Skocz do zawartości

Amigo95

Użytkownik
  • Postów

    17
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Profile Information

  • Płeć
    Mężczyzna

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

Osiągnięcia Amigo95

Kot

Kot (1/23)

3

Reputacja

  1. Amigo95

    Po ślubie coraz gorzej

    Wydaje mi się, że seks to nie jest czynność na ,,odwdzięczanie się", a coś, do czego jedna i druga strona w związku powinna dążyć ,,od tak"..żeby żyło się lepiej. Mój wujek mi kiedyś mówił że seks jest jedną z NAJWAŻNIEJSZYCH czynności w związku, to on scala ludzi. Z takim przekonaniem przynajmniej żyłem. Ktoś wyżej pisał o divach- to nie wchodzi w gre. Mimo że ciśnienie mam niebywałe.. Nie potrafię tak... sumienie by mnie zniszczyło.
  2. Amigo95

    Po ślubie coraz gorzej

    Cięzkie są te ,,baby" do zrozumienia. Ciężki też ten mój los. No ale trochę na własne życzenie.
  3. Amigo95

    Po ślubie coraz gorzej

    Pomyliłeś nicki Może słowo ,,jazda" użyłem trochę nad wyraz. Spokojnie prowadziłem rozmowę, ale byłem poważny i dosadny, żeby nie myślała że sobie żartuję.
  4. Amigo95

    Po ślubie coraz gorzej

    @Jaśnie Wielmożny nie chciałem żeby to tak źle zabrzmiało. Broń Bóg żaden gwałt :x. Po prostu wczoraj postawiłem na swoim, ona powiedziała ,,ja nie chce", a w sumie za bardzo oporu nie stawiała. @leto czyli mam pokornie akceptować jej zachowania? Problem w tym że mi gula skacze jak myśle o tym wszystkim, o tym jak sie zmieniła.
  5. Amigo95

    Po ślubie coraz gorzej

    Witajcie. W pierwszym swoim poście pisałem o swoim problemie z żoną i poniekąd z ludźmi dookoła. Dużo myślałem, dużo czytałem.. i doszedłem do wniosku że mam w du**e innych. Biore się za siebie, za pasję, za swoją pewność siebie. Ale to nie miało być dzisiejszym tematem. Chciałem poruszyć temat seksu po ślubie i prosić Was o pomoc. Przed ślubem żona była istną kocicą- przebieranki (które uwielbiam), seks w róznych pozycjach, w różnych miejscach i różnych porach dnia. Po ślubie, jakość i częstotliwość -50%. Po ślubie jesteśmy połtorej roku. Od tego czasu przebieranki były może 3-5 razy (z czego ze 3 razy po moim upomnieniu, bo sama z inicjatywą nie potrafiła wyjść), seks najlepiej tylko w łózku (od biedy np. w wannie) i to najlepiej po 22.00 jak padam na ryj po dniu pracy i treningu. Pozycje z którymi wcześniej nie miała problemu, teraz sprawiają jej problem, bo tu jej nie wygodnie, tu ją muszełka boli itd. Teraz żona jest 6 miesiącu w ciąży. Fakt że brzuch ciążowy mnie za bardzo nie pociąga...no ale jednak potrzeby dalej mam. Dużo osób mówi że kobieta w ciąży ma straszną chcice. No ale nie moja... Ostatni oral był ze 3 tygodnie- miesiąc temu. Ostatni seks wczoraj rano i to sam ją przymusiłem. Ona mówiła że nie chce, no ale finalnie i tak ją wziąłem. Dwa dni temu, biorąc pod uwage to co pisałem w pierwszym swoim poście, oraz biorąc pod uwage seks, postanowiłem że zrobie jej jazde. Jak wróciłem z pracy zacząłem rozmowe od tego, że musi liczyć się z tym że nie będzie dla mnie wiecznie na pierwszym miejscu, bo ja też mam swoje życie, swoje pasje i cele które chce zrealizować. Ona oczywiście w płacz i obraza ,,jak mogę nie być dla Ciebie na pierwszym miescu". Powiedziałem jej że jej wycie tu nic nie pomoże, nic nie ugra tym sposobem i że nie bede jej za nic przepraszał bo nie ma ku temu powodu. Reszte swojego wywodu kontynuowałem jak wróciła z kibla (bo się w nim zamknęła i wyła) i mówiłem min. że ja tu jestem facetem, potrzebuje swojej przestrzeni, żeby nie myślała że jak wzięła ze mną ślub i jest w ciąży, to już trzyma mnie na smyczy, i nie musi się starać i niczym przejmować, bo dalej jestem wolnym człowiekiem. Podkreśliłem też że 50% społeczeństwa to kobiety więc wybór jest spory. Dałem jej do zroumienia że chce być dobrym ojcem dla naszej córki, ale potrzebuje swojej przestrzeni i czasu na samorealizacji. Powiedziałem jej też że to wy, kobiety macie swojego rodzaju ,,biologiczną potrzebe" urodzenia i wychowania dzieci i nie musicie swojego myślenia przelewać na facetów. Powiedziałem że nie mam zamiaru być misiem i podkreśliłem jak bardzo wkur*** mnie białorycerzowanie (podałem tutaj przykład jej ojca i jego obecnej żony, oraz mojego kuzyna). Przypomniałem jej słowa terapeuty który był na naszych naukach przedmałżeńskich, i powiedział do wszystkich zgromadzonych tam kobitek ,,nie udomawiajcie tygrysów" Podkreśliłem jej że wiem o tym, że stałem się trochę mentalnym dziadem, ale że teraz zrywam z tym podejściem, biore się za siebie i patrzę w przyszłość. Dodałem jeszcze że to nie jest prośba albo pytanie, tylko że ma sie do tego zastosować. Powiedzcie mi teraz taką rzecz, mam żone brać kiedy mi się podoba, czy być nie ugiętym i udawać że mi nie zależy? Wszystkie porady mile widziane...muszę zawalczyć o dobre małżeństwo i swoje życie.
  6. Amigo95

    Seks z ciężarną

    Witajcie. Takie (może głupie) pytanie mam. Jak Wy podchodzicie do seksu z ciężarną kobietą? Może Wasza partnerka/żona była w ciąży i mieliście tak że ochota na seks była z Waszej strony mniejsza? Ciekawi mnie Wasza opinia.
  7. @Artur Bylina @kryszak86 Nie mam zamiaru rezygnować. Wiele razy przekonałem się że mam predyspozycje. Niestety własna motywacja no i gadanie innych mnie ,,uziemiło". Postaram się zrobić wszystko żeby to zmienić. Też przeszedł mi przez myśl pomysł z testem DNA. No ale nie nie podejrzewam jej o zdrade. U niej w rodzinie dochodziło do takich sytuacji (zdrady) i jest bardzo wrażliwa na tym punkcie. Frustrujące jest to, że przed ślubem kobieta się stara. Życie seksualne miałem bardzo dobre, żeby nie powiedzieć że za***iste. A po ślubie jakość -50% i częstotliwość -50%. Fakt że bywały okresy kiedy ja też miałem mniejszą ochote...ale to przejściowe było, może przemęczenie czy coś. Od niedawna chodzę na siłownie- treningi kalisteniczne- żeby poprawić kontrolę i siłę do panowania nad własnym ciałem. Wszystko pod kontem tańca. No i żeby też poprawić swój wygląd. Żona przed ciążą też chodziła na siłownie. Obawiam się że po ciąży się zapuści i nie będzie chciała już chodzić, no bo po co?.. Ale może jak ja poprawię swój wygląd i zaczną się kręcić jakieś inne fajne kobitki z siłowni (a nie ukrywam że jest wiele fajnych i podoba mi się to jak kobiety ćwiczą), to żona poczuje się zagrożona i będzie się jej znowu chciało dobrego seksu i dbania o siebie... Zobaczymy..
  8. Nie, to zupełnie nie to. Najlepsze właśnie, że większość ludzi którzy g**no wiedzą w tym temacie, pierwsze z czym sobie to kojarzą, to z tv show. Bez urazy. To nie atak personalny z mojej strony.
  9. No żona mi nie raz powtarzała że jestem mentalnym dziadem.
  10. Może to źle zabrzmiało w moim wpisie. Nie oczekuje że ktokolwiek będzie wokół mnie skakał. Nie oczekuje że na mój widok moi bliscy będą klaskać. Ale oczekuje jakiejkolwiek akceptacji i czasem dobrego słowa, które podniesie na duchu, trochę zmotywuje. Że jak ja mam doła, to ktoś poklepie po ramieniu i powie ,,bedzie dobrze, tylko musisz zap***dalać". Jeżeli moje zachowanie wydaje się niedojrzałe, to najzwyczajniej w świecie przepraszam.
  11. No właśnie nie bardzo. Jeżeli dobrze rozumiem definicje ,,mamisynka"- nie jestem uzależniony od mamy, mam kontakt z nią, nie na zasadzie codziennych telefonów, a raczej rozmowy raz na tydzień. Jak mam jakiś problem to nie dzwonie do matki, a raczej staram się sam to rozwiązać lub przedyskutować z żoną. Tutaj bardziej moja żona to jest ,,córeczka tatusia". Jej ojciec potrafi dzwonić do niej kilka razy dziennie (jest strasznie nachalny, zawsze chce pomóc na siłe), co by nie powiedział to jest święte, jak ja wyraże swoje zdanie, to tatuś zazwyczaj wie lepiej.
  12. Być może. Może to ,,tylko" moja psychika. Aczkolwiek ciężko na spokojnie podchodzić do tych wszystkich spraw. Wiecznie 1000 myśli w głowie.
  13. Dla siebie. Nie chodzi mi o to że inni mają być safascynowani. Chodzi o zaakceptowanie że robię/chcę robić coś takiego, i jakieś chociaż minimalne wsparcie, którego szczególnie oczekuje od strony żony. Ja byłem przy niej w trakcie wszystkich nie miłych incydentów w jej rodzinie (można powiedzieć że jej rodzina jest po prostu rozbita, każdy z każdym sie kłóci, każdy każdego próbuje ustawiać), wiele słyszałem, wiele widziałem. Zawsze mogła na mnie liczyć. Nawet wtedy, kiedy sam miałem te problemy emocjonalno zdrowotne o których pisałem.
  14. Witajcie. Od jakieś czasu śledzę forum, widzę że wielu z Was ma poważne, niektórzy wręcz dramatyczne problemy. Postanowiłem opisać swój, który w zestawieniu z Waszymi może być maluczki. Z góry przepraszam za wszelakie błędy.. Jestem facetem, mam 25lat, mieszkam w centrum Polski. 6 lat jestem z pewną kobietą. Półtora roku temu wzieliśmy ślub. Na początku czerwca rodzi nam się dziecko. Mam pasję. Uprawiam pewien sport, który jest również Sztuką (nie chcę mówić co dokładnie, nie będzie to chyba tutaj istotne). Nadało to mojemu życiu sens, dało cele, ujawniło marzenia. Chciałbym z tego żyć, robić to na wysokim poziomie i równocześnie uczyć innych, dawać im szczęście. Inni jednak (najbliżsi), nie bardzo chcą to docenić, nie mam wsparcia. Wiem że jest teraz modne to coach'ingowe (o ile tak to się pisze) ,,musisz pracować w samotności", ,,będziesz sam, nikt Ci nie pomoże".. ale ileż można słuchać takiego p****olenia. Bez jakiegokolwiem wsparcia człowiek tylko stoi w miejsciu albo spada w dół. Ale od początku. Zacząłem się w to bawić w szkole. Początkowo chodziłem na treningi z grupą, ale ambicje moich rodziców co do nauki w szkole, były wyższe niż moje zainteresowanie, więc jak tylko nie spełniłem ich oczekiwiań, to było gadane ,,nie dostaniesz pieniędzy na karnet, jak nie poprawisz ocen". Jak się domyślacie, z mojego chodzenia na treningi z grupą, były nici (sporadycznie się zdażyło że poszedłem, bo coś tam w szkole zrobiłem dobrze, ale nie trwało to długo). Tak zaczęło się moje tranowanie na własną rękę. Nie wiem czemu, teraz moi rodzice zaprzeczają, że wcale tak nie było, że nie zabraniali mi...nie rozumiem.. Uczyłem się z YT, starałem się naśladować innch. Niestety z różnym skutkiem. Brak jakiegokolwiek kontaktu z innymi ,podzięlającymi tą samą pasję, sprawiał że nie miałem aż takich chęci do treningów. W technikum poznałem swoją obecną żone. Po maturze zamieszkaliśmy razem i ja poszedłem do pracy, w której pracuje do dzisiaj, ale szczerze już jej nie cierpie... Początkowo tylko moja żona dawała mi jakieś tam wsparcie, to ona pierwsza wypchnęła mnie na zawody. Niestety, przez to że nie trenowałem z ludźmi, zjadał mnie gigantyczny stres i nic z tego nie było. Kiedy już znalazłem grupę z którą mogę trenować, początkowo bardzo zmotywowali, mówiąc że to super, że zdołałem się tyle nauczyć samemu. ,,Szefowa" powiedziała mi nawet kiedyś - ,,nie jedna osoba tutaj, chciała by mieć taką technike jaką ty posiadasz". Wiele to dla mnie znaczyło. Niestety na tym się skończyło. Muszę dodać że byłem wcześniej spokojną osobą, nie nerwową, trochę introwertyk. Późniejsze wydarzenia mnie zmieniły. Grupa zaczęła na mnie mocno naciskać, żebym zmienił to czy tamto. Znowu zacząłem unikać trenowania z ludźmi, znów trenuję sam. Moja żona do września ubiegłego roku jeszcze studiowała. Kompletnie przestało ją interesować to co robie, to że wpadam w dołek. Ewentualnie słyszałem tylko raz na 2-3 tygodnie, ,,zniechęconym" tonem ,,no i co z tymi twoimi treningami?" W domu wiecznie wałkowany tylko temat jej uczelni, co powiedziała jej koleżanka, jaką ocene ktoś dostał.. Jak poszła na praktyki ,, a wiesz że ewa powiedziała [...]" , ,,a mariolki mąż to [...]". A jak ja coś zacznę mówić, to tylko słyszę ,,aha" i dalej wpatrzona w telefon i brzdęgoli ten dźwięk messengera. Rodzina traktuje moją pasję chyba tylko jako zabawe. Kiedyś ojciec mi powiedział ,,założe się że gówno z tego twojego trenowania będzie". No motywacja jest THE BEST. Końcówka roku to istny armagedon. Żona zaszła w ciąże. Myślicie że się ciesze? (Początkowo zawsze mówiłem że chce mieć swoje dziecko i wychować je jak najlepiej). Mylicie się. Wraz z wieścią o ciąży, świat mi runął. Mam już wizje że nic nie osiągne, nic nie będę miał. Inni nie ułatwiają - ,,teraz to się skończy trenowanie" , ,,musisz z czegoś zrezygnować" , ,,teraz inne priorytety". A co jest najlepsze? Mojej żonke to każdy gada na zasadzie ,,spokojnie, wrócisz do swojej pracy". Płakałem nie raz. Mam wrażenie że nikt nie rozumie co znaczy pasja, zaangażowanie w coś innego niż tylko praca na etat i zarabianie pieniędzy. Poczucie że masz coś ważnego do zrobienia, nie tylko dla spełnienia własnych marzeń (zaspokojenie własnego ego, ale to oczywiście też), ale również dla innych, którzy są tak samo wkręceni w coś jak ja. Żona niby mówi że będe dalej trenował tak jak trenuje, ale widząc jej podejście, jakoś nie chcę w to wierzyć.. Ja dosłownie nie ciesze się z tej ciąży...przed każdym udaje szczęśliwego. Czuje się jak ostatni sk***iel. Ale nie umiem nic na to poradzić. Ale to nie jest wszystko. Tak jak pisałem. Byłem/jestem introwertkiem. Ale wcześniej nie byłem nerwowy. Problemy związane z treningami wpędzały mnie w coraz większy dołek. Na wszelakie nieszczęscia i negatywne rzeczy, zacząłem reagować bardzo emocjonalnie. 2 lata temu zachorowałem na pieprzone zapalenie prostaty. Przez negatywne wspomnienia z dzieciństwa (problemy zdrowotne, non stop lekarze, badania, usg, straszenie operacjami), przeraźliwie boję się chorób i lekarzy. Wkręciłem sobie wtedy, że to może być pier****ny nowotwór (mimo że miałem diagnoze od lekarza o zapaleniu). Ryczałem co chwile, codziennie miałem doła, to wszystko odbijało się również na moich treningach których w tamtym czasie praktycznie nie robiłem. Odbiło się to na mojej sylwetce- przytyłem (ale już schudłem). Dopiero kiedy objawy zaczęły ustępować, to zacząłem się uspokajać. Nie mniej jednak, do dnia dzisiejszego, mam tak, że jak cokolwiek mnie zaboli, to zaraz zaczynam myśleć co się dzieje. Zrobiłem się nerwowy, jak się nie raz wk***ie, to aż mną telepie. Ale staram się jak to jak najszybciej zdusić. Zacząłem całkowicie unikać ludzi, znajomych. Nie pamiętam kiedy ostatni raz byłem na imprezie. Nie mam ochoty. Denerwują mnie ludzie. Z nikim nie mogę znaleźć wspólnego języka. Lubię ciszę, spokój, przebywanie z naturą. Dobrzy znajomi mówili o mnie kiedyś że jestem ,,pacyfistą". A teraz już znajomych nie mam. Żona się śmieje że przynajmniej nie ma ze mną problemu, bo się nie ,,szlajam" nigdzie ze znajomymi. Ale ja nie wiem czy to jest takie śmieszne. Brakuje mi tego. Żona po ślubie, z namiętnej kocicy, zmieniła się w leżącą pannę która od czasu do czasu rozłoży nogi. Też mnie to frustruje. Kiedyś to miałem seks jak marzenie- lubiła zaskakiwać, przebieranki, kombinacje, w róznych miejscach, o różnych porach, spontany... a po ślubie, w przeciągu roku przebrała się może ze 3-4razy, i to w większości jak sam jej o tym przypomniałem. A takto numerek wieczorkiem, po ciemku, po 22.00 jak padam ryj po pracy i treningu. O spontanach nie ma mowy... To też frustruje... zaczęło się oglądanie porno i fap... ale walcze z tym... Kontakt z ludźmi mam jedynie w pracy, a poza pracą jestem ,,sam". Trenowanie w samotności też mnie już dobija...w tym ,,zawodzie" potrzeba społeczności, bo wtedy otwierasz się na to wszystko i nie zjada Cie stres na zawodach itd.. Tak jak mówiłem, na wszystko reaguje teraz bardzo emocjonalnie. Jak się dowiedziałem o ciąży, to nie mogłem spać. Ze stresu dostawałem gulę w gardle i ciężko mi się oddychało. Na szczęscie kilka dni brania ,,antinervinum" i wracało do normy. W zeszłym tygodniu mój tata dostał zawał. Diagnoza- miażdzyca- tętnica zapchana w 99%. GENETYCZNE!! Jestem również zagrożony...znowu łykam antinervinum bo nie wyrabiam. Żona mnie dobija, bo jak jej mówie że smuci mnie fakt że nie chce wspierać mnie w pasji, to ona twierdzi że ja głupio pieprze.. zresztą teraz to tylko temat bachorów...nic innego nie słysze. Głupio mi teraz nawet zaczynać z nią poważną rozmowe w tym temacie że mnie wszystko wkurwia, bo 2 dni temu zmarła jej babcia..pogrzeb w poniedziałek.. Tyle że to jest znów ten sam schemat- koncentracja wokół niej, to ja teraz tym bardziej zejde na ,,dziesiąty plan". O ile ta sytuacja jest inna, o tyle tak jak pisałem, ona zawsze ma inne rzeczy jako priorytet. Boje sie czy to ja nie jestem je**nym sku****lem, czy może rzeczywiście te wszystkie problemy mnie wykańczają. Jestem jedynie dumny z tego, że mimo takiej huśtawki nastrojów i zniechęcania przez innych, jeszcze się nie poddałem. Nie jeden by to już jebnął i stwierdził że nie ma sie co wysilać. Cały czas jest we mnie gdzieś ta wiara, że ma to sens, że mam szanse...ale znów zaczyna przygasać. I te nerwy... Może ktoś z Was podobnie w życiu miał
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.