Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'kryzys w małżeństwie' .
-
Witajcie Bracia, Przyszedł czas, by opisać swoją historię. Z żoną znamy się od 12 lat, od 8 mieszkamy razem, a małżeństwem jesteśmy od lat 3. Mamy 2,5-letnią córkę. Dotychczas byliśmy zgodnym małżeństwem, jednak od połowy ubiegłego roku zaczęło się psuć - co jakiś czas drobne kłótnie, fochy związane głównie z moimi aktywnościami, tj. - praca - poświęcam jej około 50h tygodniowo; zastrzeżenia, że spędzam zbyt wiele czasu w biurze, a nie z rodziną; ponadto, odkąd mamy dziecko, a żona po rocznym urlopie macierzyńskim powróciła do pracy, to problemem stały się choroby dziecka - gdy nie było kogoś do opieki, najczęściej ona brała zwolnienia, ja bardzo rzadko (moja praca przynosi znacznie większy dochód niż jej, więc powtarzam jej, że powinniśmy traktować ją priorytetowo) - do żony ten argument jednak nie trafia; poza tym zwykle poświęcam jakiś czas na pracę na urlopach, tzn. jestem pod telefonem, odpisuję na maile wieczorem itd. - hobby - moją pasją jest rower, w sezonie spędzam około 100-120h na rowerze (marzec-październik), zwykle to są 3-4 treningi na tydzień - zupełnie tego nie rozumie i co jakiś czas z tego powodu wybuchają awantury, że rower ważniejszy od rodziny/dziecka/żony itp.; ponadto problemem są zakupy związane z tą pasją (odzież, części, gadżety itd.) - słabość do nowinek technologicznych - głównie telefonów, żona nie akceptuje tego i w miarę częstych wymian moich urządzeń - nawet jak się zgadza, to po zakupie potrafi mi to wypominać jeszcze długo. Ponieważ mieszkaliśmy razem przed ślubem prawie 6 lat, zawsze mieliśmy osobne konta, wydatki dzieliliśmy na zasadzie ona opłaca żywność, ja biorę na siebie wszystkie rachunki, kredyty, czynsze, media itp. + co jakiś czas, jeśli potrzebowała, dolewam na jej prośbę; po ślubie nie zażądała wspólnego konta od razu, dopiero od połowy ubiegłego roku zmieniła zdanie; ponieważ nie byłem do tego przekonany, przeciągałem temat ile się da‚ tzn. do dziś nie mamy wspólnego rachunku. - po ślubie zdecydowaliśmy się kupić dom na kredyt (własność wspólna, nie mamy rozdzielności), bazując na wspólnym ustaleniu, że ja poniosę 2/3 raty, żona 1/3; sposób ponoszenia reszty wydatków się nie zmienił i pozostał‚ jak w punkcie wyżej. Sytuacja znacząco się pogorszyła tuż po świętach Bożego Narodzenia - po powrocie z pracy żona miała konkretniejszego focha, co od razu wyczułem. Dopytywałem więc stanowczo o powody i zaczęła wyrzucać: - zaniedbuję rodzinę (praca, rower w sezonie, za mało czasu poświęcam dziecku i jej) - nie wspieram w wychowaniu dziecka - oczekuje, że będę brać tyle samo zwolnień, bo ona też chce pracować (zarabia jakieś 20% mniej niż średnia krajowa), że nie zabieram dziecka na plac zabaw, spacery, bo albo praca albo rower - ma pretensje o pieniądze - teraz chce wspólnego konta i dostępu do kasy (po zakupie domu wspólnie przyjęliśmy cel, że odkładamy na nadpłatę kredytu ile się da - 80% nakładów oczywiście z mojej pensji; aktualnie wszystkie oszczędności są na moim koncie, ale żona wie o ich stanie, bo ją na bieżąco informowałem) Następnie oświadczyła, że: - chce rozwodu i chce odejść i ułożyć sobie życie na nowo - jak stwierdziła, chce wreszcie zacząć żyć dla siebie (oczywiście chce wziąć córkę); nie sądzę, aby miała nowego samca na oku, nie ma na to czasu - na pytanie, co trzeba zmienić, aby została, usłyszałem, że mam zmienić pracę (najlepiej taką do 16) i sprzedać natychmiast rower (całkowita rezygnacja z mojej pasji!) - potem jednak się z tego wycofała i podtrzymuje żądanie rozwodu - zaproponowałem wspólne konto, ale już nie chce - jej żądanie to rozwód za porozumieniem stron, przekazanie jej całej kwoty oszczędności (ok 80k), spłacenie części domu jeślibym w nim pozostał (żona chce się wyprowadzić najpierw do rodziców) oraz ustalenie alimentów na dziecko na poziomie 2k; dodała, że mnie już nie kocha i raczej nie pokocha w przyszłości - nie zgodziłem się na rozwód, powiedziałem, że chce walczyć o małżeństwo i rodzinę, na co stwierdziła, że złoży pozew o rozwód z orzeczeniem o mojej winie - zaproponowałem też terapię małżeńską, ale odrzuciła. Oczywiście od tego czasu ma permanentnego focha - zaprzestała wykonywania wszelkich czynności związanych z domem (poza zajmowaniem się dzieckiem, ale np. rano to ja odstawiam małą do przedszkola, bo żona zaczyna prace wcześniej). Robi na złość jak i kiedy tylko możliwe - oczywiście szlaban na seks i zapowiedź, że nigdy już nie będzie się mogła ze mną kochać, po raz ostatni mieliśmy tuż przed świętami; specjalnie robi bałagan, nawet syf i nie sprząta po sobie. Ponadto wypomina wszystkie złe rzeczy, kłótnie jakie mieliśmy w związku, dostrzega tylko moje wady, podczas rozmowy unosi się gniewem i nawet zdarza się jej mnie wyzwać (np. gnój, egoista itp.). Co o tym sądzicie, Bracia? Negocjować i ewakuować się z tego małżeństwa? Nie wiem na ile faktycznie rozważa pozew z orzeczeniem o winie. Z drugiej strony szkoda mi córki, bo ją kocham i nie chcę stracić kontaktu.