momenty, gdy rośnie napięcie seksualne i ciężko jest nie myśleć o seksie i chciałoby się sobie "ulżyć" w najłatwiejszy dostępny sposób.🙄 Prawdopodobnie spróbuję wytrzymać jeszcze co najmniej przez tydzień w "monk mode", bo potem po powrocie dziewczyny z urlopu, myślę, że przejdę na "soft mode", czyli sam seks bez porno ani masturbacji.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.