Czytam od pewnego czasu to forum, często pojawiają się stwierdzenia, że seks "musi być" najpóźniej na tym trzecim spotkaniu, jak nie to next.
Zastanawiam się widząc takie rzeczy czy ze mną jest coś nie tak?...
By iść z mężczyzną do łóżka muszę być z nim w związku. Seks to dla mnie bardzo ważna część życia, nie wyobrażam sobie wchodzenia w układ fwb, seksu po alkoholu czy "z kumplem raz, bo emocje".
Nie jestem dziewicą. Miałam niewielu partnerów. Każdy długoterminowy. Nie należę do wstydliwych kobiet, jestem otwarta w łóżku - będąc w związku.
Ostatnio w poważnym, kilkuletnim związku byłam kilka lat temu. Od kilku lat nie spałam z żadnym facetem...
Spotykalam się z różnymi mężczyznami, teraz też ktoś jest, mam wysokie libido, jest chemia. Mam dosyć "frywolny" styl życia i zachowania - głos, mowa ciała, sylwetka. To wszystko jest mocno zmysłowe - podobno. Tylko co z tego, skoro ja się muszę zaangażować, zakochać?
Czy coś ze mną jest nie tak, jak na te super nowoczesne czasy, że do seksu potrzebuje jednak nieco więcej niż chemii i małej sympatii?
Taaa, wiem, przyszła baba i jęczy. Tylko cholera, jak usłyszy się w ciągu roku kilka razy od różnych facetów info "przecież to jest niemożliwe byś żyła tyle bez seksu, czy Ty nie masz lustra?" To jednak trochę się dziwnie robi.