Witam, przepraszam za przerwe. Piszę tego posta bardziej ku przestrodze. Przed ślubem, jak już pisałem, zona miała romans. Widać to było gołym okiem, ale ja niechcialem dopuścić tego do siebie. Po odkryciu ilości smsów wysłanych pod podejarzny numer, rozmówiłem się z babą, wpadła w histerie, że to tylko znajomy. Mało jej z domu nie wyrzucilem. Ale cóż, po paru dni pijaństwa, postanowiłem wybaczyć. Ślub się odbył, było wesolutko. Po około 5 latach małżeństwa znowu cyrki, że niewie czy kocha, że tylko przyzwyczajenie. Ale jakoś to się opanowało i kolejne 3 lata cisza. Nagle po imprezie świątecznej znowu pokazała drugą twarz. Zimno z jej strony, dziwne zachowanie, olewanie. W końcu wyznanie, że to koniec, powody klasyczne, że już nic nie czuje, że ciągle siedzę w domu(miałem dużo wolnego, taka praca). Ja oczywiście zwarjowałem, krzyk, płacz, w końcu, jak poszła do prawnika, to kazałem jej wyp..ier..alac z domu, bo się woziła, nie wracała na noc itp. Niemoglem tego znieść. Rozwiedliśmy się, ale chociaż minęło już 1.5 roku, ona ciągle chciała utrzymywać kontakt. Pisała, że zawsze będzie mnie kochać, przynajmniej raz w tygodniu jakąś wiadomość, a to co słychać, a to o pogodzie takie bzdety. Chociaż wiem że ma innego faceta, a ona wie, że i ja mam kobiete, to nigdy o nią nie zapytała. Ani razu. Jakiś miesiąc temu ją olałem, przestałem odpisywać i półki co cisza.. Sam święty nie jestem, lubie wypić, kiedyś pokręcić się z kolegami. Ale od małżeństwa to się skończyło. Odcięła mnie od nich kompletnie. I tu uważam się za frajera, że pozwoliłem sobie na strate kolegów. Frajerem jestem bo się wogule ożeniłem z kimś kto mnie ewidentnie zdradzał. Moje pytanie, po co ona to tyle czasu ciągnie, niechce zerwać ze mną kontaktu, balgala wręcz, i to rok po rozwodzie..