Skocz do zawartości

Pan Krzesło

Użytkownik
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Profile Information

  • Płeć
    Mężczyzna

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

Osiągnięcia Pan Krzesło

Kot

Kot (1/23)

12

Reputacja

  1. To trudne do ubrania w słowa. Ona nie jest aseksualna, ale definitywnie ma jakieś problemy z promieniowaniem kobiecością, a jej libido jest bardzo niskie. Jest dość zakompleksiona przez co mało pewna siebie w tym zakresie. Seksapil w jej wydaniu wychodzi bardzo sztucznie. W sumie widać, że z jednej strony chciałaby błyszczeć (bo wie, że potrzebuję tego - jak każdy normalny gość i bez tego może mieć pod górę - brak profitów ze związku w postaci moich chęci do zaręczenia się, ślubu, wycieczek itp.). Z drugiej strony ona nigdy nic nie musiała - wszystko miała zapewnione przez rodziców. Teraz też by finansowo spadła całkiem na 4 łapy po rozstaniu. Nigdy nie odczuła takiego noża na gardle, że nie starając się tak o mnie lub innego gościa będzie w dupie. To jest moje największe zmartwienie. Mam świadomość, że nie jest obecnie najgorzej, ale zawsze przynajmniej próbowałem być przewidujący. Chciałbym mieć na tyle dobrą wyobraźnię, żeby zobaczyć jak wyglądałoby moje życie bez niej i z nią. Przyznaję, jest to jeden z pozostałych u mnie elementów białorycerstwa i mam z tym poważny problem. Widzę jak ona też cierpi, bo do jej mózgu nie dociera, że wystarczyłoby trochę się zainteresować swoim seksapilem i byłoby ok. Ona woli zamiast wziąć jakąś książkę o tym rozpaczać, że ona tego nie czuje - że to nie jest ona. Trochę to rozumiem, a trochę nie - bo ja jestem mocno nastawiony na pracę nad sobą i mnie łatwiej to przychodzi. Natomiast pewne drobne zmiany są przecież w jej interesie. I przecież nie chcę, żeby nauczyła się latać czy oddychać pod wodą, a tylko miała w sobie więcej pewności, a przez to chcicy i zadziorności. Tego nie może nauczyć jej facet. Niektórym wystarczy zobaczyć bobra, zaciągnąć za włosy do jaskini i są hepi, mnie nie. Taniec godowy nawet zwierzakom jest potrzebny. Dlatego też naturalnie zerkam na atrakcyjne - pewniejsze siebie kobiety, pozornie mające "to coś". Moja nawet olała siłownię i jakikolwiek sport - mówi że nie lubi (i tak tam nie ćwiczyła solidnie - mimo że motywowałem ją i dawałem wskazówki). Jest dość szczupła, ale mam wrażenie jakby jej ciało stawało się coraz bardziej jakąś bezkształtną kolumną. Nie wierzę, że jakakolwiek laska w końcu nie odpuści, ale interesuje mnie przede wszystkim najbliższych 10 lat, gdzie zamierzam mimo wszystko czuć satysfakcję z seksu z fajną laską. Ten wymóg seksapilu (ubiór, wdzięk, gesty, zachowanie, słowa) mógłbym przyrównać do tego, że laski chcą od nas właśnie bycia choć w ułamku alfami. Dlatego wiem, że mam prawo tego oczekiwać. Ja o siebie dbam i o przyszłej rodzinie też myślę: daję bezpieczeństwo, inicjuję wypady, zajmuję się męskimi obowiązkami w domu na ile to potrzebne, jestem zaradny, mam swoje zainteresowania, potrafię się już postawić komukolwiek. Co więcej, w ostatnich dniach już dwa razy konar mi nie zapłonął - co jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło. Zrzucam to trochę na kampanię "zostań w domu" i małą ilość ruchu. Ale mam też pewne myśli, że siedzą we mnie jakieś blokady - cały czas jakiś kwas przypominający mi chwile gdy miała mnie za pizdusia i wchodziła mi na głowę. Haha Tak jak pisałem, nie mam siebie za alfę i wiem że nigdy nie będę - bo to jest przysposobiony od najmłodszych lat styl bycia. Ja miałem pod górę. Mimo to naprawdę jestem teraz szczęśliwy, wolny i już dość rzadko czuję się wykorzystywany. Tyle mi wystarczy, jest dobrze Dużo pomogła mi książka Rollo, gdzie opisywał czym jest zmiana i że nie jest sztuczna. Ja chcę być taki jak teraz, bo wcześniej moje wychowanie i religia wiązały mi skrzydła. Obrzydzenie do cipeuszostwa we mnie też jest - po części chciałem żyć inaczej niż mężczyźni z mojego otoczenia - czyli nie pod pantoflem kobiety, bo czułem że coś jest nie tak. Zwłaszcza, gdy nie wychodziło mi z kobietami i szukałem informacji dotyczących przyczyn i rozwiązań. Zacząłem od forum Men's Health, ale z tamtego miejsca przeszedłem do bloga Marka i się zachłysnąłem. Wyobrażam sobie, że więcej odpowiedzi będzie na nie - abym odszedł i żył i dał też jej ułożyć sobie życie jak chce. Jednak i tak jestem ciekaw opinii.
  2. Wcześniej byłem tylko z jedną kobietą - było trochę lepiej niż teraz. Nie mam porównania - nie wiem co jest za rogiem. Z obecną kobietą mam dużo dobrych przeżytych chwil poza tym aspektem (chociaż mam świadomość, że w każdym zdrowym związku są dobre chwile). Dopiero parę miesięcy temu otworzyłem oczy. Wcześniej bywało, że się awanturowałem o to i liczyłem, że pracą nad tym wszystkim coś zmienię w końcu. Ale to nie o przynoszenie kwiatków chodziło. Nie wyszło mi do końca przelanie tego wszystko na litery. Przed czerwonymi pigułkami byłem bardzo empatyczny. Obecnie nadal jestem, bo niezwykle często wyobrażam sobie jak czuje się istota po drugiej stronie i to bardzo pomaga mi w pracy z klientami i w relacjach. Wcześniej najczęściej kończyło się to wszystko wolontariatem lub czystym frajerstwem, chociaż nadal się na tym łapię - ale pracuję nad tym. Też mi nie wyszło. Chciałem podkreślić dwa bieguny, że moje podejście naprawdę się zmieniło, bo zrzuciłem z siebie dużo oporów np, religijnyh, których nie przepracowałem od czasów dzieciństwa. Oczywiście, że to podejście, które opisałeś jest mi znaczenie bliższe i to stosuję zawodowo - jednakże branża w której pracuję jest pod tym względem specyficzna. Gdybym nie stosował zasady win-win, nie spotkałoby mnie zawodowo nic dobrego. Poza tym, to nie jest tak, że wyzbyłem się moralności. Nigdy nikogo nie oszukałem w biznesie poza oczywiście marketingową papką jak to nasz produkt jest świetny (czyli podkreślenie zalet i ukrycie w czym jest lepsza konkurencja). Być może masz rację. Sam czasami jej współczuję, bo nie potrafię już odpuszczać analizowania na wielu poziomach, przewidywania, szukania drugiego dna. Czuję, że sam czasem mam problem z wyluzowaniem i po prostu życiem. Szukam jakiegoś rozwiązania, by to wszystko wystudzić w sobie i nie zniszczyć życia mojej kobiecie po tym wszystkim - ja sobie szybciej poradzę niż ona. Najbardziej chciałbym po prostu żyć z nią i nie czuć tak dużego rozdarcia. Dlatego też wystawiłem się na krytykę, bo może właśnie tutaj nakieruję się na dobry tor. Generalnie tak, ale temat mamy ten temat przerobiony wiele razy. Wraz ze ślubem wszystko wskakiwałoby do majątku wspólnego. Może popełniam błąd, ale w tym wypadku ona ma nieruchomości, a ja pomysł i jakieś tam wstępne know how co z tym zrobić. Gdy się rozstaliśmy parę miesięcy temu nie chciała ode mnie choćby połowy zwrotu za nawet wspólnie kupione rzeczy. Zabrała rzeczy tylko te, które były jej - a zwłaszcza takie, do których ma sentyment. Termin na decyzję mam ustalony - mam 2 miesiące. Niestety to wspólne siedzienie w domu nie sprzyja sprawdzeniu czy wzięła sobie do serca moje słowa. Nie ma teraz takich typowych warunków - oboje praca zdalna. Gdyby to było z 2 lata temu, nie wahałbym się z decyzją odejścia. W tym przypadku najbardziej wstrzymuje mnie jej zaangażowanie wobec mnie - próbuje spełnić to czego oczekuję, a oczekuję pracy na 60% nad związkiem - czyli nieco ponadprzeciętnej. WIdać że jej zależy na tym najbardziej na świecie, choć ma w tym oczywiście cel - rodzina, dzieci - standard. Zabrałem jej najlepsze lata życia. O sobie nie powiem, że ona mi zabrała lata, bo w końcu tkwię w tym, w czym chciałem i zebrałem doświadczenie, którego nie zamieniłbym na nic innego. Dla kobiety w takim układzie to zmarnowany czas, bo finalnie do niczego nie doszło, dla mnie "Polacy nic się nie stało", bo przecież część mnie chciałaby teraz wolności, resetu. Od początku na pewno nie. Ale tu nastąpiła zmiana i przecież nie mogę siebie winić, że moje myślenie się rozwinęło (w dobry lub zły sposób). Ona jak najbardziej akceptuje to kim jestem teraz - część jej nie może się pogodzić, gdy wyznaczam granice np. mówię że zrobię to o co mnie prosi jak skończę swoje sprawy. Kiedyś rzucałem wszystko byleby zrobić co każe, bo sądziłem, że to ją uszczęśliwi i będę inny niż wszyscy, a może nawet zarucham. Dziś ton rozkazowy skutkowałby pozostawieniem jej na długo z problemem (w zależności od problemu). A część jej jest podjarana, bo wreszcie czuje, że nie jest z misiem tulisiem.
  3. Chciałbym prosić doświadczonych braci o radę, ponieważ być może znajdzie się tutaj ktoś, kto przechodził przez podobny scenariusz i sprzedać mi solidnego kopa w dupę, żebym w locie mógł podjąć decyzję w którym kierunku polecę dalej. Na dole rzucę konkretne pytania, gdyby dla kogoś było tl;dr. Przerobiłem większość wątków na forum i były takie zachodzące na mój problem, ale najbardziej pomogłyby mi uwagi dotyczące własnej historii. Krótko o mnie. Stuknie mi w tym roku 29 lat. Przerobiłem dużo książek o tematyce redpill (w tym książki Marka) i innych materiałów. Było to dla mnie bardzo drastyczne. Uświadomiłem sobie, że całe życie byłem beciakiem i nadal jestem. Z drugiej strony jestem dumny z siebie, że zrobiłem aż tak duży postęp, by się oderwać od matrixa, a przede wszystkim – by żyć tak jak chcę. I to właśnie w pełni od kilku miesięcy robię. Wychowanie (w 90% przez matkę), telewizja a w tym disneyowskie bajeczki, religia sprawiły, że byłem w większej części życia miękką rurą. Przedkładałem cudze dobro i szczęście nad własne, bo liczyłem, że to mi się zwróci – choćby pod postacią nieba po śmierci. Takie podejście zabiło we mnie zdrową męską rywalizację w dzieciństwie i ogólnie młodości. W zamian za to dostałem przeogromne poczucie empatii, które to czasem mnie niszczy. Z drugiej strony dzięki tej empatii robię zawodowo to co robię i mam na tym polu spore sukcesy. Mocno przykładałem się do nauki – dla siebie. Skończyłem dość elitarne studia, kursy, znam języki. Elastyczny zawód sprawia, że nie boję się aż tak o utratę obecnej pracy, gdzie stopniowo dobijam do pięciocyfrowego wynagrodzenia. Nie mam pasji – bo szybko się nudzę jedną rzeczą. Mam za to dużo mniejszych zainteresowań, więc używając ich naprzemiennie nigdy się ze sobą nie nudzę. Ogólnie bardzo lubię swoje życie. Do niedawna toczyłem ze sobą sporą wewnętrzną walkę o swoje cele życiowe – nie wiedziałem jak ma wyglądać moje życie, jakie postawić sobie cele. Teraz jestem na etapie wygaszania tej walki, bo po lekturach i przemyśleniach wydaje mi się, że w końcu wiem co da mi szczęście. Od ponad 4 lat jestem w związku. Wcześniej przez całe studia byłem w innym kilkuletnim związku, a wcześniej w latach młodzieńczych miałem kilka dziewczyn (maks. miesiąc). Moja obecna partnerka ma 27 lat. Pochodzi z wioski, skończyła studia, ale na rynku pracy idzie bardzo przeciętnie (nie wykorzystuje swojego potencjału przez robienie tego samego licząc na inny efekt za 1000 razem). Ale to nie jest istotne. Wychodząc z poprzedniego związku miałem dość dziecinnego podejścia ex, przestraszyłem się wtedy posiadówek rodzinnych, bawienia dzieci, nieuchronnej formalizacji, ale przede wszystkim opadł mi haj hormonalny (gdzieś po około 3 latach). Była to pierwsza partnerka seksualna, a ja zacząłem czuć potrzebę jakiejś zmiany, bo miałem wrażenie, że coś mnie omija. W tamtym związku byłem betą do potęgi – nie miałem wiedzy. Wchodząc w obecny związek chciałem to zrobić z nieco innym podejściem – nie szukając już w kobiecie bratniej duszy, tylko wręcz biorobota. Okazało się jednak po krótkim czasie, że nie potrafię tak funkcjonować i muszę czuć przyjaźń do partnerki. Otworzyłem się na nią, jednakże wszedłem w ten związek nadal z pozycji strasznego beciaka, co zrozumiałem dopiero niedawno. Mimo że chciałem szacunku jak do mężczyzny – bardziej tradycyjnego związku, to moje wychowanie się uruchomiło i wszystko zaczęło przypominać bardziej egalitarny lub w pewnych momentach nawet matriarchalny związek. Partnerka ma dość silny charakter po ojcu, chociaż niestabilny. Czyli czasami ma, a czasem kruszy się jak asfalt na polskiej drodze. Dopiero jakieś pół roku temu po redpillowych lekturach odkryłem dlaczego ona jest tak sfrustrowana niektórymi moimi zachowaniami i dlaczego mam wrażenie, że jako wzór mężczyzny stawia swojego brata i ojca. Oni mają „wyjebane” – nigdy nie przeczytali nic o relacjach, tylko po prostu żyli po swojemu (prości ludzie). U mnie z kolei zabrakło w wychowaniu silnego ojca, który wbrew matce powiedziałby mi, że nie ma nic złego w zdrowym egoizmie i że wyznaczenie granic spowoduje konflikty, w których również nie ma niczego złego. Bo przez chwilę będzie burza, ale za to później częściej będzie wychodzić słońce. A ja z kolei zawsze unikałem konfliktów, bo liczyłem, że w ten sposób karma do mnie wróci, a poza tym nie chciałem by komukolwiek było przykro. Podświadomie czułem, że coś jest nie tak – że robię coś wbrew swojej naturze. To głupi przykład – ale nawet grając w gry na kompie (lubię erpgi) zawsze grałem dobrymi postaciami i często odmawiałem nagrody za zrobienie questa jeśli się dało. Teraz czułbym się jak frajer nie biorąc zapłaty za dobrze wykonaną robotę. Całe szczęście, że na polu zawodowym, biznesowym szybciej się ogarnąłem niż na polu związkowym, bo tam dzięki dobrym mentorom szybko zrozumiałem, że biznes to zawody kto kogo bardziej wyrucha, a uśmiechy i poklepywanie po plecach to uj. Wiem, że dla wielu z Was to jest banał, ale dla mnie patrząc na mój punkt startowy, to ogromny postęp w myśleniu. Pół roku temu zacząłem powoli wdrażać w swoim związku zmiany – stawać się już bez norm wynikających z wychowania i wiary - tym, kim naprawdę chciałbym być. A mężczyzna, który we mnie drzemie to gość bez strachu o palenie mostów, realizację własnej wizji życia kosztem dyskomfortu u innych. W moim związku naturalnie przyniosło to i pozytywy i negatywy. Naturalnie pojawił się bunt u partnerki, ale finalnie jest oczywiście zadowolona – bo umarł cipeusz, a narodził się ktoś dość stanowczy i pewny siebie. Przeszliśmy dość wyboistą drogę, ponieważ w pewnym momencie rzuciłem to wszystko i kazałem jej się pakować. Było to jeszcze w momencie, gdy nie do końca pojmowałem jak to działa. Ona naturalnie ma parcie na ślub – nie mam jej tego za złe, ma w końcu taki wiek (a ściana coraz bliżej) i pochodzi z wioski, więc zaczęła mocno ograniczać seks. Pewnego razu obruszyła się tak, że nie wytrzymałem. Rozstanie trwało tydzień, wróciła do mnie skruszona i usłyszałem to, co chciałem usłyszeć. Nie wiem czy był to błąd. Nie miałem wtedy czasu na przemyślenia, zagrały emocje. Teraz po przemyśleniu wiem, że moje cierpienia spowodowane jej brakiem były naturalne i jeszcze trochę, a byłoby w porządku. Wiem teraz też, że ona wtedy po prostu zobaczyła, że to mnie mniej zależy skoro potrafię ją odstawić na amen. Poza tym – nie ma żadnej lepszej lub równej alternatywy życiowej. Zgodziłem się na powrót, ale wyłącznie na moich zasadach. Teraz wiem, że błędem był np. warunek, że ma więcej inicjować zbliżeń i się czasami wystroić dla mnie. Przecież to nie są negocjowalne warunki – to musi wynikać samo z siebie, aby cieszyło. Musi czuć zagrożenie i przez to to inicjować, a nie przez szantaż. No ale nieważne – może to naprawię. Warunkiem była między innymi terapia dla par. Zgodziłem się, by była prowadzona przez terapeutę – kobietę. Zrobiłem tak, ponieważ to ona ma ze sobą obecnie jeszcze więcej problemów niż ja – problemy z seksualnością, libido i postrzeganiem mojej wartości. Miałem nadzieję, że to kobieta ją otworzy w jakiś sposób. Niestety terapia okazała się klapą (terapeutka była słaba) i po kilku sesjach zdecydowałem, że to bez sensu, bo dużo więcej daje nam moje nowe podejście wynikające z lektur. Tu chciałbym zaznaczyć, że „gra” przychodzi mi dość naturalnie, bo różne reakcje ludzkie dają mi dużo motywacji – z tego względu nie mam oporów przed utrzymywaniem rollercoastera . Nim przejdę do podsumowania chciałbym opisać jeszcze moją partnerkę i moje podejście do niej. Wiążąc się z nią i utrzymując związek nigdy nie obiecywałem jej ślubu, ale to się rozumiało samo przez się – bo zdecydowałem się na laskę z wioski. Wielokrotnie rozmawialiśmy na ten temat i ja nie miałem problemów z perspektywą małżeństwa. Obecnie jestem świadomy zagrożeń jakie ze sobą niesie, ale w naszym przypadku mimo dysproporcji zarobkowych (co zaznaczam nie jest dane na wieki) w przypadku rozwodu z majątku tracilibyśmy mniej więcej to samo. Obecnie to ona ma więcej do stracenia, bo odziedziczyła nieruchomości. Jedyny syf, którego nigdy bym nie chciał to rozpad rodziny i jedynie widywań dzieci. Zawsze myślałem o małżeństwie może nie o jako wiecznej bezpiecznej przystani, ale na pewno o czymś – w co jeśli się wpakuję, jako o decyzji z rozsądku – gdzie ożenię się z dobrą dla siebie opcją. Mojej obecnej partnerce dałbym 5/10 a w porywach 7/10, gdy naprawdę się wystroi (rzadko). Sobie obecnie dałbym 7/10, a mam do poprawienia jeszcze formę i jeszcze dobre lata przede mną. Partnerka nie jest myszką inna niż wszystkie: nie ma zainteresowań (netflix, fb, tv i babskie książki), nie jest nazbyt rozgarnięta intelektualnie (ale ponadprzeciętnie na pewno). Ma jednak trochę zalet: jest tradycjonalistką, wiem, że dobrze zajmie się dziećmi (naturalnie ma na to parcie), ogarnia dom i kuchnię, jej genetyka raczej sprawi, że nie spuchnie (ale kto tam wie jak będzie, gdy wjadą hormony itp.) Jest to po prostu dobra, przeciętna dziewczyna i nie mam jej za złe jej babskich uwarunkowań – parcia na dziecko, traktowania mnie jako najlepszej gałęzi, a nie jako obrazka, w który byłaby wpatrzona kobiety takie po prostu są. A ja z kolei wiem, że LTRy są dla mnie i że chcę się w przyszłości spełniać jako ojciec – głowa rodziny. I teraz sedno. Martwi mnie kilka rzeczy: - Partnerka jest nadal elementem mojego starego życia, bo podczas gdy ja ostatnie lata rozwinąłem się, ona pozostała praktycznie w miejscu mimo wielu rozmów, podczas których jeszcze się łudziłem, że uda się mocno przekazać jej moją perspektywę. Martwię się, że nigdy nie wyrzucę jej z głowy obrazu tego ultra bety, którym byłem jeszcze niedawno (nie mam siebie teraz za alfę czy omegę ). Jestem ja kontra jej 27 lat przyzwyczajeń – rządzącego się charakteru. I cały czas mimo wyznaczenia granic przyłapuję ją na mniej lub bardziej mimowolnym zapominaniu się – „misiakowaniem” mnie. Ma charakterek po matce, gdzie jej ojciec musi praktycznie cały czas walczyć o swoją pozycję. Jest jakiś tam progres, ale to jest bardzo męczące. Nie mam oczywiście gwarancji, że w nowym związku wszystko byłoby idealnie i udawałoby mi się cały czas trzymać ramę. Po prostu choć mi tego nie powie wprost, bo wprost oczywiście słyszę zapewnienia o miłości itp. itd, to najbardziej trzyma ją fakt, że lata jej świetności minęły, a męża i dzieci nie ma, a ma też problemy z seksapilem, a ja jestem według niej dobrym kandydatem na dostarczyciela bezpieczeństwa i źródłem końca przytyków od rodziny. Współczuję jej. - Seksualność. Nie jest w ogóle (przynajmniej dotychczas nie była) kobietą, która ma jakiekolwiek ciągoty do postarania się by wyrwać mężczyznę. To niby wraz z jej SMV daje mi teoretycznie większą pewność w kwestii ewentualnej zdrady, no ale z drugiej strony… Myślałem, że jak powiem jej wprost, że ma się postarać co do wyjść ze mną i podczas przebywania ze mną co do wyglądu, ubioru, to będzie lepiej. Tak samo myślałem że jeśli powiem jej, że ma częściej inicjować seks, to będę szczęśliwszy. Efekt jest taki, że te starania niemal kompletnie mnie nie ruszają – są takie nienaturalne. Może to od tego siedzenia w czterech ścianach przez wirusa, ale naprawdę – częściej mam ochotę na Renię niż na nią. Nie wiem co mi się stało. Zdałem sobie sprawę, że moja nowa seksualność jakoś nie gra z jej. Denerwują mnie jej miny, żarty. Nie ma w niej takiego dziewczęcego uroku. Podczas zbliżenia czuję się jakby to był jakiś program National Geographic, a scenariusz miał zaraz być przeczytany przez Panią Krysię: „prącie zostaje wprowadzone do pochwy w celu przedłużenia gatunku…” Gdy kończyłem poprzedni związek, to do samego końca moja ex była dla mnie bardzo atrakcyjna i mimo ówczesnych problemów czułem się z nią dobrze podczas zbliżeń. Była po prostu taka naturalna w tym wszystkim i miała wyczucie co do tego co w aktualnym momencie zrobić. - Poligamia sieje mi spustoszenie w głowie. Pisałem, że w ciągu ostatnich lat trochę osiągnąłem, co wywaliło mi pewność siebie do góry. Mam świadomość tego, że rezygnując z obecnej partnerki będę przez pewien czas wracał do pustego mieszkania (zaniedbałem moich znajomych przez ten związek – będę zaczynał prawie od 0), a przecież docelowo chcę LTRa. Po prostu myśl o małżeństwie na tym etapie sprawia u mnie myśli, że wszystko co dobre jest już za mną. Widzę siebie za parę lat plującego sobie w brodę, że nie przerobiłem wystarczająco dużo lasek, aby stwierdzić z pewnością, że pora wpuścić korzenie, bo wszystko to prawie jeden uj. Czuję, że coś mnie omija. Z drugiej strony, to nie jest zła dziewczyna – mam więcej niż niejeden by chciał. Rezygnując teraz mogę żałować kiedyś, że to zrobiłem. No i to cierpienie, które wywołam u niej – a nic złego mi nie zrobiła. Stara się przecież jak może. Związek otwarty nie wchodzi w grę. A ja boję się, że tkwiąc w tym, kiedyś zrobię jeszcze więcej syfu jeśli nie wytrzymam. - W moim otoczeniu pozornie widzę mnóstwo o wiele bardziej atrakcyjnych kobiet – szczękę można zbierać z ziemi. Nawet wśród moich koleżanek w pracy jest jedna dziewczyna (zajęta i już po frytkach), która tak na mnie działa, że gdyby role się odwróciły to wierzę, że nie miałbym takich poligamicznych myśli. Ma idealną figurę i jest wycofana. A ja teraz czuję, że potrzebuję kobiety, z którą nie walczyłbym o noszenie spodni, ale o taką, która naturalnie ulegnie pewnej dominacji z mojej strony i będzie z tego zadowolona. Miałbym wtedy czystą kartę i taka kobieta ujrzałaby we mnie kogoś innego niż moja obecna partnerka. - Od niemal samego początku związku coś mi nie pasowało w mojej obecnej partnerce. Jest czysta, zadbana, ale mimo to nie odpowiada mi zapach jej skóry – po prostu mam jakieś dziwne wrażenie jakby poza zapachem coś było nie tak na poziomie feromonów czy genetyki. Ona nie ma takiego wrażenia co do mojego zapachu czy feromonów. Poczytałem o tym, bo myślałem że schizuję i niestety przybija mnie to w jakiś sposób. Podsumowując, męczą mnie wewnętrzne demony. Z jednej strony rozrywa mnie poligamia, chęć spróbowania czegoś jeszcze w życiu. Byłoby mi łatwiej z czystą kartą wprowadzać swoje granice wobec nowej kobiety. Z drugiej strony wiem, że to niekoniecznie może być dla mnie dobre, a partnerka jest naprawdę w porządku kobietą jak na te porąbane czasy (nie jest jakąś materialistką i jest pracowita, troskliwa – nie wyjątkowa, ale taka ponadprzeciętna). Zwyczajnie mam wrażenie, że mimo jej wad, to już na tym etapie życia dopadł mnie dobry materiał na LTR i nie potrafię tego docenić i jeszcze popracować nad tym wszystkim. Ludzie mają tak przesrane problemy w życiu, które ja też mogę mieć (choroby, wypadek), a ja myślę nad takimi rzeczami. Jest mi bardzo wstyd, że zabrałbym jej tyle lat, zawracał terapią, a teraz miał zwyczajnie po jej nieudolnych, ale jednak staraniach wbić nóż. Pytania w pigułce: 1. Czy ma ktoś pozytywne doświadczenia związane z ustawieniem sobie kobiety po własnym przebudzeniu się z matrixa? 2. Czy siedzenie w czterech ścianach podczas epidemii z waszą lubą też Wam obniżyło libido? I czy ewentualnie tylko wobec waszej kobiety? 3. Czy można sobie poradzić jakoś z myśleniem o innych laskach, mając świadomość że wybór własnej żony był dyktowany rozsądkiem, a nie pożądaniem? (kobiety się starzeją, ale wracając tutaj do mojej koleżanki – czułbym się zajebiście gdybym chociaż mógł wrócić pamięcią, że kiedyś miałem babkę jak z moich mokrych snów) 4. Czy ktoś z Was związał się z kobietą więzami małżeńskimi, do której czuło się pewnego rodzaju niedopasowanie genetyczne? 5. Czy gdybym zdecydował być się pierdolonym egoistą (zależy jak patrzeć – a może bohaterem ratującym jej kolejne lata i dzieci) i jednak chciał odejść, to macie może jakiś pomysł na sposób by moje odejście było tak łagodne dla niej jak tylko się da? Po prostu żal by mi było niszczyć dziewczynę, gdybym palnął coś głupiego, zważywszy że ostatni powrót do mnie dał jej dużo nadziei i obecnie wydaje jej się, że wszystko jest raczej ok. Dziękuję za wszelkie uwagi, szczerą krytykę i czas poświęcony na lekturę.
  4. Cześć, miło mi w końcu do Was dołączyć :) To forum wygląda na naprawdę fajne miejsce i kopalnię wiedzy.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.