Skocz do zawartości

T55

Użytkownik
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Profile Information

  • Płeć
    Mężczyzna

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

Osiągnięcia T55

Kot

Kot (1/23)

1

Reputacja

  1. Coś w tym jest... mieszkam w Niemczech od dwòch lat. Niemki, mimo krążących opinii o ich urodzie to dziewczyny powsciagliwe, prawie dumne, z pewną pogardą patrzące na przybyszów zza Odry. Wcale mnie to nie dziwi. Polacy w 90 % to burole, kobiety stoja co prawda ciut wyzej, ale takze obraz nedzy i rozpaczy. Nie mamy dobrej prasy. Panuje stereotyp Polak-robol, Polka-prostytutka. Burdele w Bremerhaven, Kilonii czy Hamburgu pełne Polek, Wegierek, Niemki rzadko. Byłem w Polsce w zwiazkach, przerwalem bo gardzilem tymi dziewczynami. Niemki (uwierzcie, ze mozna spotkac naprawde bardzo ladne) jednak mi imponuja.
  2. Polecam na początek stronę deutsch.info Do tego darmowy słownik depl znajdziesz na sklep Play. Najlepszy z dostępnych. Nie ukrywam, że najlepiej uczyć się od tubylców. Jestem już 2 lata w DE i to jest najszybszy sposób. Do tego ogladalbym jak najwięcej filmów z niemieckim dubbingiem i lektorem.Efekt murowany. Angielski komunikatywny zlapiesz w 3 miesiace. Niemiecki w rok, dwa lata. Trudny język.
  3. Maturę podstawową (tylko) zaliczyłem na 80 %. Wystarczyło. Polibuda w Koszalinie, potem przenosiny do Gdyni. Potem intensywny kurs E-Trapez (genialny), który pomógł mi z równaniami różniczkowymi. Algebra nie sprawiała problemów. U psychiatry nigdy nie byłem. Nigdy nie myślałem, że to potrzebne. Problemów psychicznych nie mam. Lubię się śmiać i bawić, być w towarzystwie. W karierze zawodowej osiągnąłem stanowisko kierownika projektu. To ważne w tej historii bo "mam dobry wpływ na ludzi" (opinia nie moja). Branża przemysłowa, obróbka metali. Potrafię zmotywować załogę etc. Ale z kobietami...po tamtych wydarzeniach nie jestem w stanie zbudować jakiejkolwiek poprawnej relacji.
  4. Witam Braci ! Nadszedł dla mnie ten dzień. Czytelnikiem forum jestem od 4 lat (z długą przerwą), słuchaczem audycji Marka od około roku. Pierwsze moje zetknięcie z forum, przyznam uczciwie nie wywarło na mnie pozytywnego wrażenia. Doszedłem do wniosku, że opinie głoszone tutaj są błędne-NIE... TAK NIE MOŻE BYĆ. Po kilku doświadczeniach swoich i znajomych muszę przyznać jak strasznie się myliłem i utwierdzony jestem teraz całkowicie w słuszności głoszonych tutaj tez. Żeby zadośćuczynić porządkowi dyskusji na forum, chcąc być jego aktywnym członkiem podzielę się z Szanowną Grupą swoją historią. Historia jakich wiele pod tytułem: "MASZ SPIERDALAJ W OCZACH" W tym roku stuknęło mi 28. wiosen. Pochodzę z tradycyjnej, można rzec typowej rodziny klasy średniej 2+2. Rodzice wykształceni, państwowe posadki, w domu nigdy niczego nie brakowało, ale bez luksusów. W tej historii wpływ mojej najbliższej rodziny jest ogromny i muszę go przytoczyć, gdyż zdeterminowało to moje podejście do kobiet na przestrzeni dotychczasowego dorosłego życia. Wychowywany byłem twardo tzn. z wielkim naciskiem na samodyscyplinę oraz wpajano mi od małego swego rodzaju "charakterność". Twardy kręgosłup i otwarta głowa to wynik wychowania... ale w gruncie rzeczy tylko przez mojego ojca. Mogę przyznać, że od około 16 roku życia moja Matula nie miała większego wpływu na moje wychowanie, gdyż autor tego posta będąc zbyt pewnym siebie, momentami gburem i chamem chadzał już własnymi ścieżkami. Moja matka jest kobietą, jakich dziś się nie spotyka (albo spotyka bardzo rzadko)-dom opanowany w 100 %, codziennie dwudaniowy obiad, poprane, poprasowane, pracuje dłużej i zarabia lepiej niż mój ojciec, ale to on trzyma wszystkie pieniądze w domu (Mama dostaje kieszonkowe). Nie raz była upominana, żeby tak nie skakała przy dzieciach, bo wychowa nieudaczników. Tak się całe szczęscie nie stało (mimo wielu wybryków każdą szkołę ze studiami włącznie skończyłem z wyróżnieniem). W wieku od 15. lat zacząłęm robić to, co większość moich rówieśników ze szkoły, klubu piłkarskiego, z osiedla. Pierwsze alko, pierwsze domówki, balety, powroty do domu po 3-4 nad ranem. To właśnie wtedy jedynym hamującym mnie bodźcem był wpływ ojca. Pierwsze dziewczyny(zaznaczam od razu, że nie dochodziło do niczego więcej aniżeli buzi-buzi), papierosy i jeszcze raz alko. Nie było weekendu, żebym usiedział w domu, nie było imprezy gdziebym nie poznał czyt. wyrwał jakiejś panny, ale nigdy nie nawiązałem poważniejszej znajomości. Przez wypady z kumplami olałem całkowicie naukę do matury, w ostatniej klasie miałem komisa. Sytuacja tragiczna, ale do półrocza do póki nie pojawiła się ONA miałem to gdzieś. Latałem dalej z "ziomeczkami" mając 7x1 i 2x3 w ocenach z matemy całkowicie beztrosko. Co to były za czasy...Nie chodziłem na zespoły wyrównawcze z matmy, bo wkleiłem wychowawczyni, że ostatni autobus który jedzie do mojej miejscowości mam o 15:30 (tak naprawdę było to o 18.15), goniłem kupić parę butelek taniego wina (bałagan, bełt) i już po 18 byłem z kumplami nieźle zrobiony. Debil pomyśli niejeden.W gruncie rzeczy teraz tak na to patrzę. Nie pisałem poprawek z przedmiotu pod koniec semestru bo była sprawa ważniejsza-przygotowanie imprezy sylwestrowej, na której pojawiła się ONA. Przyszła ze swoim byłym (moim bardzo dobrym kolegą) oraz facetem który był jej (wtedy nie znałem tego słowa "orbiterem"). Nie zwróciłem na niej uwagi, przez przypadek zacząłem z Nią tańczyć gdy zatrzymała mnie w drodze do ubikacji. Od razu złapałem ją za tyłek, obróciłem parę razy...i tak spędziliśmy większość nocy. Gdy reszta rozeszła się do domów zostałem z Nią sam na sam, poszliśmy spać, ale do niczego nie doszło...Byłem tak pijany, że nie pamiętałem nawet o czym z Nią rozmawiałem, a o czym wielokrotnie przypominała w mniej więcej takich słowach: "wiedziałam już wtedy, że musimy być razem, bo rozmawiało nam się jak byśmy się znali od lat." Poprosiła mnie o numer. I tutaj zonk. Nie poprosiłem jej o numer, gdyż nigdy tego nie robiłem. Byłem tak pewny siebie, bo miałem powodzenie u płci przeciwnej i nie miałem ochoty na związek. BAAA. Nigdy nie byłem wcześniej w związku i naprawdę nie wiedziałem jak to wogóle jest. Najważniejsza i prawie na piedestale stała FERAJNA. Tak dobrze się z nimi żyło... Na pierwszej randce otworzyła się przede mną zbyt szeroko. Było to po tygodniu od zabawy sylwestrowej, a od niej padły już niedwuznaczne słowa o tym, że wyglądam jej na takiego faceta, z którym można zbudować dłuższą relację (sic!). Nie dałem żadnych większych oznak zainteresowania, ale pisaliśmy, pisaliśmy i...w życiu bym się tego nie spodziewał. Wsiadłem w samochód i pojechałem do Niej. Po trzech tygodniach od poznania byliśmy już parą. I nasz związek potoczył się z prędkością lawiny. Jej były facet, a mój dobry kolega powiedział mi kiedyś po pijaku, że moja nowa Panna waliła mu kiedyś gruchę i że podobają mu się jej cycki. Nie dałem mu w mordę tylko całą agresję skierowałem przeciwko niej. To było miesiąc po naszym "Zostaniu razem". Robiłem to w takich obelżywych słowach, że makabra. Wstydzę się w sumie tego do dziś. Po wielu perypetiach udało nam się w końcu omówić tą sprawę, "Syndrom zazdrości wstecznej" ustąpił, spotykaliśmy się coraz częściej, ogarniałem przy niej matmę (w pół roku, napisałem maturę tak, że umożliwiło mi to dostanie się na polibudę). Ale na horyzoncie zbierała się już burza... Burza, której nie przeczuwałem... Moja ówczesna luba była osobą niesamowicie ciepłą, wspaniale spędzałem z Nią czas, odpoczywałem przy niej. Była z rozbitej rodziny, podkreślała, że wierność dla Niej to podstawa (seks w relacji stawiała na 5,6 miejscu, ojciec zdradził jej matkę.) Koniecznie chciała mieć dzieci. Pewnego razu oznajmiła mi, że wyjeżdża zagranicę zarobić na studia. Okej. Oświadczyłem jej bezceremonialnie że kończymy nasz związek. I się zaczęło. Płacz, płacz i jeszcze raz płacz. Chciała iśc na studia do innego miasta niż ja. Stwierdziłem, że związek na odległość nie ma sensu. Z jej strony różne (wtedy nazywałem to wprost "durne" ) pomysły jak dalej mamy żyć. Ja relację naszą ukróciłem. Nie minął dzień, gdy poprosiła o spotkanie. I to było spotkanie, które przelało we mnie czarę goryczy. JA:-więc jaką masz propozycję, znasz moje zdanie, na odległość -NIE MA MOWY ONA: - zainstalujesz Skajpa (do dziś nie korzystam), są SMS-y, co weekend będę u Ciebie, albo Ty u mnie JA: nie przetrwamy ONA: trzeba wierzyć JA: masz mnie za frajera ? milczenie...potem dodałęm jeszcze parę zdań, jakieś postawiłem pytanie i ...nic. Ona spuszcza głowę, już szlocha a ja stoję jak wryty. Rozstańmy się na spokojnie. To było jedyne co mi przyświecało. Płakała już dotychczas nie raz przeze mnie i...nie wiem co jest ze mną nie tak. Im więcej płakała tym bardziej jej nienawidziłem. Nigdy nie zszedłem do zbrojowni, nie byłem na każde skinienie samic, ale...mam...tzn. wtedy nabrałem swego rodzaju pogardy dla nich. Nie jestem w stanie tego dokładnie opisać ale to wtedy pojawiły się u mnie takie uczucia. Ta kobieca niemoc, te dyskusje o wszystkim i o niczym. W pewnym okresie jak jeździłem do Niej uczyć się matemy, czekałem tylko na telefon, funfle już są na rejonie: " Słuchaj mała. Dzwonił ojciec muszę odstawić auto. " I w długą. Seksualnie nie byłem nią zainteresowany po około 3 miesiącach. Była piękna, ale coś odrzucało mnie od Niej. Te cycuchy śnią mi się do dziś. Po dwóch, trzech dniach od naszej ostatniej rozmowy poprosiła o spotkanie. Byłem, pamiętam to jak dziś strasznie zły (nie na Nią), i odpisałem: "Nigdzie się nie wybieram." "Nie szkodzi, przyjadę." "Dobra, rozpierdolmy naszą relację do końca." Syndrom zazdrości wstecznej który przeżyłem oraz ta jej niemoc w podjęciu decyzji (dla mnie sprawa jasna wóz albo przewóz-idziesz na studia do innego miasta) powodawały, że rosła u mnie jak fala pogarda dla Niej. Za dużo myślałem. Przyjechała. Płacz. "Zostań ze mną. Zaczekaj. Przywiozę Ci dokumenty, które złożysz na NASZEJ uczelni. Sprawy potoczyły się bardzo szybko. Dwa dni potem jej siostra przywiozła mi dokumenty. Ona wyjechała, rzecz jasna osobiście się ze mną żegnając. Po dwóch dniach od jej wyjazdu "kurwica" dopadła mnie znowu. Dzownię dzień przed wyjazdem na uczelnię, aby złożyć papiery. NIC. Dzwonię na drugi dzień. Cholera jasna jeszcze 2 dni i ominie nas termin składania dokumentów. Dzień przed ostatecznym terminem składania papierów odebrała. Zjebałem ciut sprawę, bo zadzwoniłem z pytaniem czy nadal jest pewna swojej decyzji i ...musiałem się do czegoś przyczepić-dlaczego do ciężkiej cholery nie odbierasz telefonów. A bo wyobraźcie sobie, nie miała śmiałości zapytać mamy o pieniądze (uwierzyłem). Na pytanie jak wyobraża sobie dalszy kontakt poprosiła o kontakt przez GG bo chce jak najwięcej odłożyć pieniędzy. W odpowiedzi: Pieniądze mogłaś wziąć ode mnie. Jesteś głupsza niż ustawa przewiduje. Spakowałem papiery obojga i złożyłem. Oboje się dostaliśmy. Reszta opowieści to ciągłe jazdy z mojej strony. Miotałem się w tamtym okresie między chorobliwą zazdrością, a stanem, że miałem kompletnie wylane. Uważałem brak kontaktu w tych dniach kiedy trzeba złożyć papiery za skrajną nieodpowiedzialność. Doszedłem do jedynego (tak mi się wtedy zdwało wniosku). Nie będzie nas razem ! Wysiadam z samochodu, jestem po ekstra imprezie nad morzem. Cały czas myślę o tej dziewczynie, która ciągnęła mnie na plażę w wiadomym celu. Mam jej numer. Jutro się spotkamy. Ciemna noc, podchmielony jestem odpowiednio, lato, cieplutko i wtem...MMS. Na nim: tzw. MOJA z dzieckiem na ręku. To byłą córka jej koleżanki. Jeżeli dobrnąłeś czytelniku do tego miejsca to pewnie zadajesz sobie pytanie: o co tym razem poszło: JAK MOŻESZ IDIOTKO WYSYŁAĆ MI TAKIE PIERDOŁY. Zapomniałaś o co kłóciliśmy się dwa dni temu ? Poleciał szereg najbardziej obelżywych epitetów jakich dotychczas użyłem w swoim życiu. Na drugi dzień bardzo długa wiadomość na GG. Już nas nie ma. Wogóle mnie to nie obeszło. Tydzień później śmigałem już z Anetką... Anetka wyciągnęłą ode mnie numer na wiejskiej potupajce. Podobała mi się jeszcze bardziej niż moja pierwsza luba. Układało nam się bardzo dobrze. Poszedłem na studia, od byłęj nie miałem żadnych sygnałów-do czasu. Tydzień przed Wigilią wiadomość od niej: "Spotkajmy sie." Ani "cześć ani pocałuj mnie w ...Tylko tyle. Zamieniłem z Nią parę zdań, wraca, chce pomówić o nas. Zdecydowałem się. I odbiło mi. Tak mnie ruszyło to wszystko. Opowiedziała mi o swoim wyjeździe. Jak bardzo Ją zraniłem. Tam na miejscu odwrócili się od Niej wszyscy. Podczas pobytu zagranicą była u Swojej koleżanki, wiedziałem o tym. Długo miała problem ze znalezieniem pracy. Koleżanka oświadczyłą jej że nie ma zamiaru pracować i niech moja Luba radzi sobie sama. Matka mojej lubej dzwoniła do mnie kilka razy jak ONA była za granicą i powiedziała raz: Ah, w zeszłym roku było to samo. To o to pokłóciliśmy się dwa dni przed rozstaniem. Miałem moją Lubą, za totalną idiotkę, kretynkę, a mimo tego...po jej powrocie wróciłem. Anetkę (żałuję tego do dziś) chłodno pożegnałem. Do dziś nie wiem skąd, wiedziała juz 3 dni po, że Sylwestra zamiast z Nią spędziłęm z Lubą. Po naszym zejściu, dwa tygodnie !!! były ok. A potem zaczęły się jazdy. Tak absurdalne, że do dzis nie mogę tego pojąć (zemsta?). Przypominam-studiowałem. Wcześniej dzieliło nas 17 km, po moim pójściu na studia 77 km. Codziennie telefon, sms czy w weekend jestem u Niej, czy mam tam kogoś, kiedy będzie mogła przyjechać. Jazda co dzień i płacz. Zaprosiłem ją do akademca, już po jej odjeździe info że w weekend się widzimy. Dzień w dzień to samo. A sesja za pasem. Było pewnego razu tak, że wróciłem do domu, nawet nie zdążyłem się wykąpać i pojechałem do Niej bo ciągle płacz. NIe daruję sobie tego. I Epilog. Jak tylko wróciła i chciała odbudowania relacji, bez ceregieli zapytałem czy wraca z przeszłością tzn. czy było bum-bum za granicą czy nie, czy jest dziewicą. Odparła, że tak i nie kłamała. Przedziurawiłem ją w akademiku. Dzień przed moim egzaminem z algebry Ciapaty, z którym pracowała wrzucił z Nią zdjęcie jak byli razem na spacerze. To był dla mnie dobry pretekst do zerewania. Miałem dość ciągłych jazd. Zwyzywała mnie, ja napisałem jakiegoś sms i skończyło się. Teraz po latach, uważam że dobrze się stało, że tak wyszło. Uważam, że nie byłbym jeśli chodzi o edukację i karierę w tym miejscu w którym jestem, gdyby nam się wtedy udało. Anetka pisze do mnie od 4 lat(jest teraz rozbitą dziewczyną rodzina się jej posypała, mieszka u chłopaka-typowy beciak. Matka wyrzuciłą ją z domu), ale ja po tamtych wydarzeniach nabrałęm niesamowitej odrazy do kobiet, w sensie relacji długoterminowych. Zwłaszcza, że obie moje partnerki były bardzo atrakcyjne. Męczy mnie zazdrość, ale poza tym...i w stopniu decydującym...babskie pieprzenie o niczym, ta chęć codziennego bycia ze sobą, gierek. Obie potrafiły zryć beret, ale ja jestem za nerwowy, żeby długo to znosić. Do napisania tego postu skłoniły mnie ostatnie rozmowy z tymi FUNFLAMI z którymi wchodziłem w dorosłe życie. Koledzy się rozeszli. Nie wynika z ich wypowiedzi jednak, żeby byli szczęśliwi w związkach. Tym bardziej cieszę się, że mi nie wyszło. Męczy mnie jednak od dłuższego czasu pewna myśl. Że tracę przez to wiele. Że jednak kontakty z kobietami to nieodzowna część męskiego życia. Że tak trzeba korzystać w młodości. Po tych dwóch relacjach już nie zobaczy mnie nikt na parkiecie wywijającego z Panną, raczej przy barze. Moi najbliższi koledzy twierdzą, że i tak nie mam szans na poznanie kobiety bo mam dla nich "SPIERDALAJ W OCZACH"-po części to prawda. Starałem się walczyć z tym, ale lektura forum utwierdza mnie w przekonaniu jakimi żałosnymi są istotami. Chociaż wiem, że powinna mi wskazać inną drogę. Szukam jej i nie mogę znaleźć. Nigdy nie wszedłem do zbrojowni, nigdy nie byłem "misiem". Powinienem chyba postępować, jak w piosence "Ale zbaw mnie od pogardy, od nienawiści strzeż mnie Boże..."
  5. T55

    Witam wszystkich !

    Witam Szanowną Brać ! Miło mi dołączyć do Waszej społeczności.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.