Skocz do zawartości

misanthrop

Użytkownik
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Donations

    0.00 PLN 

Profile Information

  • Płeć
    Mężczyzna

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

Osiągnięcia misanthrop

Kot

Kot (1/23)

2

Reputacja

  1. Coś nie pasowało od początku - ja, widząc jej zapał i chęć do ogarnięcia czegokolwiek w domu, sam go traciłem i raczej nie spieszyłem się z inwestycjami. Swoją drogą dlatego, że cały czas miałem z tyłu głowy przeświadczenie, że to nie jest przecież moje (dom formalnie należy do teścia). Coś się jednak włożyło... Na dniach się za nią biorę. Zaczynam od Davida Hawkinsa. Nie zależy mi aż tak na orzeczeniu o winie - również nie widzę potrzeby uzewnętrzniania w sądzie. Bardziej chodzi mi o podział majątku. Podobno robi się to na osobnej rozprawie, tak jak alimenty Widzę, że Brat zaprawiony w boju. Ta wypowiedź najmocniej do mnie przemówiła. Uświadomiłem sobie, że dalej białorycerzę mimo, że nie jestem już w związku... "bo to dla dzieci"? Przeprowadzę doświadczenie i zdam relację - jestem bardzo ciekaw, w którą stronę to pójdzie. Obstawiam, że będzie agresja, aczkolwiek kilka dni temu podczas przekazania hajsu, widziałem w oczach strach/łzy (zapewne spowodowany wszechobecnym popłochem w ostatnim czasie) także różnie może być. Apropos alimentów - mam złożyć pozew na siebie? Co do walenia przez system to już zdążyłem się trochę uświadomić. W głowie się nie mieści jaki człowiek głupi był... Z drugiej strony jak by człowiek wiedział że się wypierdoli to by usiadł. Syn Kulczyka przytula raczej 6 cyfrową kwotę miesięcznie, także jeszcze trochę mi brakuje. Handlowiec z dłuższym stażem, w branżach mających styczność z przemysłem ogarnia +10k na luzie.
  2. misanthrop

    Ahoj

    Czołem Bracia Samcy
  3. Witam Szanowne samcze grono. Odkryłem te forum jakieś 2 miesiące temu po burzliwych przejściach i chciałbym się tu podzielić moją historią. Nie wiem od czego zacząć - chcę przedstawić cały kontekst sytuacji, więc muszę zacząć historię od wczesnego etapu mojego życia. Zatem kilka słów opisujących mnie w dniu dzisiejszym: 33 lata, postura "szczypiora" (177cm, 67kg), przystojny (aczkolwiek przebyty stres zarówno w pracy jak i w życiu odcisnął swoje piętno, tryb życia za młodu w niemałym stopniu również), mieszkaniec ok. dwustutysięcznego miasta z dobrze płatną pracą (5 cyfrowa kwota, jeszcze...). W domu rodzinnym bajzel - toksyczna matka, ucieczka ojca gdy miałem 18 lat (albo to albo by się powiesił jak mi później wyznał), generalnie pierwsze zjebanie psychiczne wyniesione z domu. W czasach szkolnych dobry uczeń, w złym towarzystwie. Przeważnie na pozycji niegroźnego ale inteligentnego błazna. Relacje damsko-męskie przez mój wrodzony brak pewności siebie bez szału, raczej nie wykorzystywałem (a już bardzo rzadko kreowałem) szansę na ruchanko. Pierwszy raz bzyknąłem w wieku 18 lat. Na swoją obronę mogę dodać, że starszą 2 lata od siebie baletnicę (w zasadzie to ona mnie zwerbowała a nie ja ją). Tutaj mała dygresja - zawsze uchodziłem za dość zaradnego. Z racji sytuacji rodzinnej, zaraz po liceum zdecydowałem się na pracę zamiast kontynuowania edukacji. Jeszcze w liceum miałem dość duży obrót na handlu zielskiem (niemało go przy tym przeznaczając na własny użytek). Po szkole wpadła jakaś praca w fabryce, zajebiście płatna jak na tamte czasy i mój wiek. Idąc dalej - baletnica mnie zdradziła, ja leczyłem się z niej zielskiem w ilościach nieprzebranych i pojawiła się ona - moja prawie była żona. Dziewczyna którą poznałem 10 lat wcześniej na jakiejś inicjatywie międzyszkolnej, po której kontakt urwał się na kilka lat. Po tym czasie spotkałem ją na imprezie u znajomego (okazało się że jest najlepszą przyjaciółką dziewczyny kumpla) i poznaliśmy się drugi raz. Kontakty były dość sporadyczne, widziałem że na mnie leci ale coś mi w niej nie odpowiadało. Z perspektywy czasu kojarzę, że dziwnie się ubierała - ubrania od taty z USA więc czerwone spodnie do fioletowej bluzy + do tego różowe buty - no dobra trochę przekoloryzowałem (dosłownie :D) ale coś w ten deseń. Po za tym niby sympatycznie się rozmawiało ale nie było efektu "wow". Po dłuższej przerwie w kontakcie, pewnego dnia został mi zaproponowany seks. Ona mieszkała wtedy 100km dalej w dużym mieście w którym studiowała, ja w swojej małej mieścince. Miałem lekki dylemat, ponieważ była to pierwsza sytuacja w moim życiu, kiedy miałem uprawiać seks z kimś, z kim nie jestem w żadnym związku, a poza tym nie do końca pociągała mnie fizycznie (zakładam, że to przez styl ubioru). Jednak z racji tego iż jestem dobrym człowiekiem i kolegą, nie odmówiłem? To co wtedy przeżyłem tego nie da się opisać... Spotkania stały się regularne więc będąc rycerzem pełną gębą zapytałem czy my jesteśmy razem czy o co chodzi, na co dostałem odpowiedź że "możemy być" (wiem, że w tym miejscu powinienem powiedzieć, że nie było tego pytania ale zrozumcie, zaślepienie cipą...) Mimo słabego początku, miałem wrażenie że jest jakieś uczucie między nami, przynajmniej z mojej strony było albo nie odróżniam i to jednak zaślepienie c... Dość szybko, bo po pół roku takich zabaw, pojawiły się rozmowy o zamieszkaniu razem. Nie pamiętam już dokładnie kto zaczął ale oboje cisnęliśmy w tą stronę. Z perspektywy czasu oceniam, że ja chciałem po prostu uciec z rodzinnego domu i kto/cokolwiek. Mając 21 lat opuściłem rodzinne gniazdko w postaci małego miasteczka w pobliżu aglomeracji śląskiej, przeprowadzając się do dużego ośrodka akademickiego, gdzie zamieszkałem z moją wtedy niedoszłą, a teraz jeszcze nie byłą żoną oraz jej współlokatorką (która jest swoją drogą osobą najdłużej mi znaną w życiu z którą mam kontakt - znamy się od żłobka? ). Lekko nie było - ona tak na prawdę udawała że studiuje przed rodzicami, którzy ją sponsorowali, ja tyrałem co miesiąc w innej branży (pracodawcy w takich ośrodkach mieli wtedy siły roboczej pod dostatkiem więc finansowo nie powalałem). Summa summarum sytuacja spowodowała, że ona również wybrała się do pracy jako kelnerka, dalej udając że studiuje. Mieszkanie ze studentami przestało korespondować z prawie dorosłym życiem pracującego człowieka więc zamieszkaliśmy sami. W tym momencie pojawiła się prawdopodobnie depresja u mojej lubej, być może spowodowana tym, że czasem musieliśmy jeść ryż z keczupem bo na nic innego nie było nas stać. Sielanę przerwała powódź 2010 oraz koniec roku akademickiego. Ona zadecydowała że jedzie na pół roku do USA odwiedzić ojca, ja na ten czas stwierdziłem że wybiorę się do pracy za granicą. Pobyt w NL wspominam jako jeden z lepszych okresów w moim życiu... Nigdy nie stroniłem od imprez i szeroko pojętych używek ale tam przeszedłem samego siebie. Przewineły się również w tym okresie dwie dziewczyny, które należy potraktować jako zdradę bo oficjalnie dalej byłem ze swoją. Po powrocie padła propozycja ze strony jeszcze niedoszłej teściowej (nie wyjaśniłem wtedy sytuacji - przybrani rodzice mojej żony(jest adoptowana) mieszkają osobno - on w USA, ona tu, on ją utrzymuje od 20 lat przyjeżdżając tu raz na 2-3 lata, oboje nikogo nie mają), żebyśmy zamieszkali w domu po matce teścia. Poniemiecki dom w centrum dużego miasta, który później stał się moim przekleństwem. Zaczęliśmy remontować, na początku w małej skali - jedno pięterko do zamieszkania dla nas 2 pokoje+kuchnia, głównie z funduszy teściów ale wykonanie m.in. moje (pierwsza położona w życiu gładź, mógłby to być dom instruktażowy jak tego nie robić). Po kilku miesiącach ciąża. Szybki ślub cywilny dla wąskiego grona znajomych i rodziny, poród i jedziemy z tematem. Dodam, że żadne z nas nie chciało mieć dzieci, czuliśmy wręcz do nich niechęć. Należy dodać, że od powrotu z NL, mj zagościła w moim życiu na codzień. Żona totalnie się zmieniła. Wywodziliśmy się z podobnego środowiska, obracającego się w ciężkich klimatach muzyki elektronicznej, używki nie były nam obce - nie musiałem się z niczym kryć (nałogowe używanie mj). Po dziecku zaszła w niej zmiana o 180 stopni, zero alko, fajek, imprez itd. Ja dość długo oswajałem się z faktem nowej rzeczywistości i nieprędko zmieniłem tryb życia, jednak była dla mnie wyrozumiała w tym aspekcie - szczerze to mało kto na tym etapie miał tyle luzu. Życie biegło i gdy córka miała 4-5lat stwierdziliśmy, że chcemy drugie dziecko. Próba zakończyła się drastycznie - na badaniach prenatalnych zdiagnozowano ciężką wadę genetyczną. Dokonaliśmy legalnej aborcji. Doszliśmy do wniosku, że nie chcemy sobie niszczyć psychiki, rodząc dziecko, które przeżyje może rok, a moze dwa. Mimo to, te zdarzenie dość mocno nas oboje porysowało. Ja mam tendencję do puszczania złych wspomnień w niepamięć i nie wracania do nich, jednak moja żona zbierała się kilka miesięcy - proponowałem terapię ale zawsze kończyło się to odrzuceniem pomysłu. Należy dodać, że ona ma cholernie ciężki charakter - typowy skorpion, racja zawsze musi być po jej stronie, a słowa "kompromis" nie ma w jej słowniku. Ja jako ugodowy rak (sorry za te astrologiczne wkrętki ale ja w to wierzę i widzę model zachowań ludzi w zależności od tego spod jakiego znaku zodiaku są) zawsze dążyłem do pojednania, często przepraszając, nie mając winy po swojej stronie (jednak często miałem...). Ogólnie biały rycerz na pełnej. W międzyczasie rozwijałem się zawodowo - na etapie pierwszego remontu dorwałem robotę w ciekawej branży, w której okazało się, że jestem dobry. Życie szło do przodu, hajs na koncie się zgadzał, szły inwestycje w nie mój dom. A to docieplenie z teściem na spółę, a to adaptacja poddasza. Jednym słowem kilkadziesiąt koła i dużo czasu włożone w nasze wspólne gniazdko, sprezentowane przez jej rodziców. Jej zarobki prawie że minimalna krajowa. Zero wkładu i zainteresowania w cokolwiek - syf w domu niemiłosierny (o co były cały czas spiny). Finansowo wszystko na mojej głowie: rachunki, wakacje, ferie, środki na kolejne remonty których nie było widać końca. Po jej stronie opłata za nianię, która była potrzebna tylko po to żeby jeszcze nie była żona mogła pracować, który to koszt bilansował się praktycznie z jej zarobkami - czyli zarabiam, żeby opłacić nianię, żeby móc zarabiać, żeby opłacić nianię z mojej perspektywy. Aha - socjal na jej konto (500+, kosiniakowe itd) i cały czas było za mało. Szczęście głupiego, widząc jakie mam perspektywy w robocie, nigdy nie dałem namówić się na wspólne konto (było to też spowodowane obserwacjami w jaki sposób zarządza swoimi finansami moja żona - ile by nie było to pod koniec miesiąca i tak zabrakło). Zapytacie co mnie przy niej trzymało. Niestety zaślepienie cipką - seks był nieziemski. Rozwijaliśmy się coraz bardziej w temacie i przekraczaliśmy razem kolejne granice realizując różne fantazje. Po roku kolejne podejście do dziecka nr 2 - tym razem udane, znowu dziewczynka... W pracy coraz lepiej, niczego nam nie brakowało. W zeszłym roku doszliśmy do wniosku, że chcemy zrealizować fantazję o trójkącie z innym kolesiem. Od słów do czynów i poszło. Zabawa przednia - nie chcę być tu zlinczowany, że daję ruchać swoją żonę innemu ale taki fetysz, co zrobisz. Teraz, z perspektywy czasu i lekkiego doedukowania w tematach psychologicznych oceniam, że było to skrzywienie spowodowane przez matkę+/brak prawdziwego uczucia w związku). W planach były różne konfiguracje. Niestety niedługo po akcji mój brat miał próbę samobójczą, która była kolejną rysą na mojej poharatanej psychice (oglądanie codziennie przez miesiąc człowieka w śpiączce, na OIOMie z podłączonymi siedemnastoma rurkami może się odcisnąć). W międzyczasie żona wkręciła się w temat (wiem, na własne życzenie) i organizowała kolejne akcje, w których brałem udział, licząc na odstresowanie/zapomnienie o problemach. Pewnego dnia zostałem zapytany czy zgodzę się na jej spotkanie bez mojego udziału. Kategorycznie odmówiłem bo nie taka była umowa - umówiliśmy się, że bawimy się tylko razem, nic za plecami. Dość łatwo przyjęła odmowę a ja uznałem, że nie ma tematu (brawo ty). Kilka tygodni później, dowiedziałem się, że coś zaszło między nią a kimśtam i chuj - nie chce rozbijać naszej rodziny ale padło za dużo słów itd. już nie słuchałem bo mnie przyćmiło. Walczyłem kilka tygodni ale to już nie była ta osoba - zero skrupułów. Nie będę przytaczał tego co w tym czasie usłyszałem ale generalnie nie kochała mnie już od kilku lat (ciekawe czy w ogóle) i dawno myślała o odejściu. Efekt jest taki, że siedzę w wynajętym mieszkaniu i czekam na pozew rozwodowy. Typ, z którym odkryła miłość na nowo, okradł ją i poszedł siedzieć (rasowy badboy z guzem mózgu). Ona go dalej kocha i prawdopodobnie na niego czeka, mając od tego czasu już 2 albo 3 inne bolce. Razem z nią w domu zostały moje dzieci, z którymi na szczęście nie utrudnia mi kontaktu. Z jej strony jest chęć załatwienia sprawy pokojowo - rozwód bez orzeczenia winy, alimenty ustalone między nami, które już płacę (1500/mies) bez podziału majątku, z czym mam jeszcze dylemat czy się nie poszarpać bo coś może udałoby się wyciągnąć... Zjebałem po całości ale wychodzę z założenia, że nic nie dzieje się w życiu bez powodu - jak nie teraz, to później i tak by mnie to spotkało, patrząc z perspektywy czasu na ten związek. Trochę lipa, że w takim stylu bo zbieranie się z gleby zajęło mi kilka miesięcy. Wiadomo, że poczucie wartości jest u mnie w tym momencie na poziomie -1000 i długa droga przede mną zanim wrócę na jako takie tory emocjonalne bo w tym momencie sinusoida moich stanów jest jak amplituda temperatur na Sacharze. Zbieram się do jakiegoś terapeuty ale preferuję spotkania twarzą w twarz więc czekam do końca tej spierdolonej kwarantanny. Przepraszam za długi i chaotyczny wywód ale traktuję to terapeutycznie i jako przestrogę dla innych - nie bawcie się w ten sposób (z żoną bo jakąś laskę z którą jest się w relacji FWB to czemu nie)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.